Przeglądając długą listę pisarzy, którzy mieli brać udział we wrocławskiej imprezie literackiej LiteraTura, natrafiłem na takich, którzy publikowali w nieznanym mi wydawnictwie Evanart. Zajrzałem na jego stronę, by przekonać się, że to żadne wydawnictwo, tylko firma publikująca za pieniądze autorów. Organizatorzy LiteraTury nastawili się na zaproszenie jak największej liczby pisarzy, ale pójście w ilość odbyło się nie tyle kosztem jakości, co faktów. Bo należy jasno powiedzieć, że osoba wydająca w takiej firmie żadnym pisarzem nie jest. Gdyby była, to o możliwości zostania pisarzem przesądzałoby posiadanie kilku tysięcy złotych, a nie talentu i umiejętności pisania. Ponieważ odłożenie kilku tysięcy jest daleko łatwiejsze niż zapisanie z sensem i poprawnie po polsku dwustu stron, liczba pisarzy w naszym kraju bez trudu mogłaby sięgnąć paru milionów.
Nie skreślam osób publikujących „ze współfinansowaniem”, jak to się eufemistycznie nazywa, chociaż autor zwykle musi pokryć wszystkie koszty, w których mieści się również zysk takiego parawydawnictwa. Część z nich potrafi pisać, ale nie ma większego pojęcia o rynku wydawniczym ani cierpliwości potrzebnej w tej branży, w której funkcjonuje się nie w perspektywie miesięcy, tylko lat. I do normalnego wydawnictwa udają się dopiero wtedy, kiedy boleśnie na własnej skórze przekonają się, że publikacja w takiej firmie nie ma nic wspólnego z prawdziwym wydaniem książki. Dopóki jednak do takiego normalnego wydawnictwa się nie udadzą i nie zostaną w nim przyjęci, są najwyżej kandydatami na pisarzy. Bo spora grupa self-publisherów to czystej wody grafomani, których płody zawsze i wszędzie będą lądować w redaktorskich koszach. I chociaż na LiteraTurze większość uczestniczących rzeczywiście miała za sobą publikację kwalifikującą ich do miana pisarza, to jednak nie wszyscy, a „twórczość” niektórych jednoznacznie dowodzi, że Bozia poskąpiła im umiejętności wypowiadania się po polsku na piśmie.
Nie mam natomiast wątpliwości, że żadnych kandydatów na pisarzy nie ma wśród „publikujących” w Evanarcie, bo jeśli takiego self-publishera nie odstrasza, nazwijmy to, mocno oryginalna polszczyzna, na jaką natyka się na stronie tego „wydawnictwa”, to znaczy, że jego mózg jest niekompatybilny z językiem polskim.
Firmie , tchnienie życia dały dwie artystyczne dusze,pisarki, które po wielu doświadczeniach wiedzą doskonale jak ożywić dzieło i pokazać go światu [układ spacji i przecinków oryginalny].
Owe artystyczne dusze to Ewa Matusz i Anna Pliszka, a ustalenie tego faktu wymaga pewnych poszukiwań, bo nazwisk na stronie nie podają. Obie panie mają w swoim dorobku po całej jednej książce, opublikowanej właśnie systemem „autor buli”. Ale już są pisarkami. Jeszcze nigdy w historii świata zostanie pisarzem nie było takie proste. Nie wiemy, jak po wydaniu jednej książki można mieć wiele doświadczeń. Chyba że chodzi o to, że panie pielgrzymowały do dziesiątek wydawnictw, trupów nikt nie chciał, panie się jednak uparły i znalazły rozwiązanie, jak swe dzieła reanimować: wyłożyły własną kasę. Wtedy zgoda, wiedzą, jak ożywić dzieło, ale nie wiedzą, że jest ono rodzaju nijakiego. Nie przeszkadza im to na tej samej podstronie reklamować swoich usług redaktorskich.
Przede wszystkim wydajemy książki , które wydają się być dobre oraz ciekawe. Nie zamykamy się w określonych ramach stylu [układ spacji i znaków interpunkcyjnych oryginalny] .
Grafomani mają niesamowitą zdolność do upychania „w określonych ramach stylu” dużej liczby błędów z niezamierzonym elementem humorystycznym. Panie wydają książki, które się wydają. Nie być. Wydają się dobre i ciekawe.
Naszą misją jest popieranie talentów i pomoc w przedzieraniu się wśród gąszczu ogromnej konkurencji na rynku.
Tną maczetą, że aż wióry lecą.
Nie obiecujemy nierealnych rzeczy, jak robi to niestety większość wydawnictw pozostawiając gdzieś w kącie wydaną książkę i rozglądając się już za kolejnym"klientem". (…) U nas nie ma" klientów" a jedynie są Artyści -Ludzie z nieprzeciętnymi duszami .
Konkurencja jest be (niestety), my cacy. Oni szukają jeleni, z których zedrą kasę, a książkę postawią do kąta, my kasę bierzemy z obrzydzeniem, bo nas interesują Artyści. Nie zwykli artyści z jedną duszą, tylko Artyści z kilkoma nieprzeciętnymi.
Możesz dzięki Wydawnictwie Evanart wydać swoją książkę .Co więcej – nie musisz się znać na niuansach wydawniczych – my zajmiemy się wszystkim od strony technicznej.
No i chwała Bogu, że „dzięki Wydawnictwie Evanart” ze stroną techniczną nie będzie żadnych problemów. Nie wiadomo tylko, kto się zajmie językową.
Kiedy już panie poprą nasz talent i odkryją u nas dusze (posiadanie dusz i talentu potwierdzamy przelewem na kilka tysięcy), wydadzą naszą książkę. Po wydaniu:
Oboje czekamy na efekt.
Oboje? Artysta i wydawnictwo? Artysta i panie?
Efekt będzie taki, że nasze dzieło wyjrzy poza opłotki:
Zajmujemy się rozpowrzechnianiem dzieł zagranicą: Niemcy, Wielka Brytania, Stany Zjednoczone.
Całe szczęście, że za tą granicą nie mówią po polsku.
Nasze wydawnictwo pojawia się na targach książki , co świadczy samo to o prestiżu Evanartu.
Tak. Co świadczy samo to.
Specjalizujemy się również w wydawaniu Ebook-ów i ich sprzedaż.
Gdyby Artysta nie zarobił na tradycyjnej książce, zawsze może nadrobić na „sprzedaż E-book-ów”. Ale szanse na zarobienie na wydrukowanych egzemplarzach są:
Dnia 07-11 br książki wydawnictwa Evanart pojadą sprzedawane do księgarni i dystrybutora Pod Zegarem. O to spis książek które na pewno tam się ukarzą:
„Pojadą sprzedawane”. My myślimy, że twórczynie Evanartu były w poprzednim wcieleniu redaktorkami, które zmieniały autorom teksty po uważaniu, i dlatego zostały tak srodze ukarane.
Twoja książka zaistnieje na przeróżnych targach bądź festiwalach książki gdzie my zaprezentujemy się.
Panie prezentują się też na żywo?
Ponieważ założycielki wydawnictwa uważają się za pisarki, oferują Artystom niesamowitą usługę o nazwie „Opiniowanie i Eskorta Dzieła” [ortografia oryginalna]. Na czym polega eskortowanie dzieła?
Artysta będącyw trakcie pisania , może u nas zasięgnąć opinii czy jego styl jest dobry, czy "idzie" w odpowiednią stronę.
Jeśli idzie w złą, panie, mające, jak widać, wszelkie po temu kwalifikacje, będą go eskortować, żeby poszedł w dobrą. Na przykład w taką:
Powstaje coraz więcej wydawnictw, artysta jest narażony na szereg pułapek, które czyhają na niego idąc do wydawnictwa.
Co za wredne pułapki! Zasadziły się nie w samym wydawnictwie, tylko po drodze do niego.
Ogromne-wyrwane gdzieś z kosmosu ceny druku, ilość często bardzo mała wydrukowanych dzieło 200-300 sztuk.
Mamy wrażenie, że z kosmosu przyleciały nie tylko ceny druku. Przypomnijmy: panie stosujące składnię „ilość mała wydrukowanych dzieło” uważają się za pisarki. Co więcej, uważają się za pisarki piszące poprawną polszczyzną, bo wtedy nie zamieściłyby zastrzeżenia:
Nie przyjmujemy tekstów niepoprawnych pod względem stylistycznym i ortograficznym-rażące
Ale jeśli dostarczymy tekst nierażąco niepoprawny stylistycznie i ortograficznie, dostaniemy dobrą umowę, gdy tymczasem w innych wydawnictwach:
Sama umowa, niekiedy napisana tak , „wygodnie” dla wydawcy, że po wydruku praktycznie już go nic nie obowiązuje, żadna promocja,jak prawdziwa umowa z korzyścią dla pisarza powinna wyglądać a jak nie.
Nie ma to jak przejrzyste wyrażanie myśli.
Gdyby jednak Artysta nie był przekonany, że panie z Evanartu są właściwą eskortą, te starają się go zachęcić, wmawiając mu, że z pewnością jest drugą Rowling albo Masłowską.
Kiedy okazało się, że wydanie pierwszej części przygód Harrego Pottera w 1997 roku było absolutnym hitem na skalę światową, a autorka książki - Joanne Rowling - oraz wydawnictwo Bloomsbury zarobili na niej górę pieniędzy, inne wydawnictwa, które odrzucały wcześniej twórczość Rowling.
Dalej myśl popłynęła w głowie, ale na papier już nie trafiła. Grafomani zwykle mają tyle do powiedzenia, że nie wszystko zdążą zapisać.
Podobna sytuacja miała miejsce w Polsce. Książkapt. „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” Doroty Masłowskiej , która na początku pukała do wielu drzwi wydawnictw by po latach zdobyć miano kultowej książki.
Ciekawe, że akurat Masłowska, która książką jednak nie jest, tak zapładnia wyobraźnię grafomanów. Czy utożsamiają jej młody wiek (w chwili debiutu) z nieumiejętnością pisania (co często jest zasadnym założeniem) i dostrzegają w tym własną szansę: nieważne, co i jak piszesz, bo sukces pisarski to kwestia szczęśliwego trafu? Masłowska stała się swego rodzaju bóstwem grafomanów, a o bóstwach bez żenady tworzy się mity: młoda pisarka do żadnych drzwi nie pukała, od początku współpracowała z Dunin-Wąsowiczem.
Bardzo czesto tak jest , że zaistnienie graniczy z cudem a czas pokazuje że nawet ktoś z pozoru bez szans może stworzyć książkę kultową.
Nie wiemy wprawdzie, dlaczego niby Masłowska z pozoru była bez szans, ale przecież pisać każdy może i wiadomo, że czasami człowiek musi, bo inaczej się udusi, a panie Matusz i Pliszka po prostu niestety mają talent.
Dzięki Bogu (wiem, wiem), że nie pijam kawy podczas porannej lektury, bo klawiatura poszłaby się gonić. A przy niektórych kawałkach, to i monitor :D
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie wiedziałam tego wcześniej... Mój laptop zaznajomił się właśnie z zieloną herbatą.
UsuńMistrzowskie!
Trzymałam się dzielnie aż do "...co świadczy samo to o prestiżu Evanartu"
OdpowiedzUsuńPotem już było coraz gorzej, łzy leję ze śmiechu. Pukające książki będą mnie straszyć po nocach. Momentami mam wrażenie, że google tłumaczył ten tekst. Paragraf o Rowling mnie załatwił ostatecznie (czytałam dwa razy, gdyż miałam wrażenie, że mi się rozumienie tekstu 'popsuło w głowie'.
Jaki będzie kolejny etap self publishingu? Wypożyczanie maszyn drukarskich na godziny?
"O to spis książek które na pewno tam się UKARZĄ" - i wszystko na temat jakości wydawnictwa.
OdpowiedzUsuńAnna
i "O to spis" :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńMoże to wcale nie jest błąd? Może one rzeczywiście się ukarzą? Taka nowa forma samokrytyki.
UsuńI będę siedzieć tam te książki i się biczować, tak się ukarzą, ot co!
UsuńNiektóre książki nawet powinny się same "ukarać";)
UsuńMistrzostwo!
OdpowiedzUsuńTo nie jest perełka, to cały sznur pereł ;)
OdpowiedzUsuńOd tych cytatów aż zęby bolą... Zgroza! :O
OdpowiedzUsuńŚwietne, dzięki za ten tekst.
OdpowiedzUsuńZajrzałam na tę stronę, bo przyznaję się, aż trudno było uwierzyć i znalazłam jeszcze taki kwiatek:
OdpowiedzUsuńWiele wydawnictw niestety żaruje na artystach
Dzielnie się trzymałam do myśli, która została pomyślana, ale na "papier" już nie trafiła. W tym momencie dostałam ataku głupawki :)
OdpowiedzUsuńGdy dwie artystyczne dusze przedzierają się przez gąszcz, ach, przepraszam: "przedzierają się wśród gąszczu ogromnej konkurencji na rynku", Autor felietonu zabiera nas na mrożącą krew w żyłach wyprawę przez gąszcz zgoła straszliwszy - dżunglę grafomanii.
OdpowiedzUsuńTrudy przy publikacji książki, niekorzystne warunki, brak promocji i wynagrodzenia, ba!,nawet śmierć w czeluściach szuflady - wszystko to blednie wobec wizji "nowego wspaniałego" światka literatury, która wykluwa się dzięki tego typu "wydawnictwom". I nie chodzi mi tylko o tony zapisanej bełkotem makulatury, ale też o powstające codziennie bełkotliwe publikacje w Internecie - w tym blogi, pączkujące portale, czy wreszcie opisywana strona.
Język pomału przestaje istnieć, wypiera go system skrótów, znaków, memów, utartych i społecznie akceptowanych zlepków i kalek.
Może nie byłoby sprawy, gdyby jednocześnie nie rosły nam tłumy aspirujących artystycznie jednostek, którym brak cierpliwości, chęci, a przede wszystkim brak im sposobności do nauki języka. Niestety, nie brak im pieniędzy...
Jeszcze jeden cytat stamtąd:
OdpowiedzUsuńGazeta "Poradnik Domowy" przeprowadził ciekawy wywiad o pasji tworzenia z pisarką Luizą dobrzyńską, która to pod naszymi skrzydłami wydała rewelacyjną książkę Kawalkada. Zaprawszamy do lipcowego numeru PORADNIKA DOMOWEGO.
Ja ze względną powagą wytrzymałam do maczety i wiórów :D
OdpowiedzUsuńJa, niestety, miałam wątpliwą przyjemność czytać jedną z książek(?) tegoż wydawcy(?) i do tej pory nie mogę wyjść z szoku. Redakcja żadna, a zawartość tak zawiła, że nie załapałam. Biję się w piersi za moją osobistą tępotę. Najgorsze, że Evanart pozwala wierzyć sporej rzeszy piszących, iż tworzą arcydzieła. Widać to po postach, jakie wrzucają na różnych grupach.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten tekst - to majstersztyk. Pozdrawiam.
Sama przecież piszesz recenzje, które są żenujące? O.o
UsuńDrogi Anonimowy, nie pamiętam, byśmy przechodzili na "ty". Nie piszę recenzji, bo nie jestem krytykiem literackim. Pisuję tylko opinie własne dotyczące przeczytanych przeze mnie książek. Jak dotąd, wydawnictwa nie miały do mnie pretensji o ich poziom, a nawet bywa, że zamieszczają je na swoich oficjalnych stronach. Zapewne dlatego, iż nie mają pojęcia, że są żenujące.
UsuńPani EMKO, gdzie mogę przeczytać jakąkolwiek Pani opinię, czy mogłabym nawiązać z Panią kontakt?
UsuńJako tłumacz języka niemieckiego czuję się podniesiona na duchu, bo z przytoczonych fragmentów wynika, że to nieudolne "tłumaczenie" rodem z google, a ja jeszcze przez ładnych parę lat będę miała robotę! :)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo serdecznie, dobrze, że nie miałam pod ręką, ani co gorsza w ustach, żadnej kawy ani herbaty, jak część poprzednich czytelników :)!
Nie sądzę, by to był tekst z translatora. Strona jest wyraźnie osadzona w polskich realiach, a nie kalką zagranicznej strony, niektórych błędów translator by nie zrobił („zapraszamy na czytania wywiadów”, „żarowanie na artystach”), nie tłumaczyłby na takim poziomie abstrakcji, by użyć np. zwrotu „ceny z komosu”.
UsuńTo NIESTETY nie jest z translatora. Wiem, do czego te panie są zdolne. Wierzcie mi, że to dopiero początek. ;)
UsuńTeż podejrzewałam translator :(
UsuńZgadzam się co do samej oceny takiego procederu - ale zdecydowanie nie zgadzam się z tezą, że osoby które wydały tam książki nie są "pisarzami".
OdpowiedzUsuńBo "pisarzem" jest się tylko wtedy, gdy dostąpi się zaszczytu współpracy z Wydawnictwem?
Otóż moim skromnym zdaniem nie jest to problem tych osób - a wydawnictw, które swoje normalne obowiązki traktują typowo "po polsku" - czyli "olewam, lubię tą robotę..."
Wysyłając tekst do zagranicznych agentów czy też wydawnictw może 1-2 razy nie odpowiedzą oni na maila z propozycją (na ok. 90 wysłanych).
Krótko i rzeczowo - "przeczytaliśmy, naszym zdaniem nie nadaje się to do druku - ale zastrzegamy, że być może nie poznaliśmy się na tym dziele. Proszę o kontakt w przyszłości albo próbować u kogoś innego."
A u nas?
Nawet przysłowiowego "pocałuj mnie w d...".
Więc nie ma się co dziwić, że cześć ludzi próbując się "przebić" sięga po takie formy.
Skoro ta tzw. "profesjonalna" część rynku nimi pogardza - szukają alternatywy...
Z faktu, że na medycynę trudno się dostać, a jej ukończenie wymaga wysiłku, nie wynika jeszcze, że rozdających chorym kostki cukru w przekonaniu, że to znakomite lekarstwo, mamy uważać za lekarzy.
UsuńLepiej bym tego nie ujęła :)
UsuńA skąd od razu takie podejście, że rozdawane są kostki cukru?
UsuńJakaś nowa "doktryna objawiona"?
A co jeśli rozdawane są lekarstwa - dokładnie takie same jak u "profesjonalnych" lekarzy po studiach?
Albo odwrotnie - czy wszyscy lekarze skutecznie potrafią zająć się pacjentem? Czy też jest sporo takich, którzy tylko "trzepią kasę" podpierając się zdobytym dyplomem?
Osobiście znam przypadki gdzie debiuty wydane jako self-publish otrzymywały rewelacyjne recenzje i nominacje do prestiżowych nagród.
Znam również przypadki, gdzie "uznani" pisarze produkowali takie gnioty, że czytać się tego nie dało.
Więc jeśli już chcemy oceniać - oceniajmy konkretne publikacje a nie uogólniajmy.
Bo jak każde uogólnienie - jest ono nie do obronienia...
A kto, przepraszam, ma oceniać? Pan, ja, jakaś specjalnie do tego powołana komisja? I z jakiego tytułu ja miałbym uznać Pana ocenę albo Pan moją? A przecież utwory podlegają indywidualnej ocenie. Dziesiątek osób z branży, decydujących, czy dany utwór jest na tyle dobry, by w niego zainwestować własne pieniądze. Ale tę ocenę Pan odrzuca, bo wydawcy są aroganccy. Tymczasem jest ona miarodajna. Wydawców jest od groma, ich preferencje co do tekstów zróżnicowane, więc jeśli autor, intensywnie rozsyłający propozycje, przez kilka lat nie znajduje wydawcy, to nie jest to kwestia pecha, arogancji, niekomercyjności utworu, tylko zwyczajnie miernego poziomu.
UsuńCzy mógłby podać Pan nazwiska tych self-publisherów nominowanych do prestiżowych nagród oraz podać tytuły gniotów uznanych pisarzy, z wyjaśnieniem, dlaczego to gnioty?
Nie rozumiem odpowiedzi na lekarskie porównanie. Czy jeśli lekarz nie potrafi skutecznie zająć się pacjentem albo „trzepie kasę”, to mimo dyplomu przestaje być lekarzem? A zostaje nim ktoś, kto wyleczy drugiego człowieka? Stosując takie rozumowanie, nigdy o nikim nie da się powiedzieć, że wykonuje jakiś zawód albo że go nie wykonuje. Bo nie ma ogólnego kryterium, jest prywatne kryterium pana Sebastiana.
Trudno się z Panem dyskutuje ponieważ swobodnie lawiruje Pan pomiędzy własnymi stwierdzeniami i nagina je do potrzebnej w danym momencie tezy.
UsuńSkoro lekarza definiuje jedynie dyplom - niezależnie od tego czy jest dobry czy jest słaby, co definiuje pisarza?
Słyszał Pan o "dyplomowanym pisarzu"?
Jeśli nie - to znaczy, że pisarze nie istnieją wcale...
A skoro jednak niektórzy noszą to zaszczytne miano bez dyplomu - jedynie na podstawie obiektywnych mniej lub bardziej sprecyzowanych kryteriów i odczuć - kto dał Panu prawo do "nadawania" lub "odbierania" komuś prawa do nazywanie siebie (lub nie) - pisarzem.
Bo jedyną wykładnią jest prywatne kryterium Pana Pawła?
Dalej - pisałem o "uznanych" pisarzach a nie o uznanych pisarzach. Zapewne dostrzega Pan różnicę...
Skoro wg. Pana na miano Pisarza zasługuje jedynie ktoś, kto wydał książkę w normalnym i uznanym wydawnictwie - zapewne na miano Pisarza zasługuje Pani Ilona Felicjańska za jej "Wszystkie odcienie czerni" albo choćby Madonna i jej książki dla dzieci (które jak sama przyznała, napisał dla niej ktoś inny).
Jest książka? Jest...
Jest normalne wydawnictwo? Jest...
No to jak nic - Pisarze pełną gębą...
Po drugie - wydawnictwa.
Znam przypadek gdzie książka wydana w sefl-publish'ingu, która otrzymała nominację do tytułu "Książka roku" IBBY otrzymała następującą odpowiedź - zaznaczam, że nie cytuję a jedynie przytaczam sens:
(dodam, że była to jedyna odpowiedź od wydawnictwa. Pozostałe nie przesłały nic...)
Pani książka wygląda na interesującą.
Niestety rynek książki jest obecnie bardzo nasycony i polityka naszego wydawnictwa zakłada wydawanie jedynie bestsellerów.
Wydawnictwo "Świat Książki".
I na koniec - ciekawostka:
Nie wiem czy zdaje Pan sobie sprawę ile wziętych i topowych, polskich wydawnictw odrzuciło książkę Pani Rowling "Harry Potter i Kamień Filozoficzny". A w zasadzie należałoby napisać - zignorowało, ponieważ agent nie otrzymał od przeważającej większości z tych wydawnictw żadnej odpowiedzi. Dopiero niszowe i niewielkie (wtedy) "Media Rodzina" doceniło jej prawdziwy potencjał (lub po prostu miało szczęście).
I oba powyższe przykłady to bolesne podsumowanie Pana idealistycznej wizji polskiego rynku książki.
Pozdrawiam
Widzę, że mechanizmy rynku wydawniczego są dla Pana tak zrozumiałe, jak dla szczerego komunisty zasady gospodarki kapitalistycznej. Nieprzyjęcie do wydania książki, która później dostała nagrodę czy stała się bestsellerem, nie świadczy o braku profesjonalizmu wydawcy. Wydawca może mieć więcej dobrych, równorzędnych propozycji niż planuje w ramach swojego budżetu. Ocenianie, która książka po wydaniu wygra jakiś konkurs czy okaże się bestsellerem, jest wróżeniem z fusów, więc wydawca nie wróży, tylko dokonuje selekcji. To, że dany wydawca nie przyjął do wydania dobrej książki, nie jest żadną patologią, jak Pan to przedstawia. Bo wydawca nie ma obowiązku ani możliwości wydawania wszystkich dobrych książek, które mu nadeślą. Jego pieniądze, jego decyzja albo w ogóle fanaberia, co wyda. Patologią byłoby, gdyby dobra książka w ogóle nie znajdowała wydawcy (co ma miejsce na rynku poezji, ale nie prozy). Ale w końcu znajduje, jeśli autor ma odpowiednio dużo cierpliwości. I napisałem to Panu, a Pan odpowiada argumentem, że Rowling nie chciało wiele wydawnictw i wzięło ją dopiero niszowe (pomijam już kwestię, że miesza Pan wszystko ze wszystkim, polską prozę z obcojęzyczną i utworami celebrytów, chociaż to trzy odrębne zjawiska). No właśnie, wzięło. Co z tego, że niszowe? Ale normalne, a nie każące sobie płacić za wydanie.
UsuńA różnica między Rowling a grafomanem jest taka, że Rowling w końcu znalazła wydawcę, grafoman nie znajdzie nigdy. Ale ten szczegół grafomanom i Panu umyka.
Wróćmy do definicji pisarza. Moje kryterium nie jest tylko moim kryterium. O ile się orientuję, do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich self-publisherów nie przyjmują, do jednej z brytyjskich nagród literackich (chyba do Złotego Sztyletu, ale nie jestem pewien) utwory wydane własnym sumptem nie mogą być zgłaszane. Pan kwestionuje to kryterium, bo Pan „zna przypadek” self-publishera nominowanego do nagrody. Z kilku zrobił się jeden, nazwisk Pan nie podaje mimo prośby. I zna Pan przypadek gniota, który wydał „uznany” pisarz (przepraszam, że pominąłem cudzysłów, ale nie udało mi się dociec, według jakiego systemu Pan go stosuje). Na czym polega gniotowatość utworu, również nie zechciał Pan wyjaśnić. No więc ja znam przypadek, że facet rozbił się na drzewie z prędkością dwustu kilometrów na godzinę i wyszedł z tego bez szwanku. Upierałbym się jednak, że nie jest to dowód na to, że kolizja z drzewem przy takiej prędkości niczym nie grozi. I tak samo jest z Pańskimi przypadkami, nawet gdyby uznać je za wiarygodne, to nie dowodzą, że klasyczni wydawcy (czy „tzw. ‘profesjonalni’”, jak ich Pan pogardliwie określa) odrzucają dobrych autorów, a publikują grafomanów. Jest dokładnie odwrotnie.
Pan najwyraźniej chce utrzymywać, że w wydawnictwach self-publishingowych publikują głównie niedocenieni autorzy, a grafomanów tam jak na lekarstwo. I dlatego chce Pan uznawać self-publisherów hurtem za pisarzy. Świetnie. Według tej definicji pisarzem jest pani Ewa Matusz, autorka cytowanych potworków językowych. Swoją książkę opublikowała w „wydawnictwie” WFW. Wcześniej zapewne starała się o normalne wydanie, ale jej nie przyjęto. Dla Pana nie jest to przesłanka, że ta pani nie ma za grosz talentu. Matusz nie potrafi napisać jednego zdania po polsku, nie zrobiwszy w nim błędu, ale Pan uważa, że wydawnictwo powinno się nad nią pochylić i napisać jej, że może nie poznało się na jej twórczości. A skoro tego nie robi, to pani Matusz zasługuje na tytuł pisarza po opublikowaniu swoich wypocin za własne pieniądze. Do argumentu, że jest to de facto kupowanie sobie tytułu za stosunkowo niewielkie pieniądze i praktycznie każdy może to zrobić, ani Pan, ani nikt inny nie raczy się odnieść.
Teraz pytanie: Wykazałem, że pani Matusz nie umie pisać po polsku, czy traci tytuł pisarza, który Pan jej przyznał? Bo odpowiedzi na pytanie, czyja ocena ma być miarodajna, też Pan nie zechciał udzielić. A jeśli traci, to co, gdybym nie napisał swojego postu? Czy poziom utworów pani Matusz jest zależny od tego, czy ktoś dostrzeże jej językową ignorancję i zechce to skrytykować?
Panie Pawle - źle odczytuje Pan moje intencje.
UsuńJuż w pierwszym poście zaznaczyłem, że w 100% zgadzam się z Pańską opinią na temat tego typu wydawnictw.
Nie wiem czy wszystkie firmy świadczące usługę wydrukowania książki (bo to przecież zwykła usługa wydrukowania książki - bez jakiejkolwiek promocji czy wsparcia) działają w podobnie beznadziejny sposób. Ale osobiście nie znam żadnego przypadku w którym byłoby inaczej.
Nawet przypadek o którym wspomniałem jest jedynie dowodem na determinację autora, który sam wysłał swoją książkę na konkurs, sam zainwestował w promocje, sam drukował plakaty itd.
Ale zrobił to świadomie - wcześniej przez 3 lata próbując kogoś tą pozycją zainteresować.
Czy to jest dowód na to, że jest to sposób właściwy? Absolutnie nie.
Ale czy sama forma wydania czyni z tej pozycji bezwartościową a z autora grafomana?
Nie sądzę.
I tylko tyle próbowałem powiedzieć.
Że to nie kwestia "sposobu wydania" a "merytoryczna zawartość" decyduje o tym, że coś jest grafomanią.
Co do bycia pisarzem - ja osobiście nie definiuję tego w tak radykalny sposób jak Pan. Jeśli pani Matusz myśli o sobie jako o pisarzu - ani moje ani Pana zdanie tego nie zmieni.
Tyle, że dla mnie to zupełnie obojętne a Pana to oburza.
Ja nie przypisuję sobie w najmniejszym stopniu ani prawa do nadawania komuś tytułu pisarza ani do pozbawiania go tegoż tytułu. Moim zdaniem pisarzem czyni człowieka czytelnik, który w taki sposób o kimś myśli. W wypadku pisarzy wybitnych takich osób są setki, tysiące a czasem nawet miliony. W wypadku grafomanów może to być jedynie garstka ludzi - a często sam autor.
A Pana wypowiedzi odczytuję właśnie jako próbę arbitralnego narzucania komuś "definicji".
I z tym się nie zgadzam.
Nie dlatego że uznaję Pana ocenę konkretnego dzieła (w tym wypadku Pani Matusz) jako niewłaściwą. Ale dlatego, że organicznie nie przyswajam uogólnień i podejścia typu "moja racja".
Co do wydawców zaś...
Nigdy nie twierdziłem, że wydawca ma obowiązek cokolwiek wydawać. W pełni się z Panem zgadzam - to jego biznes, jego pieniądze i jeśli będzie miał ochotę, może sobie drukować co chce. Nawet limitowane edycje oprawionych w skórę etykietek od piwa. Jego pieniądze - jego sprawa.
I bynajmniej nie mam ani żalu ani pretensji do żadnego z wydawnictw o to, że nie wydało takiej czy innej książki.
Mam pretensję do większości wydawnictw, że to co w pojęciu biznesowym nazywa się "obsługą klienta" w większości z nich nie funkcjonuje prawidłowo.
Gdyby grafoman, rozsyłający swoje mierne teksty po wydawnictwach dostał od nich jasny sygnał - ocenę, że to co przysłał jest słabe i nie nadaje się do druku, że jest wtórne, że nie spełnia norm językowych lub że jest po prostu nieciekawe być może zaprzestałby "nękania" pozostałych.
A gdyby takich sygnałów było więcej (od kilku wydawnictw) - może zrezygnowałby zupełnie.
A tak? Reakcji ze strony wydawnictw nie ma, parcie na publikację jest ogromne - a że nikt nie wyjaśnił grafomanowi, że jego Wielkie Dzieło jest zwyczajnym gniotem - trafia on w końcu do takich tworów jak Evanart.
Mam nadzieję, że tym razem jasno przedstawiłem swoje poglądy w tej sprawie.
Ale to nie dotyczy tylko tego jednego wydawnictwa, choć inne mają poprawniejszą stronę i bez błędów. Czym się w końcu różni wydawca ze współfinansowaniem, od tego który nie rozlicza się z Autorem, czy tłumaczem?
OdpowiedzUsuńKlasyczne wydawnictwo dokonuje selekcji tekstów, bo ma zarabiać na ich sprzedaży, otrzymany tekst redaguje na swój koszt, książkę publikuje na swój koszt, często płaci autorowi bezzwrotną zaliczkę na poczet sprzedaży określonej liczby egzemplarzy. Ma motywację, żeby aktywnie sprzedawać książkę, bo tylko na tym zarabia. Parawydawnictwo zarabia na różnicy między kosztem druku a tym, co każe autorowi zapłacić, więc bierze wszystkie wypociny, drukuje minimalny nakład i opowiada bajki, jaką wspaniałą sprzedaż prowadzi, żeby łapać kolejnych naiwnych. Sytuacje, w których klasyczne wydawnictwo nie wywiązuje się ze swoich zobowiązań, oczywiście nader często występują, ale to jest anomalia w stosunku do założeń. Natomiast pozorne wydanie w tego rodzaju firmie, co Evanart, nie jest anomalią, tylko ideą tego biznesu.
UsuńPanie Pawle z całym szacunkiem, ale nie zgodzę się z Panem. Wydawcy, nawet ci prestiżowi, w wielu przypadkach mają w poważaniu promocję książki i autora, nawet jeśli książka jest napisana poprawnie i może zainteresować czytelnika. Inwestują tylko w znane nazwiska. Nawet w dużych wydawnictwach autor zmuszony jest niejednokrotnie na własny rachunek szukać sobie patronów medialnych. Mało tego. Sam doprasza się spotkań autorskich. Wielokrotnie trafiały do mnie egzemplarze książek, których żaden redaktor na oczy nie widział. Miałam wrażenie, że zostały wydrukowane prosto z komputera autora. I to nie był self-publishing, lecz pozycja pochodząca od znanego wydawcy. I zaznaczam - wersja przeznaczona do sprzedaży, a nie przed korektą. Porusza się Pan w jednym kierunku. Zapewne ma Pan szczęście i Pana książki dopieszczane są od pierwszej do ostatniej strony. Ale widzi Pan, wydawcy stawiają dziś na zysk i nie patrzą na jakość, ale na ilość. Właścicielka pewnego renomowanego wydawnictwa powiedziała mi wprost: "książka ma być trendy, ma się sprzedawać, a styl i poprawność językowa to sprawa drugorzędna." Tak więc nie ma Pan racji. Ośmieszać Pan potrafi. Gratuluję!
UsuńPozdrawiam,
Magda
W czym nie mam racji i co tak właściwie Pani udowadnia, bo nie wiem? Niedoskonała redakcja w normalnym wydawnictwie to jest to samo, co uznawanie redakcji za niepotrzebną w parawydawnictwie? Niewystarczająca reklama i promocja to to samo, co brak promocji z założenia, bo sprzedaż książek nie jest głównym ani nawet istotnym źródłem dochodów?
UsuńA czy "pisarz" pan Pollak opowie nam czyim sumptem wydał swoją książkę?
OdpowiedzUsuń"Część z nich potrafi pisać, ale nie ma większego pojęcia o rynku wydawniczym ani cierpliwości potrzebnej w tej branży,"
OdpowiedzUsuńCo do tej kwestii - uważam, że pisarz wcale nie musi mieć o tym pojęcia, pojecie o tym ma mieć wydawnictwo. Pisarz tworzy tekst, wydawnictwo zajmuje się całą resztą. A zyski dzielą zgodnie z umową.
Co do "wydawnictw" typu Evanart, Radwan czy WFW mam konkretne zdanie, zgodne z tym, co tak ładnie napisał nam tu autor, tylko wyrażające się w dwóch słowach, których cytował nie będę, ale których zapewne czytelnicy tegoż posta się domyślą.
A sam powyższy tekst świetny i trafiający w sedno.
Racja, że pisarz ma pisać, a wydawnictwo wydawać, ale przez brak orientacji w branży rozumiem, że adepci pisarstwa nie odróżniają normalnych wydawnictw od tego rodzaju firemek, myślą, że to wszystko jedno, gdzie opublikują, często są przekonani, że wszędzie muszą zapłacić.
UsuńUjmując to w taki sposób - całkowicie się zgadzam.
UsuńAnonimie, dlaczego "pisarz"? Czytałeś coś autorstwa Pawła Pollaka?
OdpowiedzUsuńNa mój gust to komentarz „poszkodowanych”.
UsuńCudny tekst! Popłakałam się ze śmiechu;) Choć może powinno się zapłakać nad takimi "wydawniczymi" tworami.
OdpowiedzUsuńByłam na ich stronie właśnie i żadnych z przytoczonych tekstow pana Pollaka tam nie ma!! To teksty wyssane z palca!!! Śmierdzi mi tu po prostu podłożeniem chamskiej świni przez pana Pawła. Pan Paweł z tego co się dowiedziałam a jestem dziennikarką dla Towarzystwa Miłośników Książek jest z konkurencji. Panie Pawle to nie jest cios poniżej pasa, tylko nie udolne zmieszanie z błotem nie winną firmę. Oczywisty jest fakt, możliwość pozwania pana przez założycielkę firmy. Jak wpadnie na ten tekst to spokojnie od pana wyciągnie duże odszkodowanie.
OdpowiedzUsuńŻenada. Najpierw trzeba zmienić tekst, a potem zamieszczać taki komentarz, szanowne panie „artystyczne dusze” podszywające się pod jakieś dziennikarki, bo jeszcze w tej chwili widnieją stare teksty. Nowe nie lepsze: „Tchnienie firmy dały dwie artystyczne dusze,, które
Usuńpo wielu doświadczeniach wiedzą doskonale jak zadbać o dzieło i pokazać go światu”. Też typowe dla grafomanów, że nawet po wytknięciu błędu nie potrafią poprawić.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNa dziennikarstwie w Dupajewicach Wielkich nie uczą, że "nie" z przymiotnikami pisze się razem? ;)
UsuńZ prywatnej korespondencji, jaką dostałem po tym wpisie, wynika, że został on odebrany jako zawierający negatywną ocenę LiteraTury. Nie było to moją intencją, sama impreza mi się podobała, jestem zadowolony z jej przebiegu i efektów. A to, że jako pisarzy zaproszono osoby, które pisarzami nie są (co zresztą na samej imprezie krytykowałem), mojej pozytywnej opinii nie zmienia.
OdpowiedzUsuńPanie oferują korektę? Chyba makijażu! Po lekturze zapisków na stronie "wydawnictwa" nabrałam ochoty przeprosić wszystkich moich uczniów, którym postawiłam mniej niż trzy z plusem za wypracowania. Toż wypociny najbardziej opornych na polszczyznę nieuków jawią mi się teraz jako drugi "Mistrz i Małgorzata".
OdpowiedzUsuń"Zapewniamy obecność Twojej książki m.in. w Bibliotece Narodowej w Warszawie i Bibliotekach w całej Polsce".
UsuńBiorąc pod uwagę, że ustawa nakazuje umieścić książkę w BN i 16. innych bibliotekach w całej Polsce - to dopiero kusząca oferta.
NIe ma czegos takiego jak korekta makijażu-więc tu też zły przykład poprawnej polszczyzny-Nomina.
UsuńKażdy wydawca musi wysłać po 2 egzemplarze do Biblioteki Narodowej w Warszawie i do Krakowa. NIe prawdą jest że, 16 egzemplarzy. To było dawno temu. Teraz jest dobrowolne dalsze wysyłanie.
Pani "Bronek", polecam lekturę odpowiedniego aktu prawnego. A tu skrót:
Usuńhttp://www.bn.org.pl/zbiory/egzemplarz-obowiazkowy/wykaz-bibliotek-uprawnionych-do-otrzymywania-bibliotecznych-egzemplarzy-obowiazkowych
A korekta makijażu istnieje. Proszę więc się nie zapętlać. I bardziej udzielać się na stronie swojej firmy, bo przynosi ona wstyd branży wydawniczej, korektorom-redaktorom i pisarzom. Jednocześnie.
Pani "Bronek" widocznie wydaje książki w nakładzie poniżej 100 egzemplarzy.
UsuńPanie Pawle bardzo się ubawiłam ,stwierdzeniem iż podszywam się pod tamtą panią, która założyła wydawnictwo. Pan ciągle się tu tłumaczy....jak takie dziecko. To wszystko godne jest politowania, dla pana osoby.
OdpowiedzUsuńPani Matusz, pani wyraźnie nie ma świadomości, że popełniane przez panią błędy identyfikują pani teksty lepiej niż odciski palców. Komentarz "Bronka" też jest pani. Skoro nie umie pani wystąpić z otwartą przyłbicą, tylko stara się wywołać wrażenie, że jakieś postronne osoby bronią pani fuszerki, dalsze pani komentarze będę kasował.
UsuńA jednak w internecie "charakter pisma" istnieje ;)
UsuńPana wypowiadane autorytatywnie słowa potępienia dla pisarzy, którzy nie mogą przebić się do "poważnych" wydawnictw świadczą źle przede wszystkim o Panu. Ktoś, kto nie ma tzw. nazwiska i pleców, nie ma czego tam szukać, cóż więc dziwnego, ze zwraca się gdzieś, gdzie go wydrukują? Powszechne olewaniu autorów, za którymi nikt nie stoi, wyhodowało właśnie wydawnictwa "ze współfinansowaniem". Nie wiem, jak Pan - ja czytałam książki pisarzy płacących za wydanie swych dzieł i nieraz są lepsze niż wydawana normalnie i szeroko reklamowana tandeta zza oceanu. Tyle że co z tego, gdy nikt nie chce tych tekstów przeczytać, nie mówiąc już o podjęciu się wydania i reklamowania?
OdpowiedzUsuńObrażając takich pisarzy uderzył Pan też we mnie, o i ja popełniam ten grzech. Rzecz w tym że przez dwa lata wysyłania swych utworów do różnych wydawnictw otrzymałam trzy odpowiedzi - rzecz jasna odmowne, bez podania przyczyn. Reszta nawet nie raczyła odpisać. Miałam do wyboru - pójść w ebooki lub zapłacić za papierowe wydanie. Wybrałam drugie rozwiązanie, bo cenię papierowe książki. Może Pana zdaniem nie zasługuję na zaszczytny tytuł pisarza, ale wzięłabym sobie tę uwagę do serca tylko wtedy, gdyby wygłosił ją Pan po zapoznaniu się z moimi książkami. Na razie mówi pan z pozycji "nie czytałem, ale wiem". Nie świadczy ona o wiarygodności.
Z poważaniem
Nie, moim zdaniem autor nikogo nie obraził. Można tylko dodać, że jeśli chodzi o poważne wydawnictwa, rzadko bo rzadko, ale trafia im się klops (choćby nieszczęsny Robert Foryś w Fabryce Słów - gniot jakich mało), natomiast jeśli chodzi o wydawnictwa POD, w zalewie g...a trafia im się - rzadko, bo rzadko - niczym perła w gnoju dobry autor (Agnieszka Lingas-Łoniewska na przykład. I zgadzam się z autorem - płacenie za wydanie swojej książki to żenada.
UsuńA ja chciałabym zauważyć, że obserwuję większą żenadę - ci, którym udało się przebić do jakiegoś normalnego wydawnictwa, z miejsca zadzierają nosa i wyzywają innych od grafomanów, czy - jak wyżej - od autorów gó***. Swoje osiągnęli, czemu więc taką satysfakcję sprawia im deptanie innych, którzy nie mieli tyle szczęścia? Boją się konkurencji czy co? Nie są przecież zagrożeni.
UsuńI żeby nie było, ze pisze anonimowo, gdyż nie uznaję czegoś takiego jak niepodpisywanie swoich tekstów. Jestem Luiza Dobrzyńska.
Nie wypowiadałem żadnych „słów potępienia dla pisarzy”, a to, że nie uważam za pisarza osoby, której tekstów nie przyjęło normalne wydawnictwo, nie jest w żadnym wypadku obraźliwe. Do pisarskiego debiutu nie trzeba ani pleców, ani nazwiska, trzeba masy cierpliwości (dwa lata w branży wydawniczej to jest nic) i dobrego tekstu. A zwyczajnie większość piszących nie potrafi go stworzyć i to jest przyczyną odmów czy braku odpowiedzi, a nie złośliwość redaktorów, układy, mafie czy inne powody, którymi grafomani tłumaczą swój brak sukcesu. Wydawnictw „ze współfinansowaniem” nie wyhodowało olewanie autorów, za którymi nikt nie stoi, bo za autorem nikt stać nie musi, tylko wyhodował je druk cyfrowy, a nieumiejętność grafomanów do przyznania się, że nie potrafią pisać, utrzymuje je przy życiu.
UsuńI nie muszę zapoznawać się z Pani książkami, by wyrazić swoją opinię, że nie jest Pani pisarzem, a co najwyżej kandydatem na takowego. Nie spełnia Pani kryteriów, które wskazałem, a gdyby przyjąć te przez Panią postulowane, to przy całkowitym braku selekcji tekstów w tego rodzaju wydawnictwach, w jakim Pani opublikowała, wychodziłoby na to, że ów tytuł – zaszczytny, jak sama Pani zauważa – po prostu się kupuje.
Nie używam słowa „grafoman” w charakterze wyzwiska, tylko w jego podstawowym znaczeniu: osoba odczuwająca potrzebę tworzenia i publikowania utworów literackich mimo całkowitego braku predyspozycji. Natomiast w pełni się z Panią zgadzam, że określanie jakichkolwiek utworów mianem „gnoju” czy „gówna” jest niedopuszczalne.
Za to Pan się. za pisarza pewnie uważa... Pana wypowiedzi obnażają niestety Pański charakter i, szczerze mówiąc, nie jest to ładny widok. Radzę zastanowić się nad sobą, zanim zacznie Pan znowu krytykować innych, bo na razie wychodzi Pan na takiego, co widzi źdźbło w oku bliźniego, a belki we własnym nie dostrzega. z serca życzę większej pokory wobec świata i ludzi. Wyjdzie to Panu na zdrowie.
UsuńMam paskudny charakter, bo nie uważam, by była Pani tym, za kogo chce Pani uchodzić? Na argumenty Pani nie odpowiada, tylko wzywa mnie, bym się poprawił. Nie skuteczniejsze byłoby przystawienie mi pistoletu do głowy i zmuszenie, bym złożył stosowne oświadczenie?
UsuńTak sobie czytam wypowiedzi p.Pawła i dochodzę do wniosku, że Pan jest autorem, który się na Evanart naciął i tyle. nie odbierają tele? Nie odpisują? I nie odpiszą, bo to pseudo wydawnictwo, ale nie może Pan obrażać pisarzy, którzy wydają w takich wydawnictwach. Czy uważa Pan, że książki wydane przez celebrytów z własną tzw bigrafią ("za darmo") są hitem? Czytał je Pan? Czy wie Pan, że te książki są często przez korektorów od początku pisane? Panie Pawle proszę zachować trochę kultury i nie obrażać przy okazji autorów ani innych wydawnictw. Jola Nowacka
OdpowiedzUsuńZastanawiało mnie, czemu S.T. Garp był uznawany za wybitnego pisarza, skoro napisał tylko jedno opowiadanie (które p. Irving w całości zamieścił w jego biografii). Nie zastanawiało mnie nigdy, czemu S.T. Garp był uznawany za pisarza w ogóle, ponieważ jakby nie było - coś-tam napisał (prawdopodobnie splagiatował p. Irvinga, ale mniejsza o to).
OdpowiedzUsuńNie łączyłbym wydawania książek z byciem pisarzem, bo w takim przypadku poetą nie byłby p. Herbert (skromny urzędnik przed ustanowieniem PRL-u nie lubił pisać o traktorach), pisarzem nie byłby Kisiel (bo w czasie, gdy poeci według Pana definicji pisali o traktorach, nowych Adamach i prośby o mordowanie większej ilości niewinnych osób, książka Kisiela była uznana przez konserwatywnych wydawców za zbyt pornograficzną), a i "Dobry" W. Łysiaka byłby grafomanią, ponieważ Uświadomiony przez przyjaciela p. Łysiak (mający już zakaz bycia pisarzem za krytykowanie caratu) uznał, że rzeczywiście gdyby SB chciała, to wszystkie podziemne wydawnictwa by zlikwidowała razem z pracownikami; postanowił rękopis wysłać za granicę absurdu (dziś również to Odra-Nysa), ale tu zonk - rękopisu w szufladzie nie ma, a tylko żona miała klucze.
tl;dr - pisarz to ktoś, kto pisze. Nie musi wydawać w wydawnictwie. Inaczej wyjdziemy na tych naukowców, którzy łączą picie mleka z nagrodami Nobla, nie zawracając sobie głowy, że polityka i nietolerancja laktozy to akurat mniej ważne powody, dla których żaden z rosyjskich, żydowskich czy polskich matematyków Nobla nie dostał, niż to, że Noblowi żona się, no... wolała matematyków od chemików.
schizotypal
p.s. początkową ideą wydawnictw "ze współfinansowaniem" było pełne finansowanie na użytek prywatny, b2b, instrukcje obsługi, materiały szkoleniowe etc.
UsuńCoś takiego można zredukować do formy "vending machine" (wprowadzasz plik, wychodzi książka z okładką), ale "prawdziwi pisarze" nie zgodzą się na takie rozwiązanie, ponieważ ktoś zamiast swoich zdjęć ślubnych mógłby przynieść skan książki i miałby książkę w książce, a pisarze już biblioteki uznają za wystarczający powód, dla którego nikt poza przeciwnikami ideologicznymi ich książek nie kupuje.
Póki co można wybrać do druku książkę z listy; oczywiście prawdziwego pisarza z prawdziwego wydawnictwa.
schizotypal
Dokładnie...
UsuńSłowacki sam wydawał swoje książki i sam je dystrybuował, o czym można się przekonać czytając listy do matki.
OdpowiedzUsuńWobec czego według definicji obecnych tu ekspertów, był zwykłym grafomanem i na miano pisarza nie zasługiwał.
UsuńPoetą był, a oni jako tacy znani są z nierealności swoich działań... Pisarz a poeta, to dwie różne byty i wstyd, że "wydawca" tego nie zauważa.
UsuńPonieważ dla ustalenia współczesnych relacji nie ma nic poręczniejszego od historii, poproszę jeszcze o przypomnienie, kto i jak publikował w epoce tabliczek klinowych.
UsuńNie ma Pan racji co do pisarzy. Nie każdy co wydaje w ten sposób swój tekst uważa się za pisarza. Natomiast co do wydawnictwa Evanart to i owszem trafił pan w sedno.
OdpowiedzUsuńW tej kwestii nie mogę nie mieć racji, bo nigdy takiej tezy, że każdy, kto publikuje samodzielnie, uważa się za pisarza, nie postawiłem.
Usuń~Do pisarskiego debiutu nie trzeba ani pleców, ani nazwiska, trzeba masy cierpliwości (dwa lata w branży wydawniczej to jest nic) i dobrego tekstu. A zwyczajnie większość piszących nie potrafi go stworzyć i to jest przyczyną odmów czy braku odpowiedzi, a nie złośliwość redaktorów, układy, mafie czy inne powody, którymi grafomani tłumaczą swój brak sukcesu.ˇ
OdpowiedzUsuńZgadzam się z powyższą argumentacją Pana Pawła.
Zdarzają się niewątpliwie pomyłki takiego rodzaju, że wydawnictwa odrzucają prawdziwy talent, ale są to wyjątki.
Argumenty te, nie przemówią jednak do takich pisarzy,jak Pani Luiza Dobrzyńska.Dlaczego? Proszę poczytać bloga tej Pani, bądź posłuchać przeczytanego przez nią samą fragmentu z jej księżki na necie.(You tube)
Mądry zrozumie i nie będzie już dopytywał.
Pan Paweł delikatnie daje do zrozumienia, że poważne wydawnictwo selekcjonuje jednak takich pisujących, którzy piszą językiem nieciekawym, powszednim, gdzie po prostu czegoś brakuje, dobrego wątku, polotu.Czegoś takiego,co nie wszystkie poprawnie stylistycznie i ortograficznie napisane teksty mają.
Czy każdy, kto umie śpiewać bez fałszowania jest piosenkarzem?
Nie i śpiewając na siłę może być dla otoczenia wręcz męczący.
Prawdziwego pisarza same jego dzieło obroni.
W porządnym wydawnictwie są od tego odpowiedni ludzie, którzy czytają nadesłany tekst i oceniają, czy są to wypociny na siłę, które ciężko strawić i które najprawdopodobniej nie pasują do żadnej grupy z potencjonalnych odbiorców książek na rynku.Ktoś musi przecież jeszcze tę książkę czytać?
Książka ma za zadanie poruszyć czytelnika w jakiś sposób.
Pisarz jest po części artystą, po części zwykłym wyrobnikiem, jeśli ma warsztat i talent do pisania, to kiedyś go porządne wydawnictwo wydrukuje-właśnie z myślą o tym.
Pani Luiza gdzieś tam na początkowym etapie swojego bloga wspomina o tym, że pisuje, ale nie wyda chyba swojej książki, bo tyle chłamu i tak zalewa polski rynek.
I trzeba było się tego trzymać.
Pani Luizo-niech Pani uwierzy, że naprawdę nie muszę przeczytać żadnej z Pani książek, by ocenić Pani pisarstwo.Wystarczy mi Pani blog.
Czytam interesujące blogi-a takim jest niewątpliwie blog Pana Pawła i myślę czasem:ta Pani,czy ten Pan to naprawdę powinni zacząć książki pisać.Pani powinna zaś pozostać przy pisaniu bloga.
Nie każdy wydający swoje książki w pseudo wydawnictwach jest może grafomanem ale prawdopodobieństwo tego jest relatywnie bardzo wysokie.
Magdalena M
Tłumaczka i emigrantka.
PS Zdaję sobie sprawę z tego, że nastąpi atak na moją anonimowość.Doceniam odwagę Pani Luizy w podpisaniu się swoim nazwiskiem.Mam nadzieję, że wzięła to Pani wcześniej pod uwagę, że naraża się Pani również na ocenę i dogłębną analizę tekstów pisywanych przez Panią, jako "pisarka".
Tudzież wyrażanych poglądów.(Uśmiałam się serdecznie nad wywodami o emigrantach polskich i ogólnie o migracji na świecie.)
Rozczuliły mnie takie słówka jak np".porozummy" się i wiele innych ciekawostek stylistycznych.
Rozumiem, że w wydawnictwie, przytoczonym tutaj-chętnie by Panią wydano.
Zachowuję anonimowość, bo mi wolno i gdyż chcę-na "Ty" to ja jestem dla wybranych. A prawdziwemu artyście wolno być bałwochwalczym, ekscentrycznym, etc,etc.Takie są jego przywileje.Ceni siebie, bo ma za co.
Pani w swoim blogu mantyczy i narzeka niekonstruktywnie, bo to samo można usłyszeć w wielu polskich domach i na ulicy.Nie wnosi Pani tym nic oryginalnego ani nowego.
Są to wywody przeciętnego Kowalskiego.
Pan Paweł dba o język i za to,należy mu się wielki szacunek. Wyraża jasno i dobitnie swoje poglądy na własnym blogu i nie ma obowiązku rozpatrywania, czy przez to, ktoś przypadkiem nie poczuje się urażony.
To raczej u Pani można wyraźnie wyczuć irytację i rozżalenie na tych, "którym się udało".
Udało się, bo w czymś są dobrzy,nie trzeba do tego "pleców".
Po pani wpisie z ciekawości zajrzałem na bloga pani Luizy i znalazłem tam ciekawe, sympatyczne, inteligentne posty osoby z pasją. W tekście dotyczącym pisarzy wydawanych i "wydających się" nie stwierdziłem żadnej goryczy ani rozżalenia. Książek pani Luizy nie czytałem, ale jak widzę "Dusza" zebrała bardzo ciepłe recenzje w środowisku miłośników fantastyki, więc niewykluczone, że - również z ciekawości - przy okazji sięgnę po tę książeczkę. Pozdrawiam.
UsuńRobert W - również tłumacz
Przypisała mi Pani twierdzenia, których nie sformułowałem i które nie są zgodne ze stanem faktycznym, że poprawny tekst nie wystarczy, musi mieć jeszcze to coś. Otóż często wystarczy. Poprawny język, poprawnie skonstruowana akcja i szanse na wydanie są. Szkopuł w tym, że nawet tak nisko ustawiona poprzeczka jest dla wielu nie do przeskoczenia.
UsuńWspominam tu o blogu "Stara panna i morze"-blog Luizy Dobrzyńskiej, na który weszłam przez google.
OdpowiedzUsuńMagdalena M
Errata: potencjalnych.
OdpowiedzUsuńMagdalena M
Doczytałam dopiero w blogu Pani Luizy, że wąaśnie tak jest, to znaczy ostatnią książkę wydała właśnie w wyżej wymienionym wydawnictwie.Chyba już wszystko jasne. ;-)
OdpowiedzUsuńMagdalena M
To jeszcze parę "kwiatków" ze strony wydawnictwa:
OdpowiedzUsuń"W swoich powieściach i wierszach, przeprowadza Czytelnika, po świecie, zmagań, prawd, miłości, zdrad"
"z pod jego ręki wychodzą cuda. "
Nie mówiąc już o braku interpunkcji.
OdpowiedzUsuńWięc kiepsko bardzo,że wystarczy sama umiejętność poprawnego pisania tekstu.W zasadzie i ten warunek można by było odpuścić-od tego jest korekta.Nich sobie łamią inni głowę nad poprawną ortografią i stylistyką.
Czemu się więc dziwić, iż ludziom się wydaje, że jak znają jako tako język obcy, to mogą tłumaczyć, a jak umieją byle jak, ale umieją pisać, to mogą pretendować na pisarzy.
Konkluzja moja po przeczytaniu tekstu autora bloga, jego odpowiedzi i wszystkich wpisów jest mało oryginalna.
Rację, potwierdzoną faktami ma Pan Paweł odnośnie samego ww wydawnictwa.
Jego kryteria co do tego, kto jest pisarzem pozostają jego kryteriami.
Osobiście uważam, że nie każdy, kto ugotuje coś, jest kucharzem.Nie każdy, kto pisze i wydaje- jest pisarzem.
Nie każdy kto zreperuje spłuczkę w muszli klozetowej, jest hydraulikiem.
;-)
Magdalena M
Żywiołową dyskusję Pan wywołał:
OdpowiedzUsuńhttp://www.referia.pl/pisarz-czy-nie-pisarz/
http://fundacjaoskar.pl/?p=1991
Gratuluję nazwania rzeczy po imieniu.
No i dowiedziałem się, że po odejściu z Prószyńskiego założyłem Brantę i Oficynkę. Myślę, że właściciele tych wydawnictw cokolwiek by się zdziwili.
UsuńMiałam okazję uczestniczyć w tym tygodniu w seminarium dla wydawców i tłumaczy literatury. Na moje pytanie do przedstawicielki wydawnictwa Czarne, na temat tego, jak się ma w ich wydawnictwie ilościowo literatura rodzima do tłumaczonej, dostałam taką odpowiedź: Proszę Pani, każde polskie wydawnictwo marzy, żeby wydać jakąś dobrą książkę polskiego autora. Ale takich prawie nie ma...
OdpowiedzUsuńPrawie jak wiadomo robi wielką różnice, poza tym punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, bo ja na przykład twierdzę, że są ciekawi polscy autorzy, trzeba ich tylko poszukać i zachęcić do współpracy. Dodam jeszcze, że gusta są różne i bym poprosił o definicję dobra książka polskiego autora, tu dopiero by się pani zdziwiła, że rozmawiacie o zupełnie rożnych sprawach =D
UsuńNie wątpię, że w oczach każdego wydawnictwa, określenie "dobra" znaczy głównie "dochodowa". Niemniej odniosłam wrażenie, że wola wydawania ambitnych książek jest, ale tzw. "literatura środka" musi na nie zarobić. I tu wyczułam problem, że wśród polskich autorów brakuje wydawnictwu dobrych i w jednym, i w drugim segmencie. Ale może moje wrażenie jest mylne.
UsuńUważam, że można być zarówno dobry, jak i dochodowy. Pod warunkiem oczywiście, że nie zdamy się na ślepy los i zaczniemy nad tym pracować razem, czyli Autor razem z wydawcą, a nasz polski wydawca z założenia nie lubi pracować, chce tylko zarabiać, więc skupia się na znanych medialnie nazwiskach a nie wyszukuje talentów, które na pewno są, bo czasami czytam świetne książki, którym do zaistnienia w świadomości większej ilości czytelników brakuje promocji i reklamy autora.
UsuńPrzykłady, które podawal pan Paweł sa nadal aktualne.
OdpowiedzUsuń"Przede wszystkim wydajemy książki , które wydają się być dobre oraz ciekawe."
"Nie długo podamy tytuły książek, które na pewno wystawimy na targach ksiązki w warszawie maj 2013."
Najgorsze jest jednak to, że firma pokazuje sie na targach książki i pretenduje do miana wydawnictwa. A ludzie (i "twórcy" i czytelnicy) to akceptują.
A jeszcze godzine temu bylam w takim dole... teraz moj wspollokator zastanawia sie czy po pogotowie zadzwonic, bo placze, porykuje i zapluwam sie ze smiechu. Lo matko, dobrze ze w toalecie bylam chwile wczesniej....
OdpowiedzUsuńDrodzy Autorzy! Uważajcie na to wydawnictwo! Nie dajcie się nabrać na ich reklamę, która jest kłamstwem!
OdpowiedzUsuńJan Stepień
Drogi Panie....dziękując za ostrzeżenie dodam, że :
Usuńjesli ktoś napisał książkę, startuje do świętego tytułu"PISARZ"
i jednocześnie nie czyta tekstu ze zrozumieniem, to niech tam sobie te swoje książki wydaje.
Z pozdrowieniem- Mira B.
Również napisałam 2 książki. Zastanawiam się, czy wysłać je do wydawnictw. Czytam co jakis czas i wprowadzam poprawki.
OdpowiedzUsuńTrudno jest znaleźć osobę, która oceniłaby ją optymalnie.
Rodzinie nie dam, bo sie okaże,że mam talent.
Za to, rozumiem stanowisko wielu wydawnictw pod kątem wyboru debiutu.
Nie tak dawno, przyszedł do mnie siostrzeniec i przedstawił swoją książkową pracę - do wydania oczywiście.
Wiiecie co? Zrozumiałam, dlaczego wydawnictwa nie odpowiadają.
Siostrzeniec jest na U.W.
Pozdrawiam - Mira B.
Droga Pani!
UsuńProszę nie wysyłać swoich książek do wydawnictw, tylko czytać, czytać, czytać.....
Pozdrawiam
Alicja G.
Błyskotliwa uwaga i taka ....typowa.....
UsuńPozdrawiam też .
Ale, oddajmy sprawiedliwość, uczciwa samokrytyka, że grafomanów nie brakuje.
UsuńPanie Pawle, dziękuję za wyczerpującą walkę, którą Pan prowadzi z podobnymi "wydanictwami". Sama miałam (nie)przyjemność skusić się ofertami tych oszustów, którzy obiecywali złote góry, kiedy odpowiedz od tradycyjnych wydawnictw nie przychodziła. To było dobre kilka lat temu i z kilku powodów nie zdecydowałam się na podjęcie współpracy. Pan był jednym z nich. A raczej Pana wpisy, do których dotarłam i odkryłam jak wielkim oszustwem były zapewnienia, że moja książka to "przyszły bestseller". Obecnie jestem po podpisaniu pierwszej umowy z prawdziwym wydawnictwem. Na godną książkę dla debiutanta, ponieważ moja pierwsza miała tyle wad, że z biegiem czasu doceniam odmowę wydania jej. Czekałam na to kilka lat i przez ten czas szlifowałam umiejętności, uczyłam się nie z jakichś podręczników "wydaj swój bestseller z Poligrafem" i innego cuda, a poprzez czytanie klasyki, naukę na studiach dziennikarskich i systematycznę pisanie. Gdybym wydała wtedy "książkę", która była jedynie wybrykiem niedojrzałej językowo osoby, tylko bym się ośmieszyła i dołączyła do grona oszukanych, którym się wmawia, że urodzili się drugim Tołstojem. Byle tylko wyłożyli forsę, która nigdy im się nie zwróci. Dobrze, że są tacy ludzie jak Pan.
OdpowiedzUsuńZa powtórzenia i błędy przepraszam, pisałam w pośpiechu. *kaja się*
UsuńZgadzam się z uwagami, ale niestety w książkach "klasycznych" - jak je Pan nazywa - wydawnictwach wciąż znajduję tak wiele błędów stylistycznych, logicznych, a zdarza się, że i ortograficznych. Uważam, że powinien się Pan i tymi wydawnictwami zająć, bo nie dość, że wydają szmatławe książki, to w dodatku niechlujnie.
OdpowiedzUsuń