poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Kryminał sam się napisze, czyli towarzystwo dobrane pod moje zagadnienia

Pisarstwo to samotne zajęcie, więc pisarz szuka towarzystwa. Szukając towarzystwa, natrafiłem na ofertę Klubu Pisarza.

„Witaj serdecznie w elitarnym i pierwszym w kraju Klubie Pisarskim o tak szerokim zasięgu”. (Kacper Kucharski „Przyłączysz się?”)

Klub dla masowej elity.

„Bycie klubowiczem to szansa na nawiązanie nowych kontaktów, przyjaźni, a poznani ludzie zostają bardzo dobrymi przyjaciółmi ze względu na fakt połączenia się ludzi o tych samych zainteresowaniach”.

A ludzie powstają ze względu na fakt połączenia się ludzi niekoniecznie o tych samych zainteresowaniach.

Dlaczego jeszcze warto zapisać się do tego klubu? Bo gdzie indziej „nie natrafisz na towarzystwo dobrane pod Twoje zagadnienia”. (Wieszcz Narodowy „Dlaczego Klub Pisarza a nie facebook”)

A co to za towarzystwo? „(…) klub osób, które mają za cel pisać i wydawać jak najwięcej jak najlepszych bestselerów oraz uczestniczyć w życiu pisarzy”.

Piszemy zapotrzebowanie, wydajemy z magazynu najlepszy seler, jaki mamy, i staramy się nakarmić nim pisarkę, żeby uczestniczyć w jej życiu.

„Gdy podzielisz się z innymi np. kawałkiem swojej fabuły, inni klubowicze mogą wskazać Ci błędy w koncepcji, nielogiczne fragmenty, albo dodać kilka trafnych uwag, które dodadzą więcej smaku i emocji do Twojej historii; pamiętaj, że dwie głowy to nie jedna, a co, jeśli masz tych głów dziesiątki albo setki?”. („Przyłączysz się?”)

Tak, takie dwugłowe cielę jest mądrzejsze od jednogłowego, więc kiedy podzielimy się z nim kawałkiem fabuły (zamiast opłatkiem), wykoncypuje, co nie gra w całej fabule. A potem bez szkody dla cielaka jeden móżdżek będzie można usmażyć, żeby w historii było więcej smaku.

„Będąc samotną wyspą najczęściej kończy się tym, iż nasze niedokończone dzieło trafia do kosza na śmieci i nigdy nie ogląda światła dziennego. A często szkoda (…)” (Wieszcz Narodowy, „Dlaczego warto zapisać się do Klubu Pisarza”)

Rzeczywiście szkoda, że artykuły pana Wieszcza Narodowego nie pozostały niedokończone i nie trafiły do kosza na śmieci.

Wystarczy wejść do pierwszej lepszej księgarni i przewertować parę książek, by zorientować się, że polscy pisarze nie potrafią budować fabuł, sadzą byki i w ogóle odstawiają fuszerkę. Od tego tylko krok do wniosku, że po prostu nie wiedzą, jak się zabrać za pisanie książki, bo przecież teza, że w Polsce nie ma uzdolnionych ludzi pióra, byłaby z gruntu nieprawdziwa. Twórcy rzeczonego klubu dzielnie postanowili coś z tym zrobić i pisarz, który tam zajrzy, ma możliwość zapoznania się z szeregiem artykułów, zawierających wskazówki, jak powinien pisać książkę. Ewa Wiecha, autorka większości z nich (jeśli nie podano inaczej, cytaty pochodzą z jej artykułów), co prawda sama nigdy żadnej nie napisała i, jeśli wnioskować z języka, jej współpracownicy też nie, ale dzięki temu dysponują świeżym spojrzeniem, które ludziom zastygłym w rutynie może się przydać.

Taki pisarz starszej daty może na przykład nie wiedzieć, że już nie pisze się długopisem, bo „w ostatnich latach (…) najbardziej popularne stały się komputery” („Warsztat pisarski, miejsce pracy pisarza”), a konkretnie tablety, „najnowsze gadżety, które umożliwiają nam pisanie książki niemalże wszędzie. To spore ułatwienie, szczególnie, że wcześniej równie wielką mobilność wykazywała tylko zwykła kartka papieru, która przestała być wygodna” (Wieszcz Narodowy „Stosowanie nowych technologii w pisaniu książki”). „Niezawodny komputer z drukarką, dzięki czemu nie będziesz musiał się obawiać nagłego przepadnięcia utworu” („Warsztat…”) należy ustawić „przy oknie, dzięki czemu długo będziesz mógł korzystać ze światła dziennego”. Jako pisarza nie zawsze stać nas będzie na opłacenie rachunków i elektrownia od czasu do czasu wyłączy nam prąd. Z tego względu należy się zastanowić, czy nie lepsza byłaby maszyna do pisania, „której zaletą jest fakt posiadania od razu utworu w wersji ‘drukowanej’”. Jeśli nie mamy maszyny, należy „co pewien czas wydrukować nasz utwór, aby w razie utraty danych, posiadać jakąkolwiek formę dzieła”. Nam wydaje się to niewystarczającym zabezpieczeniem, ponieważ papier może spłonąć, rekomendujemy więc równoczesne rycie utworu na tabliczkach klinowych. „Aby tworzyć, trzeba mieć (…) właściwą atmosferę wokół swojej osoby”. Czyli powstrzymujemy się od puszczania bąków w pokoju, w którym pracujemy. „Dobrze by było, aby dany pokój był przeznaczony tylko do pracy, tzn. że będziesz mógł się w nim zamknąć i nie gotować jednocześnie obiadu czy też pilnował dzieci”. Dla tych, którym składnia pani Wiechy utrudnia zrozumienie zdania: piszemy w jednym pokoju, gotujemy w drugim, a dzieci zamykamy w kuchni.

Mając pokój, tablet, a jeszcze lepiej netbooka („w odróżnieniu od tabletu, posiadają one zwyczajną klawiaturę, dzięki czemu praca jest znacznie łatwiejsza”, „Stosowanie…”), możemy przystąpić do pisania naszej książki. Należy się przy tym wystrzegać błędów, ponieważ może się to skończyć tragicznie, o czym lojalnie uprzedza nas niejaka Ewa (chyba inna niż Wiecha) w nagłówku swojego artykułu: „Błędy w książkach, co powoduje porażkę tytułu”. Dowiadujemy się, że najgorsze są błędy logiczne. „Coś co sprawia, że czytelnik ma klasycznego karpika, bo nie potrafi rozeznać się w akcji. (…) Przykładowo: bohater biegnie ulicą, ściga kogoś a w następnej scenie pije herbatę. Zero wyjaśnienia kogo i dlaczego gonił oraz czy w ogóle dogonił”. Trzy błędy interpunkcyjne w tych zdaniach usprawiedliwia to, że akurat te nie są dla pani Ewy najważniejsze: „Interpunkcja współcześnie jest coraz bardziej zapominaną sprawą, co w sumie nie jest najlepszym zjawiskiem” – nie najlepszym, ale „da się z tym przeżyć, a i książkę przeczytać się da”. Wracając do logiki, to rzeczywiście oburzające, że bohater pije herbatę, trzymając czytelnika w niepewności co do tego, kogo i dlaczego gonił. Nie mówiąc już o tym, że kwestia, czy w ogóle dogonił, jest kluczowa, bo jeśli gonił na przykład takiego króliczka, to dogonienie byłoby niewskazane.

Poważnym wykroczeniem są błędy rzeczowe: „(…) jeśli akcja naszej powieści dzieje się we współczesnej Warszawie, nie możemy napisać, że znajduje się w niej Wieża Eiffla. Powód?” („Nie daj się wyśmiać, czyli na co uważać w trakcie pisania?”). Powód jest oczywisty, wieża („błędy ortograficzne to coś, co powinno całkowicie dyskwalifikować książkę”, „Błędy…”) Eiffla stała w XIX-wiecznej Warszawie, a potem Francuzi ją nam gwizdnęli. Jeśli jednak chcemy napisać, że Wystawa Światowa odbyła się w Warszawie, mamy większą swobodę: „Mało który odbiorca bierze książkę i zaczyna wyszukiwać, czy aby na pewno takie miejsca/wydarzenia miały miejsce”. Skoro jesteśmy przy miejscach, które miały miejsce, możemy przejść do błędów frazeologicznych, również przez doradczynie niezalecanych: „To naprawdę może sprawić, że nasz tekst będzie po prostu wyśmiany” („Nie daj się wyśmiać, czyli na co uważać w trakcie pisania? cz. 2”). Frazeologia może posłużyć do scharakteryzowania postaci: „jeśli (…) nasz bohater ma popisywać się inteligencją, nie wkładajmy mu do ust takich zwrotów jak: ‘Dwie lewe nogi’ czy też ‘Wybierasz się jak mrówka za morze’”. Wkładajmy mu do ust watę. Dialogi są bardzo ważne, „trudno bowiem napisać coś, co będzie jedynie narracją, i nie zabije przy okazji czytelnika z nudów”. Umarlibyśmy z nudów, gdyby Wiecha nie pisała tak elektryzująco o frazeologii.

Za to niezbyt istotne są błędy stylistyczne, bo „każdy z nas miał kiedyś w ręku książkę, którą się trudno czytało, a była uznawana za absolutny bestseller, klasyk gatunku, etc. Widocznie więc styl nie jest do końca tym, co całkowicie dyskwalifikuje książkę u wydawcy” („Błędy…”). Taki Proust pisał na przykład błędnym stylem, a jednak na klasyka się załapał.

Świadomość błędów, jakie możemy zrobić, to nie wszystko. Trzeba wiedzieć, że pisanie nie polega na tym, że „poczujemy przypływ myśli twórczej, wówczas zasiadamy do komputera i klepiemy do momentu, aż skończymy dany wątek” („Struktura książki”). Ale nie chodzi wcale o to, że wątków nie pisze się z osobna. Błąd początkującego pisarza popełniamy, zakładając, że „logika fabuły, związki między bohaterami oraz fascynujący koniec mają wyjść same z siebie”, tymczasem „(…) takie cuda zdarzają się bardzo rzadko i niestety, trzeba ułożyć sobie plan całego utworu”. Jeśli ktoś nie wie jak, pani Wiecha mu podpowie. Utwór składa się z następujących elementów:
– tytulatura („Czyli to, co wskazuje nam, że dana książka posiada dokładni taki tytuł, została napisana przez konkretnego autora i wydana w takim, a nie innym wydawnictwie”.);
– tekst główny (który dodatkowo możemy podzielić na „tomy, części, rozdziały i podrozdziały. W dramacie mamy dodatkowo akty, sceny, epilogi i prologi jak również śpiewy”; „to, którą formę podziału wybierzemy, zależy głównie od charakteru utworu oraz jego przynależności do rodzaju literackiego” – czyli w powieści nie śpiewamy, a dramatu nie dzielimy na tomy);
– elementy informacyjno-pomocnicze („czyli kwestie typowo nawigacyjne”);
– metryka książki („czyli część najmniej atrakcyjna, ale użyteczna”);
– elementy składu („czyli coś, co zależy już tak naprawdę od wydawnictwa i jego polityki”).
Co z fabułą? Co ze związkami między bohaterami? Nie wiadomo. Ale trzeba nadać im imiona. „Pisząc książkę nie sposób jest uniknąć używania nazw własnych w tym – imion i nazwisk bohaterów” („Nazwy własne w tekstach cz. 2”). Najlepiej, żeby bohaterka miała na imię Beatrycze. Dlaczego? Bo oszczędzi nam to kłopotów z odmianą – „wszystkie polskie imiona powinny być odmieniane za wyjątkiem jednego – Beatrycze (…) Co to oznacza? Że żadna osoba (oprócz Beatrycze) nie może powiedzieć: ‘Moje imię się nie odmienia’”. Jeśli piszemy powieść historyczną, musimy pamiętać, by przy odmianie nazwisk bohaterów wziąć pod uwagę „stan cywilny właściciela, tj. panna czy mężatka”.

Kiedy mamy nazwanych bohaterów, możemy mieć kłopot, do jakiej powieści ich włożyć. Nie martwmy się, Ewa Wiecha podpowie „każdemu nowicjuszowi, jakie tematy są idealne na początek!” („Doskonały temat dla początkującego”). Możemy na przykład napisać romans („Dwoje ludzi spotyka się, kłóci, rozstaje i wraca do siebie”), ale „jeśli nie kręci Cię tematyka miłosna (…) pokuś się na wątek kryminalny. (…) Zacznij od prostych motywów – morderstwo z miłości lub przez zemstę. Dodaj do tego szczyptę romansu oraz humoru, a krótki kryminał sam się napisze”. Dotąd wydawało mi się, że moja debiutancka „Kanalia” była sporym osiągnięciem, a tu proszę: sama się napisała.

Kiedy już trochę okrzepniemy, możemy pokusić się o… sorry, na napisanie bestsellera. Wybór tematu jest banalnie prostą sprawą: „Najlepszym źródłem informacji są nasi znajomi, którzy subiektywnie powiedzą, czego oczekują od aktualnych bestsellerów. Ich uwagi są cenne, ponieważ dzięki nim możesz dowiedzieć się na co aktualnie moda się kończy, a czego zaczynają poszukiwać czytelnicy” („Tematy na topie!”). Jeśli jednak nasi znajomi zaczną robić duże oczy na pytanie, czego subiektywnie oczekują od aktualnych bestsellerów, możemy skorzystać bezpośrednio z rady pani Wiechy: „Jeśli jesteś kobietą, w dodatku świeżo upieczoną mamą, spróbuj swoich sił w opisywaniu własnych doświadczeń związanych z macierzyństwem. Ojcowie są również do tego zachęcani”. Tak, opis macierzyńskich doświadczeń ojca to murowany hit.

Mimo że znaleźliśmy sobie temat, możemy mieć kłopot z jego rozwinięciem wskutek pisarskiej blokady, „(…) staniemy w martwym punkcie i nasza wena odleci w siną dal” („Sposoby na blokadę pisarską i brak weny”). Co począć, bo tkwiąc w martwym punkcie, rzeczywiście trudno gnać za weną w siną dal? Sposobów jest parę, na przykład taki: „obserwuj codzienne scenki z życia i spróbuj je przenieść na grunt swojej książki. (…) Miej oczy szeroko otwarte, bo inspiracje do pisania kolejnych scen mogą Ci umknąć sprzed nosa”. Umknąć, rzecz jasna, w siną dal.
Pomoże z pewnością uświadomienie sobie przyczyny problemu: „Blokada pisarska często wynika ze stracenia przez autora wątku”. Czy na stracenie wątku jest antidotum? Jest! „(…) warto przeglądać swoje dzieło od początku, zagłębiając się w jego fabułę oczami widza”. To ważne. Nie swoimi oczami, nie czytelnika, tylko widza. „Możliwe, że za którymś razem dalszy ciąg sam zacznie się tworzyć, bo zwyczajnie będziesz chciał, aby historia ciągnęła się dalej”. Bo pisarstwo to jest taki samograj.

„Pisanie książki / Mimo że teoretycznie ogranicza się tylko do jednej czynności, czyli faktycznego tworzenia, nie można nazwać tego prostym” („Książka – łatwiej napisać czy wydać”). Pisanie ogranicza się do faktycznego tworzenia. Więcej takich aforyzmów poprosimy. „Na nim [wydawcy] spoczywa bardzo żmudny proces, jakim jest publikacja danego utworu. Nie jest on prosty (…)”. Czyli generalnie skomplikowany ten literacki światek. Żmudny nieprosty proces, którym wydawca jest przygnieciony, „składa się z kilku etapów. Pierwszy to korekta i redagowanie tekstu, później przygotowanie do druku, w tym zaprojektowanie okładki. W międzyczasie powinna ruszyć promocja utworu. No i wreszcie – problemy z drukarnią” (tak, z drukarnią są zawsze problemy) „i pilnowanie czy wszystko idzie dobrze. A na końcu – odpowiedni kolportaż oraz dbanie o prawa autorskie twórcy. Można się zmęczyć”. I to tak, że ocieka się potem.
„Kto wygrał? / Na szali mamy cały zespół redakcyjny (…) oraz autora”. Na jednej szali? „Tak naprawdę trudno powiedzieć, kto ma gorszą pracę (…) Dlatego nie warto rywalizować i oceniać, kto ma łatwiej (…)”. Skoro gorszą, to chyba trudniej. „Wniosek – nie ma co walczyć ze sobą, kiedy tyle pracy czeka zarówno twórcę, jak i wydawnictwo!”. Ewa Wiecha wymyśliła sobie nieistniejącą walkę, by na końcu z wykrzyknieniem obwieścić, że jest ona bezproduktywna.

Wydając książkę, trzeba pomyśleć, co dać na okładkę. „Przód okładki jest miejscem, w którym nie powinno się zbytnio przesadzać z tekstem” („Hasła na okładkę – zarówno przód i tył”). Jeśli mamy zbyt długie nazwisko, pomyślmy o jego skróceniu. „To właśnie on powinien głównie graficznie przyciągać czytelnika i sprawiać, że zamarzy on o kupnie naszego dzieła”. Tekst ma przyciągać graficznie. Głównie. „Czytelnika z pewnością przyciągnie tekst: (…) ‘Akcja, której nie pożałujesz! – Jan Kowalski, krytyk’”. O tak. Ostatnio widziałem w księgarni książkę z nadrukowanym na okładce hasłem „Akcja, której nie pożałujesz! – Jan Kowalski, krytyk” i ledwo uniknąłem stratowania przez tłum wyrywający sobie z rąk ostatnie egzemplarze.
Czyli przód wiemy, a tył? „Tył książki to szansa na popisanie się naszej inwencji twórczej”.

Rzecz jasna reklama na okładce nie wystarczy, trzeba udać się do mediów. „Pierwszym krokiem, który należy uczynić to zaproponować swój utwór krytykom i recenzentom ze znanych tytułów specjalistycznych” (Ewa „Jak zareklamować swoją książkę w mediach?”). Którzy oczywiście się na naszą książkę rzucą, ale, niestety, mogą się rzucić w celach niecnych. „Jednak, uwaga – jest to krok bardzo ryzykowny, ponieważ nasz utwór wcale nie musi przypaść do gustu krytykom”. I co się wtedy stanie? „Pozytywna recenzja książki otwiera (…) wrota do potężnego świata Poważanych Autorów, zła natomiast – do Piekła Pisarzy”. Pani Ewa chyba nie zadbała o właściwą atmosferę wokół swojej osoby na czas tworzenia i miała pootwierane tubki z klejem. „(…) jaka recenzja by nie była, z pewnością będzie przedrukowywana do innych pism”. Jak widać, autorka artykułu zna od podszewki nie tylko rynek książki, ale i prasy. Poza prasą należy reklamować się również w internecie: „(…) na stronie wydawnictwa z pewnością znajdziesz się w ‘nowościach’, dzięki czemu nikt Cię nie przegapi!”. Tak, ze świecą szukać takich, którzy nie abonują stron wydawnictw.

Wydając książkę, powinniśmy orientować się w zagadnieniach prawnych z nią związanych, by nie dać się oszukać i w pełni korzystać ze swoich praw. Na przykład powinniśmy wiedzieć, że „autor nie może zrzec się faktu, że jest autorem danego utworu” („Różnica w prawa autorskiego a majątkowego”). I tak Ewa Wiecha nie może zrzec się faktu, że wymyśliła ten jakże merytorycznie i gramatycznie frapujący tytuł. „Prawo autorskie to dziedzina, która (…) pozwala (…) na ochronę naszych dóbr osobistych”. To akurat kodeks cywilny. „Prawa majątkowe najczęściej kończą się z upływem 70 lat”. 70 lat od urodzin pisarza, jego debiutu, daty ślubu czy wydania najgrubszej książki?

Ewa Wiecha nie napisała żadnej książki, co nie przeszkadza jej uważać się za pisarza, wprawdzie szarego, ale zawsze: „wielu z nas, szarych pisarzy” („Rola redaktora”). Casus Wiechy z paroma innymi przytoczonymi przeze mnie na blogu pokazuje, że staroświecki sposób na zostanie pisarzem, napisanie na tyle dobrej książki, by jakieś wydawnictwo zechciało ją opublikować, powoli staje się passé. Obecnie dostępne są znacznie prostsze i łatwiejsze metody, niewymagające talentu, a jedynie tupetu lub pieniędzy. Tak więc możemy napisać koślawą polszczyzną parę dyletanckich artykułów, zostać moderatorem forum o wydawnictwach i udzielać ignoranckich rad albo po prostu wyłożyć parę tysięcy na wydrukowanie naszych wypocin i już ogłaszamy, że zaliczamy się do pisarskiej braci. Pisarz brzmi dumnie, więc proszę o dalsze pomysły, jak można nim zostać, nie umiejąc pisać.

10 komentarzy:

  1. A ja głupi jak otrzymałem zaproszenie od razu bez sprawdzenia wyrzuciłem je do kosza... I żal, że nie traciłem niepotrzebnie czasu. A na poważnie, teraz takich co wiedzą lepiej, jak i o czym pisać, są całe pęczki i gdyby wszystkie gówno człowiek czytał, to nie miałby czas na pisania
    z poważaniem
    Władyslaw

    OdpowiedzUsuń
  2. A niech sobie dzieciaki piszą, lepsze to, niżby mieli ćpać po kątach. A może to pisanie spowoduje, że zaczną czytać...., ze zrozumieniem...?
    A.G.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bo to naprawdę są dzieciaki, zdaje się, że studenci, i ich wysiłki zabawne są w pewnym sensie. Podobnie jak Pan uważam, że kłótnia jest oznaką szacunku, a przynajmniej uznania kogoś za równego sobie, widział Pan kiedy, żeby profesor kłócił się ze studentami? A taka mniej więcej jest różnica między Panem a nimi. Poza tym, dawno już przekonałam się, że jeśli ktoś nie umie pisać (i czytać), i robi podobne błędy jak oni, to próby wytłumaczenia, że jest źle i dlaczego jest źle, to syzyfowa praca. Do nich to po prostu nie dociera.
    A prawdę rzekłszy, pierwszy raz wygłosiłam podobną opinię, zwykle podobne wypociny podnoszą mi ciśnienie, ale ile można kopać się z koniem, a za ich bazgraniną nie stoją przynajmniej tytuły naukowe. gdybym miała odwagę i odpowiednie wykształcenie, zabrałabym się właśnie za piszących utytułowanych.
    Pozdrowienia
    A.G.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Profesor, który nigdy nie kłócił się (no, żywo dyskutował) ze studentami nie powinien nigdy więcej, pod żadnym pozorem, prowadzić zajęć.

      /ABC

      Usuń
    2. Stosując powyższe kryterium musielibyśmy wyrzucić pewnie połowę profesorów. Albo połowę studentów? A może nawet więcej? Bo dyskutować trzeba mieć z kim. Tekst Pana Pollaka , to, moim zdaniem,nie jest dyskusja.
      A.G.

      Usuń
    3. Owszem, co więcej mam wrażenie, że każdy kto zetknął się z tym środowiskiem i jest zdolny do myślenia wie, że Polsce przydałoby się wyrzucenie połowy profesorów i połowy studentów.

      /ABC

      Usuń
    4. I połowy piszących, z gazeciarzami na czele!
      A.G.

      Usuń
    5. Dla jasności, nie miałam na myśli gospodarza blogu, który akurat pisać potrafi.
      A.G.

      Usuń
  4. Pawle, Twoje posty są bardzo ciekawe, ale takie długie! Chyba nie lubisz skupiać się na konkretach :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.