poniedziałek, 23 września 2013

Grzmoty wyrywające płuca, czyli grafomańska katastrofa

Po opublikowaniu dwa tygodnie temu krytyki firmy Evanart dowiedziałem się, że firmy czepiam się słusznie, ale autorom, których drukuje, bezprawnie odmawiam miana pisarzy, bo są oni pisarzami z prawdziwego zdarzenia, tylko nie poznały się na nich wredne polskie wydawnictwa.

Kiedy mi mówią, że nie mam racji, to (wbrew rozpowszechnionej o mnie opinii :-) przyjmuję za możliwe (choć mało prawdopodobne :-), iż faktycznie tej racji nie mam, i rzecz gruntownie sprawdzam. Postanowiłem więc zapoznać się z twórczością jednego z autorów Evanartu. Mój wybór padł na Martę Grzebułę. Na stronie Evanartu przeczytałem, że to artystka dużego formatu, więc po tych formatu mniejszego nie było już co sięgać, poza tym brała ona udział w LiteraTurze jako pisarka.

Z wybraniem konkretnej pozycji też nie miałem problemu, od razu zafrapował mnie tytuł „Otchłań zła”. Przeczytałem fragment i powiem uczciwie: powalił mnie. Zresztą proszę powiedzieć, jak mógł nie powalić:

Noc opadła niczym sęp, gwałtownie i ze świstem.

Sęp musi opadać gwałtownie, żeby mu padlina nie uciekła. Zwłaszcza że może zostać ostrzeżona świstem.

Burza rozdzierała powietrze kolejnymi grzmotami, ale nie było błysków, które byłyby niczym srebrny sztylet rozświetlający horyzont.

Autorka, jak widać, jest na bieżąco z odkryciami naukowymi, bo ciemne błyskawice rzeczywiście istnieją, emitują promieniowanie gamma. Kiedy człowiek dostanie promieniowaniem gamma, to mu się wydaje, że błyskawice są koloru srebrnego i proste jak sztylety.

Kolejny [cień] przemknął między czarno szarymi koronami drzew. Przemknął dokładnie nad ich szczytami.

No to pomiędzy czy nad?

(…) nikt nie kusił się o spojrzenie przez okno. Wszystkie były zamknięte zasłonięte, i oddzielały mieszkańców od tego widoku grubymi zasłonami.

Bo zasłona to część okna.

Cała okolica, wioska, w której mieszkało kilkaset osób, sprawiała wrażenie, wymarłej. Czas stanął. Zegar na wierzy kościelnej był niemy. Niemy, jak ci wszyscy ludzie skryci w domach. Nagle zapadła zatrważająca cisza.

Nam się wydaje, że skoro okolica sprawiała wrażenie wymarłej, zegar na „wierzy” milczał, ludzie w domach też, to cisza już panowała.

A po chwili stała się wroga i pełna ginących w mroku szeptów,

Jak następuje przejście od ciszy zatrważającej do wrogiej i na czym polega różnica?

które bardzo dyskretnie zaczęły przebrzmiewać na leśnych ścieżkach i sunąc dalej dopływały ku wiosce. Wciąż były wrogie,

Jak to „wciąż”? Myśleliśmy, że wroga była cisza, a nie „dyskretnie przebrzmiewające” „sunące” szepty.

po nich pojawiła się seria szlochów i jęków. Miało się wrażenie, że z potężnym bólem, w niewyobrażalnym cierpieniu kona setka ludzi…

Ajajaj.

Szlochy i szepty przenikały się tworząc dysharmoniczny dźwięk wibrujący w powietrzu.

Dobrze, że jęki zamilkły, bo jakby i one się wmieszały, dysharmonia dźwięku sięgnęłaby potęgi trzeciej.

Wyglądało to tak, jakby otworzyły się wrota, co najmniej piekła…

Ci, którzy za życia nagrzeszyli, wiedzą w takim razie, jak wygląda dysharmoniczny dźwięk wibrujący w powietrzu. My nadal nie.

Wokół fruwały różne strzępy, szczątki tego, co było kiedyś całością. Począwszy od gałęzi, po fragmenty zabudowań.

Zastanawiamy się, podziwiając poetyckie piękno frazy, czy mogą być strzępy albo szczątki czegoś, co wcześniej nie było całością. I czego strzępem albo szczątkiem jest gałąź? Drzewa?

Mijały sekundy. Sekundy pełne grozy, w których owe fragmenty z ogromnym hukiem opadały na ziemię, wbijając się w nią swoistym ostrzem sztyletu.

Fragmenty zabudowań zakończone swoistymi ostrzami sztyletów. Marta Grzebuła lubi sztylety.

Kolejno opadały spróchniałe gałęzie drzew, szczątki dachów, połamanych desek,

To generalnie słaby ten huragan, skoro tylko spróchniałe wyrwał.

a po nich krzewy wyrywane z korzeniami. One jak okaleczone ptaki fruwały najpierw w powietrzu…

Pisarz musi być oryginalny. Drzewa wyrywane z korzeniami są oklepane, ale krzewy to jest to. I jeszcze fruwające jak okaleczone ptaki. Rozumiemy, że mimo okaleczenia ze zdrowymi skrzydłami?

Minuta za minutą, nic tylko chaos. Nie tylko to napawało grozą, ale fakt, że po wielkim huku, po grzmotach wyrywających wręcz płuca, zapadła ponownie cisza.

Czyli autorka oddycha uszami, a dźwięki odbiera płucami.

Cisza, w której bezgłośnie, niemal bezszelestnie potęga huraganu nadal niszczyła wszystko na swej drodze. Było to, samo w sobie, niewytłumaczalne zjawisko.

Można powiedzieć, że podobnie jak „pisarstwo” Marty Grzebuły.

(...) wioski położonej gdzieś pomiędzy zakolem rzeki a lasem. Gdzieś pomiędzy mrokiem a światłem. Światłem, które nie docierało tu od kilku dni.

Aha. Wioska leży między mrokiem a światłem, którego nie ma.

Domy stały jak te karły wtulone w matkę ziemię. Wtulone w konające połamane kikuty drzew.

Nobel dla pani Grzebuły. Przecież „karły wtulone w matkę ziemię” i „konające kikuty drzew” muszą o odbiorcy wywołać czytelniczy orgazm.

Do wioski zbliżała się kawalkada samochodów. Armia, policja i straż pożarna wraz z karetkami pogotowia mknęły na sygnale.

Armia mknąca na sygnale to wcale nie jest nowe zjawisko. Napoleon nie dysponował jeszcze takimi możliwościami technicznymi, ale już Ruscy, kiedy szli na Berlin, mieli na czołgach koguty.

Wioskę, wraz z mieszkańcami, zamknęła w mroku tajemna siła. Była niczym czarny lej wibrujący w powietrzu, który osaczył okolicę. Sterczące ku górze kikuty drzew wbijały się w nią, nieme, okaleczone i martwe.

Martwe, czyli skonały, a mieliśmy nadzieję, że się wyliżą. Na pociechę się wbijają. W nią. W wioskę, w siłę, w okolicę?

Ludzie patrzący na tą czarną, ogromnych rozmiarów chmurę wiszącą i zarazem okalającą wioskę nie ukrywali też swoich łez.

Doskonale tych ludzi rozumiemy. Nam też się chce płakać, kiedy wisi i zarazem okala nas twórczość Grzebuły.

W ich umysłach pojawiły się najgorsze z możliwych przewidywania. Mogli już liczyć tylko na cud. Ale widok ten odbierał im wiarę.

Jeśli człowiek nawet w cud nie może wierzyć, to jest naprawdę źle.

Mrok jakby kolczastym drutem połączył niebo i ziemię.

Drutem kolczastym? A dlaczego nie sztyletem?

A wokół nich pomimo pory roku, świeciło słońce.

Mamy dyskretną wskazówkę, że wioska położona jest w rejonach polarnych, bo tylko tam występują pory roku, w których nie świeci słońce.

Kilkudziesięciu ratowników, tyluż samo policjantów i żołnierzy wraz ze swoimi dowódcami stojąc ponad dwa kilometry od wioski, widzieli jak czarna, wirująca chmura z ogłuszającym hukiem pochłaniała wszystko i wszystkich.

To żołnierze tej armii, która mknęła na sygnale. W sile kilku dywizji po kilkunastu żołnierzy.

Ziemia pod jej naporem się rozstąpiła wciągając wioskę w czeluść.

Czeluść wyrwała chmurze jej zdobycz.

A potem…potem, nastała cisza…

Martwa i mroczna. Amen.

Zanim pojawiły się e-booki i wydawnictwa ze współfinansowaniem, grafomani w publicznym obiegu nie istnieli. Byli plagą wydawnictw, ale nikt poza biednymi redaktorami (nawet jeśli wystarczy przeczytać pięć zdań z takiego tekstu, żeby zorientować się, z kim ma się do czynienia, to przy stu maszynopisach można zacząć sobie rwać włosy z głowy) ich wypocin nie czytywał. I myślę, że po części przez to słowo „grafomania” tak często jest wykorzystywane w krytyce literackiej na określenie utworów średnich, wtórnych, naiwnych, pozbawionych walorów artystycznych, napisanych niewyszukanym językiem. Bo gdyby krytyk stykał się z grafomańskimi płodami we właściwym rozumieniu tego słowa, musiałby przyznać, że chociaż autor, którego chce zjechać, to trzecia liga albo w ogóle klasa okręgowa, to jednak cały czas jest to gość, który potrafi kopnąć piłkę, a nie przewraca się o własne nogi. I jeśli chciałby zachować właściwe proporcje, określenia „grafoman” nie mógłby wobec niego użyć.

Czysta grafomania to jest to, co prezentuje Grzebuła. Język, który dla każdego pisarza – a za pisarza Marta Grzebuła chce uchodzić – jest środkiem do wyrażania myśli, w jej przypadku staje się przeszkodą, którą trzeba pokonać, by daną myśl wyrazić. Przeszkodą niepokonywalną. Na poziomie słów, zdań, scen pisarstwo to rzemiosło: trzeba wiedzieć, co dane słowa znaczą, umieć te zdania poprawnie formułować, łączyć je tak, by dawały zamierzony obraz. Sensowny obraz. Grzebuła tego nie potrafi, nieporadność w konstruowaniu opisu aż bije po oczach. Słowa, zwroty, których w zwykłym tekście zapewne użyłaby poprawnie, przy próbie tworzenia literatury nagle lądują w kontekstach budzących śmiech. Z sępa rzucającego się na padlinę robi się sęp gwałtownie opadający. Wojsko lub żołnierze wysłani do pomocy przeistaczają się w armię, posyłaną jednak zwykle przeciwko wrogowi. A ta armia liczy kilkudziesięciu żołnierzy, bo autorka nie tylko nie widzi, że użyła słowa w złym znaczeniu, lecz także tego, że zamieściła informację to złe znaczenie podkreślającą.

Zdania zestawia, jakby zapomniała, co napisała uprzednio, albo jakby grała w jakieś antydomino, w którym kostek nie trzeba łączyć według ilości punktów. Najpierw wroga jest cisza, a potem nadal szepty, choć w tekście nie ma słowa uzasadniającego to „nadal”. Albo w dwóch kolejnych zdaniach cień przemyka inną drogą. Logika nie istnieje. Noc opada (pomińmy już kwestię, że zwykle zapada) ze świstem (nawet w konwencji fantastyki to absurd), okaleczone ptaki fruwają, wioska leży tam, gdzie mrok styka się ze światłem, tyle że światła nie ma. Do tego całkowity bezład: komuś z państwa udało się policzyć, ile razy tam zapada cisza i rozlega się huk?

Błędy ortograficzne („wierza kościelna”), składniowe („kilkudziesięciu ratowników widzieli”), a interpunkcyjnych jest tyle, że spokojnie można powiedzieć, że Grzebuła wynalazła nową polską interpunkcję, jednak należy powątpiewać, by ten dowód na kreatywność pretendował ją do miana pisarza.

Od pisarza wymagamy oryginalnych porównań, od ucznia szkoły podstawowej poprawnych. Grzebuła tej lekcji nie odrobiła i nie wie, że porównuje się do czegoś podobnego. Coś jest czerwone jak krew i białe jak śnieg, a nie odwrotnie. Dla Grzebuły błyskawica jest prosta i srebrna jak sztylet. To i tak małe piwo, bo co znaczy, że mrok wygląda jak drut kolczasty?

Przejdźmy na trochę wyższy stopień niż elementarna poprawność językowa i logiczna. Grzebuła chce opisać przerażającą scenę, kataklizm zmiata wioskę z powierzchni ziemi. Jak rozumiemy, ma to napawać czytelnika grozą. Dzieją się rzeczy straszne, giną ludzie. Ale Grzebuła nie wie, że jak pięć razy napisze, że coś jest straszne, to strasznie być przestaje, robi się śmiesznie. Nie wie, jakich informacji ma czytelnikowi udzielać, jakie pominąć, jak sprawić i pozwolić, by zadziałała jego wyobraźnia. Albo jakie informacje są całkowicie zbędne, bo czytelnik też żyje na tym świecie i pewne rzeczy wie. W dalszej scenie, kiedy opisuje jadący w deszczu samochód, powiadamia, że „krople roztrzaskiwały się nie tylko o pojazd, ale również o czarny asfalt”. Obawiała się, że czytelnik założy, że deszcz pada wyłącznie na samochód?

Z powyższym tekstem nic się nie da zrobić, nie przeredaguje tego żaden redaktor. Można go tylko napisać od nowa, przy czym w każdej klasie liceum znalazłby się uczeń, który, dostawszy takie zadanie, potrafiłby napisać tę scenę tak, by miała ona ręce i nogi. A od liceum do pisarstwa to jeszcze daleka droga do przejścia. Martę Grzebułę dzielą od niego lata świetlne.

58 komentarzy:

  1. wspaniała jest Pana inteligencja, podwyższa Pan poprzeczkę, gratuluję:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie moja inteligencja jest wspaniała, tylko bełkot autorki niemożebny.

      Usuń
  2. Śmiech wyrywający płuca... Dzięki za masaż przepony :-)
    Jezu..., ale na następne spotkania z czytelnikami lepiej przychodź z obstawą. Zranione wielbicielki sztyletów bywają nieobliczalne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Grzebuła zdawała chyba nową maturę - moja pierwsza myśl po przeczytaniu Pańskiego tekstu. Ale - po wizycie u Wujka Google już wiem, że pani Grzebuła zdawała maturę bardzo dawno temu. Nie wiem co o tym sądzić. Jednak czytając jej notkę bio na "Lubimyczytac.pl" już wiem - zamiłowanie do Asnyka, Mickiewicza i Słowackiego tłumaczy zamiłowanie do bogatych metafor, wyjątkowych porównań... Cóż, że nietrafionych.
    Co do tezy, że lepiej taki tekst napisałby współczesny licealista - nie wiem. Jeśli lepszy byłby opis w stylu: "Straszny huragan przeszedł przez wioskę, mieszkańce przerażeni." (tabloidyzacja mózgów) - to ok.
    A konkludując - zaroiło się od takich pisarzy (takich - kwiecistych i nielogicznych strasznie) - ale także - od pisarzy form krótkich, konkretnych (blogerzy potrafiący z ułamka tematu napisać notkę na 5-6 zdań) - brakuje mi więc złotego środka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tragedią jest to, że ta kobieta teraz znosi potworne upokorzenie, a winę powinno ponosić wydawnictwo, które zdecydowało się ją wydać, okłamało ją, twierdząc, że książka nadaje się do druku i co najgorsze, wzięło pieniądze za redakcję i korektę.

    OdpowiedzUsuń
  5. A mnie jakoś przykro to czytać. Zastanawia mnie celowość tego ataku. Wprawdzie nie sposób zgodzić się z autorem, że tekst pani Grzebuły najeżony jest sformułowaniami co najmniej dziwnymi, zupełnie niepoprawnymi, ale po co ją upokarzać?
    Czytam tylko książki wydawane przez tradycyjne wydawnictwa i ostatnio strasznie dużo tam chłamu. Roi się od błędów językowych i merytorycznych, a wydawać by się mogło, że zapewniona jest odpowiednia redakcja i korekta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powodem napisania tego tekstu i analizy twórczości pani Marty Grzebuły były jej gwałtowne i liczne ataki na p. Pollaka - jej zemsta za kwaśne słowa na temat Evanartu. Bardzo łatwo je znaleźć, a po przebrnięciu przez połowę z nich można się zdenerwować... tym bardziej ma do tego człowiek, którego one dotyczą. Na upokorzenie pani Marta Grzebuła sama sobie zapracowała - ponieważ teksty krytyczne czyta tak samo, jak pisze własne powieści.

      Usuń
    2. Powód napisania tego tekstu podałem we wstępie, więc przypisując mi inne motywacje, proszę przynajmniej spróbować je udowodnić. Może ataki pani Grzebuły łatwo znaleźć, ale ja ich nie znalazłem (może dlatego, że nie szukałem), a nawet gdybym znalazł i chciał się do nich odnieść, to zrobiłbym to bezpośrednio.

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  6. Zgadzam się Pani Grzebuła-znam ja z fejsa - jest miła, sympatyczna i ciepła osobą, Moze pisać, ale nie powinna drukowac. Ktos zyczliwy winien jej to powiedziec. Ale ta historia moze będzie przestrogą dla tej rzeszy wspierajacych sie nawzajem selfpublisherow. Szkoda tylko,ze to zabolało zapewne namocniej jedna z milszych osob w tym srodowisku.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zgadzam się z powyższymi - powinno być lekkie uogólnienie - tak pisze wielu dzisiejszych "pisarzy" - i biada wydawnictwom, które podejmują się druku. Postawmy może na szczerość??

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja też znam panią Grzebułę z fejsa i żal mi jej, że teraz cierpi. Na to, co się stało, złożyło się kilka czynników, a nie tylko jej styl pisania. Więc mimo wielu racji Autora niedobrze, że artykuł w takiej właśnie formie, ujrzał światło dzienne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i zaczęło się ścinanie głowy gońcowi. Jeśli ktoś chce publikować, to poddaje swój utwór, nomen omen, publicznej ocenie i musi liczyć się z krytyką. Każdego rodzaju. Grafomani chcą być nazywani pisarzami, ale od ich tekstów wara, bo są mili i sympatyczni? Albo delikatnie i z wyczuciem zwrócić im uwagę, że może jednak nie powinni pisać? Krytyk może pastwić się nad tekstem słabego pisarza, ale nad tekstem grafomana już nie?
      Firmy drukujące za pieniądze takich autorów oczywiście są winne, podtrzymują iluzje grafomanów, ale nikogo jednak do publikowania nie zmuszają. Pani Grzebuła sama chce pisać, sama poszła do Evanartu, chce za taką twórczość brać pieniądze od czytelników.

      Usuń
  9. Mnie się wydaje wzruszający i w jakiś sposób heroiczny taki imperatyw uprawiania twórczości. To naprawdę jest silna potrzeba, którą szanuję, a nieumiejętność może śmieszyć, ale może i wzruszać. Mnie wzrusza jak anatomia obrazków prymitywistów czy sąsiad, który ma czasem potrzebę pograć na pianinie, i co z tego, że nie w rytmie. Jest w tym specyficzny wdzięk i szlachetność. Łatwo śmiać się ze sposobu, ale może warto jednak uszanować cel? A zła jestem na tego pseudowydawcę, który mami ludzi z pasją, a bez dostatecznych umiejętności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety - doświadczenia całej ludzkości wykazują, że cel nijak nie uświęca środków. Mnie również wzrusza człowiek próbujący nieporadnie grać na harmonii - jednak nie wtedy, gdy gra mi za uszami po całych dniach tak, ze tracę ochotę na lepszych wykonawców.
      Grafomani - jeśli trafią do księgarni - zwyczajnie psują rynek, który i bez nich ledwie dyszy. A przecież wystarczyłoby po prostu nauczyć się pisania...

      Usuń
  10. A mnie nie żal. I nie wzrusza mnie to. Znam ludzi dużo lepiej władających piórem, którzy są na tyle krytyczni wobec siebie, że nie pokazują światu swoich płodów. I chwała im za to! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie to też nie wzrusza, bo na Facebooku często widać dyskusje autorek i autorów publikujących w wydawnictwach takich jak właśnie Evanart, Warszawska Firma Wydawnicza czy Novae Res, albo umieszczających swe dzieła w wydaje.pl - którzy domagają się przyznania im miana pisarza czy pisarki. Ich koronnym argumentem jest ten, iż forma wydania nie ma żadnego znaczenia, a to nie wydawca, tylko czytelnik ma ocenić dzieło. No to proszę, jeden z czytelników ocenił. Sympatia do autorki nie może przesłonić nędzy jej tekstu...

      Usuń
    2. Dla wydawcy najważniejsze jest to, jak książke przyjmą czytelnicy. Ten argument jest akurat trafny.

      Usuń
    3. Nie napisałem, że nie jest trafny. Jest. Tylko że to broń obosieczna. Kiedy się szermuje argumentem, że czytelnicy są tym arbitrem, nie należy się gniewać, że jednemu z nich się tekst nie spodobał.

      Usuń
    4. Jak tylko jednemu, to pół biedy. Ksiązka, która podoba się w szystkim, nie istnieje.
      Ale ciekawe, jak książki Pani Grzebuły sa odbierane przez większość czytelników.

      Usuń
    5. A ja myślałem, że istnieją książki podobające się wszystkim... dzięki za oświecenie.
      Skoro autorka musi je wydawać za własne pieniądze, to chyba raczej wiadomo. I nie zmieni tego parę pozytywnych recenzji w Internecie osób zaprzyjaźnionych z autorką.

      Usuń
  11. No Pawle strach się bać Twojej oceny. :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. Dziękuję za każde - NIE i każde -żal mi. Ale nie trzeba, naprawdę. Pozdrawiam Autora i Komentatorów.

    OdpowiedzUsuń
  13. Autorka nawet komentarza nie potrafi poprawnie napisać. O bogowie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że cokolwiek napiszę i tak będzie źle. Moc serdeczności ślę dla wszystkich.

      Usuń
  14. Chyba tak Pani Marto. Moc serdeczności ślę- komu, czemu?- wszystkim. Bo to celownik.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zanim Pan/Pani zacznie krytykować innych, warto podkształcić się troszkę w zakresie języka polskiego. Owszem, czasowniki "słać, wysyłać" łączą się z celownikiem, ale forma "słać, wysyłać coś dla kogoś" jest również poprawna.

      Usuń
    2. Tak, ale trzeba jeszcze wiedzieć, kiedy jej użyć.

      Usuń
  15. Dla mnie to jest przykre, przykre, że jeden autor krytykuje drugiego publicznie, i te sępy obsiadające padlinę. Dlaczego jeszcze autor rzucił się akurat na Martę? To nie ona publicznie się dopraszała oceny swojej twórczości. Popełniła błąd, że się w ogóle odezwała? Odmawianie innym miana pisarza, bo ośmielili się wziąć udział w imprezie we Wrocławiu? Panie Pawle, więcej luzu w życiu, takie podejście do innych czkawką się odbije. Nie trzeba każdej swojej myśli publikować, wiele osób mogło tak pomyśleć jak Pan, ale zachowało to dla siebie. Nie prościej potraktować innych piszących, jako stawiających pierwsze kroki w tym fachu? Pewny siebie twórca, pisarz z doświadczeniem nie zniży się do jazdy po innych, co najwyżej udzieli im koleżeńskiej rady. Jak ją wykorzystają? To już osobna sprawa, ale doceniam to, że Pan nie przejechał się po autorce anonimowo. Jak kiedyś się spotkacie, nie zadrży Panu ręka, gdy Marta swoją do Pana wyciągnie? Te uwagi do fragmentu tekstu, które Pan wkleił, powinny iść na pw do autorki. Te sępy.... to budzi niesmak.
    Pozdrawiam obu autorów
    Monika
    PS Nie każdy autor jest zaraz pisarzem i nie każdy nim się czuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na blogu nie ma opcji edytuj
      Pozdrawiam Autora i Autorkę
      Monika

      Usuń
    2. Dziękuję, pani Moniko, że anonimowo chwali Pani mój brak anonimowości. Ręce mi generalnie nie drżą, a z Martą Grzebułą wymieniłem prywatne maile i okazało się, że krytykę przyjęła znacznie lepiej niż tacy jej obrońcy jak Pani, czym bardzo mi zaimponowała, bo poprzedni grafoman, którego wziąłem pod lupę, dostał histerii i spodziewałem się podobnej reakcji.
      Co do meritum, nie jeden autor krytykuje drugiego, tylko osoba umiejąca pisać osobę nieumiejącą pisać. Poza tym kiepsko się Pani orientuje w krytyce literackiej, twierdząc, że autor musi się dopraszać oceny, by można go było krytykować. Autor wyraża na to zgodę, publikując swój utwór. A skoro utwór jest dostępny publicznie, to jego ocena również jest sprawą publiczną, prosiłbym zatem o uzasadnienie Pani twierdzeń, że akurat w tym przypadku powinna pozostać prywatną.
      Rzeczywiście, nie każdy self-publisher uważa się za pisarza, ale akurat Marta Grzebuła za takowego się uważa (albo przynajmniej uważała).
      Dlaczego zwrócenie uwagi na fakt, że sęp żywi się czymś, co nie ucieka, uważa Pani za niesmaczne?

      Usuń
  16. "Nie prościej potraktować innych piszących, jako stawiających pierwsze kroki w tym fachu?"

    Ktoś, kto jest autorem dziesięciu książek (informację tę p. Grzebuła podaje w swoim blogu), stawia pierwsze kroki?

    OdpowiedzUsuń
  17. Przy Pani Marcie, Pani Luiza D. to prawie pisarka. ;-)

    Magdalena M.
    Szwecja

    OdpowiedzUsuń
  18. Pani Magdaleno a czytała Pani coś, co napisała Pani Marta? Pytam z ciekawości.

    OdpowiedzUsuń
  19. Panie Dobrzyńska i Pane skarżą się po internecie, że kasuję ich komentarze. Rzeczywiście w tym wątku skasowałem trzy. Usunąłem komentarz pani Moniki, bo nie odniosła się do żadnego argumentu z mojej odpowiedzi. Ponownie też stwierdziła, że krytykę tekstu powinienem wysłać na prywatny adres, nadal nie uzasadniając tej tezy, choć o takie uzasadnienie została wprost poproszona. Pola Pane zamieściła wulgarny komentarz, w którym zaznaczyła, że dyskutować ze mną nie będzie. Skoro nie chce rozmawiać, tylko na mnie krzyczeć, niech to robi na swoim blogu, nie na moim. Dobrzyńska zamieściła komentarz, że Grzebuła założyła ładny ogródek, a ja go podeptałem. W tym wypadku uznałem, że są jakieś granice oderwania komentarza od treści postu, a wskazywanie na to pani Dobrzyńskiej będzie stratą czasu, skoro na merytoryczną dyskusję na moim blogu jej nie stać.

    Przy okazji, muszę się wycofać z pozytywnej oceny, jeśli chodzi o reakcję Grzebuły na krytykę. Już czytam, że tekst niby nie był przeznaczony do publikacji (na stronie widniała informacja, że to praktycznie gotowy do wypuszczenia e-book), jakieś sugestie, że wie, czym była podyktowana moja krytyka, ale oczywiście tego nie ujawni (czytaj: wraże intencje, a ja tak naprawdę piszę nieźle). Pierwsza reakcja Grzebuły mnie zaskoczyła, bo nie pokrywała się z moim doświadczeniem, że grafoman nigdy i za nic nie przyzna, że nie potrafi pisać. Ale wszystko w normie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Rozumiem, że self-publisherzy podlegają krytyce tylko wtedy, gdy na nią zezwolą? Przepraszam, ale nie byłem tego świadom. Czy Pani decyzja zabraniająca mi dalszego krytykowania Pani tekstów i komentowania Pani reakcji na krytykę jest ostateczna, czy też mogę gdzieś się od niej odwołać? A tak z ciekawości: na jakich to forach szargałem Pani imię i jakich obelżywych słów wobec Pani użyłem?

      Usuń
    3. "Czy Pani decyzja zabraniająca mi dalszego krytykowania Pani tekstów i komentowania Pani reakcji na krytykę jest ostateczna, czy też mogę gdzieś się od niej odwołać? - I widzi Pan. Tu tkwi Pana problem. Z góry zakłada Pan krytykę. Ja natomiast pokusiłam się o zapoznanie dogłębne Pana TWÓRCZOŚCI. I w przeciwieństwie do Pana potrafię, jako czytelniczka, odnieść się do całokształtu tego, co Pan jako pisarz reprezentuje. Nie na jednym tekście opieram swoje zdanie. Nie na fragmentach tego, co zresztą nie było w pełni mojego autorstwa, ale zostawmy to. Nie ma już dla mnie znaczenia, czy pokusi się Pan o merytoryczną choć subiektywną ocenę tego co i jak piszę, czy tylko znów zajrzy Pan tu i ówdzie i na podstawie fragmentów wyrobi sobie Pan zdanie. Pana decyzja. Pana prawo. Ja swoje wyrażam na blogu, który cieszy się sporym zainteresowaniem. To Nietypowe recenzje Marty. I proszę mi wierzyć, Pana twórczość z czasem też zostanie tam opisana, ale ja w przeciwieństwie {chyba} do Pana kieruję się tylko i wyłącznie sferą emocji, jakie wywołały u mnie dane lektury. Nie uważam się ani za recenzentkę { aby to było jasne} ani za pisarkę. Jedynie używam w stosunku do siebie określenia które zapożyczyłam { za Jego zgoda} od wspaniałego Autora i Człowieka, Władysława Zdanowicza.A brzmi ono; Opowiadacz Historii Literackich. Ja je skróciłam do "opowiadaczki" zwykłej i nie roszczącej sobie tytułu, pisarza, czy nawet autora. A fakt, ze wydaję za własne pieniądze, to też moja sprawa, decyzja i nie sądzę aby umniejszała ona moją dążność do realizacji marzeń. Po ponad 30 latach, nie ja a mój mąż, postanowił wysłać moje teksty do wydawcy. To był mój prezent na 57 urodziny. I niech TYLKO TAK ZOSTANIE. Ale dzięki Panu, stało się coś za co muszę Panu podziękować. Robiąc { niechcący jak sadzę} szum wokół mnie, spowodował Pan znaczny wzrost sprzedaży moich książek. Ale aby nie było za dobrze, spowodował Pan również i to, że wydawca { nie tan "Krzak} zerwał ze mną umowę. Kiedy w końcu udało mi się przetrzeć szlaki Pan zatrzasnął mi drzwi do prawdziwego wydawcy. No cóż, każdy kij ma dwa końce. Pisałam szybko, więc pewnie jest sporo błędów. Czy z tego też Pan uczyni zarzut?

      Usuń
    4. pomyliłam z pośpiechu lata, prezent na 47 urodziny.

      Usuń
    5. Nie omawiałem ani nurtów Pani twórczości, ani filozofii w niej zawartej, by musieć zapoznawać się z całością. Omawiałem Pani warsztat czy raczej jego brak, a wykorzystany do tego fragment całkowicie wystarczał. Nie potrafi Pani pisać, nie ma po temu najmniejszych predyspozycji i żadne próby pozamerytorycznego podważenia mojej krytyki tego nie zmienią.
      Twierdzenie, że nie uważa się Pani za pisarkę, jest, a przynajmniej w chwili mojej krytyki było, nieprawdziwe. Zarówno na swoim blogu, jak i na Facebooku używała Pani wobec siebie tego określenia.
      Oskarżyła mnie Pani o obelgi na forach (co jest kłamstwem z definicji, bo nie biorę udziału w dyskusjach na ani jednym forum), a wezwanie do udowodnienia oskarżenia po prostu zbywa milczeniem?

      Usuń
    6. Bo uważam naszą wymianę zdań za niepotrzebną. Jest jak jest. A czas zweryfikuje Pan zdanie. Nie jest Pan moim przeciwnikiem, ani ja Pana. Własne zdanie, wyrażone na blogu to Pana sprawa. A skoro nie widzi Pan ba! nie rozumie jaką wyrządza Pan innym "przysługę" świadczy tylko o Pana zdolności empatii. Ja jej w Panu nie dostrzegam. I na tym koniec. Nie będę Panu podnosić statystyk. Są od tego inni. I jeszcze jedno. Nie ja nadałam sobie miano "pisarz" Niezbyt dokładnie zapoznał się Pan z moją biografią. A to błąd. I to duży. A dlaczego? No cóż, jak sądzę byłby to spory wysiłek wejść na Wiki czy Pisarze Polscy. Powodzenia Panie Pawle i to bez fałszu. W mojej naturze nie leży zawiść, złość, czy :gniewanie się" To dziecinada. Marta Grzebuła.

      Usuń
    7. http://pl.wikipedia.org/wiki/Wikipedia:Propozycje_temat%C3%B3w/Osoby/G
      http://pisarze.pl/component/sobi2/?sobi2Task=sobi2Details&catid=2&sobi2Id=1769

      dla ułatwienia. I nie ja się tam wpisałam. To mnie zaproszona. A na wiki jest też Pan a z tego co wiem, mój profili jest opracowany. Uczynił to wydawca i proszę mi wierzyć nie ten ze współfinansowaniem. Właśnie z tego wnioskuję, co Pan o mnie napisał, jak mało Pan wie na mój temat.

      Usuń
    8. Jest to przykład niewąskiej arogancji, rzucać fałszywymi oskarżeniami, a potem nie przeprosić, tylko „uważać wymianę zdań za niepotrzebną”.

      Usuń
  20. Jaka szkoda, że Pan Pollak nie trafił tu jeszcze na godnego siebie przeciwnika. Z przyjemnością przeczytałabym sensowną dyskusję, w której wymiana zdań odbywałaby się w sposób rzeczowy, a adwersarz wykazujący się zrozumieniem odpisywałby na podobnym poziomie...
    A tymczasem mam skojarzenia z kąsaniem nogawek z doskoku i ujadaniem z daleka. Przecież gołym okiem widać, że Pan Paweł wyraża się jasno i logicznie i często bardzo konkretnie, zamiast uciekać się do ogólników, co jest częstym (ach, jakże przebiegłym!) chwytem Jego, pardon my French, obszczekiwaczy (bo do poziomu przeciwników nie dorośli). No więc po cóż te żenujące ataki, które niczego nie wnoszą?
    Zaglądam do tego bloga od dłuższego czasu (szkoda, że nie od początku) i nie przypominam sobie, aby jego Autor wypisywał tu obelgi pod czymkolwiek adresem – a czasami niektóre osoby aż się o to prosiły. Widać, Panią Samopublikującą Się (czy jakoś tak) ponosi wyobraźnia. Albo ja nie umiem czytać między wierszami. To jest umiejętność zastrzeżona dla wybranych.
    Panie Pawle, jako osoba kulturalna, odpisuje Pan cierpliwie na te rozpaczliwe wrzaski, tracąc swój cenny czas, a tymczasem wierni czytelnicy czekają – nieco mniej cierpliwie - na Pańską kolejną książkę…

    OdpowiedzUsuń
  21. O tak, rzeczowa dyskusja by mi się marzyła, ale nie czarujmy się, szans na nią nie ma. Proszę się nie martwić, te ataki niespecjalnie mnie odrywają od pisania, raczej stanowią urozmaicenie, bardziej zatrzymują mnie kolejne zlecenia z sądów (właśnie przebijam się przez tekst medyczny z polskiego na szwedzki).

    Czy pozwoli Pani, że sformułowanie „Pani Samopublikująca Się” (absolutnie genialne) podwędzę? Pytanie retoryczne, bo jako literat czuję się uprawniony do tego rodzaju kradzieży :-)

    OdpowiedzUsuń
  22. Wywołał Pan prawdziwą burzę. Na Forum literackim Weryfikatorium też dyskutowano:
    http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=14887

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałem, podczytuję to forum. Ciekawe, że self-publishing ma na nim wyjątkowo niskie notowania, a jednym z większych przeciwników jest Andrzej Pilipiuk, którego grafomani postrzegają jako swego idola, bo nie rozumieją, że etykieta, jaką sobie nadał (Wielki Grafoman) jest autoironią i polemiką z twórcami prozy wysokoartystycznej, a nie przyzwoleniem na to, by pisać powieści, nie znając gramatyki.

      Usuń
    2. http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=13966
      Link, do dyskusji o Oficynce, w której Pan wydał swoją książkę. Nie obawia się Pan posądzenia, że współfinansował Pan wydanie?

      Usuń
    3. Pozwolę sobie nie uwierzyć w te rewelacje. Oficynka jest tradycyjnym wydawnictwem, które selekcjonuje teksty, redaguje je, samo finansuje wydanie, książki wypuszcza w takich nakładach, że są one dostępne w stacjonarnych księgarniach. Propozycja jakiegokolwiek wydawcy, żebym zapłacił za wydanie swojej książki, byłaby ostatnią rozmową, jaką by ze mną przeprowadził.

      Usuń
    4. Panie Pawle, zachęcam do zapoznania się z dzisiejszym artykułem w dołączanym do gazet "Polska The Times" dodatku "Junior Media" (jest dostępna wersja elektroniczna na prasa24.pl, jeśli w kiosku zabraknie Gazety Wrocławskiej). To kolejna tzw. "wzruszająca historia ze współfinansowaniem w tle".

      Usuń
  23. Mam nadzieję, że czas nie zweryfikuje poglądów Pana Pollaka, bo to by oznaczało, że polszczyzna "poszła się bujać" ( w to, że Pani Grzebuła nauczy się pisać, jakoś nie wierzę). A w dodatku Pani Luiza Dobrzyńska grozi, że będzie musiała kaganek oświaty nieść za swoje pieniądze, a na krytykę odpowiada :"Po pierwsze, nawet „badziew” też trzeba napisać."
    Ręce opadają. Czy mamy teraz młodzieży wydzierać te książki z ręki, jęcząc -" Dziecko, nie czytaj tego, bo Ci rozum uszkodzi?"
    Całym sercem jestem za Panem Pawłem
    Alicja Górczyńska

    OdpowiedzUsuń
  24. To jest straszne! Nie rozumiem ataku na Panią Grzebułę, to jest nie moralne, a większość nie ma odwagi nawet się podpisać pod tym, co pisze! Autor tego postu jest podły! Osobiście czytam książki Pani Marty i nie rozumiem tego o co się czepiacie. Urywek wyrwany z kontekstu - każdy tak potrafi!
    Czytelniczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niemoralne. Ale rozumiemy, że na książkach Grzebuły trudno nauczyć się ortografii. I doceniamy, że pani miała odwagę podpisać się pod tym, co pisze.

      Usuń
    2. Co do urywku wyrwanego z kontekstu, pełny fragment, bo Grzebuła usunęła go pod podanym linkiem:

      Noc opadła niczym sęp, gwałtownie i ze świstem. Burza rozdzierała powietrze kolejnymi grzmotami, ale nie było błysków, które byłyby niczym srebrny sztylet rozświetlający horyzont. Nic, tylko ciemność. Ciemność, z której wyłaniały się pulsujące cienie. Kolejny przemknął między czarno szarymi koronami drzew. Przemknął dokładnie nad ich szczytami. A hen tam, gdzieś daleko, wznosząc się coraz wyżej majaczyły na tle czerni nieba mroczne widma. Ich szaro mgliste powłoki otaczały a zarazem wypełniały przestrzeń. Przestrzeń tak niemiłą, tak napawającą grozą, że nikt nie kusił się o spojrzenie przez okno. Wszystkie były zamknięte zasłonięte, i oddzielały mieszkańców od tego widoku grubymi zasłonami. Nikt nie miał w sobie na tyle odwagi, aby uchylić okno. Cała okolica, wioska, w której mieszkało kilkaset osób, sprawiała wrażenie, wymarłej. Czas stanął. Zegar na wierzy kościelnej był niemy. Niemy, jak ci wszyscy ludzie skryci w domach. Nagle zapadła zatrważająca cisza. A po chwili stała się wroga i pełna ginących w mroku szeptów, które bardzo dyskretnie zaczęły przebrzmiewać na leśnych ścieżkach i sunąc dalej dopływały ku wiosce. Wciąż były wrogie, po nich pojawiła się seria szlochów i jęków. Miało się wrażenie, że z potężnym bólem, w niewyobrażalnym cierpieniu kona setka ludzi…Szlochy i szepty przenikały się tworząc dysharmoniczny dźwięk wibrujący w powietrzu. Wyglądało to tak, jakby otworzyły się wrota, co najmniej piekła…Wiatr pędząc szarpał i rozrywał bez opamiętania wszystko na swej drodze. Drzewa, krzewy, mury okolicznych domostw były niczym eksplodujący pocisk armatni. Wokół fruwały różne strzępy, szczątki tego, co było kiedyś całością. Począwszy od gałęzi, po fragmenty zabudowań. Mijały sekundy. Sekundy pełne grozy, w których owe fragmenty z ogromnym hukiem opadały na ziemię, wbijając się w nią swoistym ostrzem sztyletu. Kolejno opadały spróchniałe gałęzie drzew, szczątki dachów, połamanych desek, a po nich krzewy wyrywane z korzeniami. One jak okaleczone ptaki fruwały najpierw w powietrzu…
      Minuta za minutą, nic tylko chaos.
      Nie tylko to napawało grozą, ale fakt, że po wielkim huku, po grzmotach wyrywających wręcz płuca, zapadła ponownie cisza. Cisza, w której bezgłośnie, niemal bezszelestnie potęga huraganu nadal niszczyła wszystko na swej drodze. Było to, samo w sobie, niewytłumaczalne zjawisko.
      Mijały kolejne godziny, ale nie mijał strach, lęk mieszkańców wioski położonej gdzieś pomiędzy zakolem rzeki a lasem. Gdzieś pomiędzy mrokiem a światłem. Światłem, które nie docierało tu od kilku dni. Mrok był wszechogarniający i wszech obecny.

      Usuń
    3. Domy stały jak te karły wtulone w matkę ziemię. Wtulone w konające połamane kikuty drzew. Wyglądały tak jakby i one zaraz miały runąć z hukiem i wpaść w otchłań mroku znikając w nim bezpowrotnie. Złowroga cisza trwała…Mijały kolejne godziny i nic nie zapowiadało końca tego zjawiska, równie dziwnego, co niewytłumaczalnego. Strach wkradł się niczym złodziej w serca mieszkańców. Zdominował ich i posiadł na kilkanaście godzin. A wokół wciąż roznosiły się wrogie pomrukiwania. Gardłowe, niezrozumiałe, charczące odgłosy.
      Do wioski zbliżała się kawalkada samochodów. Armia, policja i straż pożarna wraz z karetkami pogotowia mknęły na sygnale. Ratunek był blisko, ale czy dotrze na czas?
      Wioskę, wraz z mieszkańcami, zamknęła w mroku tajemna siła. Była niczym czarny lej wibrujący w powietrzu, który osaczył okolicę. Sterczące ku górze kikuty drzew wbijały się w nią, nieme, okaleczone i martwe. Rzeka wyrwana przez tą nieznaną siłę wystąpiła z koryta. Rozlewała się po okolicy zalewając wszystko błotnistą mazią. Nikt nie mógł uciec przed tym żywiołem. Nikt też nie potrafił wytłumaczyć tego zjawiska. Ponieważ tylko na tej przestrzeni działo się coś niezwykłego a zarazem zatrważającego. I nie było nikogo, kto by teraz nie patrzył na to z przerażeniem. Na twarzach ratowników malowało się nie tylko zdziwienie, ale i lęk. Jadąc do wioski nie wiedzieli tak naprawdę z czym będą mieć do czynienia. Rozkazy były mało precyzyjne. Jechali z myślą, że będą brać udział w typowej akcji ratowniczej jaka konieczna jest w przypadku powodzi. Nikt się takiego widoku nie spodziewał. Był porażający.
      Samochody ustawione jeden za drugim stały na drodze. Ludzie patrzący na tą czarną, ogromnych rozmiarów chmurę wiszącą i zarazem okalającą wioskę nie ukrywali też swoich łez. W ich umysłach pojawiły się najgorsze z możliwych przewidywania. Mogli już liczyć tylko na cud. Ale widok ten odbierał im wiarę. Sądzili, że nikt z mieszkańców nie przeżył tego kataklizmu. Kataklizmu, który wciąż pochłaniał ziemię. Na horyzoncie, z dala od nich, nadal kłębiła się czerń. Mrok jakby kolczastym drutem połączył niebo i ziemię.
      A wokół nich pomimo pory roku, świeciło słońce. Niebo było szaro błękitne a wiatr łagodnie muskał ich twarze.
      Kilkudziesięciu ratowników, tyluż samo policjantów i żołnierzy wraz ze swoimi dowódcami stojąc ponad dwa kilometry od wioski, widzieli jak czarna, wirująca chmura z ogłuszającym hukiem pochłaniała wszystko i wszystkich. Ziemia pod jej naporem się rozstąpiła wciągając wioskę w czeluść.
      A potem…potem, nastała cisza

      Usuń
  25. LITOŚCI!!! Trudno uwierzyć, że ktoś dorosły jest w stanie coś takiego napisać (i opublikować!). Zaczynam wierzyć w powszechny spisek Reptilian, którego celem jest zniszczenie ludzkiej (w tym przypadku - polskiej) kultury. Panie Pawle - do boju! Nie dajmy się grafomanom! Dziękuję za wszystkie przezabawne, merytoryczne i świetnie napisane recenzje "self-gniotów", które przeczytałam dziś hurtem, od deski do deski. Z niecierpliwością czekam na kolejne, bo cel szczytny, a Pańska determinacja w przebijaniu się przez ten bezprecedensowy bełkot jest doprawdy godna podziwu! Mam nadzieję, że Wysoki Sąd - po zapoznaniu się z materiałem dowodowym w postaci wyimków z tekstów p. Grzybuły - wyda nakaz umieszczania na tego typu publikacjach specjalnych znaków ostrzegawczych. I że wyrok będzie prawomocny. Czego nam wszystkim serdecznie życzę.
    Katrina

    OdpowiedzUsuń
  26. "Sterczące ku górze kikuty drzew wbijały się w nią, nieme, okaleczone i martwe."
    (..) Na pociechę się wbijają. W nią. W wioskę, w siłę, w okolicę?

    Jeśli chodzi o te kikuty, o które pytał Pan Paweł, to myślę, że już wiem :)
    Przecież one, te kikuty, wbijają się w nią, w tą górę :-)
    Sterczą ku niej, to i wbijać się chyba mogą...
    Mogą...?

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.