sobota, 16 kwietnia 2011

Zapach świeżej śmierci, czyli co kogo ciśnie pod czaszką

Opublikowany przeze mnie w 2007 roku poradnik „Jak wydać książkę” zaczął się powoli starzeć, prawo się wprawdzie nie zmieniło, ale obyczaje wydawnictw owszem, i to na gorsze, więc zacząłem myśleć o drugim wydaniu. Do rozstrzygnięcia miałem, czy publikować je też samodzielnie, czy najpierw spróbować w wydawnictwach. Ponieważ mi się nie śpieszyło, przymierzałem się na rok 2012, uznałem, że mogę popytać, a nuż jakaś oficyna zaproponuje przyzwoite warunki. Po raz pierwszy uderzyłem też do wydawnictw e-bookowych, widząc, że poradniki są ich mocną stroną. Zainteresowanych jednak nie było, toteż stanęło na samodzielnej publikacji.

Zabrałem się za pisanie (po części miała to być zupełnie nowa książka), kiedy nagle jak grom z jasnego nieba spadło na mnie pojawienie się pozycji niejakiego Aleksandra Sowy pt. „Autor 2.0. Jak wydać (własną) książkę i na tym zarobić?” Jak grom, bo stawiała ona pod znakiem zapytania sens mojego przedsięwzięcia. Dotąd moja książka nie miała konkurencji, a teraz konkurencja się pojawiała i, co tu dużo mówić, biła mnie na głowę. Bo kto kupi poradnik „Jak wydać książkę”, kiedy obok będzie leżał drugi, informujący również, jak na niej zarobić? A swojego nie umiałem rozbudować, bo chociaż wiem, jak doprowadzić do wydania książki, kwestia, jak na niej zarobić, nadal pozostaje dla mnie zagadką, misterium, które sam bardzo chciałbym rozwikłać. Na to, że pod obiecującym tytułem Sowy kryje się niewiele treści, nie mogłem liczyć. Jego książka ukazała się w wydawnictwie Złote Myśli, jednym z tym e-bookowych wydawnictw (ale została też opublikowana w wersji papierowej), które odrzuciło mój poradnik. To oznaczało jedno: porównanie dokonane przez fachowców wypadło na moją niekorzyść. Z dużym żalem, ale musiałem zrezygnować, bo stało się jasne, że nie zwrócą mi się nawet koszty wydania: z gorszym produktem stawałbym przeciwko promocyjnie dużo sprawniejszemu konkurentowi. Wynik był z góry do przewidzenia.



No cóż, czasami się przegrywa. Osłodziłem sobie tę cytrynkę myślą, że dzięki temu będę miał więcej czasu na pisanie powieści, na której w końcu, dzięki poradom Sowy, zarobię. Zamówiłem więc jego książkę i, mając przed oczami kupki szeleszczących banknotów, zabrałem się do lektury. Podczas czytania oczy robiły mi się coraz większe, a kupki coraz mniejsze. Ostatni raz takiego szoku doznałem, kiedy odkryłem, jak Elżbieta Jasińska-Brunnberg (nie)przetłumaczyła „Underdoga”.

I podobnie jak wówczas, gdy zobaczyłem, że tłumaczka umieściła w domowym akwarium rybę piłę zamiast mieczyka, zdumienie przeszło powoli w rozbawienie. Kiedy dotarłem do diagnozy, że pisarz będzie przymierał głodem, „jeśli krytyczny tyłek wyroczni w Delfach języczkiem po pośladkach nie przeciągnie” (str. 138), rżałem już ze śmiechu. Sowa okazał się autorem o, nazwijmy to, obrazowym stylu. Na stronie 108 informuje, że jeśli ktoś korzysta z usług agenta, poradzi sobie na rynku bez jego poradnika: „W ten sposób twórca zostaje odcięty od problemu mojego eseju.” Przecież aż widać tę pępowinę, którą płyną życiodajne soki wiedzy od Sowy do czytelnika. Nawiasem mówiąc, esejem Sowa nazywa swój poradnik kilkakrotnie – polecam lekturę słownika terminów literackich. Ale obrazowość stylu bez głębokiej treści byłaby pustą wydmuszką, autor dba więc, by od czasu do czasu rzucić, nomen omen, złotą myśl: „determinacja jest motorem sukcesu, a wiara w swoje dzieło opoką Twojej twórczości” (str. 77), „podstawą do wydania książki, na której można zarobić, jest napisać ją” (str. 74). Albo podchodzi do sprawy filozoficznie. Na str. 75 informuje, że trudno połączyć rolę pisarza i wydawcy, bo tak właściwie oba zajęcia wymagają pełnego zaangażowania: „zawsze któraś ze stron Twojego ja będzie poszkodowana kosztem drugiej”. Ta filozofia nie ogranicza się do spraw praktycznych, autor nie boi się fundamentalnych podsumowań: „Bycie pisarzem web 2.0 powoduje znaczny dysonans z wizją archetypu owego człowieka, powiedzmy sobie starego typu” (str. 97). I Sowa nie jest jakimś tam domorosłym filozofem, lecz wywodzącym się z głębokiej tradycji heglowskiej: „krytyk będzie przyjacielem tych bardziej ukształtowanych, a wrogiem tych wyrobionych mniej. Albo odwrotnie, bo tak naprawdę i jedno, i drugie będzie nieprawdą” (str. 208). Teza, antyteza, synteza.

Ktoś powie „czepiasz się pan, to nie powieść, żeby styl był ważny, ważna jest jakość udzielonych porad.” I będzie miał całkowitą rację. Ostatecznie, jeśli dzięki poradom Sowy ktoś wyda książkę i zarobi, to co może przeszkadzać, że uśmieje się przy nich po pachy? Śmiech to zdrowie. Nastraja człowieka optymistycznie, łatwiej mu będzie znieść „tzw. odmowę, która jest częścią żywota każdego prawdziwego pisarza” (str. 25) (ktoś mi wyjaśni, dlaczego „tak zwaną”?).

Przy poradnikach rozstrzygające jest, czy autor potrafi dokonać tego, w czym chce nam pomóc. Poradnik „Jak zostać milionerem” napisany przez kloszarda z przytułku wywalimy do kosza. Szkopuł w tym, że pojęcie „zarobić na książce”, a nawet „wydać książkę” nie jest tak jednoznaczne jak „zostać milionerem”. Na miano milionera zasłużymy, kiedy zbierzemy milion jednostek w walucie, w której chleb nie kosztuje kilkaset tysięcy. Ale kiedy zarobimy na książce? Czy jeśli za pisaną przez rok powieść dostaniemy tysiąc złotych, to na niej zarobiliśmy? Czy tylko dostaliśmy za nią jakieś (psie) pieniądze, bo nakład pracy w żaden sposób nie jest współmierny do wynagrodzenia? Czy też „zarobić” oznacza „zarobić dużo” i każde honorarium niestarczające na nowy samochód będzie porażką? Myślę jednak, że znakomitej większości polskich literatów nie marzy się własna wyspa i chcieliby brać za swoje książki tyle, by móc spokojnie je pisać i nie zajmować się niczym innym. Oczywiście każdy będzie potrzebował na to innej kwoty, więc przyjmijmy, że miernikiem zarobienia na książce będzie miesięczny dochód w wysokości średniej krajowej pensji, która w interesującym nas okresie wynosiła ok. 3000 zł.

Wydanie książki „w podłożu czasowym, w jakim się znajdujemy” (str. 205 rzeczonego poradnika), też nie jest już pojęciem tak jednoznacznym jak kiedyś. Bo czy będzie nim wydrukowanie za pieniądze autora książki w „wydawnictwie” typu print on demand, które przez cztery lata sprzeda trzy (to nie pomyłka) egzemplarze, jak My Book pierwszą powieść Aleksandra Sowy? Zdecydowanie nie. Albo wydanie powieści tylko w wersji elektronicznej w sytuacji, gdy beletrystykę w tej formie lekceważą zarówno czytelnicy, jak i krytycy? Też nie.

Mamy więc jasne kryteria, chcemy opublikować powieść na papierze w klasycznym wydawnictwie (na str. 73 Sowa przyznaje: „większość sięgających po pozycję, którą teraz piszę, będą stanowić autorzy prozy”) i zarobić na niej tyle, by suma tantiem podzielona przez liczbę miesięcy potrzebną na napisanie tej powieści dała nam średnią krajową. Czy autor poradnika sam tego dokonał? Jeśli chodzi o publikację powieści w klasycznym wydawnictwie, to nie, żaden z jego utworów nie został przyjęty do druku. Ze sprawdzeniem zarobków mogłoby być trudniej, bo to rzecz poufna, ale w sukurs przychodzi nam wydawnictwo Złote Myśli, które uczciwie ostrzega czytelnika, że autor nie ma bladego pojęcia, jak na książce przyzwoicie zarobić. Niezupełnie wprost, ale w czasach, kiedy wytwórcy nagminnie przeceniają zalety swoich produktów, a przemilczają ich wady, jest to i tak postawa godna pochwały. Otóż Złote Myśli podają na czwartej stronie okładki, że „Aleksander Sowa napisał już 18 książek, które w sumie rozeszły w liczbie 25 tysięcy egzemplarzy”. Dokonujemy więc dzielenia i ustalamy, że średni nakład jego książek to niecałe 1400 egzemplarzy. Wynik słaby nawet jak na beletrystykę (inna sprawa, że większość tytułów w Polsce sprzedaje się słabo), a Sowa jest przecież w przeważającej mierze autorem poradników. Jakie są z tego pieniądze? Sowa zamieszcza w swojej książce skany rozliczeń z wydawnictwami, wiemy więc, że za papierowy poradnik „Jak kupić używany samochód” dostał 3 zł za egzemplarz, a za elektroniczne „Legendy naszej motoryzacji” niecałe 5. Na str. 29 podaje, że papierowych publikacji sprzedał 5 tys., a reszta to elektroniczne. Przyjmijmy podane kwoty jako średnie i przemnóżmy: 5000 egz. x 3 zł + 20000 egz. x 5 zł = 115 000 zł. Sowa zarabiałby więcej na książkach, gdyby był jednocześnie wydawcą, bo „jeśli właścicielem wydawnictwa jest sam autor, zagrabione przez nie pieniądze trafiają do twórcy” (str. 65), ale że nim nie jest, informuje nas na stronie 74. Sowa chwali się, że zarabia również na programach partnerskich. Trudno uznać to za dochód z książki sensu stricto, skoro może w ten sposób zarabiać na książkach cudzego autorstwa, ale dodajmy do równego rachunku 5 tys. Uzyskane 120 000 zł musimy podzielić przez 60 miesięcy, bo autor podaje, że te osiemnaście książek napisał w pięć lat. Wychodzi 2000 zł miesięcznie. Tysiąc złotych poniżej średniej krajowej. Jak odejmiemy zusowską składkę, na życie niewiele zostanie. A wykonajmy jeszcze jedno dzielenie. 18 książek w pięć lat oznacza, że na napisanie jednej autor miał średnio niecałe trzy i pół miesiąca. To nie jest pisanie, tylko chałturzenie albo zarzynanie się. Pół roku na książkę stanowi minimum. Czyli te 120 000 powinniśmy rozłożyć na 9 lat. Wychodzi 1100 zł miesięcznie. Nawet jeśli zaniżyłem wysokość dochodów Sowy, widać wyraźnie, że jego poradnik powinien nosić tytuł „Jak wydać (własną) książkę i dostać za nią jakieś pieniądze”.

Do tego dochodzi okoliczność, że 80% z tych dwudziestu pięciu tysięcy nakładu stanowią książki wydane pod pseudonimem (informacja ze str. 136), którego Sowa nie ujawnia, bo „pseudonim to taka skóra na artystyczne życie przy alter ego” (cokolwiek to znaczy) (str. 135). Jak ktoś chce pozostać anonimowy, jego sprawa, dopóki nie oczekuje, że z racji tych osiągnięć, których nie pozwala nam zweryfikować, uznamy go za autorytet.

Czasami jednak teoretycy mogą mieć coś sensownego do powiedzenia, przyjrzyjmy się więc samemu poradnikowi. Na początek duży plus, bo Sowa jest autorem, który ma świadomość, że trzeba „trafić w samo sedno – a zatem w grupę docelową – w konkretnych ludzi, zainteresowanych określonym tematem, nie zaś błądzeniem po omacku” (str. 194). I Sowa trafia w konkretnych ludzi czyli w sedno grupy docelowej, a jaka to grupa ujawnia na str. 14: „Twoje dzieło wyda specjalizujący się w takiej działalności podmiot gospodarczy. Jeśli jesteś bystry, zapewne się domyślasz, że jest nim wydawnictwo.” I wszystko jasne, gdyż bystrość w dochodzeniu do konkluzji, że podmiotem gospodarczym wydającym książki jest wydawnictwo, niezbędna jest tylko w przypadku osób z zespołem Downa. Na str. 108 Sowa wyjaśnia, że agent literacki to „pośrednik w sprzedaży utworu literackiego wydawnictwom”. Sześć linijek dalej pisze: „rolą agenta – czyli pośrednika między autorem a wydawnictwem (...)”. Jak widzimy, odbiorca Sowy nie tylko ma Downa, ale jest też pozbawiony pamięci krótkoterminowej. Biedaczysko. Nic dziwnego, że Sowa pochyla się nad nim ze zrozumieniem, niemal z czułością i kiedy proponuje zapoznanie się z publikacjami na temat marketingu i promocji, tłumaczy cierpliwie: „Nie musisz ich od razu wszystkich kupować. Nie musisz kupować nawet żadnej. Wydawcy i autorzy za darmo udostępniają pewne fragmenty, w których z pewnością znajdziesz wiele istotnych informacji. I wcale nie musisz za nie płacić” (str. 186). Osobiście mam jednak wątpliwości, czy do kalekiego odbiorcy Sowy dotarło, że nie musi łapać się za sakiewkę. Ja bym dodał: „Bo dostajesz je gratis”. Bądźmy jednak sprawiedliwi, Sowa nie tylko daje, ale i wymaga. Wie, że trzeba motywować i stawiać zadania. Zmuszać do intelektualnego wysiłku. Kwestię praw zależnych wyjaśnia więc następująco: „Ustawa zgodę na tłumaczenie powieści nadaje autorowi, ale bardzo często chce o tym decydować właśnie wydawca” (str. 128). A tak. Niech Down nie myśli, że jak Down, to dostanie wszystko na tacy, niech trochę pogłówkuje!

Co się dzieje po wysłaniu tekstu powieści do wydawnictwa? Trafia do redaktora, który autorowi poradnika jawi się jako strażnik raju, ale wpuszczający do hurys nie wedle zasług, tylko powodowany własnymi kompleksami i uprzedzeniami. „Potwór, do którego napisaliśmy, jest złośliwy i cyniczny. Zazdrości, że napisaliśmy coś lepszego niż on sam [chyba „niż on sam potrafi napisać – przypis mój]” (str. 61). Zdarza się, że potwór mimo zazdrości maszynopis przyjmuje i wtedy „zostanie wydrukowany, będziesz mieć swoją książkę. Otrzymasz piękny list i czeka Cię sława pisarza” (str. 62). Sowa nie ma pojęcia, bo i skąd, skoro żadna jego powieść nie została przyjęta do druku, że wyłączywszy sytuacje, w których ów redaktor jest zarazem właścicielem wydawnictwa, decyzja o wydaniu książki praktycznie nigdy nie zapada jednoosobowo. Zazwyczaj po pierwszej selekcji tekst trafia do kolejnych recenzentów i dopiero wtedy podejmuje się ostateczną decyzję, często leżącą w gestii tych, którzy w wydawnictwie decydują o pieniądzach. Za to procedurę odrzucania maszynopisu Sowa zna doskonale, dzięki czemu rzeczowo opisuje nam zachowanie „potwora”: „Z dziką satysfakcją będzie podkreślał błędy. Na końcu wyrzuci wiekopomne dzieło przez okno, a jego histeryczny śmiech będzie odbijał się od ścian kamienic w całym mieście” (str. 61).

Przyjrzyjmy się więc tym wiekopomnym dziełom Sowy odrzuconym przez zawistnych redaktorów. Na końcu książki Sowa zamieszcza wzór propozycji wydawniczej z fragmentem swojej powieści „Era Wodnika”:
Bezdomny w pijackim amoku otworzył usta. Chciał przywołać kompana. Zamiast słów zniecierpliwienia wydał z siebie jednak niezrozumiały bełkot. Skąd mógł wiedzieć, że i tak zupełnie niepotrzebnie? Martwi przecież nas, żywych, nie są w stanie usłyszeć. Wprawdzie w sensie fizjologicznym nie był martwy. Ale trupem był właściwie już od dobrych kilku minut. Z tą różnicą, że serce kloszarda wciąż biło. Jeszcze przez kilka sekund.
Pytanie: kto jest martwy, chociaż jeszcze nie fizjologicznie, bo wciąż żyje? Bezdomny, kloszard (dwie różne osoby, ta sama?), kompan bezdomnego? Czy martwość w sensie niefizjologicznym powoduje głuchotę? Jak bezdomny jest w amoku i to jeszcze pijackim, czyli musi nieźle szaleć, to kto tam zdycha?
Brudne i ciemne wnętrze nieczynnego szaletu po kilku minutach wypełnił zapach świeżej śmierci. Nim trupia woń dotarła do najdalszych zakątków tej mrocznej budowli, pojawił się ktoś trzeci.
Pytanie: jak pachnie świeża śmierć? Czy trupia woń i zapach świeżej śmierci są tożsame? Czy też jest to zasygnalizowanie czytelnikowi, że ten „ktoś trzeci” pojawił się tam po dłuższym czasie, kiedy zwłoki już się rozłożyły? Jeśli tak, to wraca pytanie pierwsze: jak pachnie świeża śmierć?
Fragment innej powieści Sowy „Jeszcze jeden dzień w raju”:
Usiadł przy kaflowym piecu, skręcił skręta z marihuany i zapalił go. Potem zaciągnąwszy się sowicie kilka razy odpalił pożółkły papier od żaru palącego się jointa. Trzymając w ręku listy palił je jeden po drugim aż spalił wszystkie parząc przy tym sobie wreszcie boleśnie palce. Porozkładał w całym mieszkaniu małe podstawki z kolorowego szkła i rozpalił kilka zapachowych świec. Zgasił światło i miał zamiar iść się wykopać. Przed tym postanowił spalić jeszcze jednego papierosa z marihuaną. Usiadł na parapecie i palił głęboko się zaciągając.
Jeśli trzymać się poetyki, to światło też powinien zapalić. A potem wykopać autora, redaktora i korektora.

Nie są to teksty powstałe na kolanie, na co wskazują porady ze str. 45-46, jak dopracować powieść, oraz fakt, że w tej wersji znalazły się w wydanych (elektronicznie albo w „wydawnictwach” print on demand) książkach. Mamy więc do czynienia z podręcznikowym przykładem grafomanii, z chęcią pisania (i publikowania) przy całkowitym braku predyspozycji. Nie z grafomanią w sensie schematycznej, wtórnej czy po prostu zdaniem odbiorcy słabej książki, tylko z nieumiejętnością opisywania zdarzeń i formułowania myśli, nieumiejętnością dobierania właściwych słów (co to znaczy „sowicie się zaciągnąć”?) i dopasowania środków stylistycznych do przekazywanych treści. Aleksander Sowa jest przekonany, że nie zaistniał na normalnym rynku wydawniczym wskutek złośliwości redaktorów, braku znanego nazwiska i nieumiejętności/niechęci podlizywania się komu trzeba, tymczasem fakty są takie, że najżyczliwiej usposobiony redaktor wywali jego tekst do kosza najdalej po przeczytaniu pięciu stron.

Grafoman nie znaczy głupi, a że Sowa z taką oceną już się zetknął i musiało dać mu do myślenia, że inni jednak jakoś debiutują, próbuje się przed tą etykietką bronić, czemu poświęca sporą część poradnika. I tak zamieszcza cały rozdział poświęcony sławnym, a pierwotnie odrzucanym. Konkluzja tego tekstu jest jasna: jeśli mnie i ciebie, czytelniku, odrzucają, wcale nie znaczy, że nie umiemy pisać, tylko się po prostu na mnie i na tobie nie poznają, tak jak nie poznali się na Grishamie i Nabokovie. Sowie umyka, że ci wielcy w końcu jednak zostali przyjęci, on, mimo napisania już chyba czwartej powieści, nie. A jeśli dostaje się trzydziestą odmowę, to prawdopodobieństwo, że jest się drugim Grishamem czy Nabokovem, wynosi pół promila, że książka wprawdzie nadaje się do druku, ale ma się zwykłego pecha i dlatego nikt nie decyduje się w nią zainwestować, pięć procent, a że jest się klasycznym grafomanem, 95% (bez tej połówki promila).

Innym mechanizmem obronnym Sowy jest fałszowanie znaczenia słów. I tak dowiadujemy się od niego „jaka jest różnica między grafomanem a pisarzem. Ten pierwszy pisze, a drugi pisze i dostaje za to pieniądze” (str. 28, innymi słowy ta sama myśl wyrażona na str. 8, 13 i 138-139, ciekawe kogo tak intensywnie Sowa przekonuje). Ponieważ stricte literackie dokonania Sowy są mizerne (czy raczej żadne), rozszerza on też definicję pojęcia „pisarz” na autora poradników: „Kupiłeś tę książkę, a to najlepszy dowód na to, że jesteś czytelnikiem, a ja pisarzem”(str. 21). Do tego Sowa podpiera się cytatem z Kinga (str. 139), że utalentowany pisarz to taki, który za swoją twórczość odbiera czeki. I mamy jasność: Cyprian Kamil Norwid zmarł w nędzy – grafoman, Aleksander Sowa zarobił – pisarski talent.

Deliberacje nad grafomanią nie są jedynymi fragmentami, które sprawiają, że poradnik jest przegadany i w dużej części nie zawiera żadnych przydatnych (dla niegrafomanów) informacji. Na przykład Sowa ogłasza śmierć krytyki (ciekawe, jak krytyka pachnie po śmierci) i tę diagnozę okrasza rysem historycznym: „Wielu twórców z zapamiętaniem zabiegało o namaszczenia starszych, sapiących panów. (...) Ci bardziej zdesperowani zaprzedawali nawet własne umysły i ciała w czasie nocy spędzonych z kochankami krytyków albo nawet bezpośrednio z nimi samymi, niezależnie od płci” (str. 206). Jak widać, pisarze to prostytutki do kwadratu, bo sprzedają nie tylko ciała, ale i umysły, na dodatek mało inteligentnie, bo odbijanie krytykowi kochanki raczej go przychylnie nie nastawi. W rozdziale „Indies – pisarstwo niezależne” Sowa, zamiast pisać na temat, czyli o twórcach publikujących w Internecie, prezentuje „wersję wizji pisarza” „industrialną” i, jak rozumiem, wiejską: „W oparach papierosowego dymu i przy śpiewie ptaków za oknem w pracowni wyłożonej modrzewiową boazerią tworzy swoje dzieła albo w okresach tzw. niemocy twórczej chleje wódkę do nieprzytomności” (str. 98). Innym wypełniaczem, żeby uzbierało się na grubą książkę, są wstawki dotyczące życia uczuciowo-erotycznego autora: „rozstałem się po prawie 4 latach zamieszkiwania z ukochaną dziewczyną” (str. 26), „kiedy miałem 20 lat, chciałem iść do łóżka prawie z każdą dziewczyną” (str. 99). Wyrażając swoje rozczarowanie wydawnictwami print on demand, Sowa pisze: „Na początku jest bardzo pięknie. Tak jak z kobietą, zaraz przed tym, zanim pójdziecie do łóżka” (str. 81). Hę? Okazała się transwestytą?

Nowatorskim wkładem Sowy w metodologię pisania poradników jest informowanie, na czym się nie zna i czego nie będzie czytelnikowi objaśniał: „Jeśli jest to tłumaczenie, dochodzi jeszcze porównanie z oryginałem, ale tłumaczeniem wolałbym się nie zajmować” (str. 33), „dotacje i preferencyjne pożyczki z Urzędów Pracy (...) Temat, o którym nie mam większego pojęcia, więc rozwijał go nie będę” (str. 70-71). Jest jednak inny temat, o którym Sowa większego pojęcia nie ma, ale pominąć go w książce tego rodzaju nie sposób, więc autor lojalnie uprzedza: „Nieuchronnie zbliżam się do tematu, który mnie nudzi jak chyba żadna sprawa na świecie. (...) Celowo wcześniej nie poruszałem tego tematu, aby przebrnąć go w jednej leksji i więcej nie tworzyć do niego odnośników. Dlatego pewnie nie dziwi fakt, że te zagadnienia należą do mało znanych” (str. 113). Mało znane zagadnienia, bo nie interesuje się nimi Aleksander Sowa (prosimy, żeby Aleksander Sowa zainteresował się mało znanym zagadnieniem ochrony minoga morskiego, żeby stało się szeroko znanym zagadnieniem), to zapisy prawa autorskiego i umowy wydawnicze. Dla zarabiania na książce sprawa kluczowa: dwaj autorzy, którym wydawnictwo zaproponuje po 10%, dostaną zupełnie różne pieniądze w zależności, czy podstawą obliczenia honorarium będzie cena okładkowa czy cena zbytu, na jaki czas zostanie udzielona licencja, jakie pola eksploatacji obejmie, jak zostaną podzielone zyski ze sprzedaży praw zależnych itd. Podpisujący umowę wydawniczą musi na te wszystkie punkty zwrócić uwagę. Czy Sowa systematycznie je omawia? Nie, przecież nie chodzi o to, żeby udzielić rzetelnej informacji, tylko żeby temat „przebrnąć”. Sowa powybierał więc ze swoich umów na chybił trafił dowolne zapisy, nie różnicując między umowami na publikacje elektroniczne i papierowe, choć te zasadniczo się różnią, i komentuje te zapisy, wykazując się ignorancją. Zapis, że wydawca może dokonać zmian redakcyjnych bez zgody autora, Sowa ocenia jako „wysoce niekorzystny” (str. 119), tymczasem jest on zwyczajnie nieważny z mocy prawa, bo narusza niezbywalne osobiste prawa autorskie twórcy. Przy zapisie, że udowodniony przez sąd plagiat będzie oznaczał konieczność wypłaty odszkodowania, Sowa wskazuje, że nie ma mowy o prawomocnym wyroku (str. 117), bo nie wie, że nieprawomocny nie powoduje żadnych skutków prawnych. Zapis, z którego wynika, że wydawca może zmienić autorowi zakończenie powieści, a jeśli ten się sprzeciwi, nie przyjąć zamówionej książki, Sowa uważa za „oczywisty” i twierdzi, że nie ma o co się spierać (str. 124). Sowa zaleca, żeby kwestie praw zależnych uregulować odrębną umową (że jest to „jedyny uczciwy zapis”, str. 128), ale już nie podaje, co w tej odrębnej umowie powinno się znaleźć. Nie wyjaśnia też, dlaczego zapisy z odrębnej umowy nie mogą się od razu znaleźć w tej zasadniczej, niby dlaczego miałoby to być „nieuczciwe”. „Omówienie” problematyki umów wydawniczych Sowa podsumowuje następująco „z pewnością spotkasz się z licznymi zapisami w umowach, których wcześniej nie widziałeś, a nawet nie miałeś pojęcia, że ktoś mógłby o tym nawet pomyśleć. Ale pomyślał, a teraz Ty będziesz musiał się zastanowić, co mogą one ze sobą nieść” (str. 130-131). Hm, wydawałoby się, że autor takiego poradnika ma to właśnie objaśnić. Sowa nie objaśnia, co nie przeszkadza mu w podkreśleniu, jakim okazał się dobroczyńcą, zmuszając się do pisania o czymś tak „odpychającym” jak umowy: „Powiem Ci, że masz fart. Serio – bo oto otrzymujesz ode mnie garść naprawdę ważnych informacji. Aby bowiem napisać to, o czym tutaj przeczytałeś, musiałem uczyć się na własnych błędach 6 lat” (str. 131). No cóż, uczyć się a nauczyć się, to dwie różne rzeczy.

Błędy rzeczowe nie ograniczają się zresztą do powyższego rozdziału, przewijają się przez całą książkę. Na przykład we wspomnianym artykule o odrzuconych sławnych pisarzach, Sowa twierdzi, że wydawca nie przyjął opowiadania Kinga „Jazda na kuli”, bo uznał je za zbyt słabe, co zmusiło autora do publikacji internetowej (str. 48). Jest to nieprawda, płatna publikacja internetowa była świadomym eksperymentem wydawcy i Kinga. Ale nawet jeśli się nie zna faktów, to można włączyć logiczne myślenie. Mowa jest o opowiadaniu powstałym u szczytu popularności Kinga, nie na początku jego kariery, a w przypadku bestsellerowych autorów wydawcy biorą wszystko w ciemno. King mógłby napisać opowiadanie takim bełkotem, jakim pisze Aleksander Sowa, i też zostałoby opublikowane. Co więcej, Sowa zamieścił ten artykuł wcześniej w Internecie i komentujący wskazał mu (bez złośliwych przytyków) powyższe okoliczności, ale tę krytykę Sowa uznał za „obrzucenie gównem” (str. 107) i błąd nadal powiela.

Logiczne myślenie w ogóle nie jest mocną stroną Sowy. Omawiając trudny los debiutanta, wskazuje, że jeśli ten „nie pisze w jakiś wyjątkowo oryginalny czy nowatorski sposób – nie bardzo ma szansę zaistnieć. Właściciel wydawnictwa woli publikować książki, które są podobne do innych” (str. 17). Innymi słowy, debiutant piszący książki wtórne nie ma szans na wydanie, bo wydawcy wolą książki wtórne. Umiejętność podawania sprzecznych informacji w dwóch sąsiadujących ze sobą zdaniach jest zresztą wyróżnikiem stylu Sowy: „Automatycznie zostanie ona [książka popularna w USA] wykupiona w Polsce. Pod warunkiem, że autor jest znany także u nas” (str. 19). To automatycznie czy pod warunkiem?

Przykładem braku logiki i nie tyle mylenia faktów, co już całkowitego oderwania od rzeczywistości, jest opis debiutu Doroty Masłowskiej. Sowa najpierw tłumaczy, że jedyną motywacją dla wydawców jest chęć zarobienia na książce i dlatego debiutanci mają tak potwornie ciężko, bo tego zarobku nie gwarantują. Obraz tylko po części prawdziwy, bo i ci nastawieni na zysk szukają nowych nazwisk, gdyż Polacy coraz chętniej sięgają po rodzimą literaturę i starzy autorzy nie zaspokajają popytu, i są jednak wydawnictwa działające dla idei. Do takich należy między innymi Lampa i Iskra Boża Pawła Dunina-Wąsowicza, który wydał Masłowską. Sowa inaczej jednak tłumaczy sobie jej wejście na literacką scenę: „Zdarza się, że oficyny chętnie publikują też książki nieznanych autorów, ale jeśli o wydawanym dziele jest głośno w mediach. Dobrym przykładem jest tutaj Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” (str. 18). Jakim cudem o niewydanym dziele nieznanego autora może być głośno w mediach, Sowa nie wyjaśnia. Przecież o książce Masłowskiej pisano po wydaniu, a nie przed. A Dunin-Wąsowicz wydał ją, bo uznał, że to dobra literatura, a nie dlatego, że jest jasnowidzem i przewidział, że akurat wokół tej książki zrobi się szum. W tym miejscu można się zgodzić z Sową, że jego poradnik jest esejem, bo „wywód myślowy zawarty w eseju w małym na ogół stopniu respektuje standardowe metody rozumowań” („Słownik terminów literackich” pod red. Janusza Sławińskiego).

Podsumowując, poradnik Sowy to gniot najeżony błędami stylistycznymi i gramatycznymi („Pisać umiałem w wieku 4 lat. Dziś mam ponad 30 i to sens mojego życia” (str. 21), czyli sensem życia dla autora jest mieć ponad 30 lat), logicznymi i rzeczowymi. Z poradami co najmniej dezorientującymi odbiorcę. „Powinieneś wiedzieć, że są wydawnictwa, które nie przyjmują innych propozycji wydawniczych, jak tylko te przedstawione przez agentów” (str. 110). Owszem, ale w Stanach, czego czytelnik ma się domyślić z dalszego fragmentu, w którym Sowa podaje, że w Polsce agentów literackich właściwie nie ma. Albo z poradami całkowicie nieprzydatnymi. Na ponad siedmiu stronach Sowa zamieszcza listę wydawnictw, bez słowa opisu, nie podając profilu ani typu (są tam również „wydawnictwa” print on demand), a jedynie adres internetowy. Czytelnik musi wejść do sieci i sprawdzić każde wydawnictwo z osobna. Tylko jak ma szukać w Internecie, to po co mu poradnik Sowy? Poradnik, będący składanką różnych tekstów na zasadzie, co tu się jeszcze nada, a nie prowadzących czytelnika do celu określonego w tytule. Na str. 211 Sowa pisze „mam dla Ciebie jedną myśl, która ciśnie mnie pod czaszką” i to stwierdzenie można uznać za motto: Sowa dzieli się z nami myślami, które cisną go pod czaszką. O niechlujstwie niech świadczy passus ze str. 72: „Dochodzimy do miejsca, gdzie temat poradnika wdziera się ponownie w obszar zarezerwowany na tytuł o zarabianiu na książkach. Kto wie, może ją [jaką „ją”, nie wiadomo, bo w poprzednim zdaniu nie ma rzeczownika rodzaju żeńskiego] kiedyś napiszę? Ale nie teraz.” Czytelnika ogarnia zdumienie, bo przecież trzyma w ręku poradnik o takim właśnie tytule. Zagadka wyjaśnia się na stronie 152, gdzie Sowa opowiada, że napisał poradnik „Jak wydać (własną) książkę?”, ale wydawcy go nie chcieli i musiał go rozbudować o drugą część, jak na tej książce zarobić. Ale pierwszej przed wydaniem już nie przejrzał, podobnie jak nie zrobili tego redaktorzy Złotych Myśli. Poradnik miał rzekomo dwie redaktorki – tak jest podane na stronie redakcyjnej, co sugerowałoby rzetelną, językową i merytoryczną redakcję – ale przepuszczone błędy świadczą o tym, że panie Magda Wasilewska i Sylwia Fortuna albo w ogóle nie widziały tekstu na oczy i wydawnictwo czytelnika zwyczajnie okłamuje w sprawie przygotowania książki do druku (tę wersję uważam za bardziej prawdopodobną), albo takie z nich redaktorki jak z Aleksandra Sowy pisarz.

Casus Sowy pokazuje nam (nie)ciekawe zjawisko. Piętnaście lat temu po którejś tam odmowie ze strony wydawnictw poddałby się i zajął czymś, co rzeczywiście potrafi robić. Teraz istnieją „wydawnictwa”, które przyjmują jego kalekie teksty, nie przejmując się żadnymi standardami. Co tam, że autora wystawia się na pośmiewisko, że należałoby go chronić przed nim samym i cierpliwie mu tłumaczyć, że z pewnością ma talenty w innej dziedzinie, w której mógłby zyskać uznanie i szacunek, ale pisać naprawdę nie potrafi. Można zarobić, chowając rzecz zupełnie bezwartościową pod chwytliwym tytułem, na który pewnie nabierze się sporo czytelników, to się książkę wydaje. Albo wstawia się powieść grafomana zapewne żadnym albo minimalnym kosztem jako e-booka do księgarni internetowej, oczywiście w stanie surowym, ktoś kupi, czysty zysk, nie kupi, strata żadna, miejsca w Internecie dość. A nie praktykuje się oddawania pieniędzy, mimo że w książce jest błąd na błędzie, że autor nie potrafi pisać po polsku, że nie zna się na tym, o czym pisze, że na tekst nie spojrzał redaktor ani korektor. Książkę reklamujemy, kiedy jest wadliwym produktem drukarskim, kiedy jest wadliwym produktem wydawniczym już nie. Pytanie dlaczego, bo przecież prawo wcale nam tego nie uniemożliwia. Pewnie ogólne nastawienie jest takie, że ocena książki jest rzeczą subiektywną. Owszem, ale nie mówimy tu o reklamowaniu dlatego, że spodziewaliśmy się ciekawej powieści, a śmiertelnie nas znudziła. To jest rzeczywiście subiektywny odbiór i ryzyko czytelnicze. Ale czytelnik ma prawo oczekiwać i wymagać, że wydana książka będzie spełniała określone standardy wydawnicze, że będzie napisana poprawną polszczyzną, że liczba błędów wszelakiego rodzaju będzie stanowiła niewielki odsetek (nikt nie oczekuje książek bezbłędnych, to niewykonalne), że wydawnictwo dochowa należytej staranności w przygotowywaniu tekstu, przeprowadzając redakcję i korektę. I ocena, czy te standardy zostały dotrzymane, wcale nie jest trudna. Nawet łatwiejsza niż przy rozstrzyganiu, czy buty rozkleiły się z tego powodu, że były źle wykonane czy niewłaściwie użytkowane. Spór na linii producent – klient może powstać zawsze i od jego rozstrzygania są rzeczoznawcy, sęk w tym, że producent butów odpowiada za ich jakość również po sprzedaży, a producent książki nie. Moim zdaniem najwyższy czas to zmienić, zwłaszcza że jest to kwestia zmiany praktyki, a nie prawa. Ucieszyłbym się więc, gdyby ktoś, kto zakupił poradnik Sowy, zgłosił się do wydawnictwa Złote Myśli z moim tekstem i powiedział: „Proszę mi oddać pieniądze, bo w tej recenzji zostało udowodnione czarno na białym, że wydaliście bubla”.

Z okładki poradnika bije wielkimi literami „Autor 2.0”, co ma sygnalizować nową erę, zanik tradycyjnych wydawnictw i papierowej książki na rzecz publikacji w Internecie i e-booków. Tyle że jak na razie hasłem tej nowej ery powinno być „Grafoman 2.0”. Bo tradycyjne wydawnictwa i papierowe książki mają się świetnie, za to dzięki Internetowi i e-bookom możliwość publikacji zyskali grafomani.



PS. Po reakcjach na mój tekst obnażający nieudolność tłumaczki „Underdoga” wiem, że fuszerka drażni Polaków daleko mniej niż demaskowanie fuszerki. Fuszerzy mają w Polsce licznych obrońców (którymi pewnie powoduje obawa, że ktoś się bliżej przyjrzy ich własnym dokonaniom), a ulubioną metodą „polemiki” jest oskarżanie demaskatora o niskie pobudki. Uprzedzając te ataki, przyznaję się więc bez bicia, że poradnik Sowy zjechałem wyłącznie w celu wykończenia konkurenta, żeby mój się sprzedawał, a jego nie. Kierowała mną czysta, interesowna zawiść, a zarzuty wyssałem sobie z palca. I w tej sytuacji obrońcy Sowy (albo on sam) z łatwością powinni je obalić. Zapraszam więc do wskazywania, że są nieprawdziwe.

Dopisek: Odpowiedź na polemikę autora książki.

61 komentarzy:

  1. Zaglądam na Pana blog, ponieważ interesuje mnie - jako czytelniczkę - druga strona medalu, a Pan pisze od czasu do czasu o wydawaniu książek, sytuacji autorów. Nie wszystkie Pana poglądy podzielam.
    Poradnika pana Sowy nie czytałam, bo do takich publikacji jestem nastawiona z reguły bardzo sceptycznie, a poza tym nigdy w życiu nie porywałam się na pisanie. Na podstawie zamieszczonych w powyższym tekście cytatów stwierdzam, że słusznie Pan zjechał tę pozycję.

    Ale czy naprawdę musiał Pan porównywać czytelników tego poradnika do osób z zespołem Downa? Jest Pan pisarzem i tłumaczem, powinien się Pan zdobyć na nieco bardziej subtelne epitety. Ludzie z zespołem Downa i tak mają pod bardzo stromą górkę, nie wolno im jeszcze dokładać. To takie niegrzeczne i bezmyślne...

    PS. Nikt nie jest doskonały. Ciekawe, czy zauważył Pan jakieś błędy w zbiorze opowiadań "Między prawem i sprawiedliwością". Ja dwa:).

    OdpowiedzUsuń
  2. O rany, to przecież jest figura retoryczna. Poza tym nie porównuję, tylko pokazuję, że Sowa z jednej strony traktuje swojego czytelnika jako ociężałego umysłowo (czy raczej pisze w ten sposób, że tak to wygląda), a z drugiej strony jego wyjaśnienia są mętne i trzeba się orientować w temacie, żeby je zrozumieć. Jakąkolwiek bym wybrał grupę do zilustrowania tego zarzutu, mogłaby mi Pani napisać, że to niestosowne. Owszem, mogłem napisać to wprost, tak jak tutaj, tylko że wtedy tekst byłby nudny, strawny jedynie dla osób ściśle zainteresowanych tematem. Kierując się logiką Pani zarzutu, równie dobrze można twierdzić, że obrażam transwestytów. Też mają ciężko i pod górkę.
    I napisałem wyraźnie, że nie ma książek bezbłędnych, swoich nie wyłączyłem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przytakuję w całości Eleonor. Wpis czytałam już wczoraj w nocy, mi też to porównanie czytelników do osób z zespołem Downa rzuciło się negatywnie w oczy. Przykro mi- nic Pana nie tłumaczy. Że tekst bez tego porównania byłby nudny? Skoro aspiruje Pan do bycia nieprzeciętnym pisarzem, sformułowanie innej, równie interesującej "figury retorycznej", nie powinno Panu sprawić większego problemu.
    Co do samej książki pana Sowy - przypuszczam, że większość uwag słusznych, aczkolwiek długość ostatniego wpisu na blogu wskazuje na Pana wysoki poziom urazy i zawodu. Jestem też świeżo po lekturze Pana ostatniej książki- niestety jej także daleko do doskonałości.

    OdpowiedzUsuń
  4. Figura retoryczna? Przecież ona jest tutaj zupełnie zbędna - to oczywiste, że ktoś, kto po przeczytaniu paru stron omawianego przez Pana poradnika nie wyrzuci go do kosza, jest osobą niezbyt mądrą.
    Nie wiem, do kogo Pan kieruje swoje blogowe wpisy, w każdym razie ja się chyba nie znajduję w grupie docelowej. Zapewniam Pana, że ten tekst w całości i tak przeczytają tylko zainteresowani tematem, bez względu na to, ile figur Pan w nim upchnął.

    OdpowiedzUsuń
  5. Panie Pawle, niestety 3:0 dla czytelników Pana bloga - mi też "figura retoryczna" z zespołem Downa bardzo się nie spodobała, jest w niej coś niestosownego, coś "niesmacznego"...

    Na A. Sowę trafiłem jakiś czas temu w Internecie i wystarczyła tylko informacja "osiemnaście książek w pięć lat", żeby trzymać się od jego twórczości jak najdalej... (swoją drogą, na antypodach Sowy można umieścić Wiesława Myśliwskiego, który w "wolnej Polsce" wydał tylko trzy powieści i dwa razy zgarnął Nike)

    Przesadził Pan także z obszernością wpisu poświęconego poradnikowi - strasznie niekomfortowo się to czyta, a i chyba temperatura wywodu nie przysłużyła się przejrzystości tekstu...

    P.s.: Jak Sowa napisał esej, to może go wreszcie do jakiejś nagrody nominują? Przecież to elitarna, wymagająca forma literackiej wypowiedzi...

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pan Paweł milczy więc albo bardzo zawstydzony albo intensywnie myśli nad ripostą. Pan Sowa nie ma się też z czego cieszyć bo poziom językowy jego bloga raczej nie zapowiada doskonałej książki. Recenzje ostatniego zbioru kryminałów Pana Pawła wyszukane w necie też nie wskazują, żebyśmy w tym wypadku mieli do czynienia z lekturą wybitną. Ja z pewnością nie kupię Waszych książek, choćbyście nie wiadomo jaki (anty)marketing prowadzili.

    OdpowiedzUsuń
  8. Panie Aleksandrze, ale dlaczego "gratuluję gola we własną bramkę"? Na razie to ja tu widzę mecz do jednej bramki, a Pan zamiast próbować wyprowadzić choćby marny kontratak, to gra nieporadnie jak jakiś Dolcan Ząbki albo inny Kolejarz Stróże...

    Najuczciwiej byłoby chyba, gdyby kupił Pan poradnik p. Pollaka i w ten sam sposób "zrecenzował" u siebie na blogu - czytelnicy mogliby wtedy porównać, skonfrontować i ostatecznie zadecydować kto ma rację, ot taki starożytny literacki agon... :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Wystarczy wpisać w Google frazę „Aleksander Sowa Paweł Pollak”. W plebiscycie „Najlepsze książki roku 2010” powieść Sowy (Era Wodnika) zebrała 15% głosów i IV miejsce. Tymczasem, Pana „Między prawem a sprawiedliwością”, zgłoszona w tym samym plebiscycie i tej samej kategorii nie weszła nawet do drugiego etapu. Nic dziwnego, że Pan tak po Panu Sowie jedzie. Szczególnie, że wydał podobny poradnik do Pańskiego. A może jest po prostu od lepszy i czytelnicy z zespołem Downa wolą ten jego od Pańskiego?

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeżeli czytelnicy Aleksandra Sowy mają Downa to na co Pan cierpi?

    Współczuję Panu! Chore ambicje trzeba leczyć, a nie dowalać innym, zwłaszcza jak się samemu nie potrafi pisać.

    Proponuję zamówić wizytę u psychoanalityka.

    OdpowiedzUsuń
  12. @aleksander_sowa

    "Nie mam zamiaru tego robić."
    No to oddaje Pan mecz walkowerem... Póki co zarzuty autora bloga wobec Pana poradnika wydają się więc sensowne, a przede wszystkim są dobrze udokumentowane...
    Niech Pan chociaż zdradzi w jaki sposób poradnik "zakwalifikował" Pan jako esej...

    @Neciarz

    Podaj organizatora plebiscytu, a najlepiej od razu wklej do niego linka... Bo wiesz, takich plebiscytów to było kilkanaście i w jednym z nich podobno nawet wygrała Kinga Rusin...

    "(...) wydał podobny poradnik do Pańskiego. A może jest po prostu od lepszy i czytelnicy z zespołem Downa wolą ten jego od Pańskiego?"
    To nawet prawdopodobne - nie od dziś wiadomo, że niewielki procent Polaków czyta, a jeszcze mniej czyta ze zrozumieniem...

    OdpowiedzUsuń
  13. @ Turning Torso

    http://www.ksiazkiroku.pl/index.php?all=1&show_kryminal_sensacja_thriller=1

    OdpowiedzUsuń
  14. Drogi panie Aleksandrze. Być może pan Paweł i obraził pańskich czytelników, ale pan zrobił to samo swoim poradnikiem... czy może raczej "poradnikiem" jak powinno być to zapisane. Różnica polega na tym że pan, w przeciwieństwie do pana Pawła, kazał sobie za to zapłacić.
    Polecałbym wycofanie nakładu, poprawę wszystkich błędów. Tak, wiem iż jest to zadanie trudne gdyż wymaga przepisania na nowo 95% zawartości (zakładając iż własne nazwisko zapisał pan poprawnie) ale uważam iż mając na względzie zarówno dobro czytelników jak i zachowanie własnej reputacji jest to dla pana zabieg konieczny.
    Pozdrawiam.
    - Piotr

    OdpowiedzUsuń
  15. @Neciarz

    Po pierwsze to muszę przyznać, że nie jestem przekonany co do wartości tego plebiscytu, takich portalików jest kilkanaście, a poza tym "w sztuce/literaturze nie ma demokracji" - znaczy się plebiscyt, w którym można wygrać głosami licznej rodziny i jeszcze liczniejszego kręgu przyjaciół to nie jest dobry plebiscyt...

    Po drugie Twoja logika jest strasznie pokrętna - sugerujesz, że w zemście za to, że Sowa napisał lepszy kryminał niż Pollak, to Pollak postanowił zmasakrować mu poradnik... :)
    To chyba raczej Pollak powinien dobrać się do tyłka Piotrowi Wereśniakowi, którego książka wyprzedziła w zawodach książkę zarówno jego, jak i Sowy (co zresztą nie byłoby zbyt trudne, bo Wereśniak to przecież reżyser syfiastych filmów pokroju "Och, Karol 2"), nieprawdaż?

    Niszowy plebiscyt portaliku o książkach przyczyną aż takiej zemsty? No bez przesady, to już prędzej uwierzę, że Putin sterował joystickiem prezydenckiego Tupolewa pod Smoleńskiem...

    @Rashef

    Mnie tam akurat poradnik Sowy i jego potencjalni klienci bardzo cieszy - im więcej osób go przeczyta i uwierzy w wartość zawartych tam porad, tym mniej grafomańskich książek znajdzie się na rynku, taka "selekcja naturalna" naiwniaków i megalomanów. Fine by me!

    OdpowiedzUsuń
  16. Tak się składa, że czytałam wszystkie cztery powieści Pana Aleksandra, oba tomiki wierszy i jestem fanką jego twórczości. Krytykowanego poradnika, tak samo jak książek o motoryzacji nie czytałam, bo mnie to nie interesuje. Ale przeczytałam też ten paszkwil powyżej i widzę jedno. Powinien się Pan nazywać Polaczek, bo między innymi przed takimi jak Pan, uciekłam z Polski. Zazdrość, zawiść i głupota.

    OdpowiedzUsuń
  17. Cóż za piękny wpis! Dawno się tak nie uśmiałam. Szkoda tylko, że recenzja poradnika ma tak wyraźne tło osobiste, osłabia to efekt wywodu. Motywacja mnie-nie-wydali-to-się-zemszczę nie jest fair. Porównanie do ludzi z zespołem Downa też nie jest fair, podobnie jak traktowanie czytelników z góry. Odniosłam wrażenie, że między wierszami widać (i to wyraźnie) Pańskie rozbuchane ego. Wydaje mi się, że Pan sam dla siebie stanowi grupę docelową. <"Ucieszyłbym się więc, gdyby ktoś, kto zakupił poradnik Sowy, zgłosił się do wydawnictwa Złote Myśli z moim tekstem i powiedział: „Proszę mi oddać pieniądze, bo w tej recenzji zostało udowodnione czarno na białym, że wydaliście bubla”.> Przeczytawszy ten fragment, można by pomyśleć, że z niejaką pogardą traktuje Pan czytelników i to nie tylko "dzieł" pana Sowy odmawiając im umiejętności samodzielnego wyrażania opinii. Wydaje mi się, że gdyby ktoś kupił poradnik, który był by tak zły, jak Pan to wykazuje, sam potrafiłby sformułować zarzuty i znaleźć dowody na poparcie swojego zdania. Zwłaszcza, że chodzi tu o poradnik dla pisarzy in spe, a nie "Niezbędnik kibola";)

    Panie Aleksandrze, proszę się tak nie oburzać nieprzychylną recenzją. Rzeczywiście można powiedzieć, że stanowi ona "strzał do własnej bramki", bo przeczytawszy ją od razu miałam ochotę sięgnąć po "Erę wodnika", żeby samodzielnie przekonać się o tym, jak Pan pisze. I sięgnęłam... Na stornie www.e-bookowo.pl jest zamieszczony fragment ww. powieści. Niewielki. Malutki. Ale po jego przeczytaniu wiem, że jeżeli kiedykolwiek zdecyduję się na zakup "Ery wodnika" to tylko i wyłącznie w jednym celu - żeby się pośmiać. Fragment ów rozpoczyna się od zdania: "Miała zrobić coś, czego robić nie chciała, ale zrobić niestety musiała." O ile się nie mylę, rymy są pożądane, ale nie w prozie. Potem następuje dialog, w czasie którego rozmawiające kobiety cały czas się uśmiechają, ale żeby nie było nudno :"Letka grzecznie, z delikatnym uśmiechem przywitała się z telewidzami";" uśmiechnęła się najmilej jak umiała" i na koniec "Dziennikarka uśmiechnęła się do Letki zajadle. Mniej więcej tak samo jak Letka uśmiechała się w tym gównianym teatrzyku przed chwilą." Sporo uśmiechu jak na kilka zdań (nawiasem mówiąc zainteresował mnie ten "zajadły uśmiech":) A fragmencik jak już wspomniałam króciuuuutki. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  18. A mnie się zbiór "Między prawem a sprawiedliwością" dosyć spodobał, może oprócz tego ostatniego opowiadania. Literatura niewybitna, ale wciągająca, a ja na ogół czytam dla przyjemności. Dobrze, że nie było tam tego rodzaju "figur stylistycznych"...

    Szkoda, że pan Sowa nie podejmuje rękawicy. Zamierzałam przeczytać fragment "Ery Wodnika", żeby wyrobić sobie własne zdanie, ale zrezygnowałam, gdy zobaczyłam opis tej powieści zamieszczony na stronie wydawnictwa pana Sowy - o, tutaj. Nie chodzi nawet o treść. Styl jest okropny. O interpunkcji nawet nie wspomnę.

    OdpowiedzUsuń
  19. @Anonimowy nr 1
    Kobieto, czy Ty wiesz co to jest paszkwil? Jak nasi politycy - używasz słów, których nie rozumiesz...

    "między innymi przed takimi jak Pan, uciekłam z Polski. Zazdrość, zawiść i głupota."
    A ja uciekłem z Polski przed takimi "fachowcami" jak p. Sowa - przed wszechobecną bylejakością i fuszerką na każdym kroku...

    @Anonimowy nr 2
    "Odniosłam wrażenie, że między wierszami widać (i to wyraźnie) Pańskie rozbuchane ego."

    A czy to zarzut w przypadku artysty/pisarza?
    Artyści bez "rozbuchanego ego" to się nadają raczej tylko i wyłącznie do kółka oazowego...

    "Wydaje mi się, że gdyby ktoś kupił poradnik, który był by"

    Powinno być "byłby"! - chyba korzystasz ze słownika a la Aleksander Sowa :)

    @Elenoir
    "Szkoda, że pan Sowa nie podejmuje rękawicy."

    Nie podejmuje bo nie ma kontrargumentów! A "ciemny lud" i tak jego poradnik kupi... A pewnie też nie ma czasu - pewnie musi skończyć w tym miesiącu cztery kolejne powieści...

    @Wszyscy
    Przeczytajcie jeszcze raz uważnie PS w komentowanej blogonotce! Odnoszę wrażenie, że wielu z Was tam nawet nie dotarło... Na Waszym miejscu obawiałbym się zdolności profetycznych Pawła Pollaka - umie przewidywać przyszłość, to pewnie potrafi się także teleportować i własnoręcznie wymierzyć Wam srogą karę za bezpodstawne zarzucanie mu "zazdrości, zawiści i głupoty"...

    OdpowiedzUsuń
  20. Piosenkarz śpiewa tak, jakby uważał, że jego słuchacze są głusi. Czy w tym zdaniu jest coś niestosownego? Uwłaczającego, obraźliwego dla głuchych? Czy jest w tym sugestia, że głuchych uważa się za gorszych od słyszących? Nie. To jest krytyka piosenkarza. Dlaczego więc stwierdzenie, że Sowa pisze tak, jakby uważał, że jego czytelnicy mają zespół Downa, uznają Państwo za niestosowne? Stwierdzenie, że Sowa pisze tak, jakby uważał, że jego czytelnicy są pozbawieni pamięci krótkoterminowej, już Państwa nie razi. Dlaczego nie? Przecież to też poważne schorzenie, sygnalizujące na przykład Alzheimera. Zespół Downa jest jakąś chorobą tabu, której nie wolno wspominać? I raz już prostowałem: nie porównałem czytelników poradnika Sowy do osób mających zespół Downa. Napisałem, że Sowa traktuje swoich czytelników, jakby mieli zespół Downa. To diametralna różnica. Jeśli kogoś w ten sposób obraziłem, to również siebie, bo czytając poradnik, miałem wrażenie, że Sowa uważa mnie za wolno kojarzącego.

    Ania: Nie aspiruję do bycia nieprzeciętnym pisarzem. Rola przeciętnego w zupełności mnie satysfakcjonuje. Nie wiedziałem, że długość tekstu świadczy o poziomie urazy. Rozumiem, że Sołżenicynowi gułag dał się mocno we znaki, a Borowskiemu obóz koncentracyjny umiarkowanie. A można, pani psycholog, zapytać, o jaką urazę i jaki zawód chodzi? Urazę do Sowy, że mam predyspozycje do wykonywania pracy, którą on chciałby wykonywać? Zawód, że jego poradnik okazał się takim gniotem, że mogę bez przeszkód wrócić do swoich planów przygotowania drugiej edycji własnego poradnika?
    Pisze Pani, że mojej książce _także_ daleko do doskonałości. Skoro zestawia ją Pani z poradnikiem Sowy, to proszę o wskazanie, jakich standardów wydawniczych, ja bądź wydawnictwo, nie dotrzymaliśmy.

    Już się nie zżymam, nie zdumiewam, tylko po prostu podziwiam tę polską mentalność, która nie przyjmuje do wiadomości, że krytyka fuszerki może być podyktowana jedynie niezgodą na tę fuszerkę. Nie, w polskim mózgu się to nie mieści. Za krytyką musi się kryć interes albo animozja. Podziwiam, że irytację i oburzenie wywołuje nie fuszer, tylko ten, kto go krytykuje. Polska bylejakością stoi, stała i stać będzie, nie możemy pozwolić, żeby było inaczej? Podziwiam tę typowo polską metodę dyskusji: nieprzytomny atak na krytykującego. W komentarzach broniących Sowy żadnej polemiki z moim tekstem, z zarzutami (z których każdy został poparty cytatem). Ani pół argumentu dowodzącego, że piszę nieprawdę, tylko insynuacje, inwektywy, odsądzanie od czci i wiary.
    W komentarzach generalnie zgadzających się z moją oceną zacieranie proporcji, ściąganie mnie i Sowy do jednego przedziału. No owszem, Sowa sadzi takie byki, że włos się na głowie jeży, ale pan też zrobił dwa błędy. Nikt nie jest doskonały. I już nie mamy z jednej strony grafomana, a z drugiej kogoś potrafiącego pisać, tylko dwóch pisarzy, może jeden lepszy, drugi gorszy, ale jednak mieszczących się w normie.
    Oczywiście, każdy ma prawo uznać, że mój tekst nie dowodzi, że poradnik Sowy jest parodią, a on sam grafomanem, ale proszę jednak polemizować z tym twierdzeniem, wskazując, że moje zarzuty są nieprawdziwe, przywołując zalety twórczości Sowy, a nie wyciągając niedostatki mojej, bo nie mają tu dokładnie nic do rzeczy. Nie można stawiać na jednej półce książek, które do wydania przyjęło normalne wydawnictwo, bo uznało, że są na tyle dobre, że warto w nie zainwestować pieniądze i czas pracowników, z książkami, które od pięciu lat lądują w redaktorskich koszach, a światło dzienne ujrzały jedynie dzięki własnym pieniądzom autora, Internetowi i technice druku print on demand.

    Turning Torso: Sowa nie bardzo może zjechać mój poradnik, bo w swojej książce uznał go za „fantastyczny” (str. 114). Chętnie bym mu się zrewanżował podobną opinią, ale amicus Plato, sed magis amica veritas :-)

    OdpowiedzUsuń
  21. @Paweł Pollak

    "Sowa nie bardzo może zjechać mój poradnik, bo w swojej książce uznał go za „fantastyczny” (str. 114)."

    To ja bym na Pana miejscu już się bał! Bo przy drugim wydaniu tego bestsellerowego poradniczka z pewnością da Panu popalić!

    Ale powtórzę jeszcze raz: z punktu widzenia "przeciętnego zjadacza literackiego chleba" - im więcej osób podchodzących bezkrytycznie do publikacji Sowy, tym mniej wannabe pisarzy na rynku!

    "Zespół Downa jest jakąś chorobą tabu, której nie wolno wspominać?"

    Pana obrona "figury retorycznej" zupełnie do mnie nie trafia. Owszem, trudno się do niej przyczepić, ma ręce i nogi, z pozoru wszystko jest okej, ale... chyba zabrakło Panu odrobiny wrażliwości.

    Z osób głuchych nikt się nie wyśmiewa, chorzy na Alzheimera rzadko są bohaterami chamskich dowcipasów - natomiast tzw. Downy dla przeciętnego Polaka to głupole, niedorozwoje, osoby gorsze i dalej w ten deseń. Niestety, "Down" to dla Kowalskiego najczęściej synonim debila... Mógł Pan sobie wybrać inny obiekt "figury retorycznej", bo w ten sposób wspiera Pan krzywdzący stereotyp...

    Zresztą, tego pierwszego "Downa" w Pana tekście jeszcze bym przełknął - ale potem szafuje Pan nim jeszcze kilka razy i to już się robi, hmm, niesmaczne... (znalazłbym odpowiednie przykłady z blogonotki, ale - też już o tym pisałem - potwornie się ją czyta przez to, że tekst obszerny, a kolumna niemiłosiernie wąska)

    OdpowiedzUsuń
  22. Poradników pana Aleksandra Sowy nie czytałam, ale cztery jego powieści, wiersze i posty na blogu jak najbardziej tak. Po przeczytaniu każdej książki niecierpliwie czekałam na następną, bo bardzo mi się podobały nawet do tego stopnia, że przyćmiły zawarte w nich literówki. Pisarstwo Aleksandra Sowy budzi moją ciekawość, zachwyca, wzrusza, skłania do refleksji i z chęcią wracam do jego słów. Bardzo duże wrażenie wywierają na mnie również jego piękne posty i żałuje tylko, że zamieszcza je tak rzadko.
    Według pana Pollaka Aleksander Sowa jest grafomanem i można go zmieszać z błotem. Uważam, że pan Aleksander posiada talent literacki i pisze z ogromną pasją, a poza tym ma bardzo dużą wiedzę i szereg ciekawych zainteresowań (m.in. języki obce, podróże, motoryzacja, fotografia, szybownictwo, skoki spadochronowe). Myślę, że ma przed sobą wspaniałą przyszłość i życzę mu wielu sukcesów nie tylko na niwie literackiej.
    Jeżeli chodzi natomiast o twórczość pana Pollaka to w ogóle jej nie znam, a po zajadłym zjechaniu konkurenta (podobnego tematycznie poradnika) w powyższym poście, nie eksplodowała we mnie chęć sięgnięcia po Pana powieści, wręcz przeciwnie.

    P.S. Zetknęłam się z dziećmi chorymi na zespół Downa i myślę, że mógłby się Pan od nich wiele nauczyć.

    OdpowiedzUsuń
  23. "Nie porównałem czytelników poradnika Sowy do osób mających zespół Downa. Napisałem, że Sowa traktuje swoich czytelników, jakby mieli zespół Downa. To diametralna różnica. Jeśli kogoś w ten sposób obraziłem, to również siebie, bo czytając poradnik, miałem wrażenie, że Sowa uważa mnie za wolno kojarzącego."

    Czytam to i oczom nie wierzę. Pan chyba naprawdę szczerze nie rozumie, co takiego rażącego jest w Pana figurze retorycznej, a teraz także w tej próbie obrony. Pisarz, humanista, który automatycznie zakłada, że synonimy "osoby z zespołem Downa" to głupek, ograniczony umysłowo niedorozwój, wolno kojarzący? Naprawdę Pan myśli, że sednem problemu jest to, że ktoś może zostać porównany do osoby z zespołem Downa i się za to obrazić? I dlatego wpis jest niewłaściwy? Naprawdę uznał Pan, że pańska figura retoryczna obraża nie osoby z zespołem Downa, ale tych których się do nich porównuje? Że sam fakt porównania do osoby z Downem może kogoś obrazić i jeżeli za coś przepraszać, to tylko za to? Brak mi słów.

    OdpowiedzUsuń
  24. @Anna Michalska
    "pan Aleksander posiada talent literacki i pisze z ogromną pasją, a poza tym ma bardzo dużą wiedzę i szereg ciekawych zainteresowań (m.in. języki obce, podróże, motoryzacja, fotografia, szybownictwo, skoki spadochronowe)."

    A ja interesuję się wędkarstwem spławikowym, znam węgierski, estoński i suahili, zafascynowany jestem kulturą Mongolii, od 3 lat trenuję sambo... Ludzieee! Ludzieee! Dajcie mi nagrodę Nike!

    "Myślę, że ma przed sobą wspaniałą przyszłość i życzę mu wielu sukcesów nie tylko na niwie literackiej."

    Pewnie, że pana Aleksandra czeka świetlana przyszłość! Jak jeszcze podkręci tempo w produkowaniu książek (phi, co to za problem dla niedocenionego geniusza!), to miejsce w księdze rekordów Guinnessa ma jak w banku! Panie Aleksandrze do dzieła! Trzymamy kciuki! Nie może Pan zawieść swoich wiernych fanek wzruszonych Pana pięknymi postami!

    "nie eksplodowała we mnie chęć"
    Uff, dobrze, że nie eksplodowała - obyło się bez ofiar w ludziach...

    OdpowiedzUsuń
  25. Katarzyna Mazurek20 kwietnia 2011 13:44

    Akurat jestem świeżo po lekturze poradnika P. Sowy. I wprost nie wierzę oczom! Po pierwsze dlaczego wypowiadają się tu ludzie, którzy nie czytali nic tego autora? I kimże jesteś Panie Pollak, by tak obrażać innych? Taka z Pana gwiazda Biblioteki Narodowej? Ja nie wiem czy książka Pana Sowy to poradnik a on to grafoman. Z lektury wynika, że ma to głęboko gdzieś. I tak trzymać. Ten według pana „poradnik” to raczej zbiór refleksji na sprawy związane z wydawaniem, twórczością i zarabianiem z jego punktu widzenia. Aleksander Sowa zresztą podkreśla to często. I ten punkt widzenia mi odpowiada. Tak to odczułam. Ale pewnie tak mają grafomani, a wielcy literaci jak Pan mają tylko zawsze racje. Uważam, że to świetna książka i nawet jeśli daleko jej do poradnika to zawiera wiele wartościowych informacji – szczególnie o self-publishingu, nowoczesnych metodach publikacji i pułapkach niedoświadczonego autora. Pewnie dla wielkiego pisarza będzie to wada, jak wszystko w tej książce, ale ja nie żałuję, że ją kupiłam ani trochę. Czyta się ją świetnie, niemal jak powieść. Chyba właśnie temu wyśmiewanemu stylowi. Czasami śmiałam się na myśl o tym, co autor pisze, jak porównuje albo opisuje. Takiego lekkiego pióra się nie spodziewałam. To wielka według mnie zaleta. Nie nudziłam się ani chwili. A to, co Pan tu wypisuje to obrzydliwa manipulacja cytatami i po prostu obrażanie. Powybierał Pan wyrwane z kontekstu zdania i dorobił do tego własną głupotę, zazdrość i chamstwo. Ale co ja tam mogę wiedzieć, przecież jeśli przeczytałam tą książkę to mam Zespół Downa?

    OdpowiedzUsuń
  26. Kolejny anonim. Strasznie dużo się tych anonimów tu zrobiło. W swojej odpowiedzi, szanowny anonimie, odnoszę się do tego, co napisali moich adwersarze, a nie przedstawiam całą swoją filozofię życiową. Eleneoir napisała (a inni powtórzyli), że porównałem czytelników poradnika do osób z zespołem Downa, Sowa w tym kontekście napisał (a inni powtórzyli), że obraziłem jego czytelników i tego tyczyła się moja odpowiedź.
    A to, że osoba z zespołem Downa wolniej kojarzy jest faktem. Tak jak faktem jest, że niewidomy nie widzi, a głuchy nie słyszy. Nie ma w tych faktach nic nagannego, deprecjonującego czy obrażającego. Użyłem określenia „osoby z zespołem Downa” w jego właściwym medycznym znaczeniu, o to, że ty, szanowny anonimie, czytasz: kretyni, debile, niedorozwoje, miej łaskawie pretensje do siebie, a nie do mnie.
    Rozumiem, że w sprawie meritum nie masz nic do powiedzenia? Jakoś tak się dziwnie składa, że anonimy starają się za wszelką cenę mnie zdyskredytować.
    A tak jeszcze z ciekawości pytanie do wszystkich oburzających się, że chcąc pokazać infantylny styl Sowy, sięgnąłem po osoby z zespołem Downa: ilu niepełnosprawnych znają Państwo osobiście? Bo ci, których ja znam, nie oczekują ode mnie, że będę udawał, że nie widzę ich kalectwa, tylko że mimo tego kalectwa pójdę z nimi na piwo. Tymczasem na ogół ci, którzy najgłośniej gardłują, że nie należy mówić „kaleka”, tylko „sprawny inaczej”, za nic z tym sprawnym inaczej nie spędzą wieczoru. Oczywiście nie dlatego, że go dyskryminują, tylko akurat nie mają czasu.

    OdpowiedzUsuń
  27. Panie Sowa, zanim zamieści Pan kolejny komentarz jako zachwycona czytelniczka, to chciałbym Panu wskazać, że trzeba różnicować styl, sformułowania, argumenty, jeśli się chce stworzyć wrażenie, że piszą różne osoby.

    OdpowiedzUsuń
  28. @Paweł Pollak
    Panie Pawle - niech Pan wprowadzi autorską weryfikację komentarzy - tak jak to wcześniej na tym blogu było...

    W innym wypadku zrobi się tu straszny śmietnik - a miała być przecież merytoryczna dyskusja na temat wartości poradnika Sowy... Ad personam wpisała się Anna Michalska, wpisała Katarzyna Mazurek, a za chwilę wpisze się dokładnie w ten sam sposób Joanna Nowak, Agnieszka Burek i Mariola Kwas - będzie tu gazylion bezwartościowych komentarzy...

    Niech Pan przepuszcza przez sito tylko komentarze "merytoryczne" - za lub przeciwko poradnikowi Sowy - ale "me-ry-to-rycz-ne"!

    Bo opcje są dwie:
    1. Anna Michalska i Katarzyna Mazurek to psychofanki Aleksandra Sowy,
    2. Anna Michalska i Katarzyna Mazurek to pseudonimy pań z działu marketingu wydawnictwa Złote Kity (fragmenty ich postów brzmią jak tanie PR-owe fanzolenie).

    Wobec tego:
    AD1) Psychofanki są jak członkowie partii politycznych albo wyznawcy religii - tu nawet najbardziej racjonalne argumenty nie wyleczą z choroby, nie ma co dyskutować tylko trzeba wycinać...
    AD2) tanim PR-owym zagrywkom również mówimy zdecydowane NIE! i wycinając posty pokazujemy im środkowy palec...

    OdpowiedzUsuń
  29. Panie Pawle,

    Nie będę powtarzać, przytoczonych tutaj wcześniej przez innych, argumentów przeciwko słynnej„figury retorycznej”. Zdania nie zmienię- niestety nic Pana nie usprawiedliwia – sformułowanie o Downie jest co najmniej nietrafione. Rzuciło mi się ono w oczy od razu po pierwszej lekturze tekstu, okazuje się, że nie tylko mi. Proszę może sobie to przemyśleć, bo z pewnością jest w tym coś na rzeczy, a nie od razu przeprowadzać na czytelników bloga kontratak z armaty.
    Natomiast co do Pana Sowy, zadałam sobie trochę trudu i przejrzałam jego bloga oraz dostępne w sieci fragmenty jego poradników i powieści. Trudno na ich podstawie wyrobić sobie pełne zdanie na ich temat , bo do tego trzeba jednak przeczytać całość, aby zobaczyć układ, zamysł fabularny itp. Jednak w warstwie językowej teksty Pana Sowy przypominają mi jednak trochę grafomaństwo - niestety. Pisać i wydawać każdy może, ale dzięki Bogu, nie każdy musi to czytać.

    Z książek Pana Pawła przeczytałam wyłącznie książkę „ Między prawem a sprawiedliwością”, zresztą całkiem niedawno, napisałam o niej nawet na blogu na kilka dni przed Pana słynnym wpisem. Nie będę się więc powtarzać.Podsumuję tylko - książka jest poprawna, ale mam w stosunku do niej trochę zarzutów, zdecydowanie nie jest doskonała, to opowiadanie o trumnach jest słabiutkie. Krytykę, nie tylko moją, bo nie jestem żadnym autorytetem literatury tylko szarym czytelnikiem, proponuję przyjąć spokojnie na klatę, wyciągnąć trochę wniosków i szlifować styl przy pisaniu kolejnych książek.

    Z porównania dwóch stylów literackich pana Sowy i pana Pollaka zdecydowanie za lepszy uważam styl pana Pawła. Ale żadnej pozycji „o wydawaniu książek” Panów Autorów nie planuję kupować. Co powinno dać do przemyślenia obydwu Panom, czy warto kierować swoją energię pisarską w tak niszową tematykę.

    Życzę miłej dalszej (merytorycznej) dyskusji.

    OdpowiedzUsuń
  30. @Ania
    Chciałem na Twoim blogu zostawić komcia na temat książki P. Pollaka, ale niestety - musiałbym mieć konto na gazeta.pl... W zakładanie konta nie chce mi się bawić - pewnie i innych komcionautów to zniechęci... Może da radę odblokować?

    OdpowiedzUsuń
  31. Dziękuje za informację, już odblokowałam.

    OdpowiedzUsuń
  32. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  33. Turning Torso: Nie będę moderował komentarzy, i tak wszystkie bym przepuszczał (jak to robiłem na początku), bo rola cenzora mi nie odpowiada, wolę polemizować. Merytoryczna dyskusja i tak jest szczątkowa. Szkoda, bo chociaż o samym poradniku rzeczywiście niewiele więcej da się powiedzieć, to nowe zjawisko, że grafoman ma pełną możliwość publikacji, jest czymś, co warto byłoby omówić.
    Co do pań różnych nazwisk, to moim zdaniem jest to Sowa, stara się pilnować, ale jednak mu się wymyka, jak z tą eksplodującą chęcią, którą mu Pan wyłapał. Teraz jestem zresztą przekonany, że począwszy od Neciarza prowadzi Pan dyskusję wyłącznie z nim. Ale to też ciekawe poobserwować, jak staje na głowie, żeby zdyskredytować mój wpis bez podejmowania polemiki. Ja w każdym razie jestem ciekaw, czy po personalnych atakach i pochwalnych wpisach będzie trzecie uderzenie.

    OdpowiedzUsuń
  34. O, jest trzecie uderzenie. Może wreszcie merytoryczne.

    OdpowiedzUsuń
  35. I od razu czwarte. Właśnie Sowa do mnie zadzwonił i pogroził sądem. Obiecuję relacjonować proces na blogu :-)

    OdpowiedzUsuń
  36. @Paweł Pollak
    Tak mi przykro z tym sądem, doigrał się Pan :(((
    Obiecuję jednak wysyłać Panu paczki do więzienia z papierosami, słodyczami i książkami.
    Ale w sumie nie ma tego złego - może się Pan grypsować porządnie nauczy i czaj parzyć.

    Stasiuk też przecież garował a jak wyszedł to zadebiutował "Murami Hebronu" i karierę zrobił jak się patrzy... I Jean Genet potrafił fajnie pisarsko spożytkować swoje więzienne doświadczenia... Będzie Pan więc już wkrótce kontynuatorem najlepszych literackich tradycji!

    Z obietnicą relacji z procesu trzymam Pana za słowo! Będzie wesoło!

    OdpowiedzUsuń
  37. A! I jeszcze jedno! Moderowanie komentarzy to nie cenzura!

    Wojciech Orliński na swoim blogu kosi i wycina prawicowych trolli równo z trawą i dzięki temu jego blog jest jednym z najlepszych "dziennikarskich" blogów w naszym kraju...

    W innym wypadku zrobi się straszny śmietnik - "niemerytoryczni" psychofani, Sowa w dziesięciu wcieleniach i tak dalej...

    No, na dziś to już wszystko...
    Pozdrowienia do więzienia! ;)

    OdpowiedzUsuń
  38. Wpisy pod wątkiem robią się coraz ciekawsze, a napięcie powoli narasta. Z niecierpliwością czekam na ripostę pana Sowy. Ze swej strony wolałabym, żebyście ocenę kto wygrał ten spór, pozostawili czytelnikom, a nie sądom. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  39. @Ania
    Hej, weź jako fachowiec wylicz ile Paweł Pollak dostanie odsiadki... Myślisz, że za dwadzieścia lat wyjdzie za dobre sprawowanie?

    A może mu przepadek mienia zasądzą jak Knutowi Hamsunowi?

    OdpowiedzUsuń
  40. @ Turning Torso
    Za porównanie Pawła Pollaka do Knuta Hamusuna, to jeszcze Tobie się sądem dostanie, więc uważaj:)

    Ja osobiście bym karę ograniczyła wyłącznie do spalenia książek oraz zniszczenia młotkiem komputera, jako narzędzia przestępstwa.

    Sądy pewnie nie będą takie łaskawe, za każdy nieprawomyślny wpis 1 rok bezwzględnej kary pozbawienia wolności.

    A na poważnie, Panowie nie warto... tylko Wasi prawnicy zarobią. Polecam mediacje. Walczcie słowem i dobrym marketingiem, wystarczy.

    OdpowiedzUsuń
  41. No i znowu wrzuca nas Pani do jednej szuflady, choć nie ma ku temu żadnego uzasadnienia. Dlaczego apeluje Pani do nas obu? Nie rozstrzygam sporów dotyczących recenzji na drodze sądowej, więc komentarz powinien chyba brzmieć: „Ze swej strony wolałabym, żeby Pan Sowa ocenę kto wygrał ten spór, pozostawił czytelnikom, a nie sądom.”

    OdpowiedzUsuń
  42. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  43. @Ania
    "Za porównanie Pawła Pollaka do Knuta Hamusuna, to jeszcze Tobie się sądem dostanie"

    O ile założymy, że jest to porównanie, to autor bloga powinien być raczej zadowolony - porównanie do noblisty to przecież nie w kij dmuchał!

    @Paweł Pollak
    "No i znowu wrzuca nas Pani do jednej szuflady"

    Tak to już w naszym pięknym kraju jest... Znany przykład: ofiara gwałtu jest jego współsprawcą, miała zbyt krótką spódniczkę znaczy, że się prosiła...

    @aleksander_sowa
    No, wreszcie Panie Aleksandrze, wreszcie... Cały wieczór czekałem na Pana ripostę, prawie noc zarwałem, no, ale Pana zapowiedź była elektryzująca:
    "Dziś w nocy na moim blogu opublikowania zostanie moja odpowiedź"...

    Mam tylko małą prośbę Panie Aleksandrze: czy mógłby Pan zamieścić ten tekst jeszcze raz, ale tym razem w polskiej wersji językowej?
    Wie Pan, z językami obcymi trochę u mnie na bakier... :(((

    OdpowiedzUsuń
  44. "A to, że osoba z zespołem Downa wolniej kojarzy jest faktem. Tak jak faktem jest, że niewidomy nie widzi, a głuchy nie słyszy."

    Wolniej od kogo? Słuchając niektórych ludzi, którzy nie mają zespołu Downa, nie byłbym pewien, czy ta reguła zawsze działa. Poza tym, jest też Pablo Pineda, który mimo iż ma Downa, skończył normalne liceum i dwa kierunki studiów, więc chociażby z tej perspektywy Pańskie stwierdzenie, że potencjalnym odbiorcą książek Sowy są osoby z zespołem Downa wydaje się nietrafione.

    Pisze Pan też, że użył tego określenia w jego właściwym, medycznym znaczeniu. Tutaj też? "Niech Down nie myśli, że jak Down, to dostanie wszystko na tacy, niech trochę pogłówkuje!" Bo mnie to wygląda na próbę dowcipu. Moim zdaniem wysilonego i nieśmiesznego.

    "Rozumiem, że w sprawie meritum nie masz nic do powiedzenia?"

    Ależ mam. Uważam, że Pańskie argumenty są bardzo celne, wszystko jest podparte cytatami z tekstu, nie jest to notka pisana na zasadzie "nie podoba mi się bo nie" tylko recenzja oparta na konkretach z teksty Sowy. Wyjąwszy fragment o który się spieramy, wpis czytało mi się świetnie, ubawiłem się i zalinkowałem znajomym. Szkoda jednak, że w przeciwieństwie do recenzji tłumaczenia Underdoga pobrzmiewa tutaj ton osobistej urazy - bo nie kryje chyba Pan, że impulsem do powstania tekstu był fakt, że Pana nie wydali, a wydali Sowę. Przyjemniej czytałoby się wiedząc, że Pana intencją było tylko i wyłącznie pokazanie, jakie buble się u nas ukazują, ćwiczenie intelektualne na podobieństwo recenzji Underdoga właśnie, albo tego, co robił Barańczak w "Książkach najgorszych", czy Kres w "Galerii złamanych piór" Tutaj w tle mamy jednak: "Zobaczcie, ile straciliście nie wydając mnie, a wydając Sowę", co jest według mnie trochę słabe, no ale może to kwestia gustu.

    "Kolejny anonim. Strasznie dużo się tych anonimów tu zrobiło."

    "Jakoś tak się dziwnie składa, że anonimy starają się za wszelką cenę mnie zdyskredytować."

    Zakrawa na teorię spiskową albo jakąś manię prześladowczą. Po przeczytaniu Pańskiego wyjaśnienia zrobiło mi się smutno, że akurat Pan napisał coś takiego, dodałem więc emocjonalny komentarz. Gdzie tu dyskredytowanie za wszelką cenę?. A Anonimem jestem, ponieważ nie bardzo rozumiem te wszystkie Wordpressy i inne opcje do wyboru. Pod blogami i tak podpisuję się nickiem, mam do tego prawo, a czy będzie to Anonimowy czy Hrabia Czółno Don-Don Pompaliński, niewiele moim zdaniem zmienia.

    "A tak jeszcze z ciekawości pytanie do wszystkich oburzających się, że chcąc pokazać infantylny styl Sowy, sięgnąłem po osoby z zespołem Downa: ilu niepełnosprawnych znają Państwo osobiście?"

    Tu akurat w moim przypadku trafił Pan kulą w płot - sam jestem niepełnosprawny (czy też jestem kaleką, jeśli Pan tak woli - nigdy nie twierdziłem, że należy mówić "sprawny inaczej", bo wydawało mi się to zakłamywaniem języka) Kilka osób z zespołem Downa też znam i na marginesie dodam, że wszystko zależy od tego, ile pracy w wychowanie włożyli rodzice.

    Dziwi mnie trochę, że w sytuacji, gdy właściwie każdy komentujący uznał, że to porównanie jest na granicy dobrego smaku woli Pan tracić czas i energię na to, by iść w zaparte zamiast przyznać na przykład "okej, może rzeczywiście nie bardzo mi to wyszło"

    Zerknąłem na odpowiedź P. Sowy, wyłapałem chociażby "I tak oto znalazłem się na samym dnie faktu dokonanego" i "Nie chciałbym dalej rozwijać dalej tego wątku" i teraz nie mam już żadnych wątpliwości.

    OdpowiedzUsuń
  45. @Hrabia Czółno Don-Don Pompaliński
    "Przyjemniej czytałoby się wiedząc, że Pana intencją było tylko i wyłącznie pokazanie, jakie buble się u nas ukazują"

    Czyli namawiasz autora bloga do hipokryzji? Czułbyś się lepiej gdyby P. Pollak dorzucił do swojej notki kilka wzniosłych haseł o czystości swoich intencji w dyskredytowaniu rynkowego przeciwnika? To naprawdę zmieniłoby wartość Pollakowej blogonotki, bo nagle z zazdrośnika stałby się szlachetnym wykrywaczem literackich bubli? I Ty uwierzyłbyś w te jego gorące zapewnienia?

    Zresztą powiem Ci, że w niskie pobudki P. Pollaka nie wierzę z prostej przyczyny: ten interes z poradniczkami dla wannabe pisarzy to przecież żadne kokosy - owszem parę złotych autorowi może i do kieszeni wpadnie, ale Bentleya to se z tego nie kupi... :(((
    Ergo: szkoda byłoby czasu i energii na walkę o klienta.
    Natomiast krucjata przeciwko fuszerce i grafomanii - na to zawsze powinno się znaleźć czas i energię...

    "Zerknąłem na odpowiedź P. Sowy, wyłapałem chociażby 'I tak oto znalazłem się na samym dnie faktu dokonanego'"

    Mi natomiast najbardziej podobało się uzasadnienie dla "kontrowersyjnej" kwestii, że jego dzieło jest esejem...

    OdpowiedzUsuń
  46. Pan Paweł coś chyba późno wstaje, no ale wiadomo nie od dziś, że pisarze tak mają - wino, kobiety i śpiew do późnych godzin nocnych...

    To jeszcze może mały apel na pobudkę: jak już opadnie kurz i pył po krwiożerczej potyczce z Aleksandrem Sową, to proszę koniecznie popracować nad przejrzystością tego bloga i jego "przyjaznością" dla czytelników - od poradniczkowej blogonotki można dostać oczopląsu, od przewijania komciów w dół boli palec...

    W ramach mobilizacji dodam jeszcze tylko, że akurat pod tym względem Sowa i jego blog prezentują się lepiej...

    OdpowiedzUsuń
  47. Ja też wczoraj wieczorem tak czekałam na ten wpis, ale niestety nie dotrwałam do tych późnych godzin nocnych. Ripostę przeczytałam dopiero teraz. Pan Sowa raczej nie wybronił się, ale parę rzeczy związanych z książką " jak wydać książkę" mnie zaintrygowało. Panie Pawle, skąd u Pana takie zainteresowanie procesami sądowymi i wzorami pozwów w temacie ochrony praw autorskich?

    Odnosząc się do Pana ostatniego komentarza do mnie, poprawiam się i przyznaje Panu rację (widzi Pan potrafię przyznać się do błędu)

    „Ze swej strony wolałabym, żeby Pan Sowa ocenę kto wygrał ten spór, pozostawił czytelnikom, a nie sądom.”

    OdpowiedzUsuń
  48. Zainteresowanie stąd, że trafiając na nieuczciwych wydawców, wytaczałem im procesy. Sam się przy tym reprezentowałem.

    OdpowiedzUsuń
  49. Nie udało mi się przeczytać całego wpisu, bo nie dość że przegadany i wiadomo czemu ma służyć, to jeszcze napisany jest w dosyć aroganckim tonie.
    Nawiązanie do osób z zespołem Downa jest faktycznie niefortunne. Mam córkę z zespołem Downa, więc na takie porównania jestem uodporniony, szkoda tylko, że posługuje się nią osoba tak zacna i w tak makiawelicznym celu, jakim jest przygotowanie gruntu pod nową publikację. Mam nadzieję, że porównanie czytelników 2.0 do osób z zespołem Downa nie przylgnie do Pana na dłużej.
    Jest ono niefortunne z tego względu, że w czasach self-publishingu książki może wydawać sam autor, a wydawca, jeśli będzie przepełniony arogancją na podobnym poziomie jak Pan, faktycznie będzie miał problem.
    Wiem, o czym piszę, sam wydaję książki w sposób, jaki opisuje Aleksander Sowa.
    Jeśli ktoś z czytelników tej zacnej witryny nie chce czekać na dzieło Pana Pollaka, zapraszam do przeczytania serii wpisów poradnikowych dla self-publisherów:
    http://www.passwordincorrect.com/2011/03/22/lista-artykulow-dla-self-publisherow/

    I jeszcze jedno.
    Różnica między mną a Panem polega na tym, że Pan mnie nie zna, a ja Pana znać nie chcę - i na szczęście już nie muszę.

    OdpowiedzUsuń
  50. sprawnie językowo, acz tendencyjny tekst. niestety pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  51. @ Turning Torso

    "Czyli namawiasz autora bloga do hipokryzji? Czułbyś się lepiej gdyby P. Pollak dorzucił do swojej notki kilka wzniosłych haseł o czystości swoich intencji w dyskredytowaniu rynkowego przeciwnika?"

    Nie, czułbym się lepiej, gdyby P. Pollak nie miał w ogóle potrzeby dyskredytowania rynkowych przeciwników. Choć dziwnie mi się dyskutuje o motywacjach P. Pollaka z kimś, kto P. Pollakiem nie jest (a zakładam, że Turning Torso jednak nie jest, choć przyznam, że taka możliwość przemknęła mi parę razy przez myśl), bo wtedy to nic więcej jak wróżenie z fusów.

    "To naprawdę zmieniłoby wartość Pollakowej blogonotki, bo nagle z zazdrośnika stałby się szlachetnym wykrywaczem literackich bubli? I Ty uwierzyłbyś w te jego gorące zapewnienia?"

    Dlaczego miałbym nie wierzyć? Wspomniani przeze mnie Barańczak i Kres wykrywali literackie buble, nie będąc przy tym zazdrośnikami. Pan Pollak zresztą też nie był w również już przeze mnie wspomnianej świetnej i dowcipnej analizie Underdoga.

    "Zresztą powiem Ci, że w niskie pobudki P. Pollaka nie wierzę z prostej przyczyny: ten interes z poradniczkami dla wannabe pisarzy to przecież żadne kokosy - owszem parę złotych autorowi może i do kieszeni wpadnie, ale Bentleya to se z tego nie kupi..."

    To już nie rozumiem, bo najpierw pisze Pan, że P. Pollak chciał zdyskredytować rynkowego przeciwnika, a teraz, że nie wierzy w jego niskie pobudki. No nieważne, nie mam takiej orientacji w honorariach za poradniki jak Pan, nigdy nic takiego wydać nie chciałem, ale tu przecież chodzi o kwestie ambicji, a nie finansów.

    "Natomiast krucjata przeciwko fuszerce i grafomanii - na to zawsze powinno się znaleźć czas i energię..."

    Ale "krucjata" przecież chyba właśnie z definicji powinna nieść za sobą czyste pobudki. (podkreślam - z definicji)

    "Mi natomiast najbardziej podobało się uzasadnienie dla "kontrowersyjnej" kwestii, że jego dzieło jest esejem..."

    Ja lubię jeszcze: "Pan Pollak podważył opisaną możliwości generowania dodatkowo dochodu ze sprzedaży książki, przez program partnerski. Jak to ZDOBIŁ?"

    Do samego P. Sowy jednak nic nie mam - jeżeli rzeczywiście ma czytelników, którym podoba się jego styl, sposób formułowania myśli i którzy jego porady uznają za mądre, ważne i przydatne, oznacza to, że jakąś niszę swoją twórczością wypełnia, niech więc tworzy na zdrowie, jak tacy Grzeszczykowie na przykład. Choć w odróżnieniu od nich P. Sowa nie pretenduje, z tego co się zorientowałem, do miana jakiegoś wybitnego pisarza, czy wszechwiedzącego specjalisty, więc tym bardziej uważam, że nikomu to nie szkodzi. Bezpłatne próbki są chyba dostępne, a z nich każdy przed zakupem książki P. Sowy bez problemu się zorientuje, z czym ma do czynienia - charakterystyczne cechy pisarstwa tego autora są tam widoczne jak na dłoni. No chyba że się mylę i tych próbek przed zakupem zobaczyć nie można, to wtedy byłoby rzeczywiście nieuczciwe.

    "Najważniejsze jest dla mnie to, że są ludzie, którzy chcą czytać moje grafomańskie teksty. Moje beznadziejne książki, którym przydałaby się lepsza okładka, reklama, większy nakład albo jeszcze jedna korekta. Fakt. Może kiedyś napiszę jeszcze prawie tak dobrą książkę jak Pan Pollak? Kto wie. Ale nie mnie to wszystko oceniać. Od tego są ci, którzy czytają moją grafomanię. I dla nich będę grafomanił dalej. Im dziękuję za słowa otuchy, pozytywne komentarze i ciepłe słowa." - ten fragment riposty jak najbardziej mi się spodobał, jest na swój sposób wzruszający i byłby bardzo fajnym zwieńczeniem tekstu P. Sowy, ale niestety ostatnie zdanie-puenta psuje cały efekt.

    OdpowiedzUsuń
  52. Panie Pollak, a podejmiesz Pan dyskusję z ripostą? Bo bez Pana wątek robi się nudny.

    OdpowiedzUsuń
  53. @Hrabia Czółno Don-Don Pompaliński
    "dziwnie mi się dyskutuje o motywacjach P. Pollaka z kimś, kto P. Pollakiem nie jest (a zakładam, że Turning Torso jednak nie jest, choć przyznam, że taka możliwość przemknęła mi parę razy przez myśl)"

    Dziś zaczynasz podejrzewać, że Turning Torso to Paweł Pollak, jutro dojdziesz do wniosku, że Aleksander Sowa to Paweł Pollak, a pojutrze, że nawet pani z Twojego osiedlowego warzywniaka to Paweł Pollak... Strzeż się, uważaj, bo chyba zaczyna Cię ogarniać "syndrom Macierewicza"... Jak tak dalej pójdzie to niebawem trzeba będzie z Tobą postępować jak z Olkiem Sową - trzeba Cię będzie chronić przed dalszym ośmieszaniem się ;)

    "To już nie rozumiem"
    No dokładnie - nie rozumiesz... Wcale nie napisałem, że P. Pollak chciał zdyskredytować przeciwnika, tak sobie tylko "gdybałem"...

    "Dlaczego miałbym nie wierzyć?"
    Naprawdę zaczynam się o Ciebie martwić :(((
    W codziennym życiu chyba Cię ludzie robią w balona na każdym kroku...
    No bo patrz, załóżmy dwie wersje:

    wersja 1. Paweł Pollak ma "niskie pobudki", ale wcale tego nie ukrywa, przyznaje się do nich - Twoja reakcja: a fe!, jak tak można!, skandal!;

    wersja 2. Paweł Pollak ma "niskie pobudki", ale używa listka figowego i zapewnia gorąco o "szlachetnych intencjach" - Twoja reakcja: brawo!, tak trzeba!, no, teraz to mam dobre samopoczucie...

    Jak nic - pochwała hipokryzji!

    "Ale "krucjata" przecież chyba właśnie z definicji powinna nieść za sobą czyste pobudki."
    Twoja dziecięca naiwność naprawdę zaczyna mnie niepokoić...

    "Do samego P. Sowy jednak nic nie mam"
    Mnie zastanawia inna kwestia - on publikuje też poradniki motoryzacyjne. I jeżeli one mają taką wartość jak ten wydawniczy, to bój się Boga... Ciekawe ile osób ma na sumieniu i ilu "czarnym punktom" nabił wyniki...

    "Panie Pollak, a podejmiesz Pan dyskusję z ripostą? Bo bez Pana wątek robi się nudny."
    Pewnie autora bloga już dziś rano zapuszkowali na trzy miesiące, żeby czasem nie mataczył w śledztwie dotyczącym prześladowania słynnego eseisty :(

    @Wszyscy
    A widzieliście, że Alex Sowa okrasił jeszcze dzisiaj swoją ripostę ilustracją? Zerknijcie do niego na bloga, bo na moje oko to już mu peron zaczyna powoli odjeżdżać...

    PS.: Dobra kochani - zazdrośni wydawcy poradników, zranieni do żywego eseiści, prawniczki-czytelniczki i cała reszto anonimów - muszę Was z żalem pożegnać, będę Was tu pod tym wątkiem jeszcze czytał, ale niestety z "przyczyn wyższych" już nie komentował...

    Papatki!

    OdpowiedzUsuń
  54. Nie sądzę, żeby Aleksander Sowa, czy pani z mojego warzywniaka kiedykolwiek z takim zaangażowaniem bronili Pawła Pollaka, tak wczuwali się w jego pobudki i pisali tak podobnym stylem.

    "No dokładnie - nie rozumiesz... Wcale nie napisałem, że P. Pollak chciał zdyskredytować przeciwnika, tak sobie tylko "gdybałem"..."

    Ja tez nie napisałem wprost, że Turning Torso to Paweł Pollak. Tak sobie tylko gdybam.

    "wersja 1. Paweł Pollak ma "niskie pobudki", ale wcale tego nie ukrywa, przyznaje się do nich - Twoja reakcja: a fe!, jak tak można!, skandal!;

    wersja 2. Paweł Pollak ma "niskie pobudki", ale używa listka figowego i zapewnia gorąco o "szlachetnych intencjach" - Twoja reakcja: brawo!, tak trzeba!, no, teraz to mam dobre samopoczucie..."

    czy naprawdę w Twoim obrazie świata nie ma miejsca na wersję 3. - Paweł Pollak NIE MA "niskich podbudek"? Uwierz mi, tacy ludzie naprawdę istnieją.

    "Ale "krucjata" przecież chyba właśnie z definicji powinna nieść za sobą czyste pobudki."
    Twoja dziecięca naiwność naprawdę zaczyna mnie niepokoić...

    Widzę, że na nic się zdało moje umieszczone w tym zdaniu "podkreślam-z definicji". Więc jeszcze raz: "podkreślam - z definicji" Mam nadzieję, że teraz już jest jasne.

    "Dobra kochani - zazdrośni wydawcy poradników, zranieni do żywego eseiści, prawniczki-czytelniczki i cała reszto anonimów - muszę Was z żalem pożegnać, będę Was tu pod tym wątkiem jeszcze czytał, ale niestety z "przyczyn wyższych" już nie komentował..."

    Noż szlag by trafił przyczyny wyższe! Ale trudno, co robić...

    OdpowiedzUsuń
  55. Anna Michalska i Katarzyna Mazurek22 kwietnia 2011 13:21

    Panie Aliku kochany!

    My wierne fanki trzymamy za Pana kciuki w walce z tym przebrzydłym Polaczkiem! Kochamy Pana i Pana piękne wzruszające posty, a przecież wcale nie mamy Downa!

    Niecierpliwie czekamy na proces przeciwko temu podłemu oszczercy. Proszę go pozwać na milion złoty, a wygraną przekazać na konto Fundacji im. Corky'ego Thatchera.

    OdpowiedzUsuń
  56. Wątek się wyczerpał. Dziękujemy za niezłą zabawę i czekamy na sobotni kolejny wpis.

    OdpowiedzUsuń
  57. Szanowny panie. Nie jestem zwolennikiem książek pana Sowy (wystarczył mi jeden audiobook) przy którym zasypiałem co parę minut ale to nie znaczy że ma Pan prawo tak traktować ludzi którzy są jego fanami. Zawsze uważałem że między artystami powinna panować zgoda. Dlaczego Pan napisał ten tekst? Chce Pan poklasku i rozgłosu ośmieszając innego wydawcę, a może czytelników? Porównanie z zespołem Downa jest delikatnie pisząc wysoko niestosowne. Ja rozumiem że dzisiaj bez skandalu nikt nie zyskuje rozgłosu, ale niech Pan zostawi w spokoju tego człowieka. On ma uczucia i też czuje, a nie wspomnę o tym że czyta. Pan pisząc taki paszkwil strzelił sobie samobója. A może uważa się Pan za lepszego niż On? To co Pan robi jest wysoce nieetyczne i dziwię się że Pan Sowa jest na tyle cierpliwy że skończyło się na wpisie na facebooku (dzięki temu czytelnicy wiedzą o tym wpisie).Ja nie biorę w obronę Pana Sowy, ale staram się aby Pan zrozumiał co Pan zrobił. Chociaż nie wydaje mi się aby Pan nagle uderzył w dzwony i bił pokłony przepraszając. Przecież to jest ten schemat co nie przymierzając u Dody. Skandal, szum, rozmowa o tej osobie i ma swoje "5 minut". Ale jakim kosztem? Zna go Pan osobiście że krytykuje to co pisze? Bardzo się Pan przygotował podając strony, odnośniki i cytaty. Ale co Pan chce przez to zyskać? Więcej refleksji w życiu życzę i zapewniam o jednym...Ja po Pana książkę NIGDY nie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  58. Buta i pieniactwo, a rozumek malutki. Styl też taki sobie, potwornie przegadany. Po kilku zdaniach zaczyna boleć głowa.
    Ogólnie pan Pollak okazuje się po raz kolejny malutkim, zakompleksionym człowieczkiem, który lubi czasem dołożyć komuś zza węgła. Tak dla sportu. Kiedyś gościł na forum GW, ale pożegnał się w niesławie, bo generował bardzo negatywne emocje.
    Ale przekonania o własnej wielkości to rzeczywiście można mu pozazdrościć.
    PS Szanowny panie, nie jest tak, że ludzie lubią fuszerkę i złe tłumaczenia. Ludzie nie lubią chamstwa.
    Bez poważania.

    OdpowiedzUsuń
  59. Jak widać, wielcy, niezakompleksieni ludzie potrafią wystąpić z pełną kulturą i otwartą przyłbicą.

    OdpowiedzUsuń
  60. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  61. Panie Aleksandrze, na litość grzyba, proszę już tego nie ciągnąć, a jeśli już pan musi to wypada rzetelnie sprawdzać podawane fakty - w jaki sposób niby pan Pollak ubliża pani Jodełce, skoro chwali jej książkę?

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.