sobota, 16 marca 2024

Dorożką na płozach, czyli jak nie tłumaczyć literatury

Po mistrzowskim zarżnięciu opowiadania Hjalmara Söderberga pt. „Pocałunek” w antologii „Mistrzowie opowieści. Skandynawskie lato” tłumaczka Elżbieta Frątczak-Nowotny postanowiła pójść za ciosem i w „Skandynawskiej zimie” rozprawiła się z perełką szwedzkiej literatury, opowiadaniem „Futro” tego samego autora.

Z jej przekładu możemy na przykład dowiedzieć się, że na głównego bohatera, doktora Hencka, najechała dorożka i rozerwała mu palto… płozą. Dorożka na płozach to dokładnie takie samo kuriozum, jak sanie na kołach. W oryginale Söderberg posłużył się neologizmem, łącząc w jedno słowa „sanie i „dorożka”. Właściwe tłumaczenie na polski to: sanie pełniące funkcję dorożki. Oczywiście w utworze literackim takiej frazy rodem z atestu technicznego nie można użyć i trzeba się zastanowić, jak ją zgrabnie oddać. Ja w swoim przekładzie „Futra” zdecydowałem się na „sanie wiozące pasażerów”.

Jedną z osób ratujących doktora Hencka po tym wypadku jest „książę królewskiego rodu, który przypadkowo przechodził obok”. Jakiż asumpt do przemyśleń daje czytelnikowi pani Frątczak-Nowotny w tym króciutkim zdaniu! Jak liczna była ta defilada królewskiego rodu, paradującego sztokholmską ulicą w grudniowy dzień? Czym charakteryzuje się rzeczony gatunek książąt?

Rozdartemu paltu zaradza przyjaciel doktora, sędzia Richardt, pożyczając mu futro. Kiedy Henck się żegna, rzuca (w przekładzie) „No i zapraszam cię też na kolację”. Czytelnik durnieje. Jest wigilijne popołudnie, chyba trochę za późno na składanie zaproszenia? Na dodatek Richardt nie mówi, czy je przyjmuje, czy nie. Dlaczego? Bo Henck tylko przypomina o zaproszeniu, które padło dużo wcześniej.

Hjalmar Söderberg był wielkim miłośnikiem opery i jego bohaterowie często oglądają przedstawienia. Takoż i doktor Henck widział „Fausta”, z wykonawcą o nazwisku Arnoldson. Söderberg nie podaje ani imienia, ani informacji, o jaką rolę chodzi, a że w języku szwedzkim nazwiska się nie odmieniają, tłumacz staje przed problemem, czy jest to mężczyzna, czy kobieta. Bo na sztokholmskich scenach arie tej opery śpiewali zarówno Oscar Arnoldson, jak i jego córka Sigrid Arnoldson-Fischof. Ale problem tylko z pozoru jest nierozwiązywalny. Sigrid wystąpiła w roli Małgorzaty w 1902 roku, a ponieważ „Futro” powstało pięć lat wcześniej, siłą rzeczy nie o niej mowa. Frątczak-Nowotny decyduje się jednak na żeńską formę, „z Arnoldson”, bo najwyraźniej uznała, że Söderberg umiał przewidywać przyszłość i stworzył nowy gatunek prozy, który można by nazwać future reality.

„W gabinecie doktora Hencka płonął duży ogień”. Bo nasz lekarz, proszę państwa, ten gabinet miał w wigwamie. Frątczak-Nowotny bezmyślnie wzięła pierwsze znaczenie ze słownika i przetłumaczyła – jak zresztą całe opowiadanie – w ogóle nie zastanawiając się, jaki komunikat przekazuje polskiemu czytelnikowi. To partactwo spowodowało, że wcale nie trzeba znać szwedzkiego, by dostrzec, że jej przekład „Futra” jest do bani. Mimo to Mirosław Grabowski, który według informacji na stronie tytułowej książkę zredagował, nonsensów nie wychwycił. Wracając do kwestii, co płonęło w mieszkaniu doktora: oryginalne „brasa” może oznaczać zarówno ognisko, jak i ogień na kominku, wybór jest jasny i trzeba ten kominek wymienić.

Kolejnym nonsensem jest twierdzenie tłumaczki, że „pani Henck razem z dziećmi ubierała choinkę”. Na pięć minut przed wigilijną kolacją? Söderberg pisze o zapalaniu choinki. Dlaczego Frątczak-Nowotny zmieniła? Ano pewnie dlatego, że nie pasował jej kontekst. Wyraźnie jest mowa o czynności trwającej dłużej, tymczasem zapalenie choinki to jedno pstryknięcie. Obecnie. Opowiadania nie odbiera się jako historycznego, gdyż jego akcja dzieje się w czasach współczesnych autorowi. Tłumaczce nie przyszło jednak do głowy, że do powszechnej elektryfikacji doszło dopiero w drugiej części życia Söderberga i kiedy pisał „Futro”, na choince zapalało się świeczki, a nie elektryczne lampki.

Inna zmiana wprowadzona bez żadnego uzasadnienia przez tłumaczkę powoduje, że w arcydziele literackim dostajemy humor zeszytów. „To nie był dla mnie dobry rok – powiedział do siebie doktor Henck około trzeciej po południu w Wigilię, gdy zmierzał do swojego starego przyjaciela (…)”. W oryginale jest oczywiście, że powiedział, kiedy około trzeciej zmierzał…

Żenujący poziom tego przekładu doskonale oddaje zdanie „Tylko dzieci szczebiotały i mówiły, wchodząc sobie w słowo, radosne”. Ta kulawa polszczyzna jest efektem przetłumaczenia szwedzkiej frazy praktycznie słowo w słowo. Elżbieta Frątczak-Nowotny będąca zawodowym tłumaczem literatury szwedzkiej przekłada ją w sposób, który dla studenta skandynawistyki skończyłby się oblaniem przedmiotu technika tłumaczeń. Pytanie (retoryczne), dlaczego w Polsce ktoś, komu nie dostaje talentu ani umiejętności, kto oddaje niechlujne przekłady, jest regularnie zatrudniany przez wydawnictwa.

Hjalmar Söderberg „Futro”, przekład Elżbieta Frątczak-Nowotny, antologia „Mistrzowie opowieści. Skandynawska zima”, wyd. Wielka Litera, 2023, str. 39-43. Tekst oryginalny: „Pälsen” ze zbioru „Historietter” („Opowiastki”), wyd. MånPocket, 1985.

środa, 28 lutego 2024

Zmasakrowany Söderberg

„Pewnego razu była sobie młoda dziewczyna i bardzo młody mężczyzna”. Była sobie mężczyzna. Lekturę opowiadania Hjalmara Söderberga pt. „Pocałunek” w przekładzie Elżbiety Frątczak-Nowotny już po pierwszym zdaniu przerwał mi rumor dochodzący z kopenhaskiego cmentarza. To szwedzki pisarz, dbający o język jak mało kto, przewrócił się w grobie na tę indolencję gramatyczną tłumaczki i redaktora z wydawnictwa Wielka Litera.

Rzeczona młoda dziewczyna oczekuje, że owa młoda mężczyzna ją pocałuje, bo wtedy „wstanie, ściągnie mocno fałdy sukni i posyłając mu spojrzenie pełne lodowatej pogardy, każe iść precz”. W oryginale jest, że sama by odeszła. Każdemu tłumaczowi zdarza się, że coś źle zrozumie. Żeby uniknąć tego rodzaju wpadek, trzeba uruchomić proces dla wielu niestety nadmiernie trudny, a mianowicie myślenie. Czy scena po polsku ma sens? Jeżeli nie ma, trzeba się zastanowić. A passus „bez niepotrzebnego pośpiechu” jeszcze w tym samym zdaniu ujawnia, że coś jest nie halo. Czy dziewczyna każe mu iść precz bez niepotrzebnego pośpiechu, czy jednak sama się w ten sposób oddali? Tłumaczka inaczej niż autor dała ten passus po kropce, najwyraźniej po to, by sprzeczność za bardzo nie rzucała się w oczy.

Dziewczyna zadaje chłopakowi filozoficzne pytanie, a że on nie pamięta, co mówił na ten temat wcześniej, udziela pytyjskiej odpowiedzi, gdyż „bał się postawić siebie w dwuznacznej sytuacji”. Wypowiadanie sprzecznych poglądów to niekonsekwencja lub hipokryzja, a jeżeli ktoś da się na tym przyłapać, znajduje się w nieprzyjemnej, a nie w dwuznacznej sytuacji. Narrator zresztą w ogóle tego nie ocenia, tylko informuje, że bohater boi się powiedzieć coś przeciwstawnego, niż twierdził uprzednio. Po szwedzku jest na to jedno słowo, które nie ma polskiego odpowiednika, co dla Frątczak-Nowotny okazało się niepokonywalną przeszkodą.

Kandydata do pierwszego pocałunku dyskwalifikuje trochę wad: „ma taki brzydki nos, no i nie ma żadnej pozycji – jest tylko studentem kursu przygotowawczego”. Ma nos, ale nie ma pozycji. Nie ma to jak zgrabny język tłumaczki. Nasuwający podejrzenie, że była jedynie uczestniczką kursu językowego, a nie studentką filologii.

Młodzieniec nie jest zanadto popędliwy, co wzbudza niepokój dziewczyny: „dlaczego mnie nie pocałuje, czyżbym była aż tak brzydka i niemiła?”. Z dwóch znaczeń oryginalnego „obehaglig”, niemiła i odpychająca, tłumaczka wybrała dotyczące charakteru bądź zachowania, tymczasem bohaterka martwi się swoim wyglądem, co ujawnia następne zdanie: „Pochyliła się nad wodą, by się w niej przejrzeć”.

Okazuje się, że dla dziewczyny ewentualny pocałunek nie będzie jednak pierwszym, gdyż po balu w hotelu, a w wersji Frątczak-Nowotny na balu, bo co się tłumaczka będzie przejmowała światem przedstawionym jakiejś ramotki z początku XX wieku, naszą bohaterkę pocałował pewien porucznik. Który „cuchnął podle ponczem i cygarami”. Podle to się cuchnie, jak się nadepnie na skunksa. Wojskowy w najgorszym razie śmierdział.

Podobnie zły rejestr stylistyczny mamy w planowanej reakcji bohaterki na próbę pocałunku. „Dam mu w twarz”, chociaż powinno być „wymierzę policzek”. Tego drugiego zwrotu tłumaczka używa w scenie po pocałunku, kiedy narrator informuje, że ów policzek z wrażenia zapomniała wymierzyć. Szkopuł w tym, że w obu scenach musi być tak samo, utwór literacki to nie instrukcja obsługi tostera, gdzie liczy się wyłącznie treść i jest całkowicie obojętne, po jakie frazy tłumacz sięgnie.

Do dania w twarz nie dochodzi również dlatego, że bohater zaskoczył dziewczynę i „ostrożnie położył rękę na jej szyi”. Polski czytelnik może sobie pomyśleć, że chłopak przestraszył się jej bezruchu i chciał sprawdzić puls, bo całować trupa to nie bardzo. Szwedzkiemu taka interpretacja nie przyjdzie do głowy, ponieważ ma jasno napisane, że chodzi o objęcie za szyję.

Pocałowana dziewczyna poczuła, że robi się blada, tymczasem tłumaczka twierdzi, że zbladła. Frątczak-Nowotny najwyraźniej uważa, że to absolutnie wszystko jedno, czyją się przyjmie perspektywę, narratora obserwatora czy bohaterki.

Opowiadanie Söderberga jest niezwykle krótkie, tekst w Wordzie zajmuje niecałe dwie strony, więc liczba błędów popełnionych przez tłumaczkę jest porażająca. A bynajmniej nie wskazałem wszystkich. W miejsce perfekcyjnie dopracowanej miniatury dostajemy jej kiepską przeróbkę w topornej polszczyźnie. Na domiar złego nie mamy do czynienia z adeptką przekładu, która chciała spróbować swoich sił i nie dała rady. Elżbieta Frątczak-Nowotny ma na koncie wiele przełożonych książek, tymczasem na tych dwóch stronach koncertowo udowodniła, że na tłumacza literatury się nie nadaje.

Hjalmar Söderberg „Pocałunek”, przekład Elżbieta Frątczak-Nowotny, antologia „Mistrzowie opowieści. Skandynawskie lato”, wyd. Wielka Litera, 2022, str. 339-341. Tekst oryginalny: „Kyssen” ze zbioru „Det mörknar över vägen” („Zmrok zapada na drodze”), wyd. Albert Bonniers Förlag, 1907.