Wskazywałem już, że polscy prawnicy, w przeciwieństwie do ich szwedzkich kolegów, nie potrafią się streszczać, a dzisiaj chciałbym to pokazać na bardziej konkretnym przykładzie. Mam dwa akty oskarżenia, szwedzki i polski, które musiałem przetłumaczyć. Szwedzki dotyczy kradzieży roweru, polski kradzieży smartfona z użyciem siły, poszkodowany dostał parę ciosów, więc nie są zupełnie równoważne, ale mimo to chyba nieźle pokazują filozofię stosowania prawa.
Polski akt oskarżenia liczy osiemset osiemdziesiąt słów, szwedzki dwieście, czyli jest ponad cztery razy mniejszy. Nasuwa się więc taki wniosek, że w tym czasie, kiedy polski prokurator napisze jeden akt oskarżenia, jego szwedzki kolega pośle do sądu cztery. Po części daje to odpowiedź na pytanie, dlaczego u nas postępowania tak się ciągną. Kradzież roweru miała miejsce 17 sierpnia, akt oskarżenia nosi datę… 18 sierpnia. I wcale nie trzy lata później. Przy czym nie jest to żadne postępowanie przyśpieszone, 24-godzinne czy inna szybka ścieżka, tylko normalny tryb. Złodzieja smartfona zatrzymano 8 kwietnia, akt oskarżenia wniesiono 27 czerwca. Tego samego roku, więc pewnie należy to uznać za sukces i szybkie postępowanie, ale jak widać można dużo szybciej.
Skąd różnice w objętości obu dokumentów? W szwedzkim nie ma uzasadnienia. Za oczywiste przyjmuje się, że skoro kogoś oskarża się o przestępstwo, to nie trzeba pisać uzasadnienia, że oskarża się go, bo popełnił przestępstwo. W polskich aktach oskarżenia czyn jest opisany dwukrotnie, raz w wersji skróconej w części właściwej, a potem w wersji rozbudowanej w uzasadnieniu. Do tego dochodzi umiłowanie w stosowaniu wstępów typu „Prokuratura Rejonowa w Koziej Wólce nadzorowała postępowanie 1 Ds. 3333/12 przeciwko Janowi Kowalskiemu podejrzanemu o przestępstwo z art. 280 § 1 k.k., w toku którego w oparciu o zgromadzony materiał dowodowy ustalono następujący stan faktyczny”. W szwedzkim akcie oskarżenia załatwione jest to nagłówkiem „Czyn”. Bo to, jaka prokuratura, jaka sygnatura akt, przeciwko komu, jaki paragraf, jest podane w innych miejscach dokumentu. Polskiego też, więc informacje się dublują.
Ciekawą lekturę stanowi wyliczanka dowodów. Po polsku „wykaz innych dowodów do ujawnienia na rozprawie” (7 słów; „innych”, gdyż wcześniej wylicza się świadków), po szwedzku „materiał dowodowy” (2 słowa), bo najwyraźniej szwedzki prokurator zakłada, że sędzia domyśli się, iż dowody będzie prezentował na rozprawie, a nie na scenie w kabarecie. Do udowodnienia kradzieży roweru wystarczyły dwa dowody, żeby wsadzić złodzieja smartfona potrzeba ich było aż dziewiętnaście. W tym takie interesujące jak „wykaz dowodów rzeczowych”. Wykaz dowodów jest dowodem. Albo „dane o karalności”, „odpis wyroku sądu w sprawie karnej” i „notatka o podejrzanym w trybie art. 213 k.p.k.”. Rzeczony artykuł mówi: § 1. W postępowaniu należy ustalić tożsamość oskarżonego, jego wiek, stosunki rodzinne i majątkowe, wykształcenie, zawód i źródła dochodu oraz dane o jego karalności. § 2. Jeżeli podejrzany był już prawomocnie skazany, dla ustalenia, czy przestępstwo zostało popełnione w warunkach art. 64 Kodeksu karnego [czyli w warunkach recydywy] (…) dołącza się do akt postępowania odpis lub wyciąg wyroku oraz dane dotyczące odbycia kary.
Pytanie, czy dane o karalności nie są wystarczające, by dowalić gościowi za recydywę. Pytanie retoryczne, bo szwedzki sąd odpisów poprzednich wyroków nie potrzebuje, wystarcza wyciąg z rejestru skazanych. Ale kwestia ważniejsza: od kiedy to informacje personalne i to, jak się oskarżony wcześniej prowadził, są dowodem popełnienia przez niego przestępstwa. Niechby wcześniej ukradł dziesięć telefonów komórkowych, nie jest to przecież żadnym dowodem na to, że dokonał i tego rozboju. Podobnie jak okoliczność, że nazywa się Jan Kowalski i ma trzydzieści lat.
Inną ciekawą parą dowodów jest „zapis z monitoringu” oraz „protokół oględzin nagrań z monitoringu”. Jakby obowiązywała zasada, że im więcej dowodów, tym lepiej, więc to, co należałoby ująć w jednym punkcie (bo to przecież ten sam dowód), rozpisuje się na dwa.
Po przetłumaczeniu wielu takich szwedzkich i polskich dokumentów, po paru wyrokach w sprawach, które wniosłem do sądu, dochodzę do nieodpartego wniosku, że w Polsce prawnicy dużo piszą, a mało myślą, podczas gdy ich szwedzcy koledzy nie skupiają się na tym, by pisemko było wysmażone tak, że od strony formalnej mucha nie siada, tylko by szybko i sprawnie zapadł sprawiedliwy wyrok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.