Zostałem bohaterem pseudopowieści Marty Grzebuły pt. Samotność twórcy (nawiasem mówiąc, autorka pozwem sądowym usiłuje zmusić mnie do zaprzestania krytyki jej twórczości). Specjalnie podkreślam, że pseudo, bo posłużyć za pierwowzór prawdziwemu pisarzowi to jakaś atrakcja i nobilitacja (nawet jeśli postać negatywna), czego nie można powiedzieć o powieści, która może ukazać się co najwyżej „ze współfinansowaniem” albo w takiej parodii wydawnictwa jak E-bookowo. Występuję w tejże powieści jako złośliwy krytyk Wielki Szu i/lub Pylon (nie do końca jest jasne, czy to jedna, czy dwie osoby, ale w utworach Grzebuły mało co jest jasne), który uwziął się na głównego bohatera, pisarza Alana Malarkeya, alter ego Grzebuły.
Nie zamieszczam okładki, bo książka jeszcze nie jest wydana i Grzebuła pewnie dopisałaby sobie do pozwu, że posłużyłem się okładką bez jej zezwolenia. Fragmenty książki pochodzą z bloga Grzebuły, bo ma ona zwyczaj publikowania całych ustępów w trakcie pisania.
Młody pisarz… no, w sumie nie znów taki młody (byli młodsi) raczej chodziło o tak zwany staż pisarski…
Bohater ma 26 lat, a zadebiutował bestsellerem w wieku 16 (bo powieści Grzebuły są realistyczne). Czyli dla Grzebuły osoba 26-letnia, do tego pisarz, nie jest młoda, za to autor z 10-letnim stażem jest dla niej początkujący. Podobną logikę mamy w informacji o zarobkach Alana: zaczął zarabiać „po jakimś czasie”, chociaż pierwsza książka była bestsellerem, a przy następnych sprzedaż jest „kiepska”.
(…) siedział w swoim małym pokoju na poddaszu i grzązł w kolejne myśli.
Czynność grzęźnięcia w myśli chyba dość dobrze oddaje istotę pisarstwa Grzebuły.
Wciągały go jak rekin wciąga ofiarę w głębię. Właśnie docierał do dna rozważań.
Na dnie języka polskiego jesteśmy od dawna.
Nie miał już sił. Nie mógł pojąć dlaczego prawie całe środowisko pisarskie go odrzuca.
Bo pisarze lubią przecinki?
Byli i tacy, którzy w stosunku do niego zachowywali się jeszcze okrutniej. Nazywali go grafomanem. I nie tak to słowo mu doskwierało, czy spędzało sen z powiek, a nie zrozumienie owych mechanizmów, które rządzą tymi pisarzami. Przecież nic im nie zawinił, nic złego nie uczynił, dlaczego więc obrzucają go kalumniami?
Nazwanie kogoś „grafomanem” nie jest kalumnią. „Grafoman” to neutralne określenie osoby, która chce pisać i wydawać książki mimo całkowitego braku predyspozycji. Oczywiście można słów „grafomania” czy „grafoman” używać w charakterze obraźliwych epitetów, będą takowymi, jeśli skieruje się je pod adresem uznanego pisarza albo jeśli będzie się nimi rzucać bez żadnego uzasadnienia.
„Nic im nie zawinił, nic złego nie uczynił”. Ten żal pokazuje, że Marta Grzebuła kompletnie nie rozumie (podobnie zresztą jak inne selfy), czym jest krytyka literacka. Nie potrafi pojąć, że nie wynika ona z pobudek osobistych, teksty się krytykuje, jeśli są słabe, a nie dlatego, że autor nadepnął komuś na odcisk.
Zrozumiał, że jeśli ktoś pisze, sprzedaje to co stworzył, zdaje się automatycznie na krytykę. Że podlega ocenie jak każdy, kto istnieje z czymkolwiek na rynku wydawniczym. Ale by od razu… błotem w niego?
Niby do Grzebuły dotarło, że skoro upublicznia swoje teksty, to podlega krytyce (a ta prawda do grafomanów przebija się z wielkimi oporami), jednak dotarło nie do końca, bo jeśli ktoś stawia krytyce ograniczenia, to de facto nakłada na nią knebel (klasyczne PRL-owskie zezwolenie na krytykę pod warunkiem, że będzie konstruktywna). Krytyka tak, błoto nie. To oczywiście do mnie, bo grafomani, kiedy naśmiewam się z ich tekstów, notorycznie wypisują, że mieszam ich z błotem, tylko jeszcze ani jeden nie pokusił się o wskazanie, co niby tym błotem miałoby być.
I za co? Za to, że ma czelność mieć swój styl? Być po prostu inny?
(…)
– Masz inny, nowatorski styl, ale też czasami nieco staromodny. Nie mieścisz się w kanonach. A więc odstajesz od norm powszechnie uznawanych za tak zwaną „sztukę pisarską”. Twój warsztat opiera się na intuicji, ich na wiedzy. Ty piszesz spontanicznie, oni w sposób wysoce przemyślany.
To jest szalenie ciekawa deklaracja. Otóż Grzebuła żyje w przekonaniu, że ma swój odrębny styl, odmienny od standardowej polszczyzny. W przekonaniu błędnym, bo jej styl nie wynika ze świadomego odejścia od poprawnej polszczyzny, jak w sposób genialny robi to na przykład autorka tego bloga, tylko z nieporadności. Grzebuła sadzi byki i humory zeszytów, w odróżnieniu od tejże blogerki, która bawi się językiem (bardzo też polecam jej facebookowy profil). I problem Grzebuły wcale nie polega na tym, że jej warsztat opiera się na intuicji (bo tak może być i można pisać dobre książki), lecz na tym, że nie ma ona żadnego warsztatu. Nie potrafi poprawnie konstruować zdań, łączyć ich w sensowne sceny, nie umie tak stosować środków wyrazu, by osiągnąć zamierzony efekt.
Między brwiami dwie zmarszczki podkreślały fakt nie tylko wieku, ale i ciągłego niepokoju. Inne gromadnie okalały oczy. Twarz ogorzała od wiatru. Usta przyblakłe i ręce zryte siecią linii.
Fakt niepokoju i ręce zryte siecią to właśnie ten odrębny styl, który Grzebuła ma czelność mieć.
I co dziwne, to nie czytelnicy go atakowali, a część kolegów po piórze.
Ponieważ Grzebuła w sposób oczywisty pisze o sobie i o mnie, to zaznaczę, że nie jesteśmy żadnymi kolegami po piórze. Żeby być pisarzem, trzeba wydać książkę w normalnym wydawnictwie, a nie w firmie, której zapłaci się za wydrukowanie swoich wypocin i która wydrukuje wszystko bez względu na jakość tekstu.
Najwięcej krytyki zbierał za to, że potrafił niemal w dwa dni napisać konspekt całej powieści, a w miesiąc ją skończyć.
Każda powieść napisana w miesiąc nadaje się wyłącznie do kosza. W tym kontekście interesujące jest tempo powstawania „Samotności twórcy”. 23 stycznia Grzebuła informuje na Facebooku, że ma napisane 156 stron. 19 lutego podaje, że ma gotowych 352 stron. Czyli w niecały miesiąc napisała ich prawie dwieście. Ponieważ Grzebuła zamieszcza zrzuty z ekranu, widzimy, że chodzi standardowe strony w Wordzie, czcionka dwunastka, interlinia półtora. Tym, którzy nie orientują się w wydawniczych technikaliach, wyjaśniam, że dwieście takich wordowskich stron to około trzystu stron gotowej książki (bez modnego w ostatnich latach pompowania w postaci szerokich marginesów i dużej czcionki). Ale dla grafomana trzysta stron w miesiąc to taki pikuś jak dla karateki sto pompek. Sztuką jest zrobić sto pompek na jednej ręce, z klaśnięciem i z pięćdziesięciokilowym plecakiem na barkach. I Grzebule ta sztuka się udaje, bo, jak wynika z informacji na fejsie, pisanie „Samotności” łączyła z pracą zawodową i kończeniem innej powieści.
Alan i dziś nie mógł oderwać się od pisania. Dopiero, gdy postawił ostatnią kropkę i pochwalił się tym na Facebooku zaczął myśleć.
Takie właśnie mamy nieodparte wrażenie, że Grzebuła zaczyna myśleć dopiero wtedy, kiedy skończy pisać.
On dzięki słowom tworzył obrazy. Mama nazwała go malarzem słów. A starszy brat mówił do niego maestro wizji.
Jeśli krytycy zawiodą, rodzina zawsze połechce ego.
Zerknął w monitor. Tam pośród czerni liter sunęły zielone linie, które świadczyły o tym, że musi pod szlifować tekst. Że są w nim błędy gramatyczne.
Pod „pod szlifować” nie sunęła żadna linia?
Mój debiut był obiecujący. Ale tylko on. Potem, choć pani wena mnie nie opuszczała, to też nie dostarczyła takiego chwytliwego tematu. Pierwsza powieść, której grzech napisania popełniłem nosiła tytuł; „Szaleniec z nad Missouri”.
Jeśli przyjmiemy, że literatura jest religią, to powieści Grzebuły rzeczywiście są grzechem.
I wbrew pozorom nie był to kryminał, czy horror.
Wbrew jakim pozorom? Bo nam pozory („z nad”) sugerują, że to rzecz o ortografii.
Była to opowieść dla takich łebków, jakim wówczas byłem ja. Ale się spodobała. Pamiętam jak ją pisałem. Naprawdę jak szaleniec. Non stop przez pół roku.
Nie przez miesiąc? To grube tomisko musiało być.
Wysłałem ją w tajemnicy przed rodzinką, ale gdy przyszła odpowiedź od wydawcy o współpracy, musiałem im powiedzieć. W końcu byłem niepełnoletni. Wystąpili w moim imieniu (przyznaję z oporami) (…)
Doskonały przykład, jak brak przecinka zmienia znaczenie. Bo nie narrator przyznaje z oporami, tylko rodzina miała opory, więc powinno być: „(przyznaję, z oporami)”. Ale nie wymagajmy od Grzebuły, żeby nie wykładała się na takich niuansach, kiedy o podstawowych zasadach interpunkcyjnych nie ma ona bladego pojęcia.
– Piszę dwie równocześnie. Pierwsza jest o pewnym pisarzu, który jest przekonany że świat literatów, innych autorów zawziął się na niego…
Bo powieść w miesiąc to mało, dwie w miesiąc to jest to.
– A coś ty taki tekst wywalił na Facebooku, o destrukcji? Śledziłem nagonkę na ciebie. Nie wiem czy zauważyłeś, ale zabrałem głos w dyskusji.
– Tak, widziałem. Dzięki. Więc rozumiesz, że miałem podstawy by się wkurzyć na nie merytoryczną, a złośliwą krytykę tego pisarza. Wielki Szu, jak go nazwałem zjechał mój tekst…
W ramach niemerytorycznej krytyki wskazałem m. in., że mężczyźni nie spadają jak liście, że ludzie długo przebywający w ogrzanych pomieszczeniach nie marzną, nawet jeśli za oknem jest zima, że błyskawice nie są podobne do srebrnych sztyletów, że okaleczone ptaki nie latają, że umysł nie może boleć, a wszystkie te twierdzenia znalazły się w tekstach Grzebuły. W ramach niemerytorycznej krytyki wskazałem również, że niepoprawne są użyte przez Grzebułę zwroty „mieć coś na wyciągnięcie języka”, „ofiarować upokorzenie”, „kilkudziesięciu ratowników widzieli”, „chmura wisząca wioskę”. W ramach niemerytorycznej krytyki wskazałem, że efektu grozy nie uzyskuje się przez powtarzanie na okrągło przysłówka „strasznie”, jak się pani Grzebule wydaje. W ramach niemerytorycznej krytyki wskazałem, że bohater, który siedzi w samochodzie, nie może w następnym zdaniu siedzieć w kuchni, jeśli w żaden sposób nie zostało zasygnalizowane przejście. Do żadnego z tych zarzutów Grzebuła nie odniosła się słowem, potrafi tylko napisać, że krytyka jest niemerytoryczna.
– Tak ogólnie w sieci cię szkaluje? Nie tylko na Facebooku?
– Szkaluje? Mało powiedziane. Jeździ po mnie z takim upodobaniem jakby miał ledwie ziejącą szkapę pod sobą, którą planuje wykończyć. Na swojej stronie też nie zostawia na moich tekstach suchej nitki. Mam tego dość, a co gorsza inni mu wtórują…
– Czytelnicy? – Ben aż usiadł.
– Nie, coś ty. Nie oni. Ale to rzutuje na ich postrzeganie mnie, jako autora. Obawiam się, że z czasem się to zemści także na sprzedaży, która i tak już jest kiepska.
– No nie gadaj. Nie wierzę.
– To uwierz…
Miło słyszeć, że krytyka daje efekty.
– Alan, nie martw się tym gościem. Pewnie ci zazdrości.
Skoro są tacy, którzy wierzą, że w Smoleńsku doszło do zamachu, a wybory samorządowe zostały sfałszowane, dlaczego grafoman nie miałby wierzyć, że pisarz zazdrości mu braku talentu?
– Facet się mnie czepia. Nie daje żyć. Pisać spokojnie. Gdyby mieszkał niedaleko spotkałbym się z nim w cztery oczy i spytał, o co tak naprawdę mu chodzi. Ale on mieszka w Nevadzie. A tam się nie wybieram.
(…)
– A jak tam powieść? Pisze się?
– Tak, tak – odparłem, siadając pospiesznie przed komputerem. – Właśnie wyrównałem rachunki z przeciwnikiem.
– Aha. W realu też mógłbyś to zrobić. – Miron spojrzał na mnie. W jego spojrzeniu dostrzegłem coś dziwnego. Jakby rzucał mi wyzwanie.
– A co masz na myśli? – spytałem, gdy stał już jedną nogą na drabinie. Jego masywna sylwetka tylko w połowie wystawała ponad podłogę. Dziwnie wyglądał. Pół człowieka. Miałem ochotę się zaśmiać. Powstrzymałem się, ponieważ bardziej interesowało mnie to, co ma do powiedzenia.
– Jak to co mam na myśli? Tego dupka, co ci bruździ. Zapomniałeś? Też jestem na Facebooku. Czytam te brednie. – W sumie nie pytał.
– A… tego… – machnąłem ręką. – Tak, tak jak przyjdzie czas i będzie ku temu sposobność to się z nim policzę – rzuciłem nieco na odczepnego. Powieść czekała. Alice i Eryk spoglądali na mnie z jej kart. Musiałem szybko do nich wracać. Ale brat miał inne zdanie.
– Nie, jak będzie okazja, lecz broń się od razu jak cię atakują. Wiem, że czasem lepiej przemilczeć, ale nie chamstwa… Pamiętaj, to się może zemścić.
Na czym konkretnie polega „chamstwo” i „brednie” się nie dowiadujemy, bo Grzebuła, jak każdy grafoman, nie potrafiąc przedstawić kontrargumentów, że wskazane błędy nie są błędami, stara się zdezawuować krytykę, określając ją tego rodzaju epitetami, bez kawałka cytatu na ich poparcie. Ale to nic w porównaniu z grożeniem, de facto, przemocą fizyczną. Uważaj, bo jak nie zamilkniesz, ktoś z mojej rodziny obije ci mordę. Nie jestem bynajmniej zaskoczony, nienawistne ataki, jakimi grafomani reagują na krytykę swoich tekstów, dobitnie świadczą o tym, że nie tylko z powodu ich słabej jakości nie powinni oni istnieć w literackim, a więc kulturalnym, obiegu.
„Zerknij na stronę Pylona. Znów cię obsmarowuje. Ten facet albo nie ma serca, albo rozumu. Mnie wkurzył tym tekstem. Nie będę niczego cytować. Sam to przeczytaj. Lub nie. Twój wybór. Ale, ale po zastanowieniu… sugeruję byś go zlekceważył. Raz, że to nie twoja liga. Nie mam na myśli tego, że jest on kimś wielkim, uznanym, wręcz przeciwnie. Nie zniżaj się do jego poziomu. Trzymaj się. Jonatan”.
I znów krew we mnie zawrzała. Ciekawiło mnie, co znów ten gościu wykombinował? Co tym razem wymyślił?
To jaki problem przeczytać?
Ale po przeanalizowaniu sprawy przyznałem rację koledze po piórze. Był młodym autorem. Zadebiutował zaledwie rok temu. Dopiero przecierał szlaki. Wyrabiał nazwisko, a mimo to nie bał się stawić czoła Pylonowi, który mógł go wziąć na celownik.
A jak stawiał tego czoła, bo z opisu nie wynika?
Jak mnie ponad dwa lata temu. Tajemnicą pozostaje fakt za co mnie ściga?
Za niewiedzę, że znak zapytania odnosi się do zdania nadrzędnego, a nie podrzędnego.
Inne wiadomości też kierowały mnie na stronę Pylona… Kiedy zostawi mnie w spokoju? – pomyślałem, sięgając po papierosa. Nie mogłem skupić się na pisaniu. Bolało, wciąż bolało mnie to co przeczytałem.
Pani Grzebuła. Jeśli Alan zdecydował się strony Pylona nie czytać, a potem zmienił zdanie, to o tym, że zdanie zmienił i tekst przeczytał, musi pani czytelnika poinformować wcześniej, a nie dopiero pisząc o odczuciach Alana w reakcji na ten tekst.
Słowo – grafoman – było jednym z najdelikatniejszych jakim mnie obdarzył. Może nie mnie personalnie, ale mnie jako autora. Przeczołgał jedną z moich powieści i zmieszał z błotem.
Znowu błoto. I jakimi słowami, poza „grafomanem”, obdarzałem?
Zdziwiło mnie tylko to, że nie pokusił się o tak dogłębną analizę całości powieści, a skoncentrował się tylko na jej darmowym fragmencie, który pobrał z jakiejś strony księgarni internetowej. A to moim zdaniem, i zdaniem wielu do mnie piszących osób – czytelników (w tym kilku autorów liczących się na rynku wydawniczym) nie dawało całości obrazu.
Domyślam się, że ci „liczący się na rynku wydawniczym” autorzy to Luiza Dobrzyńska i inni wannabe pisarze publikujący za własne pieniądze. Odnosiłem się tylko do fragmentów twórczości Grzebuły, bo szkoda mi czasu na czytanie jej powieści w całości i szkoda pieniędzy na ich zakup. Ale nigdy nie zajmowałem się konstrukcją fabuły, tylko konstrukcją scen i językiem. A do tego fragment jest wystarczający i miarodajny. Chyba że poczyni się założenie, że autor, który na dziesięciu stronach zarżnął język polski i logikę, na następnych trzystu nagle się z tą logiką i literacką polszczyzną przeprosił. Ale dobrze, gotów jestem zrecenzować całą powieść Grzebuły, żeby ocenić również rozwiązania fabularne. Ponieważ znam się na kryminałach, interesuje mnie powieść „Joker”, proszę autorkę o przesłanie na e-maila e-booka w formacie mobi i pdf, adres z boku w lewej kolumnie.
Zaliczyłem zastój. Nie potrafiłem pisać. Słowa umierały w głowie zanim zdążyłem przelać je na papier. Kolejny z rzędu wędrował do kosza. Kolejny ołówek, złamany z furią, również.
Wcześniej Grzebuła opisuje bohatera mającego wenę: „Uśmiechnąłem się i unosząc, prostując obolałe plecy, przysunąłem do siebie klawiaturę. Palce płynnie, rytmicznie, zaczęły wybierać żądane litery. Kolejne słowa, zdania wypełniły ekran monitora”. I tak właśnie wygląda twórczość Grzebuły: skoro potrzebujemy melodramatycznego opisu pisarskiej niemocy, z wyrzucaniem kartek do kosza i łamaniem ołówków, to zapominamy, że wcześniej wyposażyliśmy bohatera w komputer.
Dlaczego tak się działo? Odpowiedź: Tylko ludzie potrafią zdeptać zapał. Zniszczyć marzenia. Uchwycić w szpony pogardy i cieszyć się z klęski… Znów mnie wzięto na języki.
Cholera – myślałem – czy tylko ja piszę książki?Czy tylko mnie należy gnębić? Jeśli nie chcesz czytać tego, co piszę, jeśli uważasz, że tworzę literackie gnioty – nie czytaj. Proste, prawda?
Nieprawda. Czytelnik czyta to, co mu się podoba, krytyk czyta to, co się ukazuje. Nie chcesz być „gnębiony”, naucz się pisać albo znajdź sobie inne zajęcie. Postulat, ja sobie będę tworzył gnioty, a wy, którzy macie pojęcie o literaturze, ich nie czytajcie, jest nie do przyjęcia, skoro te gnioty pojawiają się jako pełnoprawne książki, psując polską literaturę i szkodząc czytelnikom (bo ci przesiąkają kulawą polszczyzną). Poza tym Grzebule umknęło, że miałem na tapecie też innych grafomanów.
Ale to nie jest tak oczywiste dla moich wrogów. Tak, wrogów. Bo jak mam nazwać tę sforę – „myślących inaczej”?
Znawcami literatury?
Minęły dwa tygodnie od spotkania z młodymi pasjonatami, marzycielami, by pisać. Potencjalni twórcy, autorzy bestsellerów, (jeszcze w siebie wierzyli) wpatrywali się we mnie z nadzieją w oczach. A ja? Co ja mogłem im przekazać? Wiedza? A cóż to jest ta – wiedza pisarska? Stek bzdur. Bo jak się czegoś nie czuje, to gówno z tego, że masz podstawy. Jak nie ma samodyscypliny, to nic nie osiągniesz. A jak jeszcze na twojej drodze pojawi się sfora wilków gotowa skoczyć ci do gardła, to co zrobisz? Gówno, nic nie zrobisz. Jak się bronić?
Jedni radzili – po prostu pisz i się nie przejmuj. Inni trzymaj fason i olej to…
Łatwiej powiedzieć niż zrobić.
I tak ze zgnojoną duszą, umysłem poszedłem na to spotkanie.
Bohater ze zgnojoną duszą idący umysłem na spotkanie jest wprawdzie ciekawy, ale jeszcze ciekawsza jest typowa dla Grzebuły pętla: bohater jest na spotkaniu, potem przemyślenia go stamtąd zabierają, a następnie dowiadujemy się, że dopiero na nie idzie. Oczywiście ta krytyka, że chodzi się na nogach, a nie na umyśle, i że trzeba zadbać o to, by zdarzenia prezentować w sensownej kolejności (co wcale nie znaczy chronologicznie), jest niemerytoryczna, chamska i sprowadza się do mieszania autorki z błotem.
Jeśli masz tak silną potrzebę tworzenia, pisz. Olej krytykantów, ponieważ większość z nich to też frustraci, bo im nie wyszło. Bo nie mają pomysłów. Bo dla nich słowa nie mają przestrzeni. Są jednowymiarowe. A ty oprócz tego, że uważasz iż słowa są obrazami, to jeszcze towarzyszą ci wizje.
Grzebuła się podniosła. Krytycy, pardon, krytykanci, to frustraci, a ona ma obrazy i wizje. Brak warsztatu Grzebuła rekompensuje sobie ideologią: „Słowa są dla mnie obrazami, które uwieczniam w książkach”. Podczas gdy słowa innych „nie mają przestrzeni” i „są jednowymiarowe”. Czyli inni to prymitywni rzemieślnicy, a ona artystka. Stek bzdur, bo słowa nie są obrazami. Za pomocą słów można stworzyć obraz, tylko trzeba umieć to zrobić. Trzeba wiedzieć, co dane słowa znaczą, jak zmienia się ich znaczenie w danych kontekstach, i trzeba je umiejętnie ze sobą łączyć. I to jest właśnie warsztat. Jeśli się go nie ma, to tworzy się nie obrazy, tylko bohomazy, i wypisuje nonsensy, że 26-letni pisarz nie jest młody i że chodzi na umyśle.
– To przebija z twoich książek. Czytamy je z mamą. Miron również, i choć nie jesteśmy obiektywni to z całą pewnością uważamy, że ty widzisz to, co piszesz.
My się jednak będziemy upierali, że Grzebuła nie widzi tego, co pisze.
– Ale ludzie, ci z tak zwanego koła twórców, mnie prześladują… – szepnąłem.
– A może wszystko wyolbrzymiasz? – przerwał. – Może nie dostrzegasz celu, który im przyświeca? Nie pomyślałeś o tym?
– Celu? – Usiadłem zaintrygowany jego słowami. Tato powiedział coś, co zmusiło mnie do zastanowienia. Podał mi rękę i obaj po chwili staliśmy pośród półek pełnych książek, fotela, biurka i komody w moim królestwie wizji.
– Cel może być jeden. Lecz każdy z tych, co cię krytykują mają swoje punkty odniesienia. Jedni być może kierując się życzliwością, chcą wskazać niedociągnięcia w tekstach, lecz inni zrobią wszystko, by cię wyeliminować. Stanowisz dla nich konkurencję.
Tak, autor stosujący w swoim królestwie wizji konstrukcje gramatyczne „każdy mają” i utrzymujący, że wskazanie niedociągnięć i eliminacja, to ten sam cel, tylko inny punkt odniesienia, rzeczywiście stanowi poważną konkurencję dla innych pisarzy.
Czy wiedzą państwo, co się stanie z owym podłym krytykiem w powieści Grzebuły? Zginie śmiercią samobójczą. Nie, proszę na mnie nie krzyczeć, to nie spojler. Znaczy się spojler, ale nie ja ujawniam, co się stanie, lecz sama autorka na Facebooku:
Fajnie być autorem, można uśmiercać, i to bez wyroku :-) bez wizji skazania na dożywocie. :-) I pierwszy raz - z przyjemnością - dopuszczę się uśmiercenia jednego bohatera powieści "Samotność twórcy - Klątwa" :-)
Czy zasłużył na śmierć? Może i nie, ale mam taką fantazję. (…) skoro ludzie potrafią być tak podli, to czy mnie jako autorce, nie wypada - tylko w fikcji - doprowadzić do śmierci wroga? Otóż wypada. (…)
Postaram się by wpadł w szał... by rzucił się w przepaść, bo sprowadzę na niego taką "hańbę", którą wymierzy mu grafoman, że nie pozostanie mu nic innego, jak tylko czeluść, otchłań piekieł :-) Będę mieć ubaw. Jak dobrze móc pisać i na pohybel - WYDAWAĆ!
Sobie na pohybel? Myślę, że ja też będę miał niezły ubaw, czytając, jak Grzebuła mnie ukatrupia (no niestety, ale na opis własnej śmierci to już będę musiał wyłożyć kasę). Grażynę Strumiłowską, jak wnioskuję z komentarza, chyba trochę oburzyło takie rozprawianie się z nieprzychylnym krytykiem, ale ja uważam, że tego rodzaju literacka zemsta jest w pełni dopuszczalna. Zresztą byłbym hipokrytą, gdybym uważał inaczej, bo sam w swojej powieści krytyka pobiłem. Fakt, że nie za zjechanie książki, tylko za zjechanie jej bez czytania (a oceniał fabułę, nie język).
Nie niszczę, nie plugawię niczyjego imienia, nazwiska w rzeczywistym świecie, bo aby tak robić trzeba nie mieć... No właśnie, czego nie ma taki człowiek? Serca? Sumienia? a może jednego i drugiego? Albo uproszczę, użyję potocznego języka. taki ktoś to dupek... Którego trzeba równie szybko zmieść z powierzchni, jak on usiłuje ciebie, mnie i innych.
Już wydawało się, że Grzebuła zaczęła chwytać, o co chodzi z tą krytyką literacką, a tymczasem tutaj całkowity regres. Twierdzi, że niszczę i plugawię jej nazwisko. Dziwne, bo dotąd byłem przekonany, że Marta Grzebuła publikuje swoje grafomańskie teksty świadomie i dobrowolnie i równie świadomie i dobrowolnie informuje świat, że to ona je stworzyła. Nic mi nie było wiadomo, bym do jednego czy drugiego przykładał rękę. Jeszcze ciekawsze są przymioty, których Grzebuła oczekuje od krytyka: serce i sumienie. Serce oznacza pobłażliwość, wyrozumiałość, patrzenie na błędy przez palce. Wszystko piękne cechy, tyle że u krytyka całkowicie nie na miejscu. Domaganie się, żeby krytyk miał serce, jest żądaniem ze strony grafomanów, by stosować wobec nich taryfę ulgową. Selfy chcą uchodzić za prawdziwych pisarzy, spijać związaną z tym śmietankę, a jednocześnie mieć specjalne względy, immunitet. Tak na dobrą sprawę to przyznają w ten sposób, że w rzeczywistości nie potrafią pisać: my wiemy, że macie rację, że z nas żadni pisarze, ale nie bądźcie chamy, dajcie nam się w to bawić. Sorry, ale nie, bo to jest oszukiwanie czytelników.
Co do sumienia, to ostrzega ono, że robimy coś złego, nieprzyzwoitego, niegodnego. Czyli rzekomo ja, nie mając sumienia, nie dostrzegam, że wyśmiewając teksty Grzebuły, robię coś złego, nieprzyzwoitego, niegodnego. Tymczasem, i może sobie w końcu to wszyscy grafomani z Grzebułą na czele zakonotują, prześmiewcza analiza cudzego tekstu jest powszechnie uznaną, stosowaną od dawna i w pełni akceptowalną formą krytyki literackiej (proszę sobie poczytać „Książki najgorsze” Barańczaka). Nie ma w niej nic nagannego, nie narusza ona żadnych norm społecznych (za to naruszeniem norm społecznych i naganne jest obrażanie adwersarza i nazywanie go dupkiem). Sami się ośmieszacie swoimi tekstami, wasze teksty nie są beznadziejne dlatego, że ja o tym napisałem, tylko dlatego, że takie stworzyliście.
Wróćmy do powieści. W tym, nazwijmy to, manifeście pisarskim, Grzebuła – oczywiście nieświadomie – prezentuje klasycznego grafomana. Człowieka, który pisze szybko, dużo (po kilkanaście godzin dziennie) i nie potrafi skupić się na jednej książce („To właśnie te wizje mnie prześladowały. Bywało, że pisząc jedną powieść w głowie pojawiały się obrazy [czyli obrazy pisały powieść - przyp. mój] niezwiązane z fabułą danej książki. Wtedy przeskok i nowe kartki, nowe zapiski… szybko, by nie umknęły”). Który nie pracuje nad warsztatem, nie poprawia go, brakuje mu na to czasu, bo przecież ma światu tak dużo do powiedzenia, że szkoda marnować ten czas na gramatykę, składnię, interpunkcję. Kto to widział, pisać jedną książkę przez dwa lata, skoro można przez ten okres spłodzić dwadzieścia cztery. Zamiast warsztatu są więc obrazy, wizje i inne górnolotne pierdoły, mające wyjaśniać, dlaczego język wypuszczanych tekstów woła o pomstę do nieba. Obrazy, które w drodze z głowy na papier przekształcają się w bohomazy, bo na przeszkodzie staje język, nad którym grafoman w najmniejszym stopniu nie panuje.
Typowa dla grafomana jest niezgoda na krytykę: nieakceptowanie jej, dopatrywanie się w niej wrogości, zawiści, tłumaczenie jej sobie frustracją krytyków. I domaganie się, by zostawić go w spokoju.
Typowa dla grafomana jest niecierpliwość, z jaką chce pokazać swoje wypociny światu. Grzebuła zachęca do czytania tej powieści na Facebooku, a dopiero przy zapytaniu przez jedną z komentujących o egzemplarz recenzencki, wychodzi na jaw, że książka jest gotowa zaledwie w połowie (sic!). Z faktu, że mając część, Grzebuła ją publikuje, wynika też, że nie wraca już ona do tego, co napisała, żeby powieść dopracować. Nic dziwnego, że kończy swoje książki w miesiąc i że ich poziom jest jaki jest.
I niestety typowa dla grafomana jest deklaracja, że będzie pisał mimo wszystko. Grzebuła zaznacza we wstępie do „Samotności twórcy: „Nikt nie podetnie mi skrzydeł… Nie ma na świecie takiego jadu, takich słów, które by unicestwiły moje marzenia”. Analiza tekstu dowodząca czarno na białym, że grafoman nie potrafi pisać, jest dla niego jadem. Bo grafomania to, niestety, choroba, i to ciężka. Człowiek, który nie ma predyspozycji do uprawiania sportu, nie pcha się na olimpiadę, mężczyzna, który ma dwie lewe ręce, nie usiłuje za wszelką cenę zostać stolarzem, brzydka dziewczyna zdaje sobie sprawę, że w wyborach miss nie ma czego szukać, a pisarskie beztalencie dotknięte grafomanią będzie tworzyć bez względu na wszystko.
PS. Do obrońców grafomanii, którzy się zlecą, chociaż normalnie mojego bloga nie czytają:
a) jeśli zarzucisz mi pisanie dla podniesienia statystyk, to przyjmij do wiadomości, że mogę sobie pisać dla podniesienia statystyk, więc jeśli nie wykażesz, że obala to moje argumenty, twój komentarz zostanie skasowany;
b) jeśli wyrazisz opinię, że mam obsesję na punkcie Marty Grzebuły, to dopóki nie wykażesz, że są jakieś ograniczenia, jeśli chodzi o liczbę tekstów danego autora, jaką można skomentować, i że ta liczba wynosi mniej niż jedną piątą wszystkich jego tekstów (bo to jest trzecia książka Grzebuły na piętnaście przez nią napisanych, którą komentuję), twój komentarz zostanie skasowany;
c) jeśli napiszesz, że obrażam autorkę, nie siląc się na dowód w postaci cytatu, w jaki sposób obrażam, twój komentarz zostanie skasowany;
d) jeśli zechcesz zdezawuować ten tekst, twierdząc, że jestem słabym pisarzem, to jeśli nie wskażesz, jaki związek występuje między moimi powieściami a poziomem tekstów Grzebuły, twój komentarz zostanie skasowany;
e) jeśli nie potrafisz dyskutować i formułować argumentów („nie masz pan racji, bo”), tylko gołosłowne tezy („nie masz pan racji”), najlepiej w ogóle nie komentuj; jeśli nie umiesz podjąć dyskusji, wyjaśnienia, że masz tysiąc powodów, by nie podjąć dyskusji, są zbędne.
Dodam, że madame Grzebuła nie ma pojęcia o frazeologii (stawia się czoło, nie: czoła, chyba że ma się ich więcej niż jedno), a myślniki sieje jak chłop ziarno. Krótko mówiąc, a bunch of malarkey, jak mawiają anglojęzyczni, czyli stek bredni. Nazwisko bohatera wyjątkowo trafnie wybrane, choć pewnie przez przypadek, bo nie podejrzewam autorki ani o znajomość angielskiego (nawet polskiego nie opanowała choćby na trzy plus), ani - tym bardziej - o dystans do siebie i autoironię. A pod poprzednim postem zapomniałam napisać, że liczę na relację z procesu stulecia. Sprawa Gorgonowej to będzie przy tym pikuś. Pan pikuś.
OdpowiedzUsuńbaba_potwór, jest Pani w błędzie. Stawia się zarówno czoła, jak i czoło. Pierwsza wersja używana jest częściej. Może warto zainwestować w słownik frazeologiczny?
Usuńhttp://sjp.pwn.pl/slowniki/stawi%C4%87-czo%C5%82a.html
Relacja na pewno będzie, choć dopiero po sprawie, obawiam się, że adwokat nie byłby zadowolony, gdybym ją na bieżąco opisywał.
UsuńTym razem się Pani pomyliła, Pani Kamilo, „stawić czoła” też jest poprawnie, choć nie wszystkie słowniki podają obie wersje. Co oczywiście nie zmienia faktu, że Grzebuła o frazeologii nie ma pojęcia.
Nie wpadłem na to, że nazwisko pisarza przypadkiem jest znaczące, uśmiałem się teraz. Grafomanom to chyba jakiś złośliwy duszek na ramieniu siedzi i podszeptuje ośmieszające tekst rozwiązania.
http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/stawic-czolo-czy-czola;10273.html.
OdpowiedzUsuńNie masz Pan racji, bo piszesz Pan dla podniesienia statystyk z tego powodu, że jesteś Pan słabym pisarzem z obsesją na punkcie p. Grzybuły, którą bezustannie obrażasz.
OdpowiedzUsuńI mieszasz z błotem.
UsuńZniekształcanie jej nazwiska obrażaniem ni czorta nie jest.
Usuńbaba_potwór, wygląda na to, że powyższy komentarz jest ironiczny, bo celowo łamie wszystkie zasady sformułowane wyżej przez p. Pollaka, a literówka w nazwisku była niezamierzona :-)
UsuńOczywiście, że ironiczny. Dlatego zostawiłem, doceniam ironię :-)
UsuńA, to przepraszam, mam dziś za mało krwi w kawie i umysł pracuje na zwolnionych obrotach :).
UsuńKolejne dwa komentarze znikają, więc powtórzę NIE WYSILIŁ SIĘ PAN
OdpowiedzUsuńWziął Pan tekst surowy, poddany pod ocenę dal czytelników mojego blogu. NIE WYDANY, SZEROKO NIE PUBLIKOWANY fragment, który raczył Pan tak potraktować dziś już w wersji oryginału powieści SAMOTNOŚĆ TWÓRCY - KLĄTWA, nie istnieje. A tak czekałam, sądząc że naprawdę się pan postara, a okazało się że wciąż ma do czynienia z tym samym, z "drogą na skróty, i po łebkach aby tylko przyłożyć.
Marta Grzebuła
Pani komentarze nie znikają, tylko w ogóle nie dochodzi do ich zamieszczenia, niech sobie Pani przeczyta objaśnienie odnośnie do komentarzy.
UsuńTak, oczywiście, w wersji oryginału powieści ten szeroko nie publikowany fragment przeistoczył się w literackie arcydzieło. Wszyscy jesteśmy o tym głęboko przekonani.
Zwracam honor, rzeczywiście komentarze znikają. Właśnie odkryłem, że nie ma jednego mojego, mimo że jest w panelu. Komuś jeszcze zniknął komentarz?
UsuńBlogspot czasami z sobie tylko znanych przyczyn wrzuca niektóre komentarze do spamu.
UsuńJako analfabetka IT - empirycznie - najpierw trzeba kliknąć jako kto pisze się. A nie potem :D
UsuńPrzez pośpiech grafomanka znów popełnia błędy, ale muszę dopisać, pierwszy raz ROZBAWIŁ MNIE PAN, sądziłam, że zajmie się Pan obróbką JOKERA czy innej WYDANEJ powieści,ale wziął Pan surowy tekst? czuję zawód. Aha, rozumiem,bo poświęcony Panu? Nie, nie do końca Panu. Reprezentuje Pan "środowisko" które za rok, jak powieść się pojawi będzie dokładnie przedstawione, mechanizmy które rządzą ludźmi pragnącymi udowodnić swoją wyższość - ja grafomanka Panu to mówię - nie stoi Pan ani nade mną ani innymi. Nie wiedza a coś o czym Pan chyba do końca nie wie, określa człowieka jego wartość. Panie Pawle i pozostali komentatorzy, muszę Was zaskoczyć, "zasadność pozwu" istnieje. A to że "zdradzam" szczegóły, niech nikogo nie dziwi. Pan Paweł mógłby jedynie odpowiedzieć mnie lub prawnikowi na maila, który został wysłany dwa dni temu.
OdpowiedzUsuńM.Grzebuła
No to niech mi pani tego „Jokera” podeśle, z chęcią zrecenzuję. Będzie mogła pani uwzględnić recenzję w pozwie.
UsuńPani Marto, a czemu w ogóle publikuje Pani taki tekst stanie surowym? Pytam z życzliwością. Przecież to wizytówka książki. Masa ludzi, gdy to zobaczy, nie doczeka na "dopracowany" tekst końcowy, tylko zrazi się, widząc błędy.
UsuńUdostępniane za darmo "zajawki", jeśli mają być reklamą książki, zachęcać do jej przeczytania, muszą być dopracowane. W przeciwnym razie, efekt jest przeciwny i nie ma co się obruszać na recenzentów, że taki tekst "surowy" znaleźli i skrytykowali, można mieć jedynie pretensje do siebie, że coś takiego się zamieściło.
Niech Pani nie mówi, że te rozpaczliwe próby ratowania twarzy wzięła Pani za dobrą monetę. Naprawdę Pani myśli, że ci, co doczekają dopracowanego tekstu końcowego, zobaczą coś innego?
UsuńNie wierzę, że da się wiele z tym zrobić, ale wydaje mi się, zwykłą oznaką szacunku dla czytelnika jest oddanie mu książki w stanie maksymalnie dopracowanym, zrobienie wszystkiego, co się da, zanim tekst ujrzy światło dzienne. Publikowanie tekstów "w stanie surowym" i tłumaczenie się, że jeszcze nie widziały korekty, jest dla mnie niepoważnym traktowaniem czytelnika.
UsuńPrzeczytałam zamieszczony gdzieś tam darmowy fragment "Jokera" i zaraz na samym początku walnęła mnie po oczach nazwa miejscowości, w której dzieje się akcja: Little Metropolis. Nazwa została nadana... na pamiątkę Warszawy, przez polskich emigrantów, którzy tam się osiedlili, że niby "mała stolica" (khę). Dobrze, że inni emigranci nie byli tak kreatywni, bo mielibyśmy całą Amerykę usianą miejscowościami w stylu "Little" albo "New Metropolis" ;)
UsuńJeśli wziąć pod uwagę, że "metropolis" nijak nie oznacza stolicy i w zasadzie w ogóle niezbyt jest po angielsku, to imigranci musieli mieć problemy z miejscowym narzeczem. Co poniekąd nie dziwi, jeśli zna się np. twórczość Sienkiewicza poświęconą tej smutnej tematyce. I tak autorka Grzebuła osiągnęła efekt realizmu.
UsuńW przeciwieństwie do Pana nie skreślam z góry wszystkich, którzy współfinansują wydawanie własnych książek, nie słyszałam też o Marcie Grzebule, zanim Pan o niej nie napisał, ale jej pozew uważam za kuriozalny. Ta pani nawet w swoim życiorysie zamieszczonym na jej profilu na facebooku popełniła tragiczne błędy składniowe i interpunkcyjne. Jej powieści aż się od nich roją, na co przytoczył Pan stosowne cytaty. Ciekawa jestem na przykład, co to jest "ledwie ziejąca szkapa";).
OdpowiedzUsuńPomysł, żeby krytykujących ciągać po sądach, uważam za całkowicie chybiony i szkodliwy przede wszystkim dla samej pani Grzebuły.
„Ledwie ziejąca szkapa” jest poprawne, „ziać” to „ciężko, z trudem oddychać”. Do porównania można by się przyczepić, bo są dwa różne znaczenia słowa „jeździć”, ale niech będzie, że wyszła jej dopuszczalna ekwilibrystyka językowa.
UsuńNie przypominam sobie, żebym trafiła gdzieś na to słowo w takim kontekście; może się nie znam, ale moim zdaniem wyrażenie "ziejąca szkapa" jakoś źle brzmi.
Usuń„Konny posłaniec, usmażony w pocie,
UsuńLedwie ziejący, niosąc pozdrowienie”
(z „Króla Leara” w przekładzie Józefa Paszkowskiego)
Widocznie w XIX wieku rzeczywiście tak się mówiło i pisało:). Nie wiedziałam o tym.
UsuńNo tak, źródło rzeczywiście nie najświeższe :-)
UsuńPanie Pawle, w cytowanym przykładzie zieje posłaniec a nie koń. Zazwyczaj stosuje się czasownik "ziać" do psa lub człowieka, koń nie bardzo umie dokonać tej sztuki, konie raczej dyszą niż zieją. Niemniej "ledwie ziejąca szkapa" jako figura stylistyczna jest dopuszczalna w ramach swobody poetyckiej.
UsuńOdróżniam, Panie Piotrze, konia od konnego posłańca. I nie zgadzam się, że „ziać” odnosi się tylko do psów, słownik frazeologiczny mówi ogólnie o zwierzętach.
UsuńWydaje mi się, że prawidłowo będzie "ziająca", chodzi o tę szkapę. Słowa "ziejący" użyłbym w odniesieniu do np. kompostu.
UsuńMoim zdaniem grubo Pan przecenia znaczenie takich tworów, pisząc o psuciu literatury.Gdyby nie wpisy na Pana blogu, nigdy nie dowiedziałbym się, że istnieje ktoś taki jak Marta Grzebuła czy Aleksander Sowa. Nie znam też nikogo, kto kupowałby książki takich wydawnictw ze współfinansowaniem, bo chyba nietrudno się zorientować, że za wydawnie własnych powieści płacą z reguły literaci z gimnazjum i okolic, którzy co prawda sami nie czytają, bo nie mają czasu na takie pierdoły, ale za to garną się do pisania i zajmowania czasu innym). Z literaturą to wiele wspólnego nie ma, ale jak ktoś chce i go stać, to niech sobie spełnia marzenia jak Florence Foster Jenkins. Każdy, kto ma głowę na karku i tak zorientuje się po darmowej próbce, z czym ma do czynienia. To trochę tak, jakby pisać, że filmy kręcone w ogródku za domem przez wuja Stefana psują kinematografię.
OdpowiedzUsuńZgadzam się! Panie Pawle, co by Pan powiedział o człowieku, który krzyczy: "Nienawidzę bananów!" a codziennie je kupuje, zajada krzywiąc się z obrzydzenia, napycha nimi usta, pluje i znowu gryzie? Zła literatura istnieje od zawsze: Halequiny, obrzydliwe horrory, pornografia Joan Collins... I co z tego? Wystarczy obchodzić z daleka. Czy można naprostować wszystkie krzywe płoty, wyczasać futerka wyleniałym kotom? Jest Pan inteligentną osobą, jak to możliwe, żeby nie dostrzec, że wpada się we własne sidła? Polemika z Grzebułą już dawno osiągnęła poziom równy kłótni dwójki dzieciaków, jedno krzyczy: "Ale jesteś paskudna! Jak Peppa Pig!" Drugie: "A ty jesteś brzydka jak Rebecca Królik!" Długo tak można?
OdpowiedzUsuńNie. Chodzi o człowieka, który krzyczy "nienawidzę nadgniłych bananów!" a jako, powiedzmy, tester owoców ma z nimi niestety często do czynienia, i mówi o tym głośno, i piętnuje nieuczciwych dystrybutorów i niekompetentnych plantatorów.
UsuńTo po pierwsze.
Po drugie, mówimy tutaj o pseudoliteraturze psudopisarzy wydawanych przez pseudowydawnictwa, które szkodą rynkowi książki i czytelnictwu (i dlatego nie można obchodzić tego zjawiska z daleka), a nie o literaturze niższych lotów (słabsi pisarze albo ghost writerzy, którzy mają jakieś pojecie o języku, i którym pomogli profesjonalni redaktorzy i korektorzy w wydawnictwie z prawdziwego zdarzenia).
Po trzecie wreszcie, nie widzę tu żadnej polemiki ani tym bardziej kłótni dwóch dzieciaków. widzę ostrą, ale dozwoloną i uprawomocnioną krytykę opublikowanych tekstów z jednej strony i cokolwiek histeryczną, przesadną i zupełnie nieodpowiednią reakcję na tę krytykę ("atakują mnie!", "chcą zniszczyć!", "szkalują!", "zazdroszczą", "frustraci!", "dupki!").
Szczepan
Ale od horroru i gorę proszę się odpiórkować. ;)
UsuńDla niektórych łzawe romanse są obrzydliwe.
Szczepan, ze książki istniały na długo przed tym, jak pojawił się self-publishing. Tak to jest - ludzie lubią wertować głupoty, nie każdy sięgnie po Kafkę. Wydawanie własnym sumptem to bardziej obraz naszych czasów, kiedy nikt nie chce być odbiorcą, a każdy twórcą. Wydawane w małych nakładach, rozdawane w gronie rodziny i znajomych szkody nie czynią. No chyba, że znany bloger weźmie na warsztat takie "dzieło" i zacznie nad nim jazgotać. Czyżby umknęło ci, że pani Grzebuła sprzedała przwie 800 egzemplarzy Obsesji dzięki piętnującemu ją postowi? Paradoksalnie pan Pollak przyczynił się do upowszechnienia tego utworu. "Tester bananów" jak to ująłeś nie lamentuje nad przegniłym owocem, nie woła o pomstę do nieba etc. Po prostu go wyrzuca niedbałym ruchem ręki. Pozdrawiam.
UsuńDanko, nie mogę się zgodzić.
UsuńWydanie w małym nakładzie jednej koszmarnej, potencjalnie szkodliwej pozycji nie byłoby powodem do bicia na alarm. Czyżby umknęło Ci jednak, że takich pozycji są setki?
I zdarza się, że część z nich sprzedaje się z tych czy innych powodów w całkiem przyzwoitych (relatywnie) nakładach. Potworki pseudoliteracke powoli się zadomawiają na rynku książki. Trzeba zatem o nich mówić i je krytykować. To zadanie krytyka, taka kontrola jakości produktu, jak u testera bananów (który jeśli nie zwraca głośno uwagi na wadliwe i potencjalnie szkodliwe produkty wchodzące na rynek jest beznadziejnym testerem i nie spełnia należycie swojej funkcji).
Sz
Pan Szczepan tak idealnie oddaje moje poglądy (usunąłbym tylko słówko „cokolwiek” przed „histeryczną”), że ja już w tym wątku nie muszę zabierać głosu. Tylko dla porządku chciałbym zwrócić uwagę, że w zapowiadanym pozwie sądowym pani Grzebuła twierdzi, że moja krytyka spowodowała obniżenie, a nie podwyższenie sprzedaży. W najlepszym razie wiemy więc tyle, że pani Grzebuła kłamie (co jej się zdarza dość często), ale nie wiemy, która wersja jest prawdziwa.
UsuńPozwolę sobie na wtrącenie się w Państwa dyskusję. Krytyka utworów takich jak książki Marty Grzebuły to nie jest dbanie o poziom literatury w takim sensie, że Pan Paweł napisał "to słabe, nie kupujcie". Nie napisał tego, wykazał za to błędy popełniane przez autorkę i często daje do zrozumienia (nie tylko w przypadku p. Grzebuły), że powinno się pisać o wiele staranniej (albo więcej czasu poświęcić na poprawki, tudzież zaufać redaktorom prawdziwego wydawnictwa) albo wcale. I to jest moim zdaniem najważniejszy cel takiej krytyki - bo jeśli się będzie o tym mówić, to może jednak te setki rwących się do pisania nastolatków zastanowią się nad tym, co robią i postarają się o lepszą jakość swojej twórczości. Na początku rozwoju życia literackiego w internecie, tego typu osoby publikowały opowiadania (lub inne krótkie formy, nie od razu 400-stronicowe powieści) na stronach do tego przeznaczonych i tam mierzyły się z reakcją zarówno czytelników, jak i administratorów serwisu występujących w roli krytyki. To miewało wpływ na ich dalsze kroki - albo bardziej nad sobą pracowali, albo zarzucali pisarstwo, bo "nikt nie poznał się na moim geniuszu". Teraz każdy, kogo tylko stać, od razu wydaje książkę i myśli, że sam fakt wydania oznacza, że jest to dzieło genialne. Warto, żeby krytyka brała na warsztat takie książki, bo to wskazuje potencjalnym młodym twórcom drogę, którą warto podążać (drogę starannej pracy, a nie wydawania na hurra tego, co przyniesie "natchnienie").
UsuńMagdalena
Z tym akurat się zgodzę, choć z drugiej strony - jeżeli pani Grzebuła ma swoich czytelników, to o czymś to swiadczy. Zwyczajnie jest zapotrzebowanie na książki, w których bohaterowie tarzają się na kanapie, piją wino a wiatr im muska spocone piersi. Niektórzy ludzie nie mają ochoty czytać rozważań o sensie istnienia. Literatura nie służy im ku zbawieniu, lecz rozrywce. I nikomu nic do tego, tak mi się wydaje.
UsuńAle nic nie stoi na przeszkodzie, by książki, w których bohaterowie tarzają się na kanapie i piją wino, były napisane poprawną polszczyzną. Co więcej, powinny być napisane poprawną polszczyzną.
UsuńTo prawda, skoro jednak są czytelnicy, którzy wybierają grafomanię, żeby poczytać o pieszczeniu się na kanapie - to i tak ich sprawa. O gustach się nie dyskutuje, to strata czasu. Lepiej się odpórkować, jak ktoś wcześniej napisał. Pozdrawiam
UsuńChce Pani powiedzieć, że niektórzy czytelnicy wybierają świadomie książki napisane niepoprawną polszczyzną, bo taki mają gust? Ja będę się upierał, że oni nie zdają sobie sprawy, że taką książkę mają w ręce.
UsuńAnonimie,
OdpowiedzUsuńwuj Stefan nie ma szans na psucie kinematografii, bo nie reżyserował ze współfinansowaniem i nie usiłował wyświetlać swojego dzieła w kinach.
Wiele kinematograficznych gniotów powstaje, jak biorą się za nią nieodpowiedni ludzie. Jak dwóch słabych aktorów kina akcji bierze się za produkcję filmu, to powstaje "John Wick".
Jak czytelnik Harlequina bierze się za pisanie, to powstaje "Obsesja".
Wuj Stefan ze swoja kamera VHS, na komunii bratanicy nie ma tu nic do rzeczy.
Danka, a Ty wciąż nic nie rozumiesz. To nie jest równorzędna dwójka dzieciaków.
Zestawianie hollywoodzkiego blockbustera z powieścią, o której oprócz autorki wie tylko jej rodzina i kilkanaście koleżanek-blogerek dowodzi, że to raczej Ty, Jaśku, nic nie rozumiesz. Podtrzymuję pogląd, że wpłyt takiej twórczości na literaturę jest żaden i szkoda czasu na udowadnianie, że wytworom grafomanów przegrywających walkę z polszczyzną do literatury jeszcze daleko.
OdpowiedzUsuńA jak myślisz, czemu ten gniot stał się blockbusterem (dziękuję, zapoznałem się z nowym słowem)?
UsuńWidzowie od dawna pozwalają na wciskanie sobie chłamu. Kiedyś twórcy wczesnej kinematografii traktowali nowe medium, jako środek wyrazu artystycznego, a nie wspomniany przez Ciebie skok na kasę.
Rozumiem, ze teraz czytelnicy mają pozwolić, żeby z literaturą również sięgnęła poziomu dna, bo póki co jest tego mało...
Niech mi ktoś wyjaśni, w jaki dokładnie sposób powieści na przykłąd Marty Grzebuły "szkodzą rynkowi książki i czytelnictwu"? Że niby ktoś kupuje taką "Obsesję", czyta, uznaje, że wszystkie książki są takie i nie sięga po następne? Bzdura, nie traktujmy czytelników jak bezmózgów.
OdpowiedzUsuńNie "bzdura", tylko tak jest. Na jakiej podstawie ktoś ma oceniać, czy czytanie może być frajdą? W nieco tylko złagodzonej wersji ów ktoś nigdy już nie sięgnie po inną polską powieść.
UsuńAwdar
Rozmawialiśmy już o tym, nieprawdaż?
UsuńArbitralna opinia, że potencjalna szkodliwość pseudoliteratury to "bzdura" nie zmienia faktu, że ryzyko szkody istnieje. Słaba książka może zniechęcić do czytania, a mniej doświadczony czytelnik może, dajmy na to, nauczyć się złej formy "z nad" zamiast "znad", bo tak widział w książce ("przesiąkanie kulawą polszczyzną", jak to Pan Paweł ujął we wpisie).
Sz
Sama myśl, że pierwszą polską powieścią przeczytaną w życiu miałaby być akurat powieść M. Grzebuły lub kogoś piszącego na podobnym poziomie wydaje się z lekka absurdalna, no ale oczywiście nie sposób zaprzeczyć, że gdyby ktoś wyrabiał sobie literacki gust na publikacjach tego typu, byłaby to absoluna katastrofa. Wierzę jednak, że dzięwięć osób na dziesięć na pierwszy rzut oka zauważy, że stół się chwieje, a dach przecieka. Pozdrawiam.
UsuńW taki na przykład, że jak ludzie przeczytali świetny kryminał Stiega Larssona, to sięgnęli po następne szwedzkie kryminały, bo uznali, że inni Szwedzi piszą podobnie. Jak czytelnik rozbije się o „Obsesję”, to może uznać, że inni polscy autorzy są równie nieudolni.
UsuńCo do generaliów: każdy utwór, który pozostawia odbiorcę (czytelnika) gorszym, niż był przed przeczytaniem, jest zły. To właśnie ten przypadek. Taka książka pozostawia czytelnika z głową pełną tandetnych skojarzeń, płaskich konceptów, a także z poważnie z naruszoną wiedzą o polskiej gramatyce, składni oraz interpunkcji.
Usuń"Ale dobrze, gotów jestem zrecenzować całą powieść Grzebuły, żeby ocenić również rozwiązania fabularne. Ponieważ znam się na kryminałach, interesuje mnie powieść „Joker”, proszę autorkę o przesłanie na e-maila e-booka w formacie mobi i pdf, adres z boku w lewej kolumnie." - to już jest bezczelna próba wyłudzenia. Aż taki Pan biedny, że nie stać Pana na zakup książki?
OdpowiedzUsuńPaulina Komorniczak
Szanowna Pani Komorniczak, w świecie wydawniczym jest przyjęte, że egzemplarze recenzenckie recenzenci otrzymują za darmo. Zwłaszcza jeśli to autorowi/wydawnictwu zależy, by recenzent napisał o książce, a zdaje się, że to właśnie pani Grzebuła domaga się, bym zrecenzował całą jej książkę, a nie ograniczał się do fragmentów.
UsuńCzy w świetle tego wyjaśnienia jest Pani w stanie przeprosić za słowa o „bezczelnej próbie wyłudzenia”, czy też nie będzie Panią na to stać?
Nie będę za nic przepraszać. Trzeba mieć trochę godności osobistej i umiaru, powinien się Pan wstydzić, dla postronnego obserwatora jest to dziwne, że po tak wnikliwej analizie i krytyce, wymaga Pan jeszcze od autorki egzemplarza recenzenckiego. Wystarczająco już się Pan wypowiedział na temat jej twórczości, a jeżeli chce Pan ją dalej analizować, powinien na swój własny koszt zakupić sobie potrzebne materiały (w tym przypadku książkę). Każdy normalny recenzent, jak mu się twórczość danego autora nie podoba, omija go szerokim łukiem. Pan robi to z premedytacją, więc niech Pan nie wymaga, aby ktoś Panu to ułatwiał.
UsuńNo przecież autorka ma pretensje, że analiza nie dość wnikliwa, bo nie obejmuje całej książki, i właśnie uważa, że nie wypowiedziałem się wystarczająco, bo tylko o fragmentach, a powinienem o całości.
UsuńSkoro każdy normalny recenzent omija twórczość autora, który mu się nie podoba, to skąd się biorą negatywne recenzje?
Mam wrażenie, ze nie wie pani, na czym polega praca recenzenta. Otóż czyta on nie to, co mu się podoba, tylko to, co mu do czytania zlecą. To tak jak z lekarzem, który też nie wybiera sobie pacjentów. A skoro pani Grzebuła nie chce przesłać egzemplarza swojej epopei, to niech nie ma pretensji, że oceniane są dostępne fragmenty.
UsuńOwszem pojawiają się negatywne recenzje, nikt temu nie przeczy i jest to całkiem normalne zjawisko. Normalny recenzent, jak raz się przejedzie na twórczości danego autora, więcej nie sięga po jego książki. Z tego co ja się orientuję, to recenzenci sami wybierają sobie książki, które chcą otrzymać i zrecenzować, nikt ich do niczego nie zmusza. Każdy dobiera sobie sam pozycję, które jemu będą pasować. Dzięki temu recenzent nie musi zmuszać się do czytania. I kolejne pytanie tutaj powstaje. Panie Pollak, dlaczego Pan zmusza się do czytania, skoro, to co pisze Pani Grzebuła jest takim grafomaństwem? Nie rozumiem tego! Jest w tym jakieś głębsze podłoże, które wpływa na takie, a nie inne zachowanie. Żaden szanujący się człowiek, krytyk, recenzent nie zawracałby sobie głowy bez konkretnej przyczyny. W czym tkwi problem?
UsuńPK
No i pani Komorniczak ogłosiła nam, że Stanisław Barańczak był nienormalny, bo takiej Anny Kłodzińskiej aż trzy powieści przeczytał i we wspomnianych „Książkach najgorszych” zjechał. Pytanie powstaje, dlaczego Barańczak zmuszał się do czytania, skoro to, co pisała pani Kłodzińska było takim grafomaństwem? Nie rozumiemy tego! Może pani rozumie, pani Komorniczak? Bo musiało być w tym jakieś głębsze podłoże, które wpływało na takie, a nie inne zachowanie. Żaden szanujący się człowiek, krytyk, recenzent nie zawracałby sobie głowy bez konkretnej przyczyny. W czym tkwił problem?
UsuńW powieści Kłodzińskiej pt. „Taniec szkieletów” występuje pederasta i przemytnik nazwiskiem Barańczak :-) Jak widać, myśl o „wrogach” zaprząta grafomańskie umysły bez względu na epokę.
Usuń"Barańczak powieściowy jest jednak nie tyle cynicznym graczem politycznym, co zwyczajnym przemytnikiem platyny. Jest również pederastą i nosi starotestamentowe imię Jakub. Autorka zapomniała niestety obdarzyć go zezem, ślinotokiem i krzywymi nogami. Szkoda;
Usuńcharakterystyka postaci byłaby wtedy znacznie pełniejsza, zaś czytelnik nie miałby wštpliwości co do odrażającego charakteru wszelkiej maści
Barańczaków".
:D
Pani Paulino, zadaniem recenzenta jest zwracanie uwagi czytelników na rzeczy, które nie wszyscy potrafią zauważyć z racji mniejszego doświadczenia. Chodzi po prostu o dzielenie się doświadczeniem. Dlatego jedni recenzenci czytają, co dostaną a inni wybierają to, co wydaje im się dobrym przykładem jakiegoś zjawiska w literaturze. Przy czym nie zawsze wybierają to co im się podoba, bo czasami chcą pokazać zjawiska negatywne.
UsuńPrzeczytałem początek książki tamtej pani i jest żenująco słaby.
OdpowiedzUsuńW zupełności się z Panem zgadzam. Dostrzegam też prosty mechanizm u ludzi nieumiejących pisać i nieuczących się. Nie dochodzi do nich sens krytyki, biorą wszystko osobiście.
Z jednej strony szkoda, że traci Pan czas na tą panią. Z drugiej szanuję rzetelność Pana krytyki. Inny by tylko machnął ręką.
Pana wpis na blogu przypomina mi artykuły, bodajże z Feniksa, jakie popełniał Feliks W. Kres do osób piszących.
Smagał ostro biczem, nie oszczędzał kobiet i dzieci, dźgał celnym komentarzem i przede wszystkim edukował.
Zapominając, że między Panem i tą Panią toczy się mała wojenka internetowa mam przed sobą świetny tekst edukacyjny dla młodych adeptów pisarstwa.
Pana wpis zachowuję sobie na dysku ku potomności. Może będę miał kiedyś okazję pokazać go, bo zawiera wiele oczywistych i zarazem odświeżających prawd o pisaniu.
Bardzo dziękuję Panu za ten wpis.
Pozdrawiam serdecznie,
Paweł
Pani Marta powinna wziąć powyższe uwagi do serca i wykorzystać w kolejnej powieści, a nie puszyć się i oddawać sprawę do sądu.
OdpowiedzUsuńNie wyobrażam sobie, że można w literaturze stworzyć coś wartościowego w ciągu miesiąca. Pierwsza wersja może i jest najlepsza, ale zawsze potrzebuje świeżego spojrzenia, ponownego przeczytania i korekty.
Błędy ortograficzne czy stylistyczne dla pisarza, to nie problem, pod warunkiem, że w wydawnictwie jest osoba odpowiedzialna za redakcję, a tego selfy nie gwarantuje i to, wydaje mi się, jest największym oszustwem w tego typu działalności. Mamy tutaj zachwianą zasada "płacę i wymagam" :)
Pozdrawiam
Arek
No to i ja włożę co nieco do tego koszyka. Piszę (zabrzmiało jak Piję:-) i wiem, jak niełatwo autorowi gdy spotyka się z krytyką. To tak, jakby obcy zajrzał do wózeczka i krzywiąc się powiedział: - W kogo ten mały taki brzydki!
OdpowiedzUsuńPotrzeba potem kilku „sąsiadek”, które powiedzą coś wręcz przeciwnego, ale zadra pod skórą pozostaje.
Mimo wszystko, zbójeckim prawem wszelkiej maści krytyków jest krytykować! Koniec i kropka. Oczywiście, nie mają prawa czepiać się personalnie samych autorów, ale dzieła... bardzo proszę.
To boli, szczególnie wrażliwych ludzi pióra, ale co zrobić.
Możemy tylko wyciągnąć nauczkę na przyszłość, albo spuścić krytykę do kibelka.
Ja też mam gdzieś głęboko taką zadrę, którą omijam dla spokoju ducha, i choć jest bolesna, to na szczęście tylko jedna. Jednak w życiu by mi nie przyszło do głowy pozywać autora recenzji!!!???? Po co miałbym to robić?
Po prostu poprawiłem powieść i wydałem ponownie z innym, lepszym wydawnictwem:-) Radek Lewandowski
"To tak, jakby obcy zajrzał do wózeczka i krzywiąc się powiedział: - W kogo ten mały taki brzydki!" - Widze dosc spora roznice, bo dziecku urody nie poprawisz, za to swoj warsztat literacki i owszem, wlasnie biorac do serca uwagi krytykow. Nie traktuj ich jako "zadr w sercu", bo przeciez nie sa wymierzone w ciebie personalnie. W zamian przemysl czy faktycznie nie daloby sie poprawic tego i owego w swoim pisarstwie, okaz krytykowi wdziecznosc, bo bez jego uwag nie rozwijalbys sie, tylko stal w miejscu, przekonany, ze oto juz osiagnales szczyt swoich mozliwosci.
Usuń"Bo grafomania to, niestety, choroba, i to ciężka. Człowiek, który nie ma predyspozycji do uprawiania sportu, nie pcha się na olimpiadę, mężczyzna, który ma dwie lewe ręce, nie usiłuje za wszelką cenę zostać stolarzem...", ale też nie może Pan temu człowiekowi zabronić tego robić.
OdpowiedzUsuńProszę wybaczyć, ale od zawsze wydawało mi się, że krytyk ocenia tekst, a nie osobowość człowieka - w tym wypadku autora. Mogę się oczywiście mylić, bo nie jestem krytykiem.
Kto nie próbuje nie wygrywa. Ja należę do uparciuchów i jak nie potrafię czegoś zrobić to wałkuję to tak długo, aż osiągnę zamierzony cel. Nie można zabronić ludziom tworzyć. Żyjemy w wolnym kraju (tak mi się przynajmniej wydaje) i każdy może sprzedać to, co wyprodukował, nawet jeżeli jest to mierny towar. Tak działa wolny rynek. Albo się sprzeda, albo nie. Kropka.
Właściwie o Pani Marcie dowiedziałem się przypadkowo, podobnie jak o Panu i stwierdzam, że profesjonalizm z jednej i drugiej strony się zatracił, a zaczęła dziecięca przepychanka. Pana krytyka dotycząca książki p. Grzebuły jest rzeczowa i poparta argumentami. Z drugiej strony widzę, że cały czas stara się Pan udowadniać nam - czytelnikom, że ma rację. Raz wystarczy, po co dalej brnąć w tą farsę? Po co przepychać się z autorem? Chce Pan udowodnić swoją wyższość? To czy ma Pan rację czy nie zweryfikuje czas.
Teraz może z drugiej strony. Zarzuty wobec Pana, czyli cała ta sprawa z pozwem podobno oparta jest na notorycznym obrażaniu pisarki na różnych forach i w komentarzach pod tekstami. Nie ma nic ma wspólnego z krytyką treści książki. Jeżeli jest inaczej, to niestety autorka strzela sobie w stopę.
Tak czy siak, życzę abyście Państwo polubownie rozwiązali zaistniały spór.
Pozdrawiam. Adam
Może byłby Pan tak łaskaw nabrać zwyczaju zapoznawania się z tekstami, które Pan komentuje, i toczącą się pod nimi dyskusją, żeby nie powtarzać tez, które padły, i argumentów, które zostały już obalone. I poćwiczyć czytanie tekstów ze zrozumieniem. Wierzę, że skoro Pan tak uparcie dąży do celu, to uda się Panu tę sztukę opanować. Bo gdzie niby zabraniałem Marcie Grzebule tworzenia albo sprzedawania książek? Mógłby Pan wskazać odpowiedni passus? Nie tylko nie zabraniałem, ale nawet nie apelowałem do niej, by przestała tworzyć. Pokazuję wyłącznie, że nie potrafi pisać, decyzja, czy będzie robić to dalej, należy tylko do niej. To ona i Pan chcecie zakazać komentowania mi jej tekstów, mimo że podobno żyjemy w wolnym kraju. Ona pozwem, a Pan stwierdzeniami „raz wystarczy”. Co to znaczy „raz wystarczy”? A niby dlaczego? Autor napisał piętnaście książek, ale wolno skrytykować tylko jedną? Mógłby Pan wyjaśnić dlaczego? Bo ja uważam, że jak autor napisał piętnaście książek, to ja mogę zrecenzować piętnaście i nie bardzo rozumiem, dlaczego Pan i pani Komorniczak usiłujecie narzucać mi tutaj jakieś ograniczenia. Co więcej, ja się ani Panu, ani pani Komorniczak nie muszę tłumaczyć, dlaczego recenzuję. Mam taką zachciankę, a wam nic do tego. Żyjemy w wolnym kraju. Autor publikując swoje książki, zezwala automatycznie na ich krytykę, każdemu i bez żadnych ograniczeń co do liczby recenzowanych książek. Ja już nie mówię o waszym wtórnym analfabetyzmie i nieumiejętności dostrzeżenia, że każdy z dotychczasowych tekstów napisałem z innej pozycji: pierwszy był analizą języka Grzebuły, drugi był analizą blogerskich recenzji jej twórczości, a trzeci był odpowiedzią na jej atak na mnie jako krytyka i szerszą analizą zjawiska grafomanii i osobowości grafomana (tu ma Pan odpowiedź na pytanie, dlaczego nie ograniczyłem się wyłącznie do tekstu). Ale, powtarzam, nawet jakbym napisał trzy identyczne recenzje, to jest to moje święte prawo, jakie daje mi artykuł 54 Konstytucji RP, więc niech go Pan najpierw przeczyta, a potem zgłasza się z pretensjami.
UsuńI nie. Sprawa nie jest oparta na notorycznym obrażaniu autorki na forach i w komentarzach pod tekstami, o czym by Pan wiedział, gdyby zamiast wierzyć kłamstwom autorki, zastanowił się przez pięć sekund, dlaczego żadnego obraźliwego epitetu ani komentarza nie tylko nie jest ona w stanie wskazać, ale nawet nie próbuje. Sprawa dotyczy właśnie krytyki, której Grzebuła nie jest w stanie znieść, ale że za samą krytykę pozwać nie można i nie wypada, szuka kobieta pretekstów. I nie ma żadnego sporu, który można by polubownie załatwić: jest bezprzykładny atak grafomanki na wartości, na których opiera się nasza cywilizacja – na prawo do swobodnego wygłaszania poglądów i opinii.
Jeju.
OdpowiedzUsuńTo wydają?
To się SPRZEDAJE?!
Straszne. Cóż, przynajmniej wiem, skąd ludzie uczą się polskiego... Nic dziwnego, że młodsze osoby mają takie problemy z pisaniem.
Jestem w szóstej klasie podstawówki i dla mnie rażące są błędy popełniane przez panią Grzebułę. I to wydają! Przepraszam, że się powtarzam, ale jestem w stanie ciężkiego szoku. Wiem co prawda, iż czytelnicy bywają mało wybredni – moja koleżanka i równolatka przeczytała kawałek pana opowiadania o komisażu, po czym stwierdziła, że jest całkiem niezłe – ale sądziłam, że książki to na jakimś poziomie są! Chyba nie powinny mnie już dziwić jednororzce na kartkówkach szóstoklasistów. Straszna ta książka jest, ot co.
T.
w szóstej klasie już powinniście przerobić pisownię Ż i RZ
UsuńGrmmarNAzi
"A czymże jest poprawna pisownia jeśli nie niepotrzebnym i całkowicie zbędnym ograniczeniem geniuszu literackiego?" – tak to mniej więcej u mnie w klasie wygląda. Ż i rz było, ale kto by się tym przejmował?
UsuńT.
Jaka szkoda, że dopiero teraz trafiłam na Pana blog. "You made my day" - jak obecnie mawia polska młodzież (ba amerykańska mawia tak już od dawna).
UsuńZyskał Pan nową czytelniczkę. Pozdrawiam serdecznie.
Miło mi :-)
UsuńTak się zastanawiam na chłodno.
OdpowiedzUsuńCzy jest sens w ten sposób polemizować z autorką? Wiem, że korci, by pastwić się nad tekstem, ale ma to wyłącznie sens, gdy "ofiara" sama tego chce, sama o to prosi.
Natomiast ten sposób działania przypomina mi zwykłe znęcanie się nad słabszym przeciwnikiem.
Rozumiem, że sprawa pozwu jest irytująca i niesprawiedliwa, ale sąd nie zna się na literaturze i będzie tylko analizował fakty związane z łamaniem prawa. Spojrzy, że Pan jest profesjonalistą, osoba pozywająca amatorem i dostrzeże rażącą przewagę Pana w sporze. Wtedy będzie chronić, wbrew wszelkiej logice, prawo słabszego. Każdy ma prawo do grafomaństwa, każdy ma prawo do krytykowania, ale eliminacja grafomaństwa przez krytykę może być uznane jako naruszenie praw grafomana.
Dlatego ważne, by do sprawy podejść bez zbędnych nerwów.
Fakty są takie, że pozycja autorki jest niezwykle łatwa do podważenia. Autorka pisząc brnie coraz bardziej w odmęty grafomaństwa. Niedostrzeżenie sama dorzuca, kolejnymi tekstami, chrustu do stosu. Wcześniej, czy później jakiś zirytowany czytelnik rzuci zapałką i cały dorobek autorki spłonie wściekłym płomieniem sprawiedliwości, ku wielkiej uciesze zgromadzonej gawiedzi.
Naprawdę nie warto dalej brnąć, lepiej powiedzieć sobie basta, wysłać prawnika niech sprawę załatwi i wrócić do czytania ciekawszych tekstów.
A jeśli chce Pan "poznęcać" się nad grafomanami to proszę tylko rzucić takie hasło w eter internetowy, a zobaczy Pan jak zacznie ustawiać się kolejka self-pubilszerów, piszących do szuflady, wydających pokątnie, wszystkich grafomanów świata dających się pokroić za każdą, nawet najbardziej morderczą opinię o swoim tekście.
A dlaczego? Bo w głębi ducha, każdy piszący chce poznać PRAWDĘ na temat swojej twórczości.
"Każdy ma prawo do grafomaństwa, każdy ma prawo do krytykowania, ale eliminacja grafomaństwa przez krytykę może być uznane jako naruszenie praw grafomana." -- Slucham? Bardzo jestem ciekawa, pod jaki paragraf daloby sie to podciagnac ;).
Usuń"Art. 23.
UsuńDobra osobiste człowieka, jak w szczególności zdrowie, wolność, cześć, swoboda sumienia, nazwisko lub pseudonim, wizerunek, tajemnica korespondencji, nietykalność mieszkania, twórczość naukowa, artystyczna, wynalazcza i racjonalizatorska, pozostają pod ochroną prawa cywilnego niezależnie od ochrony przewidzianej w innych przepisach.
Art. 24.
§ 1. Ten, czyje dobro osobiste zostaje zagrożone cudzym działaniem, może żądać zaniechania tego działania, chyba że nie jest ono bezprawne. W razie dokonanego naruszenia może on także żądać, ażeby osoba, która dopuściła się naruszenia, dopełniła czynności potrzebnych do usunięcia jego skutków, w szczególności ażeby złożyła oświadczenie odpowiedniej treści i w odpowiedniej formie. Na zasadach przewidzianych w kodeksie może on również żądać zadośćuczynienia pieniężnego lub zapłaty odpowiedniej sumy pieniężnej na wskazany cel społeczny.
§ 2. Jeżeli wskutek naruszenia dobra osobistego została wyrządzona szkoda majątkowa, poszkodowany może żądać jej naprawienia na zasadach ogólnych.
§ 3. Przepisy powyższe nie uchybiają uprawnieniom przewidzianym w innych przepisach, w szczególności w prawie autorskim oraz w prawie wynalazczym."
W pierwszym rzędzie o powyższe będzie się rozbijać sprawa.
Awdar
To nie jest ring bokserski i nie ma tu przeciwników, słabszych czy mocniejszych. Jest autor, jest tekst, który opublikował, a zatem udostępnił krytyce (każdego rodzaju) i jest krytyka tego teksu.
UsuńOsoba pozywająca amatorem, a ja profesjonalistą? Proszę nie obrażać osoby pozywającej, przecież ta osoba uważa się za takiego samego pisarza jak ja.
„Eliminacja grafomaństwa przez krytykę może być uznane jako naruszenie praw grafomana”. Naprawdę? Jakich praw? Do ochrony przed krytyką? Który to artykuł konstytucji?
Nie do ochrony przed krytyką, tylko do ochrony twórczości artystycznej. Które to pojęcie znalazło się w Kc z jakiegoś powodu i z jakiegoś powodu nie zostało ograniczone do kwestii plagiatu.
UsuńSwoją drogą... gdyby mi rano ktoś powiedział, że istnieje w Polsce człowiek, któremu wydaje się, że jedynym źródłem prawa jest u nas Konstytucja, to bym nie uwierzył. Niby człowiek wie, że mamy w naszym kraju coś takiego jak głęboka zapaść cywilizacyjna dotykająca dużą część naszego społeczeństwa, ale zawsze ilekroć spotykam się z postawą ""Który to artykuł konstytucji?" jako odpowiedź na każde zagadnienie prawne" to przeżywam szok.
Awdar
I to prawo do ochrony twórczości artystycznej obejmuje prawo do ochrony przed krytyką?
UsuńNie wspominając o tym, że Konstytucja jest aktem prawnym wyższego rzędu niż jakikolwiek kodeks, więc każdy niezgodny z nią przepis jest eo ipso nieważny.
Usuń@ PP - Wiemy tyle, że ustawodawca nie ograniczył ochrony z wyżej przytoczonego przepisu do kwestii plagiatu, więc obejmuje coś jeszcze. Powstaje pytanie - niby co, jak nie ochronę przed pewnymi formami krytyki?
Usuń@bp - I coś wynika z tego jakże mądrego stwierdzenia, czy po prostu należy pani do, swoją drogą dość sporej liczby osób aktywnych w polskim Necie, które nie zasną jeśli nie wykrzyczą 15 razy jakiejś mądrej mądrości nt. Konstytucji?
Awdar
Awdar, żywotnie interesuje mnie, który paragraf kodeksu karnego lub cywilnego chroni przed merytoryczną krytyką. Mogę tego kiedyś potrzebować.
UsuńTa wykładnia obowiązuje na zasadzie, ja nie potrafię sobie wyobrazić nic innego, więc tak jest, czy znajduje uzasadnienie w interpretacjach i orzecznictwie?
UsuńŻe istnieje coś takiego, jak zasada racjonalności ustawodawcy, które to zasada mówi, że skoro ustawodawca nie ograniczył działania ochrony dóbr osobistych do plagiatu, to musi ona obejmować coś jeszcze. Co do wykładni, to, nie wiem dlaczego muszę to pisac, ale reguły współżycia w Necie dopiero się kształtują i orzecznictwo je określające jest w fazie powstawania.
UsuńAwdar
Dopiero się kształtują? Aha, racja, internet wszedł przecież do Polski dwa lata temu. I dopiero z internetem pojawiła się prześmiewcza krytyka. I dlatego nie ma w tej sprawie orzecznictwa. I rzeczywiście, jest to tak oczywiste, że przepraszamy, że zmusiliśmy pana do pisania rzeczy oczywistych.
UsuńNie, ale kwestia dóbr oczywistych w Necie - owszem. Wcześniej siłą rzeczy orzecznictwo koncentrowało się na bardziej banalnych kwestiach, zawarcie umowy przez Net itd. czy choćby obraza jako taka.
UsuńAwdar
Przemoc twórcza na języku to jest. Dałabym studentom na zajęciach z poprawności językowej, ale nie wiem, czy to do końca humanitarne...
OdpowiedzUsuńTrochę się ubawiłam, czytając te przykłady.
OdpowiedzUsuńChoć również się dziwię, że nie szkoda panu czasu na analizowanie tego rodzaju internetowej twórczości oraz, jak rozumiem wymianę "uprzejmości" z autorami. Bardziej interesujące dla mnie byłoby zagadnienie, ile tak naprawdę się sprzedaje takich samodzielnie publikowanych pozycji. Bo może być tak, że to ledwie ułamek na zasadzie - krewni i znajomi kupią. Czy wtedy warto kruszyć kopie?
To piękna wiara, że wyszydzenie tego rodzaju "twórczości" pomoże polskiemu językowi. Z pana wpisów będą śmiać się ludzie, którzy umieją wyrażać się gramatycznie, pozostali niestety albo się oburzą, albo w ogóle takich blogów nie czytają, jeno komentują gdzieś pod artykułami na dużych portalach, że "rzytostwo" (autentyczna pisownia, niestety) chce zniszczyć Polskę.
Nawet jeśli z tych wpisów niczego nie nauczy się sama autorka, to może nauczą się inni czytelnicy. Zawsze to lepiej (i mniej boleśnie) na cudzych błędach niż na własnych. :)
Usuń"Skoro są tacy, którzy wierzą, że w Smoleńsku doszło do zamachu, a wybory samorządowe zostały sfałszowane, dlaczego grafoman nie miałby wierzyć, że pisarz zazdrości mu braku talentu?" - Akurat co do tych wyborów, to by się Pan zdziwił jakie można robić przekręty. Mój kolega jest obecnie w komisji wyborczej. Warunkiem dostania się do jej składu (około dwóch stówek za dzień roboty, to dla studenta sporo kasy) jest zebranie 50 podpisów na kandydata PSL-u. I to nie jest jakaś forma przekrętu/oszustwa? Już nie mówię o tym jak liczono głosy w poprzednich wyborach. Nie da się ukryć, że głosy po nich liczono nierzetelnie i niedokładnie (o czym dowodziły media różnego sortu), a dla mnie to też jest forma fałszerstwa. Także porównywanie do człowieka nierozsądnego każdego kto wierzy w nieuczciwość naszej władzy jest dla mnie troszkę krzywdzące. Reszta nawet zabawna :D
OdpowiedzUsuńJuż się wpisywałam, mój post był przez chwilę, a potem zniknął :( Nie chce mi się powtarzać poprzedniej wypowiedzi, więc w skrócie: warto zająć się zalewem grafomanii, dostępną w Empikach, a wydawaną przez znane wydawnictwa, nie tylko jedną panią MG. To jedynie ułamek całości. Rzucić nazwiskami? :)
OdpowiedzUsuńRzucić!
OdpowiedzUsuńJa rzucę. Na przykład Agnieszka Lingas-Łoniewska, czy Katarzyna Michalak, publikująca w Wydawnictwie Literackim.
OdpowiedzUsuńWyrażam głęboki szacunek dla wiedzy i podziw wobec umiejętności analizy tekstu. Bardzo się cieszę, że trafiłem na tego bloga! Będąc potencjalnym grafomanem, zyskałem możliwość poczucia przedsmaku, tego co nieuchronnie mnie spotka jako czynnego. Noszę się z zamiarem napisania książki. Mam świadomość swoich ograniczeń i deficytów wiedzy. Gramatyka, składnia i interpunkcja to dla mnie terra incognita. Gdybym w swojej niefrasobliwości teraz chwycił za pióro, stałbym w najlepszym wypadku obiektem drwin, godnym politowania, nieszczęsnym selfem :) Smakowite jest to określenie, poprzez brzmienie kojarzy się z tolkienowskimi elfami. Panie Pawle proszę nie mieć litości nad nami, grafomanami. Niech ręka Panu nie zadrży nad klawiaturą. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń