Wydawnictwo E-bookowo nas zachęciło:
Oto jest! Najluźniejszy horror tego stulecia! Powieść autorstwa znanego już pisarza Przemysława Kałaski od której wręcz nie sposób się oderwać. Przeżyj przygodę swojego życia pozwalając by uwiódł cię; Wróg z Przeszłości.
Stulecie jak na razie nie jest nawet piętnastoleciem, ale i tak nam to zaimponowało, ostatecznie w kategorii „luźny horror” trwa zażarta walka autorów o palmę pierwszeństwa. I ze wstydem przyznajemy się, że chociaż pasjami czytujemy luźne horrory, to znany pisarz Przemysław Kałaska pozostawał dla nas pisarzem nieznanym. Postanowiliśmy więc ten skandaliczny stan rzeczy zmienić. Nie ukrywamy też, że mieliśmy ochotę na przygodę życia i uwiedzenie.
Książka którą masz przed sobą wiele przeszła a jej kształt zmienił się znacznie względem pierwowzoru. Powieść rozwinąłem od czasu ukończenia pierwotnej wersji dodając nowe rozdziały dzięki którym poznający historię zaszczutej Dorotki, heroicznego Przemka oraz tajemniczego i budzącego grozę Roberta będą w stanie w pełni zasmakować w klimacie Wroga z Przeszłości.
Coś nas ogromnie raziło w tym fragmencie i z początku nie wiedzieliśmy co, ale potem dotarło do nas, że brak konsekwencji w programowym nieużywaniu przecinków, po słowie „Dorotki” jeden się zaplątał.
Ten nowy chłopak... chyba Robert, tak to było jego imię. Zmienił jej życie diametralnie. Boże ! Była zakochana.
Ludzie generalnie nie mają pamięci do imion osób, w których się zakochują i które diametralnie zmieniają im życie.
Opieka nad babcią dobiła Dorotę. Mimo to lubiła staruszkę, zawsze pogodną pomimo choroby. Potem nadszedł sądny dzień. W niedzielę o 8 rano zaszokowana dziewczyna znalazła ciało babki w salonie.
Ergo: babcia chorowała na coś śmiertelnego. Na co konkretnie zeszła, można sobie przeczytać w akcie zgonu.
Jest przystojny, umięśniony i ma dużo pod sufitem
Nie wiemy, czy autor jest przystojny i umięśniony, a na temat tego pod sufitem nie będziemy się wypowiadać.
(…) nakładała na twarz delikatny makijaż. Nie chciała aby był zbyt wyrazisty lub wyzywający bo nazwano by ją wtedy dziwką (…) zbliżał się czas doboru sukienki, która nie mogła być za zwyczajna bo wówczas nazwano by ją oberwańcem
Dzisiaj w tramwaju widzieliśmy trzy dziwki i pięciu oberwańców.
Przy jej pozycji nie ma się zbyt wielu możliwości, a wpadnięcie w oko chłopakowi graniczy z cudem. Musiała celować jak snajper (…)
Chłopakowi w oko.
Zbliżała się godzina wyjścia a łóżko jeszcze nie pościelone, książki nie spakowane i brzuch dopomina się o swoje.
Jeść, proszę państwa, jej się chciało.
Trzeba się śpieszyć, tego to mogła być pewna. Czasu było coraz mniej. Jednak zdążyła. Już szła szerokim chodnikiem prowadzącym ją ku przeznaczeniu. Dotarła do celu acz nie spotkała Roberta tam gdzie mogła się go spodziewać. Nie było go na placu, ani z kolegami. Wpadła na niego w piwnicy i tego się nie spodziewała (…)
W piwnicy się go nie spodziewała, do uczelnianej piwnicy poszła po ziemniaki. Autor o tym nie napisał, bo nie zdążył przy tym błyskawicznym tempie akcji, ale innego być nie może, skoro bohaterowie chodzą po chodnikach prowadzących ku przeznaczeniu.
Robert stał tam, ale jego usta wmieszane w usta jego ex dziewczyny ukrywały taniec ich języków.
Czyż grafomania nie jest piękna?
Jeden z nauczycieli oświadczył ze smutkiem w głosie, że uczennica została pogryziona przez psa wilczura i przebywa teraz na ostrym dyżurze w szpitalu. (…) Na gardle biedaczki pozostały cztery krwawiące ślady więc nie należy spodziewać się jej w najbliższym czasie.
Bo kto chciałby pokazywać się z czterema krwawiącymi śladami na gardle?
O ile w ogóle zdoła wrócić na uczelnię.
Uczennica na uczelnię? A nie do szkoły?
Lekarze bardzo źle wróżą ofierze tego jakże fatalnego wypadku.
My się tak zastanawiamy, czy autor nie jest po jakimś wypadku.
Psa – sprawcy nie udało się jeszcze ująć ale poszukiwania trwają. Profesor prosi o zachowanie szczególnej ostrożności na terenie uczelni. Pies jest prawdopodobnie wściekły.
Aha. Dlatego ofiara może nie przeżyć. Czy ten profesor to jest ów nauczyciel ze smutkiem w głosie? I kto usiłuje ująć „psa – sprawcę”? Policja czy, ze względu na wściekliznę, jednostki antyterrorystyczne?
W pewnej chwili źrenice ich spotkały się mówiąc głosem namiętności.
– Cześć, źrenico Doroty, napalona jestem.
– To dobrze, źrenico Roberta, bo mam mokro w majtkach.
Szli za rękę do sali pulsując wręcz od uczuć. Podczas zajęć byli zainteresowani jedynie sobą a nie słuchaniem nudnego ględzenia profesora. Ich bliska znajomość wywołała niebywały wyraz na twarzach większości osób z grupy.
Czy ta bliska znajomość była w sensie biblijnym, że innych tak zszokowała?
Resztę lekcji (…)
Myśleliśmy, że są na zajęciach na uczelni.
Tydzień później wróciła Magda; była dziewczyna Roberta.
Ta pogryziona przez psa. Jednak przeżyła. Czy „psa – sprawcę” ujęto, nie wiadomo.
Jej wściekłość objawiła się przy pierwszym spotkaniu z Dorotą.
Ale wścieklizny dostała.
Tak padły szamocąc się. Dalej poszły w ruch zęby i paznokcie. Za trzy szramy na swej twarzy Dorota odpowiedziała krwawiącym obficie zadrapaniem na czole napastniczki.
Szramy, bo rany Doroty zdążyły się w czasie bójki zabliźnić.
Nie wiadomo jak skończyła by się ta scena gdyby nie wkroczenie jednej z asystentek profesora, która wezwała ochronę do pomocy
Ochronę z pobliskiego supermarketu.
i po chwili obie poobijane i podrapane szły do gabinetu dziekana dysząc ze zmęczenia i wściekłości. (…)
– Hmm, znów bójka, która zaczęła ? – zapytał groźnie.
– Ona –
– Ona – padły sprzeczne odpowiedzi
Tak, sprzeczność jest niewątpliwa.
– Zabrała mi chłopaka gdy byłam w szpitalu, a kiedy wróciłam zaatakowała mnie – zaczęła Magda.
– Co ?! Jak możesz jeszcze tak kłamać ?! – Dorota była oburzona.
– Czy ty w ogóle nie masz sumienia ?! – ciągnęła.
– To ona napadła na mnie w ubikacji bo jej były chłopak kocha mnie –
– Nieprawda, to tylko chwilowe zauroczenie ! –
– Więc przyznajesz, że Dorota jest z nim – zabrał głos dziekan
Mamy tutaj do czynienia z powieścią realistyczną. Ochrona prowadzi dorosłe studentki do dziekana, ten zwraca się do nich per „ty” i pomaga jednej z nich udowodnić, że ma większe prawa do chłopaka niż konkurentka.
– Proszę zawołać mi tu Rawnicza i to zaraz – dodał pokrótce dziekan. Drzwi się zatrzasnęły (…)
Poszły szukać Rawnicza.
Potem do pokoju wszedł Robert.
– Te dwie młode damy pobiły się o ciebie chłopcze. Chyba czas więc byś jedną wybrał lub obie odrzucił – rzekł dziekan
Realizmu ciąg dalszy.
– Ma pan rację panie dziekanie. Doszło tu do incydentu, który nigdy nie powinien mieć miejsca. Cała ta wasza kłótnia była bezsensowna choć przyznaję to moja wina, bo nie wyjaśniłem z tobą do końca wszystkiego droga Magdo – zakończył Robert
Dobrze, że w E-bookowie nie ma redakcji, bo każdy redaktor na taką kwestię dialogową strzeliłby sobie w łeb. Albo autorowi.
Kałaska jest mało interesujący. Najwyraźniej licealista, któremu wydaje się, że studia są przedłużeniem liceum, i który ubzdurał sobie, że jest pisarzem. Znacznie ciekawsza jest osoba Katarzyny Krzan, która go w tym przekonaniu utwierdza i te grafomańskie wypociny udostępnia światu. Według oficjalnych informacji na stronie E-bookowa, Krzan to redaktor naczelna tego wydawnictwa, ale z udzielanych wywiadów można wywnioskować, że jest jego twórczynią i właścicielką. Sama o sobie w jednym z tych wywiadów mówi tak: „jestem autorką. Moje opowiadania zostały wydane jako pierwsze, gdy jeszcze nie miałam żadnych tekstów”. Czyli opowiadania zostały wydane, zanim Krzan je napisała. Przez jakie wydawnictwo? Ano przez E-bookowo (a w każdym razie katalog Biblioteki Narodowej o żadnym innym nie wie). Autorka jednego zbioru opowiadań, „wydanego” we własnym wydawnictwie, napisała dwa poradniki dla adeptów pisarstwa: „Praktyczny kurs pisarstwa” i „Zacznij pisać”. Pierwszy wydany przez Złote Myśli, które opublikowały też parodię (niezamierzoną) poradnika dla chcących zarabiać na książkach, napisaną przez Aleksandra Sowę, drugi przez E-bookowo. Ale powiedzmy sobie uczciwie, że Krzan nie jest pierwsza ani jedyna, która chce uczyć innych pisania przy nikłym czy żadnym dorobku. Znacznie gorsze jest to jej pseudowydawnictwo, w którym bez żenady wciska ona czytelnikom kompletną grafomanię jako znakomite książki i bierze za to pieniądze. Przy czym nie mamy tutaj do czynienia z burakiem, który zwietrzył dobry interes i uznał, że wydawnictwo e-bookowe będzie świetnym uzupełnieniem jego serwisu porno i sklepu z dopalaczami, a coś takiego jak literatura to mu szczerze wisi i powiewa. Katarzyna Krzan to doktor nauk humanistycznych o specjalności literaturoznawstwo. A doktor nauk humanistycznych o specjalności literaturoznawstwo po pierwsze potrafi odróżnić tekst napisany z sensem od grafomańskiego bełkotu, a po drugie powinno mu chyba zależeć, by tego drugiego nie propagować. Nie mówiąc o tym, że ktoś, kto mieni się humanistą, powinien mieć w sobie tyle przyzwoitości, by nie zarabiać na życie w sposób oparty na podwójnym kłamstwie: na utwierdzaniu grafomanów w przekonaniu, że są pisarzami, a ich teksty warte publikacji, i na sugerowaniu czytelnikom, że oferuje im się pełnoprawne powieści.
Ktoś mógłby w tym momencie zwrócić uwagę, że przy książce Kałaski widnieje adnotacja „wydawnictwo Self-Publishing”, a w sekcji Dla autorów można dowiedzieć się, że w E-bookowie są dwie ścieżki wydawnicze. Jedna normalna, gdzie teksty są selekcjonowane, druga zaś to opcja self-publishingu: „Jesteś self-publisherem, a my jedynie Twoim dystrybutorem. (…) W tym przypadku tylko Ty odpowiadasz za treść tego, co stworzyłeś”. Czyli niby wydawnictwo E-bookowo nie bierze odpowiedzialności za treść oferowanej książki. Problem w tym, że czytelnik jest na stronie wydawnictwa E-bookowo, a nie księgarni czy platformy dystrybucyjnej i automatycznie przyjmuje, że są to książki firmowane marką tego wydawnictwa. Nawet jeśli zwróci uwagę, że widnieje inny wydawca, nie ustali, na czym to polega, bo przecież informacje dla autorów go nie interesują. I wreszcie to rozróżnienie, że raz wydawcą jest E-bookowo, a raz nie, obowiązuje tylko na stronie E-bookowa, kiedy przejdzie się dalej, do innych księgarń, to tam książka Kałaski widnieje już jako publikacja E-bookowa albo jest wprost kojarzona z Katarzyną Krzan. Zresztą nie musimy pozostawać przy „Wrogu z przeszłości”, tak samo grafomańskie Obsesja i Joker Marty Grzebuły są książkami wydanymi przez E-bookowo, co każe domniemywać, że o ścieżce publikacji wcale nie decyduje jakość tekstu, tylko życzenie autora, którą formę woli. Skoro utwory Grzebuły zostały uznane za wystarczająco dobre do opublikowania przez E-bookowo, to znaczy, że Krzan weźmie każdy bełkot, bo gorzej od Grzebuły już pisać nie można, a w każdym razie trudno to sobie wyobrazić.
Ale przyjmijmy za dobrą monetę, że „Obsesja” i „Joker” rzeczywiście przeszły selekcję. W rzeczonym wywiadzie Katarzyna Krzan wyjaśnia: „Lubię dawać szansę autorom, którzy być może nigdzie indziej nie mogliby się wydać, bo ich tekst nie pasuje do tego, co akurat jest modne”. No tak, teksty Grzebuły rzeczywiście nijak nie pasują do panującej w wydawnictwach mody publikowania książek napisanych poprawną polszczyzną. „Lubię różnorodność, unikanie gatunków i wątków promowanych akurat przez media”. Wziąwszy pod uwagę, że „pornolowata” „Obsesja” nijak się ma do „Pięćdziesięciu twarzy Greya”, a „Joker” jest (czy raczej miał być) kryminałem, czyli gatunkiem niszowym, wszystko jasne.
W tym samym wywiadzie pojawia się też krytyka autorów, których książka interesuje jedynie jako towar na sprzedaż: „nastawienie wyłącznie na zysk jest nieuczciwe wobec czytelników”. To ja tak z głupia frant zapytam: a na co jest pani nastawiona, pani Krzan, wydając i sprzedając „Wroga z przeszłości”, „Obsesję” i „Jokera”? Na promowanie dobrej literatury? I czy uczciwe wobec czytelników jest wciskanie im tych grafomańskich wypocin jako sprawnie napisanych powieści?
E-bookowo nie jest wydawnictwem ze współfinansowaniem. To, zgodnie z nazwą, wydawnictwo książek elektronicznych, większość opublikowanych książek nie ma wersji papierowej. Autor nie płaci, płatna jest redakcja, ale wykonywana tylko wtedy, „gdy Twój tekst w przysłanej przez Ciebie formie nie nadaje sie do publikacji”. „Joker” najwyraźniej nadawał się do publikacji w przysłanej formie, bo redakcji nie zrobiono żadnej, skoro bohater na przykład najpierw zapala silnik, a potem wsiada do samochodu i przekręca kluczyk, a tekstu nie przepuszczono nawet przez korektę w Wordzie, o czym świadczą takie kwiatki jak „szapit” w miejsce „szpitala”.
Jeśli autor chce książkę na papierze, płaci za druk, ale może zamówić nakład „już od jednej sztuki”, co pozwala przypuszczać, że nakłady są jeszcze niższe niż w wydawnictwach ze współfinansowaniem. Wygląda więc na to, że oferta E-bookowa to oferta dla self-publisherskich gołodupców. Jeśli jesteś forsiasty, idziesz do Poligrafu czy innego Psychoskoku, jeśli z kasą krucho, do E-bookowa.
Głównym źródłem dochodów E-bookowa jest najwyraźniej sprzedaż książek, jak w przypadku normalnych wydawnictw, a nie strzyżenie autorów, jak w tych ze współfinansowaniem. Tyle że trudno uznać je z tego powodu za wydawnictwo, skoro sprzedaje takie teksty jak „Obsesja” czy „Wróg z przeszłości”. Najwyraźniej pomysł na biznes wyglądał tak: wrzucamy tyle śmiecia, ile się da, ktoś zawsze coś kupi, a z masy tytułów już jakiś sensowny zarobek powinien być. I, niestety, ta kalkulacja chyba się sprawdza. Krzan chwali się na blogu, że E-bookowo działa już sześć lat i się rozwija, rozszerzając swoje kanały dystrybucji. Jej grafomani mogą dotrzeć do coraz większej liczby czytelników. Ale jeśli ktoś weźmie pod lupę twórczość tych grafomanów, to wtedy zlatują się moraliści z pretensjami o złośliwą krytykę, pani Katarzyna Krzan, która na grafomanii w sposób bezwstydny i cyniczny zarabia, kompletnie ich nie interesuje.
PS. Przypominam, że dzisiaj mija termin pierwszego etapu konkursu, w którym można wygrać czytnik Kindle Paperwhite (zasady i regulamin konkursu TUTAJ). Jeśli ktoś chce jeszcze wziąć udział, to musi dzisiaj zlecić przelew za zakupionego e-booka.
Śledząc wpisy u pana dochodzę do wniosku, że w pana wypadku sprawa ma się tak: po pana tłumaczenia nie sięga nawet pies z kulawą nogą. Własne wydawnictwo także kuleje, zatem chałturzy pan tłumaczeniem pozwów, pism sądowych i instrukcji obsługi kosiarek, pił i pralek. Pana twórczość autorska dowodzi, że brak panu talentu, aby napisać naprawdę ważne dzieło, więc cała para idzie w obsesyjne pisanie o grafomanii i obsrywanie kolejnych ludzi. W ten sposób jest pan tak samo bezwstydny i cyniczny jak Krzan, tyle, że bardziej żałosny, bo to przynajmniej kobieta prawdopodobnie spełniona. A pan jest żałosnym, zakompleksionym i zawistnym ucieleśnieniem najgorszych cech charakterystycznych polactwa.
OdpowiedzUsuńNie mam własnego wydawnictwa, więc nie może kuleć. Nie mam ambicji, by napisać naprawdę ważne dzieło. Nie wiedziałem, że wykonywanie obowiązków tłumacza przysięgłego, funkcji uchodzącej za dość prestiżową, jest chałturzeniem. Jedną z najgorszych cech charakterystycznych polactwa jest żałosne i tchórzliwe obsrywanie zza anonimowej gardy autora merytorycznych wpisów, kiedy się nie potrafi odpowiedzieć na zarzuty.
UsuńZapomniał Pan jeszcze dodać, że p. Paweł obsesyjnie zazdrości p. Grzebule talentu...
UsuńPanie Pawle, odpowie Pan na powyższy wpis? To ciekawe wątki...
UsuńPo pierwsze to: "Nie masz wydawnictwa, ale je miałeś (Nissaba). Nie szło, bo brak ci pisarskiego talentu."
A po drugie to: "Jeśli tłumaczenie przysięgłe jest „prestiżowym zawodem” to jak się mają do tego Twoje wcześniejsze wpisy jak się tłumaczy w Polsce traktuje? "
Bardzo jestem ciekawa Pana odpowiedzi. Czy jakoś się Pan do tego ustosunkuje?
Komentarz, którego dotyczy pytanie, usunąłem ze względu na przekroczenie granicy chamstwa. Wydawnictwo miałem, ale nie mam, więc twierdzenie, że (obecnie) kuleje, jest nieprawdziwe. Z moim brakiem talentu pisarskiego nie miało też nic wspólnego, bo nigdy nie publikowałem w nim powieści swojego autorstwa.
UsuńPrestiż zawodu nie ma większego związku z jego bolączkami. Dla postronnych są one niewidoczne i nie wpływają na ocenę.
Niewątpliwie pani Krzan jest spełniona. Finansowo...
UsuńSzkoda, że pani Katarzyna Krzan nie zamierza odpowiedzieć na krytykę. Autor nie musi, nawet lepiej by milczał, zamiast ośmieszał się, pokazując, że nie potrafi wybronić swojego tekstu, od cwaniaków, którzy żerują na grafomanach, trudno się spodziewać jakiejś reakcji, ale doktor nauk humanistycznych opowiadająca w wywiadach o dobru literatury powinna mieć chyba coś na swoją obronę, kiedy zarzuca się jej oszukiwanie czytelników.
Usuń..znanego już pisarza Przemysława Kałaski - znanego komu? Rodzinie? Bo ja pierwsze słyszę.
OdpowiedzUsuńW pewnej chwili źrenice ich spotkały się mówiąc głosem namiętności -Mniszkówna wróciła?!
Literacki koszmarek.
Tak, zbiorowo zazdrościmy tak wybitnym i utalentowanym jednostkom, które są tak zdolne, że aż muszą drukować za swoje pieniądze, bo zawistne jednostki w normalnych wydawnictwach nie chcą ich wydać.
I tak, moja babcia była przewodniczącą Ligii Kobiet i to nie jest przypadek!
Chomik
Nawet Mniszkówna nie wymyśliłaby takiego tekstu.
UsuńRozumiem, że metafora literacka to dla panów nowość.
UsuńJa tak tylko w ramach ciekawostki:
OdpowiedzUsuń"tekstu nie przepuszczono nawet przez korektę w Wordzie, o czym świadczą takie kwiatki jak „szapit” w miejsce „szpitala”."
U Grzebuły fraza brzmiała "Pojedziemy do szapita wszyscy". Za SJP:
szapito -icie; -it a. chapiteau [wym. szapito] środ. «namiot cyrkowy»
;)
Jacek Slay
A, i żeby nie było (dopiero sobie uświadomiłem, że mój komentarz może zostać opacznie odebrany): wcale nie próbuję twierdzić, że bohaterowie u Grzebuły planowali wycieczkę do cyrku.
UsuńJS
Nie znałem tego słowa i rzeczywiście Word go nie podkreśla. Ale podkreśla „westchniął”, „kiwnął głowąm”, „blondykna”, „poddenerwowanie”, „inkrustrowany”, więc zarzut, że nie było nawet korekty wordowskiej, się utrzymuje.
Usuń"Oto jest! Najluźniejszy horror tego stulecia! Powieść autorstwa znanego już pisarza Przemysława Kałaski od której wręcz nie sposób się oderwać. Przeżyj przygodę swojego życia pozwalając by uwiódł cię; Wróg z Przeszłości."
OdpowiedzUsuńInterpunkcja zrobiła sobie wolne?
"Książka którą masz przed sobą wiele przeszła a jej kształt zmienił się znacznie względem pierwowzoru."
OdpowiedzUsuń...urw....
Panie Pawle, nie pochwalałam Pana metod, ale coś z tym trzeba zrobić! Dwa brakujące przecinki w miejscach, gdzie nie ma żadnych wątpliwości, że powinno się je postawić. Ci ludzie powinni się trzymać z daleka od wszelkich czynności związanych z publikacją tekstów. Robią z Polaków analfabetów. Jakiś zakaz sądowny by się przydał! Tak jak zakaz prowadzenia samochodu pod wpływem alkoholu. Pani Krzan powinna spłonąć ze wstydu.
Przepraszam, trzy przecinki.
UsuńA mnie ciekawi kto to kupuje? Przecież można wcześniej przeczytać fragment. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zapłaci za taki bełkot. A jeśli zapłaci... to chyba nie jest mi go żal.
UsuńJakich to moich metod Pani nie pochwalała? Zakaz sądowy byłby właśnie niedopuszczalną metodą, prawo do swobody wypowiedzi obejmuje również prawo do wypowiadania się bez sensu i niegramatycznie. Ci ludzie rzeczywiście nie powinni tworzyć ani publikować tekstów, ale zniechęcić można ich do tego wyłącznie krytyką (ostrą krytyką, nie oględną, bo taką na pewno się nie przejmą). A dosyć trudno to osiągnąć, kiedy w przypadku krytyki znajdują wsparcie takich osób jak Pani, które „nie pochwalają metod”. Każdy mój komentarz do grafomańskiego tekstu jest podważany jako rzekomo naruszający jakieś normy, chociaż żadnych reguł przyjętych w krytyce literackiej nie łamie. Negowane jest w ogóle samo krytykowanie, niektórym (i to wcale nie bezpośrednio zainteresowanym) panoszenie się grafomanii nie wydaje się specjalnie przeszkadzać, za to moja krytyka grafomanii wyraźnie ich uwiera.
UsuńKsiążkę można też kupić na podstawie opisu, nie zawsze czyta się fragmenty. Do tego fragment trzeba w E-bookowie ściągnąć, nie każdemu się chce. I wreszcie w mniej ekstremalnym przypadku niż Kałaska niewyrobiony czytelnik może się nie zorientować, że mu śmieci wciskają.
Prawdę mówiąc, chyba nikt Pana nie zmuszał do w/w lektur. A może się mylę? Po co czytać, skoro nie odczuwa się przy tym przyjemności?
UsuńPytanie jest tak głupie, że pozwolę sobie na nie nie odpowiadać, zwłaszcza że nie tak dawno tę prostą rzecz tłumaczyłem. I będę wdzięczny, jeśli powstrzyma się Pan od dalszych pytań, na które odpowiedź jest oczywista, tylko trzeba przez chwilę się nad nią zastanowić, zakładając oczywiście, że dysponuje się odpowiednią inteligencją, by tę odpowiedź znaleźć.
UsuńPanie Pawle, bardzo dziękuję za odważne demaskowanie nieuczciwych wydawnictw. Trzeba to robić - w trosce o portfele czytelników i naiwnych marzycieli. Ci drudzy, oprócz pieniędzy mogą też stracić dobre imię, a czasem szansę na porządny debiut. Ludzie się łapią na lep pochlebstw, na miano pisarza. Wykorzystywanie tej słabości jest niemoralne. Wiem, że w czasach talentszołów etyka już dawno poszła w kąt, ale nie wszyscy muszą się pokornie na podobną rzeczywistość godzić. Dobrze, że ma Pan chęć o tym pisać. Pozdrawiam. AS
OdpowiedzUsuńCała przyjemność po mojej stronie :-)
UsuńBiorąc pod uwagę to, co musi Pan przeczytać, chyba trudno mówić o przyjemności :) A przecież, zamiast tracić czas na rzetelne analizy, mógłby Pan sobie radośnie hejtować. Tym większy szacunek. Dobrze by było, żeby niektórzy komentatorzy dostrzegli Pana solidną pracę. AS
UsuńPanie Pawle mam tylko 2 pytania:
OdpowiedzUsuń1. Czy jest jakiś autor/autorka (mam tutaj na myśli osobę uprawiającą tzw. self-publishing, który/która reprezentuje swoim pisarstwem poziom godny uwagi czytelników?
2. Czy każda osoba korzystająca z usług wydawnictw ze współfinansowaniem jest Pańskim zdaniem grafomanem?
1. Pewnie jest.
Usuń2. Zdecydowana większość.
Nie jestem co prawda panem Pawłem, więc może to tak nieładnie, ale pozwolę się wtrącić w kwestii pierwszego pytania: o ile mówimy o typowym self-publishingu (a nie jego aberracji w postaci "wydawnictw ze współfinansowaniem"), to oczywiście, że istnieją DOBRZY (czy nawet bardzo dobrzy) autorzy. Z polskich pisarzy choćby Władysław Zdanowicz, z zagranicznych - J.A. Konrath aka Jack Kilborn.
UsuńJS
Z punktu widzenia czytelnika selfpublishing niesie za sobą identyczne ryzyko jak wydawanie ze współfinansowaniem, a nawet większe, bo w przypadku selfpublishingu nie ma żadnej selekcji (zdaję sobie sprawę, że w wydawnictwach oferujących współfinansowanie też z selekcją bywa różnie ze wskazaniem na jej brak). W przypadku obu metod wydawania znajdą się autorzy godni uwagi, przy czym zgadzam się, że mogą być w mniejszości. Po prostu bardziej rzucają nam się w oczy grafomani, bo są przeważnie hałaśliwi i ich ego nie wytrzymuje nawet krztyny krytyki.
UsuńMyślę, że jednak self-publishing to mniejsze ryzyko dla czytelnika niż vanity. Argument z selekcją sam pan obalił. A klasyczni self-publisherzy to nieraz autorzy, którzy wydawali najpierw normalnie, a potem poszli na swoje (np. wspomniany Zdanowicz). Nie z musu, bo wydawnictwa ich nie odrzucały, lecz z wyboru. Grafomani (oczywiście nie wszyscy) idą w vanity. Dlatego, że im się wmawia, a oni w to wierzą, że takie płatne wydanie niczym się nie różni od normalnego i że zyskują przez nie status pisarza. Samodzielne wydanie nie dość, że takiego poczucia nie daje, to jeszcze wymaga dużo zachodu.
UsuńA dlaczego mój komentarz zniknął? Nie podobał się Panu?
OdpowiedzUsuńProszę sobie przeczytać zasady zamieszczania komentarzy.
UsuńPanie Pawle, czytam Pana bloga od pewnego czasu, i bardzo mi się podoba. Tyle radości... Proszę się nie przejmować hejterami. Uważam, że Pana komentarze są jak najbardziej słuszne i potrzebne.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło
Ewa Siarkiewicz
Dzięki. A personalnym napaściami się nie przejmuję, gdyby mnie ruszały, to bym nie pisał.
UsuńPan Kałaska o sobie: http://www.e-bookowo.pl/nasi-autorzy/przemyslaw-kalaska.html
OdpowiedzUsuńNie wolno wrzucać takich linków bez ostrzeżenia! Moje poczucie smaku łka teraz gdzieś w kącie...
UsuńA moje zrobiło kupę... Już sam fakt, że coś takiego zawisło na stronie "wydawnictwa", najdobitniej świadczy o jego poziomie.
UsuńSK
Jezus Maria Józefie święty (jakem niewierząca)... Nie dziwię się, że gimnazjum było dla niego dramatem. On dla gimnazjum pewnie też.
UsuńO matkoicórkoiwszyscyświęci, umarłam. To zdanie: "Pierwsze liceum do jakiego trafiłem okazało się miniaturową wersją reżimu autorytarnego pod maską pięknych obietnic kryjącego ofiary zbrodni intelektualnych oraz opresji." będę rozgryzać jeszcze kilka godzin.
UsuńSuper Paweł, że o tym piszesz. Mam nadzieję, że twoje posty dotrą szczególnie do tych czytelników, którzy nie mają w nawyku sprawdzania wydawnictw, których książki kupują. Taką "czarną listę" wydawców powinni znać wszyscy kupujący książki a na okładkach "perełek" o których piszesz powinno być napisane "Uwaga, czytanie bełtów szkodzi". Szacun! Krystian
OdpowiedzUsuńJak miło że osoba o wyjątkowych osiągnięciach w świecie literatury (żadnych) wzięła się za jakże kreatywne czepianie się słówek. Dodatkowym bonusem jest tu z pewnością ukryty kompleks niższości blogera, który usiłuje sobie zrekompensować własny brak sukcesów poprzez pisanie pamfletów wobec niezależnych polskich autorów. Szczerze to miałem styczność z wieloma gorszymi dziełami zagranicznych uznanych autorów na temat których rozwodzono się że to "zamierzony efekt" bo autor był uznany. Fakty są takie panie Pawle że pańskich wypocin nikt nie weźmie poważnie, bo to co pan uskutecznia jest to zwyczajne wylewanie żółci. Żałosna próba rekompensowania własnych ułomności poprzez oczernianie innych.
OdpowiedzUsuńFakt, zdanie: "Pierwsze liceum do jakiego trafiłem okazało się miniaturową wersją reżimu autorytarnego pod maską pięknych obietnic kryjącego ofiary zbrodni intelektualnych oraz opresji" to sukces, który trudno byłoby powtórzyć Prusowi, Sienkiewiczowi i Nałkowskiej razem wziętym.
UsuńPan Paweł nie musi płacić wydawnictwom za wydawanie swoich książek. Niby "oczywista oczywistość", ale jednak nie dla wszystkich ta poprzeczka jest do przeskoczenia...
UsuńA ja serdecznie dziękuje panu Pawłowi za to co robi. Te wszystkie grafomańskie koterie, te psiapsióły utwierdzające się wzajemnie w poczuciu własnego talentu, te oszukańcze reklamy i prostackie pseudorecenzje budzą już nawet nie zażenowanie czy niesmak, ale wręcz obrzydzenie.
Fakt bo zapewne żadne nawet za dopłatą nie wydałoby jego wypocin.
UsuńZ interpunkcji powyższego komentarza wnioskuję, że albo Przemysław Kałaska we własnej osobie, albo ktoś z nim głęboko duchowy związany (o czym świadczy również fakt, że zupełnie nie interesuje go główny obiekt krytyki, czyli pani Krzan). Poziom „argumentacji” też odpowiada poziomowi tekstu. A zatem najpierw podważenie krytyki stwierdzeniem, że czepiam się słówek. Gdzie, jakich, tu już przezornie obrońca grafoma… sorry, niezależnego polskiego autora nie wchodzi w szczegóły. Ale pewnie dostrzega, że nie każdego przekona tym do geniuszu Kałaski, więc tłumaczy, iż zagraniczni pisarze piszą gorzej. Przykłady są zbędne, ostatecznie anonim wypowiadający się kulawą polszczyzną („szczerze to miałem styczność”) jest w sprawach literatury autorytetem niemalże papieskim. Rozwój intelektualny autorytetu nie przebiegał chyba bezproblemowo, skoro nie potrafi on dostrzec, że nie ma żadnego związku między poziomem tekstów Kałaski a innych autorów. Tym poręczniej atakować mu krytyka za nieudolną twórczość (autorytet oczywiście ją przeczytał i autorytatywnie ocenił). A kiedy w tym ataku użyje słów „wypociny”, „kompleks”, „ułomności”, „żółć”, „oczernianie”, „pamflet” i „żałosny” (zagęszczenie dezawuujących epitetów naprawdę imponujące), to jak na dłoni widać, że nędzna kreatura z jakże niskich pobudek usiłuje zablokować drogę wybitnemu pisarzowi Kałasce do należnego mu bez dwóch zdań Nobla.
UsuńPo prostu motywy uskuteczniania krytyki wobec pani Krzan są aż nazbyt widoczne. Pana wydawnictwo sypnęło się bo nie wytrzymało konkurencji z Ebookowem więc teraz pluje pan odrazą wobec pani Krzan. Zastanawiałem się co rozsierdziło pana że uwziął się pan akurat na Kałaskę i Grzebułę. Co do poziomu tekstu to naprawdę mam przeanalizować poziom pańskiego tekstu ?
UsuńOdrazą nie można pluć. Odrazą można napełniać. Odrazę można budzić, czuć, mieć. W świetle pańskiej znajomości polszczyzny z niecierpliwością oczekuję analizy poziomu mojego tekstu. Spodziewam się, że zapewni mi tak dużo radości, jak twierdzenie, że moje wydawnictwo działające w innym czasie i na innym obszarze padło w konkurencji z E-bookowem. „Zastanawiałem się co rozsierdziło pana że uwziął się pan akurat na Kałaskę i Grzebułę”. Przecinek przed „co” i „że”, panie (?). Uczą tego w szkole podstawowej. Czy też w odróżnieniu od swego idola (chodził wszak do liceum) pan jej nie skończył? Mnie zastanawia, dlaczego nie rozsierdziła pana krytyka takich grafomanów jak Nasiłowska czy Wołoszyk, przygnał pan tutaj dopiero, kiedy na warsztat wzięty został Kałaska.
UsuńPanie Pawle, warto również przyjrzeć się logice anonima dzielnie broniącego niezależnego Joyce'a krajowego chowu - nie musi Pan płacić za wydawanie swoich książek, bo żadne wydawnictwo nie chce ich publikować nawet za dopłatą. Przy okazji daje popis znajomości Pana literackich osiągnięć (on pewnie z tych, którzy tyle piszą, że nie mają czasu na czytanie).
UsuńNo tak, argumenty na poziomie dziecka. Nieważne, co powiem, grunt, że się odszczeknę.
Usuń"Powstał później gdy niby senny koszmar powrócił dramat czasów gimnazjalnych który zmotywował mnie do stworzenia Wroga z Przeszłości".
OdpowiedzUsuńMatko i córko, drugi S.King nam pod bokiem wyrasta, licealista po przejściach! A my go tu wiadrami żółci!
"Walce z Systemem, który morduje marzenia.."
Systemem Ortograficznym! Bili go słownikiem! Zbrodni intelektualnej dokonała polonistka, która powiedziała : dziecko, masz tą maturę i nie pisz więcej!
Czytałem kilka twoich wpisów ale tu już nie wytrzymałem. Człowieku co ty za bzdury wypisujesz ? Wycinasz losowe zdania z różnych książek i dopisujesz chamskie komentarze ? To nie jest krytyka tylko hejt, najgorszego sortu. W tym przypadku natomiast udowodniłeś, że jesteś ignorantem do potęgi entej. Czytałem książkę i prawda jest taka, że ty jej nie czytałeś, wyciąłeś kilka zdań z darmowego fragmentu bez ładu i składu i się czepiasz słówek, przy czym zielonego pojęcia nie masz o czym książka.
OdpowiedzUsuńErgo: babcia chorowała na coś śmiertelnego. Na co konkretnie zeszła, można sobie przeczytać w akcie zgonu.
-Albo w prologu.
Ale wścieklizny dostała.
-Tak jak ty kiedy się okazało, że jesteś niszowym autorem, który żeby się wybić musi to robić kosztem innych stosując brudne zagrania rynkowe. Swoją drogą słyszałem że antyreklama to nie jest działanie zgodne z prawem. Jak któryś z nich cię pozwie to się nie zdziwię,
Realizmu ciąg dalszy.
-No bo Piła i Teksańska Masakra piłą Mechaniczną to były bardzo realistyczne horrory. Wiesz cokolwiek na temat gatunku ? Plus jakbyś nie zauważył sam Kałaska przyznał, że to "luźny horrror" czyli balansujący na granicy między grozą a humorem !
Aha. Dlatego ofiara może nie przeżyć. Czy ten profesor to jest ów nauczyciel ze smutkiem w głosie? I kto usiłuje ująć „psa – sprawcę”? Policja czy, ze względu na wściekliznę, jednostki antyterrorystyczne?
-Rozumiem że o zawodzie hycla to po raz pierwszy słyszysz ?
Czyż grafomania nie jest piękna?
-Grafomanię to ty uprawiasz. Pisarz może sobie pozwolić na nie trzymanie się kanonów książka to nie wypracowanie na polski. Jak kość nie wstawia przecinków to co z tego ? Widać taki ma styl. Na Polskim swego czasu analizowaliśmy teksty autora który pisał wstawiając między 3-4 zdania akapit. Ba, jakbyś nie zauważył kanon językowy kształtują dzieła literackie nie odwrotnie.
Jako, że widać mam do czynienia z purytanami językowymi, zaznaczę, że w powyższym fragmencie błędy bym usunął ale po dodaniu postu nie można go edytować niestety.
UsuńTy tak serio? Żeby nie trzymać się ram gatunkowych (a także: zasad gramatyki oraz interpunkcji), coś jednak trzeba umieć. Nie każdy babol jest nowatorskim łamaniem reguł. I twój chaotyczny protest tego nie zmieni. Naprawdę masz ludzi za idiotów?
UsuńPurytanie językowi? Nie wiem, nie słyszałam...
UsuńBo zanim się post opublikuje, warto pomyśleć...
UsuńJa tam jestem językową baptystką.
UsuńSkąd wiesz co Kałaska umie a czego nie ? Znasz człowieka, że jesteś pewien, iż jego błędy nie były celowe ? Czy to może ty masz ludzi za idiotów, którzy będą jak barany powtarzać za pierwszym lepszym hejterem internetowym ? W dodatku takim, który hejt uprawia dla zysku.
UsuńSkąd wiem? Przeczytaj (ze zrozumieniem) tekst, który komentujesz. Tam znajdziesz dowody.
UsuńPanie Kałaska, weź pan porzuć tę zabawę w ciuciubabkę. Żaden fan autora nie wpada w taką histerię na krytykę jego twórczości i nie zwalcza jej, pisząc dokładnie tym samym stylem i robiąc te same błędy co autor. Weź pan przykład z Grzebuły, starszej pani, która miała więcej odwagi cywilnej i jaj od pana i potrafiła komentować, nie chowając się za rzekomym czytelnikiem. Á propos Grzebuły, też gardłowała, że komentuję pojedyncze zdania z darmowego fragmentu, jak zrecenzowałem całą książkę, to zamilkła na amen. Bo te nieporadne konstrukcje, zwane przez was zdaniami, które komentuję, nigdy nie złożą się na sensowną całość. Wystarczy pół strony tekstu, żeby rozpoznać taką czystą grafomanię, jaką wy reprezentujecie.
UsuńCo do przyczyny śmierci babci, w porządku. Ale pretensje proszę zgłaszać do E-bookowa, że nie potrafi z głową nawet udostępnić fragmentu, bo wycięło prolog, w żaden sposób tego nie sygnalizując. Scena jednak i tak jest nie do przyjęcia. Nie można o śmierci bliskiego i ważnego dla bohaterki człowieka opowiedzieć mimochodem w kilku zdaniach. I całą jej reakcję sprowadzić do stwierdzenia „Ale co było, to już nie wróci a teraz są ważniejsze sprawy niż rozmyślanie o przeszłości”.
W scenie w dziekanacie nie ma grozy (humor jest, ale niezamierzony), nikt nikogo nie tnie piłą, a zarzuty nie dotyczą tego, że leci nieprawdopodobnie dużo krwi czy że ostrze za łatwo wchodzi w kości. Scena jest grafomańska, bo autor nie potrafi napisać tak dialogu, żeby przypominał normalną rozmowę, nie ma bladego pojęcia, czym się różni uczelnia od szkoły, i nie rozumie, że dziekani w ramach swoich obowiązków nie zajmują się sercowymi sprawami studentów.
Zawód hycla to był w XIX wieku, teraz psa łapaliby strażnicy miejscy albo pracownicy schroniska. Poza tym, jeśli nawet łapał hycel, to trzeba to napisać. I wreszcie nie chodzi o to, kto łapał, tylko o nieuzasadnioną personifikację psa. Też typowe, że jak grafomanowi nie wytknie się błędu wprost, to nie zorientuje się, o co chodzi.
Książka to nie wypracowanie szkolne, ale żeby napisać książkę, trzeba najpierw nauczyć się pisać wypracowania. Żeby pozwolić sobie na odejście od kanonu, trzeba najpierw ten kanon znać i umieć go stosować. I jeśli ktoś odchodzi od kanonu świadomie, a nie dlatego, że nie umie pisać, to mu humory zeszytów nie wychodzą. To, co pan napisał, to nie jest żadna książka czy literatura, to nie spełnia nawet kryteriów przyzwoitego opowiadania szkolnego.
Czy to jest cała pańska analiza mojej krytyki? Skomentowałem dwadzieścia pięć urywków, z tego odniósł się pan jedynie do pięciu, przy czym w dwóch przypadkach nie broni pan samego tekstu, tylko napada na mnie personalnie. Bo pańskie IQ nie pozwala panu pojąć, że nawet jak udowodni mi pan zamordowanie sąsiada i zakopanie go w piwnicy, to pański tekst nie stanie się z tego powodu ani odrobinę mniej grafomański. Poza tym ten zestaw „argumentów” jest zwyczajnie nudny, bo wyjeżdża z nim każdy grafoman, który dostał tu po głowie, rozpaczliwie szukający wyjaśnienia, dlaczego zjechałem jego tekst, bo z prawdziwym, że jego powieść jest do bani i że Bozia poskąpiła talentu literackiego, nie umie się pogodzić. A po wyglądających na realne groźbach Grzebuły, że pozwie mnie do sądu, to pańskie popiskiwania w tej kwestii mogą mnie tylko śmieszyć. Ale wracając do tematu: co z bliznami, które się goją jeszcze w trakcie bójki, niepamiętaniem imienia ukochanej osoby, nazywaniem oberwańcem kogoś normalnie ubranego, wchodzeniem do piwnicy, choć nie ma się tam żadnego interesu, bo autor sobie wymyślił, że przypadkiem spotka się tam szukaną osobę?
Nie zgadzam się z jedną rzeczą, o której napisał Pan w powyższym komentarzu. „Scena jednak i tak jest nie do przyjęcia. Nie można o śmierci bliskiego i ważnego dla bohaterki człowieka opowiedzieć mimochodem w kilku zdaniach”. Chyba jednak można. Oto dowód: w „Młodości Martina Bircka” autor w jednym tylko zdaniu wspomniał o śmierci matki bohatera. Matka żyje, jest zdrowa, potem nagle dowiadujemy się, że nie żyje: „(...) Martin pogrążył się w zadumie. Myślał o historii rodziny, która podobnie jak inne powstała, powiększyła się, kwitła, i jak później więzy zaczęły się rwać, jeden po drugim, siostra wyszła za mąż, mama zmarła”. Z jakiego powodu zmarła i ile czasu trwało konanie – nie wiadomo. Skoro wielki pisarz Söderberg zastosował zabieg opowiedzenia mimochodem o śmierci ważnego dla bohatera człowieka, ma prawo tak zrobić i Kałaska.
UsuńCo do reszty – zgadzam się. :)
Chciałem powiedzieć ze zazwyczaj nie czytam komentarzy, ale chyba będę musiał zmienić zwyczaje. Dyskusja tutaj jest lepsza od samej recenzji. Ale to dlatego, ze książka jest okropna i po prostu meczy mnie czytanie takich rzeczy. Muszę tez tu przyznać Panie Pawle, że jestem pełen podziwu, że chciało sie Panu czytać to dalej mimo, iż od samego początku wiać było z czym ma sie do czynienia. To dobrze, ze ma Pan taka misje żeby chronić czytelników przed takimi "książkami".
OdpowiedzUsuń