czwartek, 17 lipca 2014

Wielka promocja bubla

Po opublikowaniu recenzji Rybka piła wali konika, w której wykazałem, że tłumaczka Elżbieta Jasińska-Brunnberg zarżnęła powieść pt. „Underdog” Torbjörna Flygta, wiele osób pytało mnie: „Co na to wydawnictwo?”. No właśnie, co. Czy słowo/obraz terytoria wycofało książkę z księgarń i przeznaczyło bubla na przemiał? A może przysłało polemikę, w której punkt po punkcie udowodniło, że przekład jest kongenialny, a ja się czepiam? Nic z tych rzeczy. Wydawnictwo krytyką się nie przejęło, tylko zorganizowało promocyjny przyjazd Torbjörna Flygta do Polski. Kiedy się o tym dowiedziałem, popadłem nie w osłupienie, a w stan katatonii, i gdyby nie mój królik, który ugryzł mnie w kostkę, domagając się codziennej porcji pietruszki, tkwiłbym w nim pewnie do dziś. Zęby królika przywróciły mi nie tylko sprawność fizyczną, ale i umysłową. O co mi chodzi? Jaki wydawca będący przy zdrowych zmysłach przeznaczy na przemiał książkę, którą można opylić po blisko czterdzieści złociszy sztuka? Przecież to nie telewizor, gdzie każdy od razu widzi, że nie działa. A ostatecznie ile osób przeczyta recenzję. Uczciwość, etyka, przyzwoitość? Te pojęcia nie tylko w polityce nie mają czego szukać. Czytelnik? Umarł w osiemdziesiątym dziewiątym, teraz jest konsument i rozsądny wydawca nie wydaje forsy na tłumacza, redakcję i korektę, tylko na zorganizowanie przyjazdu pisarza do Polski, żeby opchnąć badziewie, które wydrukował. Ale taka reakcja świadczy też o tym, że przekład „Underdoga” wcale nie był jednostkową wpadką, po której wszyscy w wydawnictwie złapali się za głowy. Najwyraźniej byle jakie tłumaczenia i pomijanie redakcji i korekty ze względów oszczędnościowych są w wydawnictwie słowo/obraz terytoria normą.

Zdziwiło mnie jedynie to, że pisarz zgodził się przyjechać, i doszedłem do wniosku, że najwidoczniej wydawnictwu udało się wmówić mu, że wymienione błędy, aczkolwiek poważne, są jednostkowe i generalnie przekład, choć nie najlepszy, ujdzie. To może pokażmy, że nie ujdzie, analizując tłumaczenie nie problemowo, tylko ilościowo. Weźmy na przykład taką stronę 237 i wyliczmy znajdujące się na niej błędy:

1. „Idź do Porsfyra, chichocze Lasse – zrobił z Rogerem co chciał, jest zadłużony”. Ponieważ Lasse mu ten dług wmawia, powinno być „wpędził go w dług”, co również gramatycznie brzmiałoby lepiej, bo przy sformułowaniu tłumaczki można uznać, że to Lasse jest zadłużony.
2. „Rolle startuje zündappa”. Rolle, owszem, startuje, ale odpalając z kopniaka, i tak jest to ujęte w oryginale.
3. „Spadamy, chłopaki”. Nie dość, że w oryginale tego „chłopaki” nie ma, to jeszcze Rolle zwraca się wyłącznie do Lassego, bo tylko oni dwaj „spadają”.
4. „Naciska na gaz”. Elżbieta Jasińska-Brunnberg najwyraźniej nigdy nie jechała motorowerem i wydaje się jej, że jest to coś o konstrukcji samochodu. W oryginale jest oczywiście „dodaje gazu”.
5. „Puszcza ręczny hamulec i motorower wyrywa się do przodu a my odskakujemy na bok”. Powinno być: „Puszcza ręczny hamulec i motorower wyrywa się do przodu, tak że jesteśmy zmuszeni odskoczyć na bok”.
6. „Wyjeżdżają na ulicę”. Owszem, wyjeżdżają, tyle że narrator używa slangowego wyrażenia i trudno zrozumieć, dlaczego tłumaczka nie oddaje stylistyki oryginału.
7. „Tak jakby w mieście pętała się cała masa zgubionych motorowerów”. W oryginale drälla, które ma dwa znaczenia, „pętać się” albo „roić się”. Elżbieta Jasińska-Brunnberg jak zwykle w takich przypadkach wybiera to niewłaściwe. Motorowery się nie pętają, tylko się od nich roi.
8. „Podobny do dakoty, ale z tylnym lusterkiem”. W oryginale: „Taką samą dakotę, ale z tylnymi lusterkami”.
9. „Jerry William naciągnął swoją mamę na hamburgera, Åsa i Laila też są, Carina też”. Narrator wymienia zgromadzone osoby, a informacja, że Jerry William zdobył od matki parę groszy, jest tylko uzupełnieniem, wyjaśnieniem powodu jego obecności, więc powinno być: „Jerry William, który wyciągnął od swojej mamy forsę na hamburgera...”
10. „Usta wilgotne od szminki, smak truskawek”. Rzut oka na oryginał i już wiemy, że słynny film Bergmana powinien nosić tytuł „Tam, gdzie rosną truskawki”, a nie „Tam, gdzie rosną poziomki”.
11. „Ale jesteś! Co on ci zrobił?”. Polski czytelnik nie dowiaduje się, kto staje w obronie Rogera, bo tłumaczka wyrzuca informację, że mówi to Carina, a z kontekstu to nie wynika.
12. „Kierownicy tego zündappa”. W oryginale: „Kierownicy tego pordzewiałego zündappa”.

Skoro już jesteśmy przy motorowerach, tłumaczka nie tylko proponuje nam nowe rozwiązania techniczne, ale i nową technikę jazdy. Na str. 158 Johan marzy o „dodawaniu gazu w tylnym kole”. Tymczasem wcale nie zamierza doprowadzać doń wybuchowego wodoru, a tylko zwyczajnie chce na tym tylnym kole jeździć, unosząc przednie. Na stronie 235 chłopcy rozmawiają o szczegółach technicznych podrasowania motoroweru, tłumaczka nie ma pojęcia o czym mowa i nie chce się jej sprawdzać, więc dany fragment dialogu opuszcza. Opuszczanie fragmentów, których tłumacz nie rozumie albo nie potrafi przełożyć, ma w historii przekładu długą tradycją i Elżbieta Jasińska-Brunnberg dzielnie ją kontynuuje.

Wróćmy jednak do analiz ilościowych. Czy dwanaście błędów na stronie od poważnych po rażące jest szczytem możliwości Elżbiety Jasińskiej-Brunnberg? Ależ skąd. Charakterystyczne dla powieści Flygta są partie narracyjne opisujące zachodzące przemiany społeczne, w których cały nawet kilkustronicowy opis zamyka się w jednym zdaniu. Te partie, wymagające szczególnej staranności, Elżbieta Jasińska-Brunnberg tłumaczyła, jak całą książkę, na kolanie, w efekcie pełne są opuszczeń, przeinaczeń i częściowo niezrozumiałe. Taki opis znajduje się na przykład na stronie 326. Tłumaczka zmienia formę bezosobową z oryginału na pierwszą osobę, tłumaczy „przyszłe zyski” jako „przyszłościowe nadwyżki”, „prosimy” jako „marzymy”, „wozy strażackie” jako „samochody”, opuszcza informacje, że konsumenci stają się aktorami, że wyrabia się markę, że sprzedawca ma palce tłuste od monet, opuszcza porównanie soulu do ciasta, twierdzi, że naród domaga się wolności, a on domaga się wolności wyboru, nie patrzymy trzeźwym okiem na Wirthena, tylko w jego trzeźwe oczy, a w ogóle facet nazywa się Werthén, nie trzeba dopowiadać, że kanały reklamowe są w telewizji, skoro autor tego nie pisze, i co to jest „kompetencja socjalna”? Summa summarum można doliczyć się z piętnastu błędów (na jednej stronie!), a przekład innych opisów tego typu wygląda podobnie. Na stronie 191 z grubszych błędów tłumaczka nie przenosi produkcji do krajów Trzeciego Świata, zyski przeznacza na „premie dla głównego zarządu”, gdy tymczasem trafiają one do spółki matki i tworzy „rezerwy składowe” zamiast magazynowych.

Zresztą to, że na ekonomii tłumaczka zna się tak jak na biologii i sporcie, widać na stronie 325. Chłopcy zafascynowani są giełdą i chwalą się znajomością takich pojęć jak „emisja, wskaźnik cena/zysk, indeks, raport kwartalny, dywidenda i split”, w wersji tłumaczki są to „emisja, indeks, kwartalny raport, nadwyżki i straty”.

Trzeba przyznać, że Elżbieta Jasińska-Brunnberg powinna nie tylko trafić do Księgi Guinnessa z racji liczby popełnionych błędów, lecz także zostać honorowym członkiem Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich jako tłumaczka, której każda dziedzina jest obca. Podczas Wigilii wujek Johana „zaczyna głośno czytać pieśni Fänrika Ståla” (str. 62). Każdy, kto liznął historii literatury szwedzkiej, wie, że chodzi o słynny utwór Johana Ludviga Runeberga „Opowieści chorążego Ståla” (t. 1 – 1848, t. 2 – 1860), z którego Finowie zaczerpnęli swój hymn narodowy. Każdy, ale nie Elżbieta Jasińska-Brunnberg, która z literaturą szwedzką zetknęła się zapewne przy lekturze „Underdoga”. Ponieważ w języku szwedzkim tytułów nie wydziela się cudzysłowem, a szyk wyrazów w oryginalnym tytule wypada następująco: „Chorążego Ståla opowieści” (Fänrik Ståls sägner), tłumaczka przyjęła, że obce jej słowo fänrik to imię, skoro jest napisane dużą literą, i że chodzi o jakiegoś tekściarza, którego pieśni nadają się do czytania w Wigilię. Jeśli coś może przebić umieszczenie przez tłumaczkę w akwarium ryby piły w miejsce mieczyka, to chyba właśnie to. Z trzywyrazowego wyrażenia błędnie tłumaczy dwa słowa (myli sägner z sånger czyli opowieści z pieśniami) i nie rozpoznaje w nim słynnego tytułu.

Analizując przekład Elżbiety Jasińskiej-Brunnberg, można by napisać doktorat, a sama książka powinna stać się obowiązkową lekturą do przedmiotu technika tłumaczeń, gdyż na jej przykładzie doskonale można pokazywać studentom, jak nie należy tłumaczyć. W żargonie tłumaczy surowy przekład nazywany jest „rybką”. To, co Elżbieta Jasińska-Brunnberg dostarczyła wydawnictwu (a wydawnictwo opublikowało), nie jest nawet rybką. No, chyba że zdechłą. Zdechłą rybką piłą.

10 komentarzy:

  1. Właśnie rozgryzam podobny temat. Nie jestem tłumaczem, ale mam (jak mi się wydaje) intuicję... Przeczytałam książkę. Znane wydawnictwo wydało książkę hiszpańskiego pisarza nieznanego dotąd w Polsce (dodam - jego 14 książkę!). Pisarz jest także poetą, publicystą oraz wielokrotnym zdobywcą literackich nagród. Oczywiście chciałam poznać pierwszą książkę wydaną w Polsce. Książka narobiła sporego zamieszania w Hiszpanii, a wydanie polskie jest tak kiepskie i żałosne, bohaterowie śmieszni, przygody żenujące, że zastanawiam się jak to w ogóle jest możliwe... Pisarza, który jest poetą powinna cechować precyzja i melodia słowa. Myślę, że książka "poległa" w fazie tłumaczenia. Nie ma innego wyjścia... Szkoda... Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłbym bardzo ostrożny w obwinianiu tłumacza za to, że odbiór książki jest niezgodny z oczekiwaniami, dopóki się nie wykaże, iż to rzeczywiście jego wina.

      Usuń
  2. Czy po publikacji spotkał się Pan z jakąś reakcją ze strony samej tłumaczki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Przysłała mi link do dyskusji, w której miłośnik (i, jak mniemam, pracownik) wydawnictwa słowo/obraz terytoria zwalczał moją krytykę, wyjaśniając, że chciałem się w ten obrzydliwy sposób wylansować, oraz podając (w formie twierdzenia, nie przypuszczenia, ale nie podpierając go żadnym dowodem, bo i po co), że odgrywam się na tłumaczce, gdyż dostała tłumaczenie, na które to ja miałem chrapkę.
      Oczywiście ani miłośnik, ani sama tłumaczka nie zanegowali nawet pół zarzutu z mojej analizy.

      Usuń
    2. Mam nadzieję, że przeczytała też drugi Pana wpis. Bo rzeczywiście, co stało na przeszkodzie, żeby tę książkę przetłumaczyła dobrze? Też Pan?

      Usuń
    3. Tak by to według tych teorii wyglądało. Że z zemsty za podwędzenie mi książki, której nigdy przekładać nie planowałem, sporządziłem kukiełkę Jasińskiej-Brunnberg i kłułem ją w dupkę, kiedy tłumaczka miała coś poprawnie przetłumaczyć.

      Usuń
  3. Panie Pawle,
    ja mam jedno pytanie - dlaczego nie tłumaczy Pan dla wydawnictw zajmujących się literaturą skandynawską - Czarna Owca, Smak Słowa, Terytoria itp. ?
    może Pana umiejętności nie spełniają kryteriów stawianych przez polskie wydawnictwa ?
    pozdrawiam
    Tomek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podziwiać. Nie da się merytorycznie podważyć krytyki, to atakuje się krytykującego. Nie da się merytorycznie, z tekstem w ręku, udowodnić, że źle tłumaczę, to załatwia się to insynuacją, tezą zbudowaną na wybiórczo dobranych i fałszywie naświetlonych faktach albo w ogóle na nieprawdziwych twierdzeniach.
      A fakty są następujące:
      1) od czterech lat nie tłumaczę w ogóle, bo piszę własne książki, więc nie jest tak, że nie tłumaczę dla tych wydawnictw, tylko nie tłumaczę dla żadnych;
      2) dla Czarnej Owcy tłumaczyłem, tylko że wtedy nazywała się Santorski, proszę najpierw zorientować się na rynku wydawniczym, a potem zadawać takie pytania;
      3) dla wydawnictwa Smak Słowa nie mogę tłumaczyć, gdyż nie publikuje ono literatury szwedzkiej, tylko norweską, proszę douczyć się, że szwedzki i norweski to dwa różne języki, a potem zadawać takie pytania;
      4) ze słowo/obraz terytoria nigdy nie współpracowałem, bo zwyczajnie do takiej współpracy nie doszło, żaden tłumacz nawet rzadkiego języka nie tłumaczy dla wszystkich wydawnictw wydających przekłady z tego języka.
      Z trzech wydawnictw, które pan wymienił, insynuując, że brak współpracy z nimi świadczy o moich niedostatecznych umiejętnościach, ostało się jedno, słowo/obraz terytoria. Naprawdę chce pan pod tym tekstem twierdzić, że jeśli chodzi o odsiewanie nieposiadających odpowiednich kwalifikacji tłumaczy, bije ono na głowę te wydawnictwa, z którymi współpracowałem?

      Usuń
    2. Dziękuję za odpowiedź.
      Panie Pawle, ja nic nie insynuuję, tylko zapytuję. Mam wrażenie, że odpowiada Pan agresją na wszelką krytykę dotyczącą Pana osoby. Wytknął Pan błędy tłumaczce z Terytoriów, dobrze ! Środowisko tłumaczy literatury szwedzkiej jest jednak dosyć hermetyczne i obawiam się, że atak na 'swoich' nie przyniesie Panu popularności.
      pozdrawiam serdecznie
      Tomek

      Usuń
    3. Pan wybaczy, ale dodanie do pytania, dlaczego nie współpracuję z danymi wydawnictwami, uwagi, że być może moje „umiejętności nie spełniają kryteriów stawianych przez polskie wydawnictwa” jest kwestionowaniem moich umiejętności, a ponieważ to kwestionowanie nie zostaje poparte żadnymi argumentami, insynuacją.
      Co do popularności w hermetycznym środowisku tłumaczy literatury szwedzkiej, to Pana obawy są całkowicie niepotrzebne, bo nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek o nią zabiegał. Zresztą jeśli owo środowisko chciałoby uznawać taką pseudotłumaczkę jak Jasińska-Brunnberg za „swoją”, to świadczyłoby to o nim jak najgorzej.

      Usuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.