Wrocław chce przystąpić do Międzynarodowej Sieci Miast Schronienia Pisarzy (ICORN). Polega to na tym, że miasto gości przez rok pisarza, który w swoim kraju jest zagrożony śmiercią, porwaniem lub atakiem fizycznym. Łącznie tych miast jest ponad czterdzieści (głównie w Skandynawii, z tego, co widzę), w Polsce ścieżki przetarł Kraków, gdzie dwoje pisarzy już skorzystało z pobytu. Koszt takiej imprezy to około 90 tys. na osobę (przelot, zakwaterowanie, stypendium, lekcje polskiego) i 1-2 tys. euro składki.
Pomysł króla Wro… tfu, prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza wywołał sprzeciw radnych PiS-u, którzy uznali, że to pijarowskie działanie i że lepiej przeznaczyć te pieniądze na stypendia dla wrocławskich pisarzy. Nie zgodziła się z nimi dziennikarka Dorota Wodecka, która wskazała, że Dutkiewicz konsekwentnie promuje literaturę, bo ufundował Nagrodę Angelus i organizuje festiwale literackie, oraz że naszym moralnym obowiązkiem jest pomóc prześladowanym, bo za komuny inni pomagali polskim pisarzom.
Rzecz jasna można dbałość o literaturę sprowadzać do promowania twórczości rodzimych pisarzy, ale czyż po 26 latach od uzyskania wolności nie czas upomnieć się o tych, których wolność wypowiedzi jest krępowana, którzy za nią płacą czasem najwyższą cenę? – pyta dramatycznie Wodecka.
Oczywiście, że czas się upomnieć. Tyle że tak samo należałoby się upomnieć o wrocławskich pisarzy, których Dutkiewicz i jego ekipa mają szczerze w dupie. Dutkiewicz funduje nagrody, organizuje festiwale, którymi może się chwalić jak ruski generał swoimi błyszczącymi orderami. Praca u podstaw zupełnie go nie interesuje, na mało spektakularne stypendia dla miejscowych twórców nie da grosza, bo o tym, że Igrek czy Iksiński dostał wsparcie od miasta, gazety nie napiszą.
Akcja moich kryminałów z komisarzem Przygodnym w roli głównej („Gdzie mól i rdza” i „Zbyt krótkie szczęście”) rozgrywa się we Wrocławiu. W związku z tym moje wydawnictwo zgłosiło się do Urzędu Miasta z prośbą o wsparcie (niekoniecznie pieniędzmi) promocji tych powieści. I przez wrocławskich urzędników od kultury zostało spławione. Ludziom Dutkiewicza wisi i powiewa, że mają u siebie jakichś gryzipiórków, którzy coś tam o tym Wrocławiu piszą. No chyba, że sami się wypromują, wtedy – jak przy Krajewskim – miasto chętnie się podłączy.
W świetle tych doświadczeń pozwolę sobie nie uwierzyć w miłość Dutkiewicza do literatury, w to, że zgłaszając Wrocław do ICORN-u, chce spłacić jakiś moralny dług. Tego buca obchodzi wyłącznie własne ego i jaką reklamę mu ta inicjatywa przyniesie. Co nie znaczy, że jestem pomysłowi przeciwny. Trochę to paradoksalne, ale z niskich pobudek można robić też rzeczy bardzo przyzwoite. I nawet nieważne, że kiedyś byliśmy w takiej sytuacji, że sami potrzebowaliśmy pomocy. Skandynawowie nie byli, a pomagają. Należymy już do zamożniejszych krajów i wspieranie innych to zwyczajnie nasz moralny obowiązek. Idea jest szlachetna i zdecydowanie popieram, by Wrocław udzielił schronienia pisarzowi, który w swoim kraju jest zagrożony.
Tyle że w przeciwieństwie do radnych PiS-u i Wodeckiej nie widzę tutaj dylematu albo – albo. 90 tysięcy w budżecie takiego miasta jak Wrocław to grosze i nic nie stoi na przeszkodzie, by drugie 90 tysięcy przeznaczyć na stypendia dla trojga wrocławskich pisarzy. No, może poza takimi wydatkami jak 60-tysięczna premia dla prezesa aquaparku za „wyśmienite wyniki” (tak brzmiało uzasadnienie) w postaci ponaddwumilionowej straty. A że na takie wydatki Dutkiewicz i jego urzędasy muszą mieć, to wrocławscy pisarze za jego kadencji gówno zobaczą, a nie stypendia twórcze. O czym symbolicznie będą przypominać im psie odchody, których potrzeby posprzątania dbający o kulturę Dutkiewicz nie widzi.
Ale mam pomysł. O pobyt może ubiegać się pisarz zagrożony atakiem fizycznym oraz skazaniem „na więzienie za swoją twórczość przez władze kraju, w którym mieszka”. Jak nic spełniam oba warunki. Marta Grzebuła niedwuznacznie zagroziła mi w swojej powieści, że mogę mieć obitą mordę, a uwagi moich bohaterów bez wątpienia wypełniają znamiona przestępstwa obrazy uczuć religijnych, za co grożą dwa lata paki. Wystąpię więc z wnioskiem, żeby Wrocław udzielił mi schronienia. Nawet będę tańszy, bo dolecieć nie muszę, mieszkać mam gdzie i polski też już znam.
" I nawet nieważne, że kiedyś byliśmy w takiej sytuacji, że sami potrzebowaliśmy pomocy. Skandynawowie nie byli, a pomagają. "
OdpowiedzUsuńMówi coś panu nazwisko Vidkun Quisling? Niech no zgadnę - teraz już mówi, bo jest Wikipedia.
Ja zawsze jestem zszokowany w takich sytuacjach, przede wszystkim własnym zdziwieniem. Niby człowiek wie, że istnieje w naszym kraju prawdziwa, głęboka, konkretna zapaść cywilizacyjna, że masowo dajemy dyplomy ukończenia piątej klasy szkoły podstawowej (bo dostał pan kiedyś taki, prawda?) ludziom, którzy gdyby nie radziecka okupacja to przenigdy by ich dostać nie mogli, ale zawsze, gdy spotykam się takim człowiekiem, choćby tylko netowo, to jestem na początku na serio zdziwiony.
Awdar
Chce pan twierdzić, że działania rządu zależnego od okupanta w okresie wojny i prześladowanie pisarzy przez totalitarny rząd danego kraju to jest ta sama kategoria? Może pan sobie twierdzić, nie będzie to pierwsza wygłoszona przez pana bzdura. Ale skoro nie potrafi pan tej bzdury przedłożyć normalnie w formie argumentu, tylko od razu posuwa się do personalnej napaści i chce mnie prezentować w swoich komentarzach jako nieuka i kretyna, to zakończył pan swoją karierę na moim blogu. Wszystkie pańskie dalsze komentarze albo te, które zidentyfikuję jako pańskie, będę kasował.
Usuń