Dziewięciu „wydawnictwom”, które wydają książki za pieniądze autorów, postanowiłem zaproponować pozbawiony sensu i najeżony błędami tekst (do przeczytania tutaj), informując, że jest to fragment kryminału pt. „Torowy zabójca”. Owe „wydawnictwa” to: Novae Res, Radwan, Poligraf, Psychoskok, Białe Pióro, Warszawska Firma Wydawnicza (WFW), Witanet, MyBook i E-bookowo. O Witanecie wcześniej nie słyszałem, wynalazłem w sieci, wiem, że MyBook to troszkę inny model, a E-bookowo książki elektroniczne, ale też chciałem przetestować. Nie zrobiłem tego oczywiście pod własnym nazwiskiem, tylko przedstawiłem się jako Adam Sobieski (drugie dno czytelne dla tych, którzy znają którąś z książek o komisarzu Przygodnym). Ponieważ wystąpiłem w roli debiutanta, wsparłem się opinią „znajomych”, „wszystkich co czytali” oraz własną, że skonstruowałem ciekawą zagadkę (mail do „wydawnictw” w tym samym miejscu co fragment rzekomej książki).
Na propozycję pierwsze zareagowało Białe Pióro. Można powiedzieć, że chcąc zarobić, przygnało, omal nie łamiąc sobie nóg, bo maila wysłałem w sobotę o 18.26, a odpowiedź przyszła o 20.07. Odpowiedź jednak niezupełnie po mojej myśli:
Panie Adamie, my musimy mieć cały tekst, bo go wstępnie formatujemy, tak jak do druku. Jeżeli jest zbyt obszerny to go minimalizujemy tzn czcionkę, interlinie itp,aby koszty były jak najmniejsze. Proszę przesłać całość, szybko wycenie i opisze proces wydawniczy. Ewa
W zasadzie mogłem sobie odpuścić, bo już z powyższego jasno wynikało, że pani Ewy (nazwiska nie podała) jakość tekstu zupełnie nie interesuje, tylko objętość, nie pisze o przeczytaniu czy sprawdzeniu utworu, tylko o jego wycenie, ale postanowiłem temat pociągnąć. Z dwóch względów: koszt także mnie interesował, a poza tym uświadomiłem sobie, iż w mailu nie zrobiłem żadnych błędów ortograficznych, i uznałem, że trzeba to niedopatrzenie nadrobić, by pani Ewa miała jasność, z kim ma do czynienia. Z brakiem całego tekstu (nie upadłem jeszcze na głowę, żeby w tym stylu pisać dwieście stron) poradziłem sobie jak dotąd, czyli grając paranoika:
Bardzo dziękuję za odpowiedź, nie spodziewałem się tak szybko. Czy to znaczy, że ten fragment się państwu spodobał? Bo całości to bym nie chciał wysyłać, jeśli nic nie wiem, to znaczy ile mniej więcej by kosztowało wydanie, bo przecież nie musi być dokładnie i czy mi państwo zabiorą prawa autorskie, bo słyszałem, że jest takie ryzyko. Nie mówię, że nie mam do państwa zaufania, ale jeszcze nie wydawałem książek i chociaż akurat o państwu czytałem, że są państwo pożądni to wolę być ostrożny. Mam nadzieję, że się państwo nie pogniewają, ale mój znajomy, który mnie ostrzegał mówi, że na początku trzeba wydawnictwo sprawdzić, bo ma złe zdanie o wydawnictwach, chociaż państwa to nie dotyczy.
Pani Ewa okazała się jednak uparta:
Panie Adamie, ja osobiście nie słyszałam o kradzieżach tekstu lub pomysłu. Rozumiem Pana obawy, ale ja naprawdę mogę wycenić mając cały tekst. Jeżeli ma Pan obawy, proszę dodawać w e-mailach zdanie o zakazie bezprawnego wykorzystywania tekstu itp i e-maile zachować. W naszym wydawnictwie nie miało miejsca i nie będzie miało, przywłaszczenie czyjegoś tekstu. To po prostu nieetyczne. Proszę porozmawiać z naszymi autorami na facebooku, czy nam ufają, jak wydajemy, jaki jest z nami kontakt itp. Jeżeli Pana zdecyduje się przesłać tekst wówczas wycenię i opisze dokładnie proces wydawniczy. Pozdr Ewa
Czyli pytanie o jakość tekstu pozostało bez odpowiedzi, „pożądne wydawnictwo” wyraźnie ten aspekt nie interesuje, mam przesłać cały tekst, ale o tym, że może zostać odrzucony, nie ma mowy, jest mowa o wycenieniu i opisaniu dokładnie procesu wydawniczego. Może ktoś ma inną opinię, ale dla mnie jest to jednoznaczna deklaracja wydania książki.
Drugie „wydawnictwo”, MyBook, też zażądało całości, ale w odróżnieniu od Białego Pióra wypowiedziało się na temat przesłanego fragmentu:
Żadne wydawnictwo nie podejmie ostatecznej decyzji na podstawie 10 stron. Na oko ma Pan szanse, aczkolwiek liczba błędów ortograficznych jest potworna. Każdy edytor tekstu (Word czy Open Office) ma wbudowany moduł poprawiania ortografii - proszę z niego skorzystać przed wysłaniem pełnego tekstu, ułatwi to redakcji czytanie i ocenę.
Każdemu normalnemu wydawnictwu 10 stron bełkotu w zupełności wystarcza do stwierdzenia, że autor jest skończonym grafomanem, ale w MyBooku „na oko” dostrzegli w „Torowym zabójcy” potencjał. Domyślam się, że oko było kaprawe i zachodzące bielmem.
E-mail z „wydawnictwa” Psychoskok zaczynał się niedobrze:
Zanim odpowiem coś zacytuję: "– Denata. Leży na torach w Lasku Włoszczowskim." " W tym domku, co go znaleźliśmy też nic nie ma. Zagadkowe. " Moje pytanie...oni przenieśli sobie tego trupa na tory?
Bardzo dobre pytanie (szkoda, że tylko jedno), ale nie czekając na odpowiedź, Psychoskok zadeklarował:
Panie Adamie, jeśli wydamy Panu te książkę to będzie musiała ona przejść przez korektę. Jest sporo błędów ortograficznych i innych. W tej chwili wchodzi w rachubę tylko wydanie 100 % Autor. Nawet jeśli zdecyduje się Pan na ebooka to będę obstawała za tym, aby korekta była przeprowadzona (ogólnie w przypadku ebooka można z niej zrezygnować)
Grunt, że w rachubę wchodzi wydanie. Pan Adam jest człowiekiem zamożnym, parę tysięcy w tę czy we w tę nie gra dla niego roli, gotów jest na ten wydatek, byleby zostać pisażem.
Żadnych problemów nie robiło „wydawnictwo” Poligraf:
Chętnie nawiążemy z Panem współpracę w zakresie wydania Pana książki. Poniżej przedstawiam kalkulację wydania Pana książki.
Dowiedziałem się, co chciałem, że za taką a taką kwotę by wydali, więc zaprzestałem korespondencji, ale okazało się, że ze szpon Poligrafu nie tak łatwo się wyrwać. Przede wszystkim zapytanie o publikację książki zostało prawem kaduka potraktowane jako zapisanie się na Poligrafowy newsletter:
Witam, jako, że rozpoczęliśmy wspólną korespondencję, zostałeś dopisany do naszej bazy mailingowej
Spam obejmował instrukcje, jak przebiega wydanie książki w Poligrafie, wywody, że wydanie w Poligrafie jest najlepszą formą wydania, porady, jak kasę do zostawienia w Poligrafie zdobyć przez crowdfunding, oraz reklamy książek Poligrafu. Do tego byłem zachęcany, bym zapisał się do Klubu Grafomana, zwanego dla niepoznaki Klubem Pisarza, oraz zarekomendowano mi dyletancki poradnik Grażyny Grace Tallar.
Po dwóch dniach dowiedziałem się, że ze mnie szczęściarz, bo zgłosiłem się do Poligrafu we właściwym momencie:
Chciałam zawiadomić, że mamy teraz ograniczoną czasowo ofertę promocyjną dla nowo wydawanych książek.
Otóż do każdego tytułu proponujemy gratis:
- mailing reklamowy z nowo wydaną książką do ponad xxxx naszych subskrybentów (wartość: xxxx zł)
- dwutygodniową reklamę banerową tytułu w naszej księgarni internetowej OceanKsiazek.pl (wartość: xxxx zł)
- własną stronę internetową dla Autora (wartość: xxxx zł)
- reklamę tytułu na portalu KlubPisarza.pl (wartość: bezcenne :-)
Łączna wartość gratisów to ponad xxxx zł!
Ponieważ nie zareagowałem na chęć sprezentowania mi czterocyfrowej kwoty będącej sumą trzech czterocyfrowych, po tygodniu dostałem monit:
Witam, Panie Adamie,nie otrzymaliśmy od Pana odpowiedzi. Czy jest Pan w takim razie nadal zainteresowany współpracą?
Nie byłem, bo dostałem ofertę z Warszawskiej Firmy Wydawniczej (WFW):
Bardzo dziękuję za nadesłanie propozycji wydania książki. Gratuluję pomysłu, odwagi i inicjatywy.
Też uważałem swój pomysł za świetny, choć zdaje się, że z przedstawicielką wydawnictwa mówiliśmy o innym pomyśle.
Poniżej przedstawiam kalkulację kosztów oraz kilka najważniejszych informacji plus proponowaną umowę. (…) Ze względu na tekst, który uważam za dobry (oczywiście na podstawie przesłanego fragmentu), ceny bardzo zaniżyłam i zaproponowałam nasze działania.
Twierdzenie, że „Torowy zabójca” to dobry tekst, jest tak samo prawdziwe, jak teza, że Angela Merkel w przedbiegach wygrałaby każdy konkurs piękności, gdyby tylko stanęła w szranki. Inne „wydawnictwa” nie chwaliły tekstu, dlaczego robi to WFW? Można się domyślić, że ze względu na konkurencję. Jeśli połechce się ego autora, zwiększa się szansa, że zapłaci za wydanie tam, gdzie go chwalą, nawet jeśli w „wydawnictwie”, z którego dostał suchą kalkulację kosztów, będzie taniej. Taką samą psychologiczną podpuchą jest twierdzenie o zaniżeniu cen.
Artykuł 286 paragraf 1 kodeksu karnego mówi: Kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, doprowadza inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia własnym lub cudzym mieniem za pomocą wprowadzenia jej w błąd albo wyzyskania błędu lub niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
WFW okłamuje autora co do poziomu otrzymanego tekstu, czyli ewidentnie wprowadza go w błąd, żeby na nim zarobić (nie sprzedając książkę, bo jej się sprzedać by nie dało, tylko każąc mu przepłacić za wydanie), co w świetle zacytowanego przepisu jest przestępstwem. Ale w sumie reszta „wydawnictw”, chcących wydać „Torowego zabójcę”, też podpada pod ten paragraf, bo człowiek, który tak pisze, a jest przekonany, że tworzy zdatną do wydania powieść, pozostaje w błędzie lub jest niezdolny „do należytego pojmowania przedsiębranego działania”.
Z pozostałych Novae Res i Witanet odrzuciły propozycję, Radwan i E-bookowo w ogóle nie odpowiedziały.
Jeśli chodzi o koszta, dostałem tylko dwie kalkulacje. Pierwsza wyglądała następująco: Z otrzymanego tekstu zakładamy 272 str. gotowej książki cz-b., (format: 145x205 mm, oprawa miękka, okładka kolorowa, foliowana, papier na wnętrze: offset 80g). Koszt wydania pierwszych 500 egz.: 9050 zł; (…) Koszty obejmują wszystkie prace potrzebne do wydania książki i umieszczenia jej na rynku księgarskim (a więc również skład i łamanie, indywidualny projekt okładki, podwójną korektę, druk i oprawę). Z pierwszego nakładu 18 egzemplarzy jako egzemplarze obowiązkowe (zgodnie z Ustawą) trafi do bibliotek narodowych (…)
Zgodnie z ustawą do bibliotek (głównie uniwersyteckich, nie narodowych, bo taką mamy tylko jedną) należy przekazać 17 egzemplarzy obowiązkowych. Ale to, że „wydawnictwo” zamierza nam podwędzić jeden egzemplarz, jest drobnostką w porównaniu z tymi kosztami. Bo 500 egzemplarzy można wydrukować offsetem, a przy takiej książce bez problemu dostaniemy ofertę druku w cenie 4 zł za egzemplarz, jeśli nie mniej. Czyli maksymalnie 2000 zł. Jeśli weźmiemy ceny z drugiej kalkulacji, korekta i redakcja: 1630 zł, skład i łamanie: 1270 zł, okładka: 800 zł, wyjdzie maksymalnie 5700. Czysty zysk „wydawnictwa” co najmniej 3350 zł.
Drugi kosztorys przewidywał nakład 50 egz. autorskich - egzemplarze dla Pana plus nasz nakład wydawniczy, na początek około 100-250 egz., ceny redakcji, łamania i okładki, jak podałem wyżej, a za druk 2390 zł, razem: 6090 zł netto, 6394,50 zł brutto.
To drugie „wydawnictwo” nie jest takie pazerne jak pierwsze i trudniej się zorientować, że zawyża koszty. Druk 300 egzemplarzy rzeczywiście tyle mógłby kosztować, ale firma najpewniej zamierza wydrukować tę dolną liczbę. Jeśli ktoś podaje widełki, to zwykle potem z tych widełek bierze wartość dla siebie najkorzystniejszą. A koszt druku 150 egzemplarzy to, jak można sprawdzić na kalkulatorach drukarni cyfrowych, ok. 1200 zł. Okładka owszem, może kosztować 800 zł, ale za 300-500 zł też się dostanie. Z redakcją i korektą spokojnie można się zamknąć w 100 zł za arkusz, książka ma 11,5 arkusza, czyli 1150 zł, a nie 1630 zł. Poza tym można mieć wątpliwości, czy redakcja w ogóle byłaby wykonywana, bo tekstu „Torowego zabójcy” zwyczajnie zredagować się nie da, trzeba by go napisać od nowa, co oznaczałoby, że „wydawnictwo” przez redakcję rozumie pobieżne sprawdzenie tekstu albo w ogóle przepuszczenie go przez korektę w Wordzie. Że „wydawnictwo” nie jest zbyt uczciwe, dowiadujemy się z następnego passusu:
To koszt przewidziany dla Pana, natomiast suma kosztów wydania wyniesie około 15 tysięcy złotych, z czego wynika, że przynajmniej połowę kosztów pokryje wydawnictwo.
Jakie to są te dodatkowe koszty, „wydawnictwo” nie ujawnia, a jedynych, jakich nie ma w kosztorysie, to reklama. Tyle że wydawnictwa ze współfinansowaniem płatnych reklam nigdzie nie zamieszczają. Czyli znowu oszustwo, wmawianie autorowi, że „wydawnictwo” współfinansuje jego książkę, co ma w nim wyrobić przekonanie, że reprezentuje ona co najmniej przyzwoity poziom.
(…) zgodnie z ustawą wymaganą ilość przesyłamy do bibliotek, między innymi do Biblioteki Narodowej (zgodnie z Ustawą z dnia 7 listopada 1996 roku o obowiązkowych egzemplarzach bibliotecznych - w sumie 24 egz.)
Czyli to „wydawnictwo” w przekonaniu (słusznym), że autorzy do ustawy nie zajrzą, kradnie im po 7 egzemplarzy. Ciekawe po co? Chyba tylko wychodząc z założenia, że jeśli autora da się na czymś okantować, to grzech byłoby tego nie zrobić.
Podsumowanie. Za dwie średnie krajowe można zostać w Polsce pisarzem, bo przypomnę, że autorzy publikujący w tego rodzaju „wydawnictwach” za pisarzy się uważają i za pisarzy chcą uchodzić. Umiejętność pisania nie jest potrzebna. W czasie odkładania moniaków do skarbonki tworzymy dowolny tekst, nie mając pojęcia o gramatyce ani ortografii. Prawdopodobieństwem zdarzeń ani logiką nie musimy się przejmować. Akcja może być całkowicie pozbawiona sensu, nikt nie wymaga od nas, byśmy mieli coś mądrego do powiedzenia. Mniejszy lub większy bełkot posyłamy do „wydawnictw”, gdzie bynajmniej nie będziemy musieli prześlizgiwać się psim swędem: połowa przyjmie nas z otwartymi rękami. Bulimy niecałe siedem tysiaków i dzięki Białemu Pióru czy Psychoskokowi nasze wypociny wzbogacą polską literaturę. Jak nazywamy się Sobieski, to nasza książka stanie na półce w Bibliotece Narodowej niedaleko powieści Sienkiewicza. A co? Czy Adam Sobieski to gorszy pisarz niż taki Sienkiewicz? Przecież nie. Tylko nie legitymuje się znanym nazwiskiem, nie ma pleców ani nie jest celebrytą. Gdyby Sienkiewicz nie dostał po znajomości Nobla, też nie miałby szans na publikację w normalnym wydawnictwie i byłby skazany na wybór między Poligrafem a WFW.
Pytanie, ilu takich Sobieskich dzięki tym firemkom wydało już swoje książki. Ile takich grafomańskich gniotów trafiło do bibliotek i na księgarskie półki? Ile zostało wysłanych do czytelników kupujących przez internet? Albo odstraszając wyrobionych od polskich (prawdziwych) pisarzy, albo ucząc niewyrobionych, że coś na takim poziomie jest literaturą z prawdziwego zdarzenia. Czy Adam Sobieski i Warszawska Firma Wydawnicza mają wyznaczać standardy współczesnej literatury polskiej?
Boski tekst. Bezcenny dla przyszłych pisarzy. Uczy pokory i zachęca do jeszcze większej pracy, aby być wydanym tam, gdzie naprawdę warto, a nie - aby być.
OdpowiedzUsuń"Ze względu na tekst, który uważam za dobry (oczywiście na podstawie przesłanego fragmentu), ceny bardzo zaniżyłam i zaproponowałam nasze działania". Ciekawe czy Warszawska Firma Wydawnicza każdemu wciska standardowo taką formułkę,...wstyd. Nie wiem jak bardzo naiwnym trzeba mieć żeby nie dostrzec tak taniego chwytu
OdpowiedzUsuńtrzeba mieć = trzeba być
UsuńW zasadzie szkoda, że nie pojawił się w zestawieniu PWN z ofertą selfpublishingową... (Rozpisani.pl)
OdpowiedzUsuńPanie Pawle, a Novae res jakoś "wzbogacił" odmowę, uzasadnił, dlaczego odrzuca, czy załatwił sprawę jednym zdaniem? Chodzi mi o to, czy wytknęli błędy (lub chociaż napisali, że tekst nie jest na poziomie druku)?
OdpowiedzUsuńCzy Novae Res i Witanet podały powody odrzucenia wiekopomnego dzieła? Nie sądzę, żeby były nim błędy ortograficzne i stek bredni zawartych na tych kilku stronach (miałam okazję zapoznać się z fragmentami wydanego przez NR "historycznego" cudeńka, którego, hmmm... akcja dzieje się w czasach KAZIMIERZA JAGIEŁŁY! Od tej pory nie wierzę w istnienie idiotyzmu, który powstrzymałby to, pożal się mzimu, wydawnictwo przed publikacją zawierającego go tekstu).
OdpowiedzUsuńWitanet odpisał:
Usuń„Niestety "warsztat pisarski" pozostawia wiele do życzenia. Książka wymaga ogromnej korekty. Nie tylko językowej i ortograficznej (którą oferujemy w "standardzie"), ale przede wszystkim redakcyjnej. Należałoby włożyć w nią ogrom pracy, niewspółmierny do możliwości osiągnięcia oczekiwanych rezultatów. Niestety, żaden z redaktorów nie podjął się tego zadania. W związku z powyższym jesteśmy z przykrością zmuszeni odmówić wydania powieści”.
Ale przynajmniej mieli dobre chęci :-)
Novae Res nie uzasadniało odmowy, ograniczyło się do suchego „w tej chwili nie jesteśmy zainteresowani wydaniem Pana dzieła”.
I bądźmy sprawiedliwi: eksperyment dowiódł, że jakaś selekcja tekstów w Novae Res jest. Z pewnością poprzeczka ustawiona jest bardzo nisko, ale jednak nie biorą każdego chłamu jak Białe Pióro, Psychoskok, Poligraf i WFW.
To mnie i Witanet, i Novae Res pozytywnie zaskoczyły (Novae Res tym bardziej, że - jak wspomniałam - miałam okazję zapoznać się z efektami ich działalności). Miło, że nie wszyscy pukają w dno od spodu.
UsuńCo do Kazimierza Jagiełły to chyba chodzi o książkę wydaną przez wydawnictwo Liberum Novus - została opisana na blogu do którego link został tu wklejony w jednym z komentarzy :) Czyli to jeszcze inne firma niż te opisane w eksperymencie.
UsuńA, tak, rzeczywiście, pomyliłam dwie dość podobne (i podobnie pretensjonalne) nazwy. Przepraszam za pomyłkę. Nieporozumienie nie zmienia jednak mojej opinii o wydawnictwach tego gatunku. A zalinkowany blog kocham czytać (to właśnie o nim wspomniałam jako o analizatorni, dla której tfurczość Adama S. byłaby wymarzonym żerem).
UsuńZostały uprzedzone o akcji poprzez swoich autorki, które wchodzą na blog Pawła. Mogę się założyć, bo ostatnio odpowiadają na propozycje dopiero po dwóch tygodniach, że takie zawalone są propozycjami ...
OdpowiedzUsuńJuż ktoś broni swojego tyłka czy "wydawnictwa", w którym się opublikował? Trzeba szybko oczernić te dwa, które akurat odmówiły wydania żeby odwrócić uwagę od meritum? To dość niskie.
OdpowiedzUsuńPan Paweł napisał, że dał wydawnictwom dużo czasu na odpowiedź, więc pytanie, kiedy to miało miejsce i czy takie ostrzeżenie było możliwe:
"To nie jest tak, że tekst posłałem przed tygodniem, dałem „wydawnictwom” wystarczająco dużo czasu na odpowiedź. Ale notuję głos, że praktycznie wszystkie chciały wydać. Ktoś może typuje, że jednak wszystkie odrzuciły tekst?"
Takie ostrzeżenie nie było możliwe. Tekst rozesłałem na koniec czerwca, na odpowiedź od Novae Res czekałem miesiąc, od Witanetu jeszcze dłużej, co świadczy o tym, że teksty czytają i analizują.
UsuńCi pierwsi nie chcieli ukraść jednej książki. Biblioteka Narodowa ma prawo do dwu egz. obowiązkowych zatem 17 bibliotek = 18 egzemplarzy.
OdpowiedzUsuńEgzemplarze obowiązkowe przysługują piętnastu bibliotekom, z czego Narodowej i Jagiellońskiej po dwa, razem siedemnaście.
UsuńWnioskuję że po prostu w tym wydawnictwie mają problemy z matematyką ; ) -inny Anonim
UsuńTo nie do końca tak. Oprócz 17 obowiązkowych wydawca powinien wybrać sobie jedną placówkę spoza obowiązkowych - ja sentymentalnie zawsze przekazuję Ossolince.
UsuńDlaczego powinien?
UsuńBardzo podoba mi się zastrzeżenie na tej stronie: „Nie przyjmujemy tekstów rażąco niepoprawnych pod względem stylistycznym i ortograficznym”.
OdpowiedzUsuńHm.. To akurat może się kiedyś przydać, gdy będzie trzeba wybierać wydawnictwo. Sama piszę książkę i za kilka lat, jeśli uda mi się, to chciałabym wydać. Zastanawiam się nad:
OdpowiedzUsuń- Muza
- Świat Książki
- Fabryka Słów
Kiedyś chciałam i w Novae Res, ale po tym, jak ochrzanili blogerkę i jej nie przeprosili to ja wolę zrezygnować z tego wydawnictwa.
Novae Res nie jest wydawnictwem, tylko firmą wydającą za pieniądze autora i z tego względu należy trzymać się od niego z daleka, a nie dlatego, że miało scysję z blogerką. Wydawnictwo płaci autorowi za wydanie jego książki.
UsuńPanie Pawle, pisze Pan, że Novea Res, to nie wydawnictwo, tylko firma. Zgadzam się z Panem, ale żeby być uczciwym, należałoby malować trochę lżejszą kreską. NR ma kilku autorów, w których inwestuje. To ludzie na umowach długoterminowych. Oni zapewne nie dopłacają. A reszta? To bufor ekonomiczny. Debiutanci płacą, NR na tym zarabia i ma pieniądze, żeby robić promocje dla sprawdzonych nazwisk. Jeśli debiutant się sprawdzi, pójdzie w górę łańcucha pokarmowego, i wtedy inni będą dopłacać do niego. Przeczytałem w jednym wywiadzie, że pewna ich autorka dostaje tam zaliczki rzędu 13 tyś. za książkę. Nie wiem, ile dostawałaby gdzie indziej, ale przyzna Pan chyba, że to nie jest mało?
UsuńPiszę o tym, bo kiedyś rozważałem wydanie u nich własnej książki. Zastanowiłem się jednak, ile książek do napisania dzieliło mnie od zastania jednym z ich „faworytów” i zrezygnowałem. Jednak sama metoda ich działania nie wydała mi się etycznie naganna – raczej ekonomicznie niegłupia. Nie bronię ich, rzecz jasna, nasze drogi rozeszły się po kilku mailach, ale na pewno nie stawiałbym ich w jednym rzędzie z wydawnictwami takimi jak Poligraf czy WFW. Ci ostatni biorą kasę od wszystkich, ale nie inwestują w nikogo.
To tym bardziej dziękuję za wydanie w tej firmie książki, jeśli debiutant utrzymuje stałych pisarzy.
UsuńLerona, ale Ty chyba wychodzisz z założenia, że jak zadebiutujesz w tradycyjnym wydawnictwie, dajmy na to w Fabryce, to zrobią Ci promocje jak Pilipiukowi, bo wszyscy są tam na równych zasadach. Tak się nie stanie.
UsuńJa sobie zdaję sprawę, że nie będzie takiej reklamy, jak na przykład Pilipiuk w Fabryce, ale wydaje mi się, że lepiej już skorzystać z usług takiego wydawnictwa aniżeli wymienionych w tymże poście.
UsuńLerona bardzo celnie wskazała, że to jest model postawiony na głowie. Do tego osoby rzeczywiście potrafiące pisać nie chcą i nie muszą płacić za wydawanie swoich książek, czyli żeby ten model funkcjonował trzeba nastawić się na drukowanie utworów, które normalnie zostałyby odrzucone. A to jest świadome promowanie grafomanii, zaśmiecanie literatury polskiej i wprowadzanie w błąd ludzi, którzy ośmieszają się swoimi tekstami, choć w innej dziedzinie mogliby zyskać uznanie i szacunek. Summa summarum, działanie głęboko nieetyczne. To tak ogólnie co do samego modelu, bo de facto wcale to tak nie wygląda, jak Pan pisze. Te promowane nazwiska w Novae Res są listkiem figowym mającym przykryć goliznę. Zresztą w branży znane jest tylko jedno, właśnie tej autorki, która ma dostawać 13 tysięcy zaliczki. Kwota rzeczywiście niezła, pytanie tylko, w jakiej części prawdziwa. Owszem, można dostrzec różnice między Novae Res a Poligrafem czy WFW, ale cały czas jest to ten sam rodzaj działalności i to, że Novae Res jest subtelniejsze, wiele nie zmienia.
UsuńBardzo możliwe, że w porównaniu z innymi nie był jeszcze taki najgorszy. Co ciekawe, nie napisali na stronie, że fabuła powinna się trzymać kupy. Ale widocznie to nieistotne :)
OdpowiedzUsuńMała uwaga bibliotekarza: Do Biblioteki Narodowej powinny powędrować dwa egzemplarze.
OdpowiedzUsuńDo Jagiellonki zdaje się też :-) J. Perczak - dawno temu bibliotekarka :-)
UsuńTekst bardzo dobry, aczkolwiek mała korekta: Białe Pióro ZAMIESZCZA płatne reklamy - sama posiadam "Poradnik domowy" i "Naj" z takimi właśnie reklamami wydanych w tym wydawnictwie książek. Co do dioabelskiego psikusa, polegającego na wysłaniu grafomańskiego tek\stu, to sama dostaję z renomowanych do recenzji książki, które poza angielskim lub angielskobrzmiącym nazwiskiem autora innych zalet nie mają - czemu wydawnictwa współfinansujące miałyby "nieść kaganiec oświaty" za własne pieniądze? Autor płaci, autor wymaga, to chyba jasne.
OdpowiedzUsuńWitamy autorkę Białego Pióra. Przepraszam, pisarkę, bo tak się Pani przedstawia. Co się stało, że tym razem nie reaguje Pani na mój tekst o self-publisherach tradycyjnym atakiem ad personam? Chęć bronienia „wydawnictwa”, któremu płaci Pani za wydawanie swoich książek? To jakaś odmiana syndromu sztokholmskiego? Bardzo się cieszymy, że Białe Pióro zamieszcza płatne reklamy. Książek na takim poziomie jak „Torowy zabójca” też? Czy Pani stawia tezę, że pozbawione zalet książki autorów o angielskich nazwiskach z renomowanych wydawnictw są takim samym grafomańskim bełkotem jak „Torowy zabójca”? I niestety, żeby coś było jasne, to trzeba to jasno napisać, a nie napisać, że jest jasne. Tak więc nie wiemy, co rozumie Pani przez stwierdzenie „autor płaci, autor wymaga”: grafoman chce zobaczyć swoje wypociny drukiem, płaci, to trzeba drukować?
UsuńNie jestem wprawdzie "Evivą", do której kierował Pan te słowa, ale z ciekawości spytam (w nawiązaniu do Pana ostatniego zdania) - to co Pan proponuje? Cenzurę? Drukujemy TYLKO "prawdziwych pisarzy" oraz oczywiście Pawła Pollaka? A co by Pan zrobił, gdyby żadne wydawnictwo nie chciało wydrukować Pana powieści?
UsuńJak odpowiem, że przyjąłbym do wiadomości, że nie umiem pisać, to mi Pan nie uwierzy, więc po co takie pytania?
UsuńNie proponuję cenzury, tylko właśnie krytykę, opisywanie i uświadamianie, czym de facto są wydawnictwa ze współfinansowaniem i jaką porutą jest zostawanie pisażem za własne pieniądze.
No ma Pan rację, nie uwierzę :-) Jestem przekonana, że pisarze raczej niechętnie przyjmują tego typu komunikat do wiadomości i trudno uwierzyć, że ktoś kto kocha pisać tak po prostu by się poddał. Prędzej uwierzę w to, że próbowałby wydać swoje dzieło własnym sumptem lub w wydawnictwie ze współfinansowaniem, co w sumie na to samo wychodzi.
UsuńI jeszcze jedno pytanie - proszę wybaczyć ciekawość - czy nie wydaje się Panu, że być może kiedyś poziom wydawnictw się wyrówna, tzn. najlepsze wydawnictwa ze współfinansowaniem będą wydawać dzieła będące jakościowo mniej więcej na tym samym poziomie co te wydawane przez niektóre tradycyjne wydawnictwa, powiedzmy te nastawione bardziej na komercję? A może już się tak dzieje?
"Ktoś, kto kocha pisać" nazywa się grafoman. A na grafomanach właśnie żerują takie WFW-y i inne WTF-y.
UsuńTo powtórzę: po co Pani zadaje takie pytania, skoro wie lepiej ode mnie, co bym zrobił?
UsuńDo jednego worka wrzuciła Pani trzy kategorie ludzi: pisarzy, adeptów pisarstwa, którzy są w stanie pogodzić się z tym, że Bozia nie dała im talentu, oraz grafomanów.
Wydawanie własnym sumptem nie ma wiele wspólnego z publikacją w wydawnictwie ze współfinansowaniem. Autor wydający własnym sumptem publikuje książkę po to, żeby ją sprzedać, a nie, żeby zobaczyć ją wydrukowaną, musi zatem dbać o jakość tekstu. Wydawnictwo ze współfinansowaniem wydaje książkę po to, żeby zarobić na różnicy między kosztami wydania a tym, co każe zapłacić autorowi. Poziom tekstu jest obojętny (co ten eksperyment chyba jasno dowiódł), skoro firma nie utrzymuje się ze sprzedaży książek. I to jest pierwszy powód, dla którego dzieła z takich „wydawnictw” nigdy nie dorównają tym wydawanym normalnie. Drugi jest taki, że dobrzy pisarze nigdy z takimi firmami współpracować nie będą, bo dobrym się za ich pracę płaci. Z tej oferty korzystają tylko debiutanci, którzy myślą, że jak taka firma nazwała się wydawnictwem, to nim rzeczywiście jest, i grafomani. Przy czym uzdolnieni debiutanci po pierwszej książce szybko stamtąd uciekają, orientując się, że zmarnowano im debiut (niskim nakładem, brakującym opracowaniem, pozorowaną promocją).
Pana zjadliwość jest rozczulająca. Bronię Białego Pióra, bo dobrze mi się z nim współpracuje, w odróżnieniu od innych firm. Jeśli chodzi o to, czy jestem "pisarką", to raczej zasługuję na ten tytuł, jeśli nie w pełni, to na pewno bardziej niż Pan.
UsuńCo do "Torowego zabójcy", to nie czytałam, ale czytałam inne rzeczy - takie jak dla przykładu trylogia "Ciemnorodni" czy "Miasteczko Zanesville", kompletny bełkot, ale napisał to jakiś gość z zagranicy, więc naturalnie pieniądze na wydanie i promocję się znalazły.
Ma Pani na myśli, że Białe Pióro wyciąga od Pani kasę w sposób bardziej elegancki, niż wyciągał Evanart? I co obrona z takim uzasadnieniem ma do dowodu przeprowadzonego w moim wpisie, że Białe Pióro, byleby zarobić, gotowe jest opublikować książkę autora, który ewidentnie nie potrafi pisać? Nie czytała Pani „Torowego zabójcy”? Nie mogła Pani czytać, bo książka nie istnieje, więc polecam ponowną lekturę mojego wpisu, tym razem uważną, a nie po łebkach. Co do wymienionych powieści, to zamiast subiektywnej gołosłownej opinii, poproszę o konkretne wskazanie występujących w nich błędów językowych, rzeczowych, logicznych itd.
UsuńCzy mogłaby Pani uzasadnić tę swoją niezwykle ciekawą tezę, że zasługuje Pani na miano pisarza bardziej niż ja? Bo ja uważam, że Pani zasługuje na miano pisarza tak samo jak Adam Sobieski (kto to jest Adam Sobieski, dowie się Pani przy powtórnej lekturze wpisu). Może Pani sobie dorabiać teorie spiskowe, że nikt nie chce Pani opublikować, bo nie ma Pani pleców, znajomości, nie jest zagraniczniakiem ani celebrytą, ale fakty są takie, że jeśli ktoś potrafi pisać, to prędzej czy później normalnego wydawcę znajdzie, a jeśli nie znajduje, to prawda (przykra dla niego) jest taka, że zwyczajnie jest za słaby.
Zapomniał Pan dodać o grożeniu sądem autorom, którzy ośmielą się napisać o nich coś złego gdziekolwiek w internecie. Dlatego negatywnych opinii o tej firmie raczej się nie znajdzie.
OdpowiedzUsuńEksperyment ciekawy i na pewno godny przemyślenia.
OdpowiedzUsuńChciałam się tylko odnieść do sprawy z egzemplarzem obowiązkowym - istnieje jeszcze coś takiego, jak regionalny egzemplarz obowiązkowy, ponieważ biblioteki wojewódzkie mają obowiązek archiwizacji zasobów związanych z danym regionem. Pierwszy wspominany wydawca prawdopodobnie doliczył bibliotekę regionu, w którym działa, a drugi policzył zapewne wszystkie biblioteki, łącznie z regionalnymi (w istocie daje to wynik 24). To i tak daje informację nieprawdziwą i wynika z nieznajomości przepisów, ale możliwe, że jednak nie jest tak, że bezczelnie chcą sobie przywłaszczyć kilka egzemplarzy (ciekawe tylko, czy faktycznie wysyłają to bibliotekom).
Magdalena
Uznaję Pani teorię za bardziej prawdopodobną i niniejszym, przepraszając, wycofuję się z zarzutu kantowania na egzemplarzach obowiązkowych. Swoją drogą ciekawe, z jakim regionem powiązana jest powieść, której akcja dzieje się w Łodzi nad Wisłą.
UsuńI, niestety, skrupulatnie wysyłają (np. katalog BN obejmuje 415 pozycji Poligrafu). Gdyby gromadzili tę makulaturę u siebie w piwnicy, to byłoby pół biedy. Ale chcą pokazać autorom, że są normalnym wydawnictwem, więc ślą te grafomańskie płody do bibliotek, które nie mogą odmówić ich przyjęcia.
Nie znam Białego Pióra, Poligraf namiętnie spamuje reklamą wszędzie gdzie się da (wystarczy spojrzeć na Wydawnictwa i ich obyczaje) więc ich reakcja nie dziwi, ciekawi mnie tylko jak bardzo ograniczona czasowo była ta oferta dotycząca nowych książek;) Natomiast chyba najbardziej ośmieszyło się WFW sugerując obniżenie ceny z uwagi na wartość tekstu. Chociaż to chyba bardziej smutne niż śmieszne.
OdpowiedzUsuńZałamka.
OdpowiedzUsuńIle trwała promocja w Poligrafie, nie wiem, bo nie napisali, ale przed kilkoma dniami przysłali mi kolejnego maila:
OdpowiedzUsuń„Niezwykle rzadko organizujemy promocje. Jednak teraz zbliża się właśnie taka chwila…
Jeśli podpiszesz z nami umowę na wydanie książki (i wpłacisz co najmniej jedną ratę w wysokości min. 33% kosztów wydania w dniach od 22 do 30 września) – otrzymasz od nas, całkowicie za darmo: 1) mailing reklamowy z nowo wydaną książką (…)”.
Bardzo ciekawy tekst. Patrząc od strony recenzenta - Wszystkie książki, które czytałam z WFW były pełne błędów stylistycznych i ortograficznych - mogliby startować w zawodach na największą ilość literówek, już po tak "dokładnej: korekcie pisarze pragnący podzielić się swoją twórczością powinni zniszczyć w zarodku myśl o wydawaniu u nich książek.
OdpowiedzUsuńMetody tych wydawnictw nieco przypominają call center...
Niektórym nie można dogodzić: narzekają, że wydawnictwo nie chce wydać ich książki; i narzekają jak chce. Gdzie tu logika? afera? A już cytowanie przepisów prawa uważam za kompletne nieporozumienie.
OdpowiedzUsuńPanie Pawle, czy nie będzie Pan miał nic przeciw udostępnieniu tego tekstu na profilu mojej siostry na Facebooku? Pokazałam jej ten wpis (tfurczość monsieur Sobieskiego też, rzecz jasna) i się wzięła i zachwyciła.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że nie, proszę udostępniać.
UsuńBrawa dla pana, panie Pawle, że poprzez ten przekręt ukazał pan smutną prawdę. Stryczek dla owych dziewięciu "wydawnictw".
OdpowiedzUsuńPowiem tak: u większości teraźniejszych "pisarzy" brak pokory i wewnętrznej samokrytyki. Uważają, że ich nieudolne sklecanie zdań w rozdziały, a rozdziały w pokraczną historię to twórczość. Niestety możliwość, jaką dają te szmirowate firemki produkujące bełkot ich w tym jedynie utwierdza. I teraz tak: gdybyśmy mieli odrobinę bardziej wymagające społeczeństwo, to moglibyśmy pomyśleć "Po co się przejmować, przecież nikt tego nie kupi." A jednak kupują. I namiętnie czytają. Więc, moim zdaniem, sedno problemu tkwi w tym, że skoro oni wydają, to znaczy, że jest na to popyt. Tak samo jak na dupną, wyuzdaną muzykę i pozostawianie w nieładzie i zapomnieniu dzieł (chociażby) Beksińskiego. Polska upadła na łeb. I - może ktoś mi nie uwierzy - ale jestem młodą, studiującą jeszcze osobą i ja sama się w tym gubię, ani nie podzielam, zupełnie nie podzielam entuzjazmu rówieśników na temat nowopowstałych filmów czy - jak w temacie - grafomańskich wypocin albo super bestsellerów typu "miliard twarzy greja". Tylko, powiem Wam, czytającym ten komentarz, odludkiem nie jestem, uważam się za towarzyską osobę, a mimo tego czuję się czasem bardzo odosobniona, bo nie mam z kim dzielić się swoimi spostrzeżeniami, wrażeniami. Mało jest - zabrzmi to wyniośle, wiem - ludzi MYŚLĄCYCH. Więc teraz pytanie retoryczne: KTO ma być tym wymagającym czytelnikiem?
I właśnie dlatego "wydawnictw" i "pisarzy" mamy na pęczki.
Tylko nie przekręt, przekręt to jest coś nieuczciwego, a ja dokonałem uczciwej prowokacji :-)
UsuńNiestety, po Pani komentarzu widzę, że nie mogę przebić się z komunikatem, który usiłuję przekazać, odkąd piszę o tych firmach: w ich przypadku nie mówimy o wydawaniu utworów potocznie określanych mianem „komercyjnych”, tylko utworów, których autorzy nie opanowali elementarnego warsztatu i w których szwankuje wszystko, od języka począwszy, a na logice skończywszy. Ja nie widzę problemu w tym, że masy nie zachwycają się dziełami Beksińskiego, tylko chcą jelenia na rykowisku. Oczekiwanie, że będzie inaczej, jest utopią. Problem pojawia się, kiedy malarz maluje jelenia z pięcioma nogami i rogami wyrastającymi z pleców, a odbiorca nie dostrzega, że coś jest nie tak. Bo rzeczywiście poza firmami, które zwietrzyły, że na grafomanii (w ścisłym znaczeniu tego słowa) można zrobić biznes, i samymi grafomanami, są jeszcze kompletnie niewyrobieni czytelnicy, którzy nie potrafią dostrzec, że im się grafomanię podaje. A że tak nie musi być, pokazuje przykład Niemiec i ichniejszej czołowej grafomanki Simone Kaplan. Jej twórczość jest tam zgodnie wyśmiewana przez czytelników i innych twórców (powstało sporo parodii), u nas zachwycających się nieudolnie napisanymi utworami nie brakuje.
Ok, uczciwa prowokacja. :)))
UsuńNie, czemu? Przebił się Pan. Dla mnie i niepoprawny gramatycznie "bełkot" i te "bestsellery-komerchy" to jedno i to samo bagno. I nie miałam tu na myśli "prawdziwych" bestsellerów, które po prostu zdobyły popularność, bo były tego warte; bo była tego warta treść.
Mimo wszystko rozumiem Pana uwagę. Sądziłam, że skoro ktoś by się podjął współpracy z danym wydawnictwem, to jako taką korektę by wykonali, stąd moje skupienie na samej treści, bo wartością trudno to nazwać.
Robicie świetną robotę.
OdpowiedzUsuńTo ciekawa konkluzja i warto się jej prawnie dokładnie przyjrzeć...
OdpowiedzUsuńOj, znam ja ten biznes, znam.
OdpowiedzUsuńRozsyłałam powieść do wydawnictw i powiem szczerze, że chyba jeżeli już coś kolejnego napiszę, to się nie dam wciągnąć w tę zabawę.
Kiedy w prasie (Newsweek, czy Polityka, nie pamiętam), że autorom płaci się za debiut około 5 tysięcy, czyli tyle ile powiedzmy ja miałabym wyłożyć na sfinansowanie swojego gniota, to mi się gorzej zrobiło. Nie muszę wydawać na siłę, a skoro widocznie nie potrafię pisać, to się nie pcham, bo resztkę honoru mam.
Psychoskok wyraziło dość ciekawy pogląd, że w przypadku e - booków można zrezygnować z korekty. Piszę o tym dlatego, że na dwóch okładkach (projektach?) wydanych przez Psychoskok książek, a zaprezentowanych na jednym z forów, są błędy (Pieprz w oczach czyli podśmiewajki - "kierowcem" oraz Namiętność niejedno ma imię - "yła"). Czytam bardzo dużo i wiem, że błędy w książkach niestety czasem występują (chociaż nie powinny), ale żeby nie wyłapać tych na okładce przed jej prezentacją ?
OdpowiedzUsuńCo mnie osobiście szokuje, te "wydawnictwa" wypłacają autorowi tantiemy w wysokości od 12,5% (Res Novae) lub 27% (WFW) za sprzedaż...audiobooków! Poligraf do niedawna rozdawał Audiobooki przy zakupie wersji papierowej gratis ale teraz oferuje swoim autorom JESZCZE WIĘKSZE MOŻLIWOŚCI ZARABIANIA właśnie poprzez sprzedaż audiobooków. Po****ło ich???
OdpowiedzUsuńNatknęłam się ostatnio jeszcze na takie wydawnictwo:
OdpowiedzUsuńhttp://forum.gazeta.pl/forum/w,11943,147289741,147289741,WYDAWNICTWO_PAPIEROWY_MOTYL.html
Witam. Przeczytałam artykuł może nieco "po terminie", ale nasuwa mi się takie dość... hm... osobiste pytanie, może nie do końca na temat i może nie do końca słuszne. Jakie wydawnictwa poleca Pan debiutantom? Planuję wydać książkę; wiadomo, że zainteresowanie ze strony takiej, dajmy na to, Fabryki Słów byłoby szczytem marzeń. Nie uważam się za pisarza przez wielkie P, ale myślę, że najgorzej też zaś nie piszę. Do jakich rzetelnych wydawnictw można się udać bez obaw o jakąś kradzież, prawa autorskie i tego typu rzeczy?
OdpowiedzUsuńJeśli uzna Pan to pytanie za niestosowne, to proszę wybaczyć.
Pozdrawiam,
L.
Propozycję należy wysłać do wszystkich możliwych normalnych wydawnictw (tj. takich, które nie biorą żadnych pieniędzy od autora). I żadne wydawnictwa nie kradną praw autorskich, to bzdura.
UsuńWitam. Przynajmniej jedna z osób wydająca książki w tak mocno krytykowany przez Pana sposób "w firmie z pańskiej listy" została przyjęta do Związku Literatów Polskich. Co Pan na to?
OdpowiedzUsuńŻe Adam Sobieski powinien zgłosić akces.
UsuńTo niewiele ma Pan do powiedzenia, tym bardziej, że ZLP jak do tej pory nie znalazło się na pańskiej liście.
UsuńJaki argument, taka odpowiedź. Proszę sobie przeczytać wpis „Dyskutuj, człowieku!” ze szczególnym uwzględnieniem części o egzemplifikacji. W dyskusji należy podawać fakty, a nie nieweryfikowalne twierdzenia. Jak pan poda, kto został przyjęty, i wyjaśni, czego to dowodzi, to możemy dyskutować.
UsuńJestem pan czy pani, jaka to różnica? Podczas spotkań i dyskusji z czytelnikami, osoby z publiczności również nie podają swoich danych. Została przyjęta do ZLP osoba wydająca swoje książki w jednej z tak piętnowanych przez Pana firm. Wychodzi na to, że Pan nie ma odpowiednich informacji, żeby tak radykalnie wypowiadać się o osobach i firmach wydających z tak zwanym "współfinansowaniem". Dowodzi to, że warto próbować, a sytuację osób wydających w taki sposób weryfikuje rynek. To dobrze, że praktycznie każdy może próbować swoich sił. Tym bardziej, że już kiedyś narzekano przy okazji wynalezienia druku, że "Teraz to każdy będzie mógł pisać". Dla osób nie uznających takiej formy wydawania jest jedna rada. Nie czytajcie tych książek.
UsuńSkoro pan nie pojął, co napisałem w poprzednim komentarzu, to inaczej: informacja o przyjęciu do ZLP osoby, która opublikowała książkę ze współfinansowaniem, jest kłamstwem, na co wyraźnie wskazuje fakt, że nie potrafi pan podać jej nazwiska.
UsuńTaka informacja nie jest kłamstwem. Wynika z tego, że pańskie analizy, opinie i wnioski, przytoczę fragment pańskiej wypowiedzi: "Niestety, po Pani komentarzu widzę, że nie mogę przebić się z komunikatem, który usiłuję przekazać, odkąd piszę o tych firmach: w ich przypadku nie mówimy o wydawaniu utworów potocznie określanych mianem „komercyjnych”, tylko utworów, których autorzy nie opanowali elementarnego warsztatu i w których szwankuje wszystko, od języka począwszy, a na logice skończywszy.", opierają się na "wybiórczych" informacjach, co do tych firm. Jeden z autorów to Wiesław Hop, który przynajmniej jedną swoją książkę wydał w firmie z pańskiej listy, zanim został członkiem ZLP. Jest również inna osoba, tylko to Pan, wydając opinie na jakiś temat powinien dokonać wszelkich starań, żeby nam, czytelnikom dostarczyć pełnię informacji na dany temat, a nie jedynie "ciemną stronę". Do tego zbyt szybko, łatwo i zupełnie nie na miejscu nazywa Pan kłamstwem informacje, które samemu tak łatwo sprawdzić, choćby zaznajamiając się z listami autorów na stronach "tych" firm.
UsuńNie „zbyt szybko, łatwo i zupełnie nie na miejscu”, tylko w reakcji na dwa komentarze, w których nie podawał pan nazwiska owego autora. Fakty ma podawać strona, która się na nie powołuje, absurdem jest domaganie się, żeby adwersarz ustalał sobie, co i jak.
UsuńNapisałem panu, żeby zapoznał się pan z zasadami dyskusji i pojęciem egzemplifikacji. Nie zrobił pan tego i zmusza mnie, żebym tłumaczył panu rzeczy oczywiste. Hopa przyjęto do ZLP? Świetnie. Poligraf wydał ponad 400 książek, inne „wydawnictwa” zapewne podobnie, co, biorąc pod uwagę tylko te, które książkę Sobieskiego gotowe były przyjąć, daje 2000 tytułów. Powiedzmy, że średnio autorzy mają po dwie książki. Czyli tysiąc autorów. Z czego jeden został przyjęty do ZLP. Jeden promil. Czego dowodzi występowalność jakiegoś zjawiska w wymiarze jednego promila? Wyłącznie tego, że osoba, która się na nie powołuje, twierdząc, że to zmienia obraz całości, nie potrafi przytaczać w dyskusji rzeczowych argumentów.
Nie stawiałem tezy, że sto procent książek wydawanych przez te firmy to utwory grafomańskie, a tylko taką tezę obalałby fakt przyjęcia Hopa do ZLP (i to przy założeniu, że sito w ZLP jest tak szczelne, że grafoman się przez nie nie prześliźnie). I dokładnie nic nie wynika z tego, że autor, który opublikował „ze współfinansowaniem”, okazał się na tyle dobry, że przyjęto go do ZLP. No, może tyle, że jest idiotą albo nie wie, co robić z pieniędzmi, skoro woli płacić, niż zarabiać na swojej twórczości. Te firmy są platformą dla grafomanów i nie ma w tym nic pozytywnego, że każdy tekst na takim poziomie jak „Torowy zabójca” może zostać opublikowany. Niech weryfikuje rynek? Zgoda. A czym, jak nie taką rynkową weryfikacją, są moje opinie o tych wydawnictwach i jakości wypuszczanych przez nie tekstów. A pan chce, żeby nie mówić źle, nie czytać, jak się nie podoba. Czyli rynek ma weryfikować, ale tylko pozytywnie? A swoich sił może próbować każdy i bez tych pseudowydawnictw. Każdy może posłać swój tekst do normalnego wydawnictwa.
"ze szpon Poligrafu nie tak łatwo się wyrwać".
OdpowiedzUsuńPoligraf przyszpila okuciami pięty gafla lub bomu, naprawdę?
Taaak, Warszawska Firma Wydawnicza "nie przyjmuje tekstów rażąco niepoprawnych pod względem stylistycznym i ortograficznym"... i nie publikuje takich ;)
OdpowiedzUsuńhttp://www.blaskksiazek.pl/2013/05/monika-koodziej-zamaskowany.html
Autorka zresztą też nie kryła rozczarowania.
http://zamaskowany-monika-kolodziej.blogspot.com/2013/03/trzecia.html
Ostrość wyrażanej wielokrotnie opinii, wskazującej na wszechobecne zjawisko grafomanii w tych - skądinąd słusznie zdefiniowanych w ocenie charakteru działalności - tzw.wydawnictwach, przy jednoczesnym braku odpowiedzi na podniesione w tym "panelu dyskusyjnym" pytanie - jak debiutować/ gdzie wydać - niejako jest, w moim odczuciu, amplifikacją omawianego zagadnienia. Bo stwierdzenie tego typu: trzeba próbować wydać w wydawnictwie a jak się nie uda to zrezygnować ze względu na brak talentu - jest sprzeczne z logiką. Dla tych ludzi, którzy robią coś z pasją - niezależnie jak my to subiektywnie ocenimy - zgodne z logiką jest szukanie rozwiązań. Być może będzie to jedna publikacja w firmie wydawniczej i na tym koniec. Wydawnictwa - jak dumnie brzmi - często inwestują w mainstream, w to co medialne, sprawdzone. To jest biznes, kalkulacja a nie zachowywanie kultury polskiej. Nawet posługujący się najkwiecistszym językiem autor, ale zniekształcający fakty - uprzedzony do polskości Polak, wydawany w dużym wydawnictwie nic nie wnosi do kultury, wręcz przeciwnie, uczestniczy w jej dekompozycji. Stąd cały szereg autorów wydaje samemu. Słusznie Pan zauważa, że wielu powinno zamilknąć, niesłusznie natomiast uogólnia Pan zjawisko.
OdpowiedzUsuńProwokacja bardzo udania i uzmysławiająca skalę problemu, albo inaczej realną wartość wielu książek wydawanych w koncepcji self-publishingu. Niestety odpowiedzi jakie Pan uzyskał od tzw. drukarni nie wymagają komentarza - przykre.
Z drugiej strony, czy posiłkowanie się w próbie oceny ludzi, którzy sami wydają swoje książki i prace takimi epitetami jak - idiota nie świadczą jednak o Pana niezbyt wyszukanej kulturze, już nie tylko językowej, ale i osobistej. Na jakiej podstawie określa Pan ogół ludzi - idiotami? Proszę pamiętać, że ludzie są różni, mają odmienne potrzeby, percepcję. Dla wielu uganianie się za wydawnictwem z krwi i kości - przy założeniu, że nie zależy im na karierze i pieniądzach - jest niepotrzebną stratą czasu. Mają pieniądze już, jeżeli coś wydają - coś co nie jest dla przykładu popularne - sprzedawalne, to czemu z góry mamy wrzucać ich do jednego kotła?. W tym rozumieniu Pana badanie nie dowodzi niczego, poza niechlujstwem wymienionych firm - co niejako je delegitymizuje, o szerokim spektrum autorów, o ich motywacjach. Czy można jednak nazywać kogoś idiotą skoro zgromadził środki, zdołał samemu "coś" napisać? Nie można. Idiota – osoba upośledzona umysłowo raczej nie byłaby w stanie skupić swej uwagi na kilku niezależnych działaniach.
Sporo w tych opiniach pańskich zbędnej egzaltacji, uogólnień, uprzedzenia - zbyt mało empirycznego krytycyzmu. Lekka aberracja choć w szykownym stylu - zafiksowanie wręcz choć ostatecznie symplifikujące zagadnienie.
Czy te osoby, które wydadzą dzieło niepopularne, niemające potencjału sprzedażowego, skierowane do wąskiej grupy odbiorców - odbiorcy niemasowego, ale perfekcyjnie dopracowane, przez tzw. wydawnictwo powinni czuć się gorsi? Czy Ci mniej wniosą do kultury?
Pytanie retoryczne bo i wykonał Pan próbkę badania w jedną stronę. Nie wykonał Pan badania dotyczącego sklasyfikowanej przez mnie powyżej grupy ludzi. Z niepełnych, cząstkowych danych wyłonił się błędny, zdeformowany obraz.
Komentarze zamieszczają już tylko PR-owcy „wydawnictw”, które dały się podejść i którym ten wpis bardzo psuje interes. Nie prezentują jednak oni stanowiska „wydawnictw” i nie wyjaśniają, dlaczego te gotowe były opublikować i wciskać czytelnikom pozbawiony sensu tekst, tylko udają neutralnych dyskutantów. Dyskutować oczywiście wcale nie chcą, chcą przekazać potencjalnym klientom (czytaj: grafomanom) komunikat, że wydawanie ze współfinansowaniem jest normalnym wydaniem książki. Z tego względu rzeczone komentarze pousuwałem i zamykam dyskusję pod tym wpisem.
OdpowiedzUsuń