W zeszłym roku ukazało się w Polsce ponad 80 powieści kryminalnych rodzimych autorów (pełna lista tutaj). Jeśli wykluczyć założenie, że Polacy są genetycznie niezdolni do pisania kryminałów i że wydawcy postanowili wydawać rzeczy słabe, byle wydawać kryminały, to w takiej liczbie muszą być książki bardzo dobre, dobre, przeciętne i kiepskie. Trzeba tylko (umieć) wybrać. Tymczasem z jakąś przedziwną lubością niektórzy wciąż ogłaszają, że polski kryminał to dno: Nasi autorzy staraja sie coś ciekawego napisać ale skutek jest marny (wypowiedź stąd). Jakie powieści krytykant zna, nie wiemy, dlaczego marne, nie wiemy, żadnych konkretów umożliwiających polemikę, ot, potępienie w czambuł. Lepsi, zdaniem krytykanta, są twórcy właściwie wszystkich innych nacji. Może dlatego, że nie dostają na dzień dobry od swoich rodaków punktów minusowych za narodowość i mogą rozwinąć skrzydła.
Trochę bardziej rzeczowa, za to o wiele bardziej zjadliwa jest krytyka niejakiej jottki, która na forum „Kryminały i sensacje” wzięła pod lupę „Polichromię” Joanny Jodełki z racji zdobycia przez nią Nagrody Wielkiego Kalibru: Autorka bardzo pragnie zostać polskim danem brownem i matthew pearlem w jednym. Jodełka nie zajmuje się poszukiwaniem świętego Graala, nie stawia nowych hipotez historyczno-religijnych, nie buduje akcji wokół sporów związanych z tłumaczeniem „Pana Tadeusza” na litewski, więc równie prawdziwe będzie stwierdzenie, że pisząc „Polichromię” naśladowała Chandlera i Christie. Albo Mankella i Larssona. Przedziwne wątki obyczajowe które zapewne miały skomplikowaną duszę bohatera przybliżyć, a kompletnie nie wiadomo, po co zostały wprowadzone. Na czym polega przedziwność relacji dominująca matka – niedojrzały dorosły syn czy zrobienia dziecka bez małżeńskich planów? Jakoś nie mam wątpliwości, że gdyby Jodełka nazywała się Jodełksson, ta sama osoba napisałaby, że dzięki wątkom obyczajowym poznajemy lepiej komisarza i miasto, w którym dzieje się akcja, co jest ogromną zaletą powieści. Ponieważ to polska autorka, diagnoza brzmi, że ta nie umie pisać i nie miała pomysłu na fabułę. Czyste sekowanie, bo nawet jeśli komuś książka Jodełki się nie podobała (gusta są różne), to sprawności warsztatowej trudno pisarce odmówić. W „Polichromii” bezbłędnie oddane są realia śledztwa (można wskazać parę książek zarówno polskich, jak i zagranicznych, których autorzy nie wiedzą, jak wygląda policyjne śledztwo i nie potrafią stworzyć ułudy, że wiedzą), do złapania mordercy prowadzi logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy, komisarz Przypadek i aspirant Deus ex Machina (wykorzystywani przez innych) w książce Jodełki się nie pojawiają, są odpowiednie zmyłki i zwroty akcji, a tło społeczne zarysowane jest wiarygodnie i sensownie. To, że kogoś nie zainteresowały pokazane tam problemy, o niczym nie przesądza.
Nastawienia a priori, że polski autor to kiepski autor, długo nie byłem świadom. Odkryłem je, ze sporym zaskoczeniem, kiedy swego czasu przeczytałem wywiad z Krzysztofem Kotowskim, w którym zwracał się on do polskiego czytelnika z prośbą, by dał mu szansę: by nie odrzucał książki dlatego, że autor nazywa się Kotowski, a nie Catman, tylko wziął ją do ręki, przeczytał opis, przeczytał fragment i dopiero wtedy podjął decyzję. Kotowski podkreślał, że nie chce przywilejów z racji swojej narodowości, po prostu nie chciałby, żeby go za nią karano.
Swoją drogą ciekawe, czy jeszcze w jakimś kraju pisarze mają tak fatalną pozycję startową. Albo czy muszą znosić niewybredne ataki. Na forach można natrafić na wpisy, że Pilch jest pijaczyna, a Krajewski spasł się na Mocku. Czy Krajewski próbował załapać się do ekipy gimnastyczek artystycznych na igrzyska, żeby jego postura miała być tematem debaty? Nie jest modelką, ważne, co napisał, a nie jak wygląda. A to, co napisał, to przecież światowy poziom. Dziwne są też pretensje do Pilcha w kraju, w którym każdy obywatel na zarzut o nadmierne spożywanie alkoholu oświadcza z godnością, choćby miał za chwilę zwalić się pod stół, „za swoje piję!” A co do tego, że Pilch pije – czy raczej pił – za swoje, a nie za wyżebrane, nikt nie może mieć wątpliwości. Nie wyobrażam sobie, żebym na jakimkolwiek szwedzkim forum przeczytał pod adresem Mankella wpis w rodzaju: „Zwiał palant do Afryki, a nas się czepia, że czarnych źle traktujemy, jakby miał ich tylu naokoło, to by inaczej śpiewał.” Z taką właśnie pokrętną logiką, wziąwszy pod uwagę, że „czarnych” w Afryce jednak cały czas jest więcej niż w Szwecji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.