środa, 25 lutego 2015

KŁAMIE!

Marta Grzebuła i jej akolici prowadzą intensywną kampanię kłamstw i oszczerstw, mającą zatuszować fakt, że wnosi przeciwko mnie pozew w odwecie za krytykowanie jej twórczości i by zniechęcić mnie do zajmowania się jej tekstami. Niestety, kampanię do pewnego stopnia skuteczną i dlatego czuję się zmuszony do niej się ustosunkować.

Zacznijmy od ogólnego podejścia: Grzebuła ma przeciwko mnie jakieś dowody, zna jakieś moje niecne motywy, dlaczego krytykuję jej pisaninę, były jakieś obraźliwe teksty, które usunąłem. Co i jak nie powie, bo to jest sprawa dla sądu. Okej. Można swojej taktyki przeciwnikowi nie ujawniać, ale to się wtedy idzie do sądu bez ogłaszania tego na wszystkich możliwych forach i urządzania sądu kapturowego nad przeciwnikiem.

Co do obraźliwych epitetów. W żadnym z moich tekstów na blogu ani w komentarzach do tych tekstów nie ma jednego obraźliwego słowa odnoszącego się do Marty Grzebuły. Wszystkie opinie sformułowane zarówno w tekstach, jak i w toczących się pod nimi dyskusjach odnoszą się wyłącznie do Marty Grzebuły jako autorki, do jej twórczości, nigdy do niej jako człowieka. Tutaj mamy zresztą do czynienia z sytuacją, że złodziej krzyczy „łapać złodzieja”, bo Grzebuła i jej akolici obrażają mnie bez skrępowania. Grzebuła zarzuca mi, że obrażałem ją w anonimowych komentarzach. Nie ma takich obraźliwych komentarzy na moim blogu. Do tego nigdy nie wypowiadam się anonimowo, wyłącznie pod nazwiskiem. Może Grzebuła w to nie wierzy, ale przekona się o tym, kiedy będzie próbowała udowodnić w sądzie, że jest inaczej. Grzebuła i jej akolici twierdzą, że złagodziłem pierwotne teksty i teraz może obrazy nie da się z nich wyczytać, ale wcześniej była. Maria Długoczewska, pani znana mi jako redaktorka „Obsesji”, pisze na profilu Grzebuły: „fakt że po interwencji Kamili te pan zmienił kilka zdań, nie oznacza że nie mamy oryginałów”. No to ja jestem bardzo ciekaw tych oryginałów, bo teksty po zamieszczeniu nigdy nie były modyfikowane, oświadczam więc z pełną odpowiedzialnością: pani Długoczewska KŁAMIE (zacznę stosować wersaliki jak Grzebuła).

Zresztą jej kłamstwa mogę od razu udowodnić. Pani Długoczewska żołądkuje się: „Mało tego gdy Pani Marta napisała prywatną wiadomość do tego pana, - mamy kopie- ów człowiek również raczył ją obrazić. W swoim mailu, zasugerował by szła sprzątać ulicę a nie pisała. PYTAM czy tak postępuje człowiek mający klasę?”.

Grzebuła rzeczywiście napisała do mnie maila po pierwszym tekście, prosiła o radę, czy powinna dalej pisać. Wspomniałem o tym mailu w komentarzach, chwaląc, że zadziwiająco rozważnie przyjęła krytykę (jednak długo w tej postawie nie wytrwała). Są państwo ciekawi, jak zasugerowałem, by szła sprzątać ulicę? Ano tak: „stan rzeczy (…) jest taki, że do pisania nie ma Pani predyspozycji i żadne warsztaty tego nie zmienią. Albo się Pani z tym pogodzi, albo będzie narażała na taką krytykę jak dzisiejsza. Nie ma nic uwłaczającego w niebyciu pisarzem, jest wiele innych dziedzin, w których można się wykazać”. Nawet przyjmując, że Maria Długoczewska jest wtórną analfabetką i ma kłopoty z elementarną interpretacją tekstu, to wniosek jest tylko jeden: pani Długoczewska KŁAMIE.

Przytaczałem już zasadniczy zarzut Grzebuły, której wcale nie chodzi o krytykę jej tekstów, bo ona krytykę kocha, szanuje i respektuje, i ona w ogóle dziękuje, jak ją krytykują, i nawet na spotkaniu autorskim jeden pan ją krytykował, ale wdzięcznie i z szacunkiem, i ona mu podziękowała, i wszyscy klaskali, i nożeż kurwa, czego pan Pollak nie może tak dystyngowanie, żeby klaskano i się wzruszano i żeby wszyscy się kochali? Nie, broń Boże, Grzebuła wcale nie ma pretensji, że pan Pollak bezlitośnie obnaża, że jest skończoną grafomanką, ona ma pretensje, że zapowiedział zrobię wszystko by ją zwalczyć. W wersji Długoczewskiej: podłożem stało się słowo "wyeliminować" "Zniszczę" zrobię wszystko by ja usunąć" "Dla mnie to grafomanka którą trzeba wykończyć". Wtóruje jej Luiza Dobrzyńska: Posuwa się nawet do gróźb typu "wykończę tę grafomankę, to mój cel". Jak widzimy, w relacji akolitek groźby eskalowały. A ja oświadczam z pełną odpowiedzialnością: Marta Grzebuła, Maria Długoczewska i Luiza Dobrzyńska KŁAMIĄ. Nigdy nic takiego nie napisałem, ani w formie wkładanej mi w usta, ani w postaci tekstu, który można by tak zinterpretować. Chyba że zastosuje się metodę Długoczewskiej, że porada, by nie pisać, jest wysłaniem człowieka do sprzątania ulicy. Powtórzę więc. Grzebuła, Długoczewska i Dobrzyńska KŁAMIĄ.

Ale to wcale nie koniec tego wątku. W wywiadzie udzielonym serwisowi Booknews Marta Grzebuła oświadcza:

Nie jestem chwastem, by mnie tępić. Nie jestem stonką, by mnie unicestwiać. Mam takie samo prawo do życia, do realizacji marzeń jak wszyscy, jak każdy.

„Mam prawo do życia”? Znaczy się, pani Marta Grzebuła obawia się o swoje życie? Że zaciukam ją w ciemnej uliczce? Skoro tak, to domyślam się, że niedługo panie Długoczewska i Dobrzyńska obwieszczą, że nie chodzi wcale o negatywne recenzje, tylko o to, że Martę Grzebułę zamordowałem i zakopałem u siebie w ogródku, w związku z czym należy mnie powiesić. Oczywiście dlatego, że zamordowałem Grzebułę, a nie dlatego, że wkurzam je i irytuję swoimi tekstami i nie chcę pań Dobrzyńskiej i Grzebuły uznać za pisarki. A pani Grzebuła potwierdzi ich wersję, ujawniając, że żyje, co zapewne Dobrzyńskiej i Długoczewskiej nie przeszkodzi w dalszym utrzymywaniu, że ją zamordowałem, skoro sens, logika i zgodność z faktami to nie są rzeczy, które uwzględniają one w swoich wypowiedziach.

Gdy pierwszy raz zetknęłam się z jego opinią o tekście, który uznał za mojego autorstwa – choć wcale tak nie było - oburzyłam się bardzo. Usiłowałam wyjaśnić to nieporozumienie, ale po jakiś czasie odpuściłam. Nie dotarły rzeczowe argumenty, więc dałam sobie spokój.
(…)
Ani też pierwsza recenzja (dotycząca pewnego opowiadania), która pojawiła się na blogu P. Pollaka, nie dotyczyła tej powieści. Bo to nie był mój tekst. Już tyle razy o tym pisałam, tłumaczyłam, że zaczyna mnie to męczyć. Tłumaczenie się, że „nie jest to mój kawałek podłogi” staje się przykre. I to nie ja na tym się „wyłożyłam”, a pan Pollak.
Bo jak nazwać to, co uczynił?
Podpisał moim nazwiskiem i zrecenzował tekst, którego nigdy nie napisałam.

Końcówka jest zrozumiała, ale przy tych trudnościach, jakie autorka ma z formułowaniem myśli, nie wszyscy musieli załapać, że pierwszy akapit dotyczy tego samego. Wyjaśniam więc, że Grzebule chodzi o to, że pierwszy jej tekst, który zjechałem, fragment powieści „Otchłań zła”, wcale nie był jej autorstwa, co usiłowała mi wytłumaczyć, ale ja na te tłumaczenia pozostałem głuchy. Pamiętają państwo jeszcze, że Grzebuła przysłała mi po tej krytyce maila? No to ja teraz fragment tego maila zacytuję. Cytata brzmi tak: „(…) dziękuję za ogrom pracy jaką Pan włożył w tak dogłębną analizę mojego tekstu”. M o j e g o tekstu. Co, pani Grzebuła, myślała pani, że tego maila już nie mam? Mam. I stanowi on jednoznaczny dowód, że pani KŁAMIE. A jakby komuś takiego dowodu było mało, to pod rzeczoną krytyką zamieściła pani kilka komentarzy. I w żadnym z nich nie prostuje pani, że tekst wcale nie jest pani autorstwa. Zapomniała pani sprostować? Czy pani teraz zwyczajnie KŁAMIE? I to strasznie nieudolnie.

Minął jakiś czas, a ten pan wziął się za powieść „Obsesja” – przy czym nie kupił jej, pobrał tylko darmowy fragment (co też o czymś świadczy) – i poddał go ostrej krytyce. Przyznaję, że dość merytorycznej, nawet mu podziękowałam za taki trud, za tak dogłębną analizę, lecz zapytałam dlaczego ograniczył się tylko do fragmentu. Nie było odpowiedzi.

Po krytyce „Obsesji” Grzebuła nie kontaktowała się ze mną mailowo, nie wzięła też udziału w dyskusji pod wpisem, pierwsze komentarze zamieściła dopiero w ostatnich dniach (a wpis jest z listopada), informując, że poda mnie do sądu. Czyli Grzebuła KŁAMIE, twierdząc, że podziękowała mi za krytykę „Obsesji” i że nie udzieliłem jej odpowiedzi, dlaczego ograniczyłem się do fragmentu. Podziękowała za krytykę po pierwszym tekście i wtedy też zgłosiła pretensje, że omawiam tylko fragment, na co dostała odpowiedź, że fragment do oceny warsztatu jest wystarczający (można sprawdzić w komentarzach). Zresztą ta biedna pani Grzebuła, tak oburzona, że nie recenzuję całej jej książki (Niestety w moim odczuciu ktoś, kto opiera swoją opinię tylko na fragmencie i wyrokuje o całości danego tekstu, popełnia błąd.), prośbę o udostępnienie pełnego utworu do recenzji oczywiście zignorowała. Po pierwotnej akceptacji krytyki Grzebuła zmieniła front o sto osiemdziesiąt stopni jeszcze w czasie trwającej dyskusji pod wpisem i już wtedy zaczęła grozić mi sądem (można sprawdzić w komentarzach). Twierdząc więc, że cierpliwie przez rok znosiła „upokorzenia”, zanim pomyślała o pójściu do sądu, KŁAMIE.

pobrał darmowy fragment – nie wiem skąd

No tak, podejrzany typek, ściąga sobie pokątnie fragmenty powieści, których normalnie by nie dostał. Wie pani skąd, bo napisałem to w swoim tekście. Czyli znowu pani KŁAMIE.

Sam twierdzi, że tylko trzy razy, wydał „wyrok” na mnie. Na mnie? Co to znaczy? Jak mam to rozumieć?

Nie twierdzę, bo nic takiego nie napisałem. Pani Grzebuła, nie rozumie pani, nie wie pani, co znaczą słowa, których pani sama jest autorką i które bezczelnie mi pani przypisuje? Pani KŁAMIE. Nie, twierdząc, że nie rozumie pani tych słów, bo ja się zgadzam, że pani nie rozumie tego, co sama pani pisze, ale wkładając mi w usta słowa, których nigdy nie wypowiedziałem.

na jego podstawie [fragmentu „Obsesji”] wydał „wyrok” na całość powieści… i na mnie. Wtedy pojawiło się sporo agresywności słownej pod mim adresem.

Ponieważ nie podaje pani żadnych przykładów tej agresywności, oświadczam z pełną odpowiedzialnością: pani bezczelnie KŁAMIE.

Ale największym, moim zdaniem, nietaktem z jego strony, było wciągnięcie recenzentów do „wojny”, którą ze mną rozpoczął. Zarzucał im i mnie kumoterstwo…

Aha? Cytat poproszę. Dopóki nie ma cytatu, oświadczam z pełną odpowiedzialnością: Marta Grzebuła KŁAMIE.

Ba! nawet sugerował, że to ja wymusiłam na nich dobre recenzje. …

Aha? Cytat poproszę. Dopóki nie ma cytatu, oświadczam z pełną odpowiedzialnością: Marta Grzebuła KŁAMIE.

Wyszłam z propozycją (nawet wzajemnych) przeprosin.
We wspomnianym komentarzu, zapowiadającym pozew: Aha jak Pan nie pamięta swojego motywu, to przypomnę Panu go w sądzie. No chyba, że na łamach FB jak i swojego bloga przeprosi Pan mnie i RECENZENTÓW których Pan zniesławił.

Wzajemnych oznacza, że panią i recenzentów, czy pani znowu KŁAMIE?

Komuś chciało się liczyć, na ilu kłamstwach złapałem Grzebułę? Bo mnie nie.

PS. Serwis Książka zamiast kwiatka przeprowadził ze mną wywiad w tej sprawie. Z kolei jutro będzie wywiad na Booknews, dam tutaj linka.

Dopisek 26.02: Zapowiadany wywiad na Booknews. A tutaj jest fantastyczny komentarz do całej sprawy blogerki, którą rekomendowałem we wpisie o „Samotności twórcy”. Kto tam nie kliknął w linka, niech to zrobi, bo naprawdę warto.

22 komentarze:

  1. Toż to przechodzi ludzkie pojęcie!

    Wielu z nas obserwujących i komentujących ostatnie wpisy było też świadkami kłamstwa Pani Grzebuły "na żywo" (komentarze pod "Grafomańskim kneblem").
    Szokujące.

    Sz

    OdpowiedzUsuń
  2. pan ją krytykował, ale wdzięcznie i z szacunkiem, i ona mu podziękowała, i wszyscy klaskali, i nożeż kurwa, czego pan Pollak nie może tak dystyngowanie, żeby klaskano

    Ja klaszczę, jak Pan Pollak krytykuje, więc tutaj to Pan mija się z prawdą...

    OdpowiedzUsuń
  3. Opinia na temat tekstu to opinia na temat jego autora. Normalni ludzie oceniają innych na podstawie tego, co owi inni robią, mówią i piszą. Jeżeli ktoś ocenia ich na jakiś innych podstawach (wyglądu?) to właśnie wtedy jest z nim coś nie tak.

    Awdar

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zgadzam się. Mogę uznać jakiś tekst za genialny rozpływać się nad nim, wychwalać, podziwiać z jakim polotem i inteligencją został napisany, a przy tym prywatnie uważać autora za buca, chama i idiotę i pomstować, że to akurat on był w stanie taki tekst napisać. I odwrotnie: mogę kogoś uważać za człowieka inteligentnego, autorytet itp. itd. a przy tym uważać, że nie nadaje się na pisarza i jego książki to grafomania i lepiej by się zajmował czymś co naprawdę potrafi robić i za co go cenię.

      Innymi słowy to, że ktoś ceni sobie jakiś tekst nie oznacza automatycznie, że ceni autora w ogólności. Opinia na temat tekstu to opinia na temat tekstu (choć może iść w parze z opinią na temat autora.)

      Pozdrawiam serdecznie.
      Grzegorz Kudybiński.

      Usuń
    2. Wtedy uważa pan kogoś za buca, acz genialnego, czy po części genialnego, w jednej konkretnej dziedzinie. Nie ma w tym nic dziwnego. Znowuż - dla normalnych ludzi to, że nie są w stanie zamknąć czyjejś oceny w jednym krótkim zdaniu jest czymś oczywistym. To ci, który mają taką umiejętność są, hmmmm, dziwni.

      Awdar

      Usuń
    3. Prezentuje Pan(i) arcypolskie, emocjonalne podejście do otrzymywanych informacji zwrotnych wynikające z nieumiejętności separacji własnej pracy od własnej osoby. Tymczasem ocena cudzej twórczości czy innej pracy nie jest oceną osobowości ani poziomu intelektualnego wykonawcy tej pracy (o ile dokonuje jej ktoś odróżniający jedno od drugiego) i nie może być, bo talent czy inne predyspozycje do ilorazu inteligencji, moralności i tym podobnych cech mają się nijak. Historia i teraźniejszość znają dziesiątki przykładów.

      Usuń
    4. Talent i inteligencja to dwa z pośród wielu kryteriów oceny danej osoby. To oczywiste. "Poziom intelektualny" danej osoby ocenia się właśnie na podstawie jej pracy. Ocena "Adamski jest genialnym pisarzem" może być wysnuta tylko na podstanie jego filmów. Ten, kto chciałby ją wysnuć na jakiejkolwiek innej podstawie wystawia sobie nader jasne świadectwo.

      Awdar

      PS: Czy można usunąć ten mój poniższy komentarz, o identycznym brzmieniu?

      Usuń
    5. 1. Rozumiem, że wartościowymi ludźmi są tylko wszechstronnie utalentowani (czyli zdolni do wszystkiego). Otóż nie zgadzam się z tym poglądem.
      2. Na podstawie filmów Adamskiego można wnioskować o jego uzdolnieniach reżyserskich, nie literackich. A już absolutnie nie są one podstawą do jakichkolwiek konkluzji na temat Adamskiego jako człowieka, czyli jego poziomu etycznego, kultury osobistej czy życiowych postaw. Leni Riefenstahl - podobno znakomita reżyserka - Hitlera traktowała jak boga. Wybitny poeta Majakowski żarliwie popierał bolszewizm. D'Annunzio był prekursorem faszyzmu. Furtwaengler, Karajan, Céline, Kinsky... Lista wielkich artystów, którzy jednocześnie są małymi ludźmi, jest długa. Szlachetnych, dobrych, uczciwych beztalenci też są bataliony (z tym, że rzadziej o nich słyszymy, bo właśnie z racji braku szczególnych uzdolnień rzadko mają okazję dać się powszechnie poznać; w tej chwili przychodzi mi do głowy dokładnie jedna taka osoba). Krótko mówiąc, będę się upierać przy poglądzie, że opinia o uzdolnieniach artystycznych to jedno, a szacunek do człowieka to drugie, zupełnie inne.

      Usuń
    6. 1) Nie, skąd taki pomysł?
      2) Tak, można być genialnym reżyserem i mieć złe poglądy. Oba te składniki są podstawą do oceny człowieka. Zdolności reżyserskie Leni Riefenstahl budzą szacunek, jej stosunek do Hitlera - nie. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę, że jej poglądy na temat Hitlera znamy z jej takich czy innych wypowiedzi, co jest kolejnym dowodem, że pomysł, by oddzielać ocenę człowieka od oceny jego wypowiedzi świadczy nader jednoznacznie o kondycji intelektualnej zgłaszającego taki pomysł.

      Awdar

      Usuń
    7. 1. Ano, stąd, że stawia Pan(i) znak równości między poziomem twórczości artystycznej a szacunkiem do artysty.
      2. WYPOWIEDZI jak najbardziej mogą świadczyć o poglądach, postawach i etyce ich autora. Tyle, że nie są twórczością artystyczną i z uzdolnieniami w tym kierunku nie mają ABSOLUTNIE NIC wspólnego.

      Usuń
    8. 1) Nie znak równości, pisałem, że to część składowa oceny, nie jedyny jej element.
      2) Twórczość artystyczna zawsze jest rodzajem wypowiedzi.

      Awdar

      Usuń
    9. 1. No, a dla mnie nie. Najwybitniejszy aktor, pisarz czy muzyk jest dla mnie śmieciem, jeżeli jest sadystą, gwałcicielem czy fanatykiem religijnym. I vice versa - szanuję pewną bardzo nieudaną aktorkę za walkę o prawa zwierząt. Po prostu podchodzę do sprawy racjonalnie i analitycznie, nie emocjonalnie.
      2. Widzę, albo mnie Pan nie rozumie, albo udaje, że nie rozumie, w związku z czym dalszą dyskusję na ten temat uznaję za stratę czasu i energii.

      Usuń
    10. 1) Jest śmieciem, bardzo uzdolnionym aktorsko - wszystko to są elementy oceny człowieka. Było to już pisane - normalni ludzie z reguły nie potrafią zawrzeć swojej oceny drugiego człowieka w jednym zdaniu. Jeżeli ktoś potrafi, to ten ktoś ma ze sobą problem. A co do oceny że ktoś jest śmieciem, bo kogoś zgwałcił... To znów zaprzecza pani sama sobie, bo ocenia człowieka na podstawie tego, co zrobił (gwałtu), a przecież z jakiegoś powodu twierdzi pani, że ocena człowieka a ocena jego czynów/wypowiedzi jest niewłaściwa.
      2) Słodkie - "bo ty jesteś głupi i nie jesteś w stanie mnie zrozumieć".

      Awdar

      Usuń
    11. 1. "Normalni ludzie" - jedna z tych odzywek, po których bez pudła można poznać błyskotliwy, subtelny, przenikliwy i ostry jak Polsilver umysł.
      2. "Bo ty jesteś głupi i nie jesteś w stanie mnie zrozumieć".
      Sam Pan to napisał, a ja przez grzeczność nie będę przeczyć.

      Usuń
  4. Na Weryfikatorium kłócą się o Pana:
    http://www.weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=14887

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem na żegluj.net. Tak się, o dziwo, o Pollaka nie kłócą.
      Brzydko, anonimie, brzydko!
      (Jestem z Wery - przepraszam za anonimowy donosik)

      Usuń
    2. Cholera, egzegeza moich słów jak jakiegoś Chrystusa :-)

      Usuń
  5. Pani Nataszo,
    Nie łapię o co Pani chodzi. Przeprasza Pani za anonimowy donosik. Pani go napisała?

    OdpowiedzUsuń
  6. Na pana bloga trafiłam z czyjegoś blogrolla, zaintrygowana tym iście superexpressowym dramatyzmem tytularnym. Przespacerowałam się po archiwum. Cały wątek zawartego w poście konfliktu oraz wydawniczej prowokacji wydał mi się strasznie przygnębiający.

    Bardzo przemawia do mnie semantyczna schludność pana argumentów oraz dbałość o polszczyznę. Nie mniej jestem w rozterce, bo rozumiem też stronę w tym konflikcie przeciwną, ufne dziecko współczesnych czasów. Najwyraźniej nastąpiło tu starcie bezwzględnej logiki z gorącym sercem w akcie tachykardii. Ciężko przyjąć argumenty niweczące marzenia, zwłaszcza w świecie tak opętanym ideą samorealizacji za wszelką cenę. A że okrutnie masakruje się język, jakby nie było - tworzywo? „Granice mojego języka są granicami mojego świata” jak wiadomo, a w wydawniczej galaktyce tych światów mnogo a wiela. Kto czytelnikom zabroni kolonizować? Przecież nie wolny rynek.

    Zdrowy rozsądek coś tam by chciał podpowiedzieć, która z dróg jest słuszna, zapewne zaś zawsze ta, która krytykę przyjmie i się dzięki niej coś naumi, albo choć próbuje. Nie mniej intuicja sugeruje, że tej degradacji językowej nie powstrzymamy. W kulturze odgórnego promowania miernot, chaosu podszytego chęcią zysku, programowego braku etyki, już sam zapał stał się sacrum.
    Obsesja samorealizacji zdekonstruuje zatem też konieczność stosowania sensownych zdań podrzędnie złożonych, poprawnej ortografii i ciągu przyczynowo-skutkowego.
    A raczej zredukuje konieczność do możliwości.

    Ta walka jest już przegrana. Napominanie nic nie da, skończy się toto zawsze wycieczkami ad personam. U kobiet zagrają emocje, których żadna semantyka nie pokona.

    Oczywiście nie znam rozwiązania, tylko mówię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [* miało być "starcie chirurgicznej precyzji z sercem w akcie tachykardii", aaa, pilnuję się, ale już się opublikowało! ;) ]

      Usuń
  7. Jak się skończyła sprawa pozwu?

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.