poniedziałek, 4 maja 2015

Jak prokurator na głowie stanął, żeby nie dowieść fałszerzowi winy

W poradniku Jak wydać książkę w tekście „Nasze wydawnictwo nie łamie umów!” opisałem historię niewydania przekładu „Gwiezdnych dróg” Petera Nilsona. W skrócie: Tomasz Jodłowski z wydawnictwa Kraina Beletrystyczna (nazwisko i nazwa zmienione), chociaż zlecił mi tłumaczenie tej książki, nie miał zamiaru jej wydać. Złożyłem więc pozew o dodatkowe podwójne wynagrodzenie (należne autorowi/tłumaczowi zakontraktowanej książki na mocy art. 57 prawa autorskiego, jeśli wydawca odstąpi od publikacji). W sądzie Jodłowski najpierw udowadniał, że po korekcie autorskiej zatrzymałem maszynopis i w ten sposób uniemożliwiłem mu wydanie, ale kiedy wykazałem, że to kłamstwo, przedłożył rzekomo opublikowaną książkę (na zdjęciu), zawierającą nieprawdziwą datę wydania (2003 rok, choć wydrukował ją między rozprawami w 2005 r.). Dołożył do niej dwa fałszywe dokumenty W-Z, mające dowodzić, że po 10 egzemplarzy trafiło do dwóch księgarni, w tym do Łagodnego Dzikusa (nazwa też zmieniona), którego Jodłowski jest właścicielem. Twierdził, że wydrukował tylko 20 egzemplarzy, bo najpierw chciał sprawdzić, jaki będzie popyt, ale jest to zgodne z umową, która nie określała minimalnego nakładu. Sztuczka mu się nie udała i proces przegrał, a ja złożyłem doniesienie do prokuratury, że posłużył się fałszywymi dokumentami. Jakąś taką alergię mam na oszustów i fałszerzy. Zwłaszcza na tych, którzy stroją się w piórka porządnych ludzi i dobrodziejów kultury.

Nigdy dokładniej nie opisałem, co się w tej prokuraturze działo, ale mimo że sprawa jest sprzed dekady, chyba warto, zwłaszcza że doniesienia prasowe pokazują, że nic się zmieniło i polscy prokuratorzy nadal urządzają sobie kpiny z logiki i zdrowego rozsądku.

Prokuratura Rejonowa uznała a priori, że pan Jodłowski nie popełnił przestępstwa albo że bardzo nie chce mu zrobić krzywdy, bo od samego początku usiłowała sprawie ukręcić łeb (nie jestem skłonny do podejrzeń o łapówkarstwo, więc nie pomyślałem, żeby zgłosić sprawę do CBA). Musiałem odwoływać się Okręgowej, a potem do sądu, ale Rejonowa – do której sprawa wracała z poleceniem, że ma się nią zająć – konsekwentnie nie dostrzegała winy Jodłowskiego, ignorując jawne kłamstwa i sprzeczności w jego zeznaniach i zeznaniach świadków i nie przejmując się tym, że podawane przez nich fakty zakrawają na absurd.

I tak prokuratura uznała, że Jodłowski wcale nie przyniósł do sądu książki z fałszywą datą wydania, bo „Gwiezdne drogi” rzeczywiście zostały przez Krainę Beletrystyczną wydane w 2003 roku. Na jakiej podstawie to stwierdziła? Bo pan Jodłowski, wezwany na przesłuchanie, tak im powiedział. Wyroku sądu orzekającego, że tej publikacji w 2003 roku nie było, może prokuratura nie musiała brać pod uwagę, ale już moją korespondencję mailową z Jodłowskim z początku 2004 r., powinna. A w tych mailach Jodłowski wprost przyznawał, że książki nie wydał. Autentyczność korespondencji nie podlegała dyskusji, bo sam Jodłowski przedłożył ją w sądzie. Mimo to prokurator nie zechciał go zapytać, jak jego obecne twierdzenie, że książkę wydał w 2003, ma się do tego, że na początku roku 2004 nic o tym wydaniu nie wiedział.

Ponieważ wskazałem na brak faktury za druk, jedynego jednoznacznego dowodu potwierdzającego datę wydania (bo w książce to można sobie wpisać dowolną), Jodłowski wyjaśnił prokuratorowi, że faktury nie ma, bo książkę wydrukował na prywatnym kserografie. Prokurator nie raczył zapytać Jodłowskiego, dlaczego w takim razie na stronie redakcyjnej jest podane, że „Gwiezdne drogi” wydrukowała drukarnia Opolgraf. Zrobił to dopiero po moim odwołaniu. Jodłowski odpowiedział, że tak, to się zgadza, drukował w Opolgrafie. Tak po prostu. Ani myślał wyjaśniać, co z tym prywatnym kserografem. Złapany na jednym kłamstwie, serwował bez żenady kolejne (taką taktykę stosował też w sądzie) i nawet nie troszczył się o to, by były ze sobą spójne. Nie musiał, prokurator bynajmniej nie miał zamiaru kłopotać Jodłowskiego niestosownymi pytaniami, dlaczego podaje sprzeczne wersje. Jeśli chodzi o fakturę, Jodłowski zeznał, że nie dostał jej od zleceniobiorcy. Przesłuchano właściciela drukarni. Powiedział, że „Gwiezdnych dróg” nie drukował. Żeby było śmieszniej, Opolgraf w ogóle nie oferował takiej usługi jak druk cyfrowy, a przy 20 egzemplarzach tylko ta technika wchodziła w grę. Wnioski prokuratora? Uznał, że zeznania Jodłowskiego są wiarygodne, a na to, że drukarz mówi prawdę, nie ma żadnych dowodów. Czyli gość, który, przyłapany na kłamstwie, podaje nową wersję, w żaden sposób nie starając się dopasować jej do starej, i który ma interes w tym, żeby kłamać, jest dla prokuratora wiarygodny, a neutralny świadek nie. I żeby przypadkiem nie dowieść prawdziwości zeznań tego świadka, prokurator nie sprawdza, iż rzeczywiście nie wykonuje on usługi, którą Jodłowski rzekomo mu zlecił.

Jeszcze ciekawsze wygibasy były przy rzeczonych dokumentach W-Z. Problem pana Jodłowskiego polegał na tym, że w papierach księgarni nie było innego śladu, że książka „Gwiezdne drogi” kiedykolwiek w nich się znalazła. Jakoś tak pechowo żaden egzemplarz się nie sprzedał. Jodłowski poradził sobie w ten sposób, że pracownicy swojej księgarni kazał, a kolegę z drugiej poprosił, żeby zeznali – i teraz uwaga! – że książka została przyjęta do księgarni, ale nie do sprzedaży. W jakim innym celu można przyjąć książkę do księgarni, jeśli nie do sprzedaży, prokuratora oczywiście nie zainteresowało. A co zrobił, kiedy w odwołaniu wskazałem, że to absurd, że książkę przyjmuje się do sprzedaży albo w ogóle, nie ma żadnej podwójnej procedury, bo nie wymagają jej ani przepisy, ani względy praktyczne? Może powołał biegłego, żeby mu wykonał ekspertyzę? Skąd. Zapytał tych samych świadków jeszcze raz o to samo, dostał tę samą kłamliwą odpowiedź i uznał ją za obiektywnie stwierdzony fakt. Najśmieszniejsze, że pracownica Łagodnego Dzikusa Marta S. zeznała, że nie mogła przyjąć od wydawcy książki do sprzedaży, bo o tym decyduje właściciel. Czyli wydawca Tomasz Jodłowski zgłosił się z wydaną książką „Gwiezdne drogi” do księgarni Łagodny Dzikus i zastał tam Martę S., która nie mogła przyjąć książki bezpośrednio do sprzedaży, bo najpierw musiała zapytać właściciela księgarni, czyli Tomasza Jodłowskiego. Przyjęła więc książkę do księgarni, ale nie do sprzedaży, a potem ją zwróciła, bo właściciel księgarni Tomasz Jodłowski odmówił sprzedaży książki wydanej przez wydawcę Tomasza Jodłowskiego. Prokurator łyknął to bez zastrzeżeń.

Pracownik drugiej księgarni zeznał, że dokumenty W-Z po zwrocie książek są niszczone. Prokuratora oczywiście nie zastanowił taki dziwny zbieg okoliczności, że w tym przypadku zostały wystawione dwa dokumenty W-Z (każdy opiewał na 10 egzemplarzy, a według słów samego Jodłowskiego zostało wydrukowanych 20) w dwóch różnych księgarniach i chociaż powinny zostać zniszczone, to jednak zachowały się oba (czyli sto procent) i odnalazły akurat po dwóch latach, kiedy Tomaszowi Jodłowskiemu zajrzało w oczy widmo przegrania procesu z powodu niewydania książki. Zaiste, cudowne zrządzenie losu, ale wiara prokuratorów w cuda w kraju katolickim nikogo nie powinna dziwić.

Sprawa została ostatecznie umorzona. Musiałbym wnieść prywatny akt oskarżenia, a do tego trzeba wynająć adwokata, co kosztuje. I teraz, kiedy czytam, że prokurator uznaje swastykę za hinduski symbol szczęścia, wcale nie jestem zdziwiony. Zdziwiony jestem, że prokuratorem można w tym kraju zostać, będąc debilem albo łapówkarzem, a system skonstruowany jest tak, że debil albo łapówkarz swoją wersję – sprzeczną z faktami i logiką – spokojnie może przeforsować. I zdziwiony jestem, że w kulturze mogą działać takie zera moralne jak Tomasz Jodłowski czy Anna D. z wydawnictwa P. Które nie potrafią powiedzieć (dlatego zresztą zera moralne): zrobiłem źle, przepraszam, żałuję, poniosę konsekwencje.

8 komentarzy:

  1. Nie od dziś powtarzam, że mniej się boję spotkania z przestępcą niż z tymi, którzy podobno mają go ścigać. Wiele złego robi tak zwana niezawisłość, czyli bezkarność i brak odpowiedzialności nawet za ewidentne przestępstwa w rodzaju produkcji fałszywych dowodów (owszem, były już takie przypadki), nieusuwalność z raz złapanego stołka i sadzanie na tymże stołku przez funfli w czarnych kiecach zamiast przez społeczeństwo w wyborach. Jak nie cierpię Stanów, tak tamtejszy system obsadzania stanowisk prokuratorskich i sędziowskich zdecydowanie bardziej mi odpowiada. Funkcjonariusz państwowy - niezależnie od tego, jakie wdzianko nosi - musi wiedzieć, że każdy błąd - a tym bardziej łamanie prawa - będzie go dużo kosztować. W przeciwnym razie szybko tworzy się biurewski feudalizm, rychtyk taki jak mamy w bantustanie nadwiślańskim.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pawle.
    Prokuratorzy oraz logika i zdrowy rozsądek?
    Logika i zdrowy rozsądek?
    PROKURATORZY?!

    OdpowiedzUsuń
  3. "Zapytał tych samych świadków jeszcze raz o to samo, dostał tę samą kłamliwą odpowiedź i uznał ją za obiektywnie stwierdzony fakt... "
    ?!! Sprawy karne też tak prowadzą?! "Jestem niewinny!" "A to spoko, niech Pan idzie do domu!"
    Przepraszam, że rzucę prywatą: po samobójstwie matki musiałam się stawić w prokuraturze, prokurator źle mnie pokierował, nakazując iść do kostnicy, co było bez sensu, bo do kostnicy idzie się już po załatwieniu firmy pogrzebowej, a ponadto robił uwagi,że gdyby moja matka miała wnuki, może by się nie zabiła...Bardzo właściwy czas i miejsce na propagowanie macierzyństwa...
    Gdyby trafił na naprawdę załamaną osobę, która marzy o dzieciach, ale z jakiegoś powodu nie może ich mieć, mógłby mieć następne samobójstwo.Kretyn

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  4. Powinien się Pan zainteresować przygodami dr. Morki w sądach (chodzi o sprawę Kolekcji Porczyńskich). Identycznie - ślepota sędziów, ignorowanie dowodów, otwarte kłamstwa... Próbowali go wysłać także do psychiatryka.... Jeszcze sporo przed Panem :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Smutne.
    A najsmutniejsze to, że mimo absurdu tej opowieści, wcale nie jestem zdziwiony.
    Ten kraj choruje, choroba jest uleczalna, tylko nikt jej uleczyć nie chce. :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Też trochę pobiegałam po sądach, żeby się przekonać, że żyjemy w chorym kraju.Sześcioletnie studia prawnicze? Po co? Krętactwo i pazerność z dyplomem - dla zamydlenia oczu. No zgadza się! Przecież grecka bogini sprawiedliwości Temida ma zawiązane oczy i wagę w ręce. Kto da więcej złota, ten ma rację i ... sprawiedliwość po swojej stronie. Wszystko jasne. Który kandydat na prezydenta jest w stanie to zmienić????
    pozdrawiam serdecznie :)
    Monika Z

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja myślę, że ten prokurator to ani debil ani łapówkarz, tylko zwykły leń. Chętnie by sobie siedział i pił herbatkę, ale niestety wpłynęło zawiadomienie od jakiegoś tam Pollaka, no to trzeba kogoś tam przesłuchać, żeby było czym teczkę z aktami zapełnić. Ale po co jeszcze po sądach chodzić, popierać akt oskarżenia, walczyć z adwokatem oskarżonego? Umorzy się sprawę i po krzyku - przecież ten Jodłowski nikogo nie zabił, opinię publiczną średnio interesują jakieś tam machloje wydawnicze, afery w mediach nie będzie, jak go taki prokurator wypuści, to po co ma sobie głowę zawracać - zrobił tylko tyle, ile bezwzględnie musiał, a potem wrócił do picia herbatki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wyjaśnienie jest bardzo prawdopodobne. I wcale nie jest pocieszające.

      Usuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.