poniedziałek, 16 marca 2015

O tym, jak autorce mózg uciekł z wrzaskiem

Kiedy opisałem próbę zebrania przez grafomankę pieniędzy na wydanie książki ze współfinansowaniem, jeden z komentujących wskazał na krzepiący fakt, że próba okazała się nieudana, co mogłoby świadczyć o zbiorowej mądrości odwiedzających serwisy finansowania społecznościowego. Niestety, nie trzeba było długo czekać, by jedno z kolejnych podejść zakończyło się powodzeniem. Niejaka Jolanta Nasiłowska poprosiła internautów, by wsparli ją kwotą 5600 złotych na opłatę dla pseudowydawnictwa Psychoskok, które zażądało siedmiu tysięcy za wypuszczenie jej powieści na rynek. Oczywiście dyskretnie przed autorką przemilczając, że to czystej wody grafomania, nadająca się najwyżej do kosza. Chociaż zamieszczony przez Nasiłowską fragment nie pozostawiał wątpliwości, że kiedy Pan Bóg rozdawał na Ziemi talent pisarski, przebywała ona na innej planecie albo w ogóle w innej galaktyce, 46 osób tego nie dostrzegło i dało Nasiłowskiej kasę, doprowadzając do zaśmiecenia półek księgarskich dziełem o tytule „Ja, oni i Dżej” (na okładce zapisanym zresztą z błędem ortograficznym).

Teraz pewnie państwo się spodziewają, że będą cytaty i będzie do śmiechu? Nic z tych rzeczy. Nasiłowska nie jest takim grafomanem „z polotem” jak Grzebuła czy Saddler, których ekwilibrystyka językowa prowadzi do sytuacji, gdzie facet jest np. wzywany przed oblicze waginy albo spada jak liść. Nasiłowska pisze szkolną polszczyzną trójkowego ucznia szóstej klasy szkoły podstawowej:

Pojechałam na zakupy. Wzięłam od Sharka samochód. Jechałam wciąż wściekła, mamrocząc pod nosem o swoim nieszczęściu. Skręciłam w boczną uliczkę do sklepu. Kiedy przejeżdżałam przez przejście dla pieszych, w momencie przejazdu weszła na przejście jakaś para. Idący pan zatrzymał się. Ja również stanęłam, gwałtownie hamując. Pan, patrząc na mnie, głośno i dobitnie wyraził swoje poglądy na temat pierwszeństwa pieszego. Ja, cóż ja? Łagodna jak łania, nie wytrzymałam i nakrzyczałam na niego, że wszedł mi przed maskę samochodu i nie zna przepisów ruchu drogowego. Przedstawiłam swoją interpretację pierwszeństwa pieszego na pasach. Pan jeszcze dobitniej wyraził swoją opinię na mój temat i tego, jakim ja jestem kierowcą. (str. 40)

Można naprawdę zejść z nudów przy tak prowadzonej narracji i człowiek zaczyna tęsknić do tekstów Grzebuły czy Saddlera, przy których co chwila ryczy śmiechem. Nawet wśród grafomanów może być podział na arcymistrzów i przeciętniaków.

Dla porządku uprzedzę o spojlerach, bo ujawnię całą akcję. To znaczy akcji w tej powieści nie ma. Powieści też nie ma. Utwór Jolanty Nasiłowskiej przypomina najbardziej zapiski człowieka, który wieczorem odnotowuje sobie w kalendarzu, co mu się za dnia przytrafiło:

Po południu wybrałam się na piwo z koleżankami (…) gadałyśmy o życiu i tajemnych sprawach kobiecych. Ja wyżaliłam się jak bardzo jestem nieszczęśliwa, one opowiadały o swoich problemach. Problemy egzystencjalne królowały tego wieczoru. Upiłam się trochę, ale co tam. (str. 29)

Ponieważ takie zapiski są wyłącznie dla piszącego, nie troszczy się on o podawanie faktów, które są dla niego oczywiste. Postronny czytelnik, jeśli takowy się trafi, może je sobie z różnych uwag wydedukować albo i nie. Podobnie Nasiłowska pisze dla siebie, a nie dla czytelnika. Opis powyższego wyjścia na piwo nie zawiera _ani jednej informacji_ o owych koleżankach, nie ma nawet imion. Równie lakoniczna jest Nasiłowska w całej swojej pseudopowieści: nie wiemy, w jakim mieście czy kraju dzieje się akcja (bohaterowie noszą zarówno obco brzmiące, jak i polskie imiona i nazwiska), nie wiemy, w jakich latach, nie wiemy, jaki okres obejmują opisane wydarzenia. Imię bohaterki, Emma, poznajemy na stronie 32 (ze 166), dzięki temu, że ktoś tam się do niej zwraca, a jej wiek na stronie 161 (sic!), bo Nasiłowskiej zechciało się opisać przyjęcie urodzinowe. Oczywiście wieku ani imienia nie trzeba podawać wprost, akcja może dziać się w nieokreślonym mieście, ale w przypadku Nasiłowskiej nie są to świadome zabiegi (o czym świadczą właśnie strony, na których dane informacje się pojawiły), tylko brak wiedzy, że emocjonalne rozterki bohatera muszą mieć jakieś tło.

Użyłem wyżej słów „opis”, „opisać”. To niewłaściwe określenia. Nasiłowska nie opisuje, nie opowiada, jej styl to styl protokolanta, który w punktach odnotowuje, co się wydarzyło. Przy czym protokolanci dbają, by ich zapis miał ręce i nogi, Nasiłowska nie zawraca sobie tym głowy. Na przełomie stron 10 i 11 bohaterka zakochuje się „na zabój” w owym Sharku. Potem przez strony 11 i 12 mamy informacje, jaka to ona zakochana i szczęśliwa:

Szczęśliwe dni trwały. Budziłam się co rano, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. Jadąc do pracy, myślałam o nim i o tym, jaka jestem szczęśliwa. Kiedy po mnie przyjeżdżał samochodem, jechaliśmy gdziekolwiek, a ja nie spuszczając z niego wzroku, wciąż nie mogłam się nadziwić, skąd mam tyle szczęścia.

W trzecim wersie strony 13 następuje podsumowanie tego srania szczęściem: „było cudownie i idealnie”. W wersie piątym grom z jasnego nieba: „Po jakimś czasie, zaczęło brakować mi bliskości Sharka. Nie zajmował się mną jak kiedyś. Nie byłam w centrum JEGO uwagi”. Było cudownie i idealnie, a potem się posypało, co, jak, kiedy i dlaczego, a kogo to obchodzi.

Kiedy „Ja, oni i Dżej” zostaną lekturą szkolną (a dlaczego nie, skoro można to badziewie wydać i nazwać powieścią?), uczeń, który dostanie zadanie „scharakteryzuj Sharka Rocka”, będzie musiał popełnić harakiri. Mimo że to kluczowa postać w życiu głównej bohaterki, nie ma dialogów, sytuacji, które by powiedziały cokolwiek o jego osobowości czy stosunku do partnerki. Zamiast żywego mężczyzny na pierwszym planie jest dmuchana męska lalka z sex-shopu ustawiona gdzieś w kącie. Lalka ma romans. Emma się o tym dowiaduje, konfrontuje z tym Sharka, i nic. Nie odchodzi od niego. Okej, jest wiele kobiet, które godzą się z tym, że ich partner ma kochankę. Tyle że Emma zrywa z Sharkiem, kiedy w jego telefonie odkrywa SMS-a od tejże kochanki. O której wie. Czyli wychodzi na to, że fizyczna zdrada niezbyt ją uwierała, ale nie mogła znieść, że przesyłają sobie SMS-y. Emma zresztą też nie jest święta, co jakiś czas idzie w tango, schlewa się i zdradza Sharka. Jest wtedy ową tytułową Dżej. Takie rozdwojenie jaźni. Porządna Emma i kurwa Dżej. Jak Emmie jest źle, to Dżej się puszcza. W sumie nic takiemu pomysłowi nie można by zarzucić, gdyby nie wykonanie:

Innym razem, Dżej poszła na imprezę z pewnym znajomym, któremu miała współtowarzyszyć. Chłopak nie był fajny, ale myślała, że może przy bliższym spotkaniu coś się między nimi urodzi. Nie urodziło się nic. Za to po dużej dawce alkoholu rodziło się z dwoma jego kumplami. (str. 51)

(…) Dżej i przystojniak jechali dalej [taksówką]. W pewnym momencie poczuła jego rękę na swoim kolanie. Spojrzała na niego. Nie zwróciła mu uwagi. Patrzyła dalej, a on patrzył na nią. Po chwili zbliżył twarz do jej twarzy. Była to bardzo intrygująca sytuacja, a Dżej takie uwielbiała. Jego usta dotarły do jej rozchylonych ust. Zastygli tak na chwilę, by natychmiast po tym utonąć w namiętnych pocałunkach. Jego ręce krążyły wokół jej piersi, a ona nie mogła się opanować.

Ktoś się napalił na mocną erotyczną scenę? Nic z tego:

Wysiedli razem i skonsumowali namiętność w jego mieszkaniu. (str. 56)

Dodajmy, że w całej „powieści” nie ma słowa o tym, co na te zdrady Shark. Czy o nich wie, jeśli wie, to jak reaguje, a jeśli nie wie, to jak to się dzieje, że Emmie udaje się je ukryć. Nasiłowską interesują wyłącznie emocje głównej bohaterki, reszta nie ma uczuć, a w każdym razie nie na tyle istotnych, by się nimi zajmować. Autorka zanudza więc czytelnika powtarzaniem, jak to Emmie bywa źle („Który to już nóż kroi moje dziurawe serce?”, str. 101), i wyliczaniem kochanków Dżej (utwór niewiele by stracił, gdyby to wyliczenie nastąpiło w formie tabelki). A potem Emma poznaje Normana. Który jest tym właściwym. Dlaczego akurat on, czym różni się od poprzednich kochanków, diabli wiedzą. Nasiłowska najwyraźniej uznała, że czas kończyć książkę, więc kolejnemu z szeregu absztyfikantów Dżej po prostu przylepiła etykietkę „ten właściwy”. I już.

Autorka wyjaśnia czytelnikom, jak to się stało, że zaczęła pisać:

Jakiś czas temu opowiadając znajomym mniej lub bardziej zabawne historie zasłyszane i te które sama przeżyłam, stwierdziłam, że spisanie ich wszystkich to byłby fajny pomysł na książke.

Nasiłowska nie nabrała jeszcze tej życiowej mądrości, że niektórych fajnych pomysłów, jak na przykład skoczenie na główkę z trzeciego piętra na beton, wcale nie należy realizować, więc katuje czytelnika „zabawnymi historiami”. Opowiadanymi w ten sposób, że kiedy chce opisać, jak zamiast puszki z mlekiem podgrzała karmę dla psa, to przypomina się jej, że bohaterka opiekuje się psem sąsiada (str. 108). Ani wcześniej, ani później o żadnym psie czy sąsiedzie nie ma mowy, byli potrzebni do historyjki, to się ich po prostu do książki wrzuciło. Kunszt pisarski taki, że Tokarczuk z Myśliwskim wysiadają.
Ulubione przez Nasiłowską miejsce akcji „zabawnych historii” to autobus komunikacji miejskiej. Bohaterka na przykład odkrywa w autobusie, że ma na nogach kapcie (str. 22). Prosi więc kierowcę, by się zatrzymał, i wraca do domu włożyć buty. A autobus, proszę państwa, na nią _czeka_. Albo Emma wysiada z Sharkiem na przystanku, orientuje się, że za wcześnie, i wsiadają z powrotem (str. 139). Anegdota taka, że boki zrywać. Albo następująca historyjka: impreza, jeden gość wyszedł w cudzych butach, drugi nie mógł tych zostawionych włożyć, ten pierwszy się wrócił, ale nie po buty, tylko po klucze. I nie mógł się zorientować, dlaczego towarzystwo się śmieje. Pointa? „Wytłumaczyliśmy mu w końcu całą sytuację i przyznał, że ten wieczór był dziwny” (str. 145).

Jak wiadomo, przeciętny człowiek poza życiem osobistym ma również zawodowe. Takoż i bohaterka niepowieści „Ja, oni i Dżej” pracuje. Gdzie, to już trudniej ustalić, bo po pierwsze Emma co kilkanaście stron pracę zmienia, a po drugie Nasiłowska nie ma głowy do tego, by czytelnika za każdym razem informować, jakie aktualnie jej bohaterka ma zajęcie. Niech sam to sobie wydedukuje z faktu, że jest mowa na przykład o biurze i kierowniczce. Na setnej stronie Emma, która zrobiła kurs taksówkarski, zostaje kierowcą taksówki. Dwie strony dalej Nasiłowska o tym zapomina i bohaterka powiadamia, że „dzisiaj jeszcze miałam wyjechać w podróż służbową z koleżanką, której nie lubiłam”. Podróż służbowa jest po to, by opowiedzieć „zabawne historie” z hotelu, na tym samym poziomie co autobusowe, o sprawach zawodowych czytelnik dowiaduje się tyle, że „pojechaliśmy do siedziby firmy, gdzie planowaliśmy przyszłość” (żeby była jasność: to są _wszystkie_ informacje o tej firmie). Utwór Nasiłowskiej jako powieść to dno, ale świetnie nadawałby się na poradnik dla bezrobotnych, którzy bezskutecznie rozglądają się za płatnym zajęciem. Emma żadną rozchwytywaną specjalistką nie jest, ale dostać nową pracę, to dla niej bułka z masłem: „Zaproszono mnie na rozmowę kwalifikacyjną do dużej firmy zajmującej się dystrybucją kosmetyków. (…) Rozmowa poszła szybko. Okazało się, że byłam jedyną kandydatką i spodobałam się szefowi firmy. Zaczynałam od jutra!” (str. 120). Nie możesz znaleźć pracy? Staraj się tam, gdzie będziesz jedynym kandydatem.

W jednej z tych prac Emma ma do czynienia z budzącą strach „panią Księgową” (taka pisownia w oryginale): „Kiedy o coś mnie pytała – nigdy nie wiedziałam, o co. Mózg uciekał z wrzaskiem i zostawiał mnie samą” (str. 19). I myślę, że to zdanie idealnie wyjaśnia genezę takiego grafomańskiego megagniota, jakim jest powieść „Ja, oni i Dżej”. Mózg uciekł z wrzaskiem i zostawił autorkę samą.

Gniota bez żenady opublikowało pseudowydawnictwo Psychoskok, które wyda wszystko, co mu się przyśle, byleby grafoman zapłacił. Ale nie ogranicza się do tego. Przedstawicielka Psychoskoka Agnieszka Jakimiuk Marzol jest do tego stopnia bezczelna, że w serwisie Lubimy czytać wystawia tej książce najwyższą notę jako czytelniczka, „zapomniawszy” podać, że jest pracownikiem wydawcy. Zamiast tego w swoim profilu pisze: „Potrafię być sobą w tym fałszywym świecie... potrafię iść do przodu z podniesioną głową... potrafię być szczera sama ze sobą…”. No cóż, ja bym powiedział, że człowiek, który potrafi być sobą w tym fałszywym świecie, nie przyjmuje pracy w firmie żyjącej z wprowadzania grafomanów w przekonanie, że są dobrymi pisarzami, i narażania ich na śmieszność oraz z wciskania czytelnikom grafomańskich gniotów jako sprawnie napisanych powieści. A jak pani potrafi być taka szczera sama ze sobą, to niech pani stanie przed lustrem i odpowie sobie na pytanie, czy to nie jest zwykłe oszustwo.

Tutaj mamy zresztą do czynienia z naciągnięciem nie tylko samej autorki, lecz także tych szczodrych ludzi, którzy odpowiedzieli na apel o wsparcie, w przekonaniu, że wykładają pieniądze na prawdziwą literaturę. Tymczasem powieść „Ja, oni i Dżej” z literaturą ma tyle wspólnego, co ryk krowy na pastwisku z arią operową.

Jeśli ta krytyka do Nasiłowskiej dotrze, to pewnie dozna ona szoku. Bo „wydawnictwo” Psychoskok, przyjmując jej książkę do „wydania”, wyrobiło w niej przekonanie, że sięgnęła jakiegoś przyzwoitego literackiego poziomu. I Nasiłowska już się poczuła pisarką, już zapowiada kolejne książki. Pytanie, jak sobie z tym szokiem poradzi. Zapewne jak każdy grafoman, czyli ogłosi, że jestem hejterem, że ją obrażam, mieszam z błotem, bo jako kiepski pisarz jej zazdroszczę, może pogrozi sądem, i będzie pisać dalej. Ale nie powiem, marzyłaby mi się taka sytuacja, w której Nasiłowska byłaby w stanie dostrzec i przyjąć do wiadomości, że predyspozycji do pisarstwa nie ma żadnych, że Psychoskok zrobił ją w ch…, nie informując o poziomie „powieści”, naraził na kompromitację, że de facto wyłudził kasę. I marzyłaby mi się sytuacja, w której autorka zażądałaby tej kasy z powrotem.

35 komentarzy:

  1. Facet, wszystko świetnie, ale naprawdę musisz pisać tak rozwlekle?
    Kolejny twój wpis, który doczytałem tylko do połowy.
    Przewodas

    OdpowiedzUsuń
  2. Spotkałam w życiu całkiem sporo ludzi święcie przekonanych, że, cytuję: "ooo, z mojego życia to by można książkę napisać/film zrobić/"Sensacje XX wieku" nakręcić". Głębia i ugruntowanie wiary w wyjątkowość własnego siwi były zawsze odwrotnie proporcjonalne to ilorazu inteligencji wierzącego. Zdaje się, że to podobny przypadek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z każdego życia można napisać książkę, tylko trzeba umieć.

      Usuń
  3. Często trafiam na podobne teksty jak opisana przez Pana książka i nie ma się chyba czemu dziwić. Telewizje obecnie prześcigają się w produkcji dziwolągów udających reportaże, w których dialogi i gra "naturszczyków" mogą człowieka doprowadzić do szału. Takie czasy, tak moda. Popularność tego typu "dzieł sztuki" jest spora i jedynie głośno piętnując kicz i grafomanię można odwrócić proces całkowitego upadku kultury. Panie Pawle, proszę się nie poddawać! Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale gdzie Pani/Pan trafia na te teksty? Bo to nie jest problem obniżenia się kulturalnego poziomu. Tej książki żadne normalne wydawnictwo by nie wzięło, nikt by jej nawet w całości tam nie czytał, po paru stronach każdy redaktor wywaliłby ten tekst do kosza. Problemem są takie pseudowydawnictwa jak Psychoskok. I to, że ci grafomani, którzy nie śmierdzą groszem, znaleźli sobie najwyraźniej skuteczny sposób na finansowanie swoich wypocin. Oczywiście Nasiłowskiej trudno zarzucić naciąganie innych, bo zapewne nie zdaje sobie sprawy, jak pisze (chociaż nic nie stało na przeszkodzie, by przed wydaniem swojego tekstu zorientowała się, na czym polega wydawanie książek), ale jeśli mimo tej krytyki będzie dalej tworzyć i korzystać z finansowania społecznościowego, to stanie w jednym szeregu z właścicielami i pracownikami Psychoskoka.

      Usuń
    2. Aż mnie korci, żeby podać Panu kilka tytułów... Brak mi jednak odwagi, bo duszę mam tchórzliwą. W cztery oczy, to co innego... Proszę wybaczyć słabość mojego charakteru.
      "Śpiewać każdy może" twierdził kiedyś Jerzy Stuhr, a ja powiem:
      Wydawnictwo założyć każdy może...
      Pozdrawiam.

      Usuń
    3. A ja jestem przekonana, że grafomani wiedzą jaki jest poziom ich dzieł i mimo to wydadzą, nawet jeśli nie w firmie wydawniczej to w ramach klasycznego selfu.

      Usuń
    4. To chyba trochę bardziej skomplikowane. Przy pierwszej książce grafoman może wierzyć, że pisze dobrze. Ponieważ jest grafomanem, nie potrafi zestawić swojego tekstu z tekstem rzeczywiście sprawnie napisanym. A znajomi i właśnie naciągacze z wydawnictw ze współfinansowaniem utwierdzają go w przekonaniu, że ma pisarskie kwalifikacje. Co gorsza, potem przychodzą pozytywne recenzje blogerów piszących na takim poziomie, że ich mózg jest najwyraźniej kompatybilny z tego rodzaju twórczością. Grafoman tworzy więc dalej, bo nikt mu nie uświadamia, że jest grafomanem. Pytanie, na które nie umiem sobie odpowiedzieć: dlaczego tworzy dalej, kiedy mu się uświadomi, że literackiego talentu nie ma za grosz? Czy naprawdę wierzy, że krytyka jest niesprawiedliwa i podyktowana wrogością, czy też w głębi ducha zdaje sobie sprawę, że nie, ale po prostu nie potrafi przestać?

      Usuń
  4. Oj, różnie bywa ostatnio z tymi szanującymi się wydawnictwami. Jak Wydawnictwo Literackie może na przykład wydawać coś takiego? http://galeriakongo.blogspot.com/2015/03/lato-w-jagodce-katarzyna-michalak_7.html A tę panią wydaje podobno również Znak i parę innych wydawnictw z tzw. TOP - u.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Między Michalak a Nasiłowską jest różnica kilku poziomów.

      Usuń
    2. Owszem, jest, ale Michalak nie reprezentuje jednak takiego poziomu, jakiego należałoby się spodziewać po Znaku. Ona reprezentuje poziom niski, Nasiłowska czy Grzebuła - żadnego.

      Usuń
    3. Ale ja nie stawiałem wcale takiej tezy, że Michalak to autorka odpowiednia dla Znaku czy Literackiego. Twierdzę, że Nasiłowskiej nie wzięłoby żadne wydawnictwo dokonujące selekcji tekstów i płacące autorowi, a Michalak reprezentuje wystarczający poziom, by ją takie wydawnictwa brały. Kwestia, czy Znakowi albo Literackiemu przynosi chlubę, że ją wydają, to już inny temat.

      Usuń
  5. Ja bym nie była taka pewna, czy autorka powieści jest tak pozbawiona talentu, jak ją Pan przedstawia. Zacytowane fragmenty nie świadczą o tym, że pani Nasiłowska totalnie nie umie pisać. Moim zdaniem pisze całkiem lekko i swobodnie, natomiast zdecydowanie zabrakło tutaj redaktora. Czy może inaczej – źle, że autorka przed wydaniem powieści nie popracowała nad tekstami z kimś, kto zna się na redagowaniu tekstów. Rok, dwa lata pracy nad tekstami i mam wrażenie, że mogłaby nieźle pisać. A jeśli ta książka jest pierwszą rzeczą, jaką napisała pani Nasiłowska, to naprawdę nie jest tragicznie. Tu zabrakło redaktora, który wskazałby wszystkie wpadki, błędy i bezsensy.

    Agnieszka Kwiatkowska

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Przedstawiłam swoją interpretację pierwszeństwa pieszego na pasach”. To jest dla Pani lekkość i swoboda językowa? Bo dla mnie to jest tekst człowieka, który z trudem formułuje swoje myśli. A od sprawnego formułowania swoich myśli do języka literackiego to jeszcze kawałek. Dobry redaktor jest oczywiście adeptowi pisarstwa niezbędny, ale talentu mu nie przyniesie. Autor, który nie dostrzega intuicyjnie, że nie może w jednym zdaniu informować, że bohater jest szczęśliwy, a w następnym, że głęboko nieszczęśliwy, bez opisania, jak do tej zmiany doszło, który sam z siebie nie potrafi zgrabnie spuentować opowiedzianej anegdoty, któremu nie przychodzi do głowy, że opowiadając zdarzenie z miejsca pracy, musi podać, gdzie to jest, nigdy nic sensownego nie napisze.

      Usuń
    2. „Autor, który nie dostrzega intuicyjnie, że (…) nigdy nic sensownego nie napisze”. I znów pozwolę się nie zgodzić. Autor, który pisze swój pierwszy tekst, zwykle tej intuicji nie ma. On po prostu nie widzi, że to wszystko, o czym pisze, zmiany stanów emocjonalnych, są oczywiste dla niego, ale niekoniecznie dla czytelnika. Umiejętność przekazania czytelnikowi tego, co tkwi w głowie autora, to coś, czego początkujący autorzy zwykle się uczą. A gdy zaczyna się od powieści, nie krótkiego opowiadania, dochodzi do tego konieczność umiejętnego prowadzenia kilku wątków na raz, splatania ich ze sobą w sposób sensowny i logiczny. Początkującemu autorowi zwykle się wydaje, że pisze jasno i zrozumiale. Umiejętność porządnej oceny własnego tekstu przychodzi z czasem.

      Fakt, że jeśli ktoś nie posiada talentu, to sam siebie nie przeskoczy. Ale nawet tym utalentowanym, którzy dopiero zaczynają, zdarza się wypisywać takie rzeczy, że włos się na głowie jeży. Po prostu – brak wypracowanego warsztatu i pewnych umiejętności, które szlifuje się pisząc i poddając swoje prace ocenie.

      Zdarzało mi się sprawdzać teksty, w których trafiały się takie błędy logiczne, że czytając, gubiłam się i nie wiedziałam o co chodzi. Zwykle wystarczało pokazać autorowi palcem, gdzie i dlaczego konstrukcja się sypie i okazywało się, że autor jest w stanie porządnie poprawić wskazane fragmenty. Tylko trzeba mu uświadomić, że nie, czytelnik nie rozumie, dlaczego bohater zachował się nagle tak, a nie inaczej.

      Agnieszka Kwiatkowska

      Usuń
    3. A proszę podać jakieś przykłady tych błędów logicznych, bo przy ogólnikach ciężko się rozmawia. Ja się zgadzam, że początkujący autor pewnych oczywistych rzeczy nie widzi. Ale jest kwestia, czego nie widzi. W przypadku Nasiłowskiej, moim zdaniem, są to tak rażące rzeczy, że ona nie zdoła tego poprawić. Ona ani przez moment nie jest nastawiona na komunikację z czytelnikiem, tylko na wyrażanie kłębiących się w jej głowie myśli.
      Skupiła się Pani na logice, ale zostawiła język i dryg do umiejętnego opowiedzenia anegdoty.

      Usuń
    4. Agnieszko,
      z zacytowanych fragmentów widać raczej nieporadność LITERACKĄ w sferze językowej - brak melodii, rytmu, eufonii. Wychodzi drętwo.
      A tego żaden redaktor nie zmieni. Chyba ze ma talent i napisze od nowa

      Usuń
    5. "W pewnym momencie poczuła jego rękę na swoim kolanie. Spojrzała na niego. Nie zwróciła mu uwagi. Patrzyła dalej, a on patrzył na nią. Po chwili zbliżył twarz do jej twarzy. Była to bardzo intrygująca sytuacja, a Dżej takie uwielbiała. Jego usta dotarły do jej rozchylonych ust. Zastygli tak na chwilę, by natychmiast po tym utonąć w namiętnych pocałunkach. Jego ręce krążyły wokół jej piersi, a ona nie mogła się opanować. "

      to jest na przykład tartaczne rżnięcie zdaniem - w tę i nazad. Nie mówię o kalkach "utonąć w namiętnych pocałunkach" i swoim znudzeniem się erotyką w połowie zdania o orbitowaniu w ogół jej piersi.

      Usuń
    6. "Ale nawet tym utalentowanym, którzy dopiero zaczynają, zdarza się wypisywać takie rzeczy, że włos się na głowie jeży. Po prostu – brak wypracowanego warsztatu i pewnych umiejętności, które szlifuje się pisząc i poddając swoje prace ocenie"
      to niech pisze i poddaje ocenie, niech sobie blogaska prowadzi albo zapisze się na korepetycje z języka polskiego i daje swoje płody do oceny poloniście - wszystko mi jedno, ale niech szlifuje ten swój warsztat gdzieś na uboczu, a do wydawnictwa niech z tym idzie dopiero, kiedy osiągnie akceptowalny poziom. tak chyba powinna wyglądać procedura. a nie że zaczniemy od wydania "dzieła", a potem dopiero zaczniemy warsztat szlifować.
      A.

      Usuń
  6. Dużo powtórzeń (bohaterka jest szczęśliwa w kilku zdaniach pod rząd), czytając potykam się o słowa (brak płynności), brak rytmu w zdaniach. Nie czytałam żadnej z książek wydanej przez Psychoskok ale widziałam kilka okładek z literówkami, które zostały zamieszczone na fb w jednej z grup i to co nieco daje do myślenia. Zresztą to chyba szerszy trend, bo Sumptibus też zaprezentował na fb okładkę z literówką ("Uwaga na marzenia"). Można mieć tylko nadzieję, że to były okładki egzemplarzy próbnych, które zostały poprawione przed drukiem. Natomiast nawet jeżeli były to egzemplarze próbne, to profesjonalne wydawnictwa takich okładek nie publikują w ramach zachęty do zapoznania się z tytułem, bo wywołuje to skutek odwrotny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam się, że Pani komentarz może być odczytany jako sugestia, że zamieściłem jakąś próbną okładkę tej książki, więc nie: to gotowa, wydrukowana okładka.

      Usuń
    2. Jasna sprawa, mój komentarz dotyczył innych okładek (prezentowanych m. in. w postach wspomnianej przez Pana Agnieszki Jakimiuk Marzol), co do których nie mam pewności czy zostały ostatecznie wydrukowane z błędami :) Mam natomiast pewność, że zostały zaprezentowane z błędami.

      Usuń
  7. Tak patrzę, patrzę i nie widzę błędu na okładce :(
    Mógłby mnie ktoś oświecić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Oni” dużą literą, powinno być małą. W książce na stronie tytułowej i redakcyjnej jest już poprawnie (przynajmniej w e-booku, bo nabyłem e-booka).

      Usuń
    2. A to zależy. "Wielki słownik ortograficzny" PWN z 2003 roku podaje:
      "Użycie wielkiej litery ze względów uczuciowych i grzecznościowych jest indywidualną sprawą piszącego. Przepisy ortograficzne pozostawiają w tym wypadku dużą swobodę piszącemu, ponieważ użycie wielkiej litery jest wyrazem jego postawy uczuciowej (np. szacunku, miłości, przyjaźni) w stosunku do osób, do których pisze, lub w stosunku do tego, o czym pisze", str.57.
      Zatem pytanie, kim są ONI dla autorki? :)
      Wypadałoby natomiast zachować konsekwencję i na stronie przedtytułowej oraz tytułowej również użyć dużej litery w tym wyrazie.
      Zgodność fontów oraz układu typograficznego na okładce i na stronie przedtytułowej oraz tytułowej także byłaby mile widziana.

      Usuń
    3. Ta zasada nie ma tutaj zastosowania. Tytuł jest sformułowany z pozycji narratorki, której stosunek do mężczyzn kryjących się pod słowem „oni” jest bardzo różny.

      Usuń
    4. Może to stado samców jest dla bohaterki wyjątkowo ważne? ;)
      Nie znam fabuły, więc trudno mi wyrokować.
      Co więcej, nie mam ochoty poznawać. :)

      Usuń
    5. A dlaczego nie ma Pani ochoty poznawać? Dlaczego opierać się na mojej opinii, zamiast wyrobić sobie własną?

      Usuń
    6. Nie opieram się na Pana opinii, ale na własnej :)
      Wystarczy mi jeden akapit tekstu, by ocenić jego jakość.
      Na przykład scena na przejściu dla pieszych aż prosi się o dialogi. Jeśli cała powieść wygląda podobnie, to przydałby jej się porządny redaktor, redaktor-kamikaze.

      Usuń
    7. Cała tak nie wygląda, są sceny z dialogami:

      – Cześć wuju, masz przepis na zupę z dyni? Bo ten, co mi go dałeś kiedyś, zgubiłam.
      – Co? Z dyni? A co chcesz robić z dyni?
      – Zupę – powtórzyłam.
      – Co?
      – Zupę.
      – Co?
      – Z U P Ę – krzyknęłam.
      – Aaa… zupę… Nie mam.

      Usuń
    8. Ha, ha, ha... no to jest gorzej, niż myślałam.
      Redaktor-kamikaze nie wystarczy, jeszcze przydałby się redaktor-barman do wymieszania opisów z dialogami :)

      Usuń
    9. Raczej redaktor-tsunami, który załatwi sprawę ctrl+A, delete :).

      Usuń
  8. wrzucam, bo skoro już mowa o opisywaniu historii życia, to może ktoś z obecnych się skusi:
    http://www.bialystokonline.pl/zlece-napisanie-ksiazki,ogloszenie,3544827,9,1.html

    przyznam, że fragment "Nie gwarantuje zarobku, wszystko zależałoby od możliwości wydania książki i zysku z tym związanym." rozczulił mnie do łez.
    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, należy docenić świadomość ogłoszeniodawcy, której to zabrakło innym piszącym - że sam nie jest w stanie tego dobrze zrobić :)

      Usuń
  9. Podrzucam ciekawostkę: książka napisana niemal w całości za pomocą "kopiuj-wklej" ;)
    http://lubimyczytac.pl/ksiazka/28545/siedem-kolorow-teczy

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.