Jeden z czytelników, zamawiających w promocji „Zbyt krótkie szczęście”, poprosił o przesyłkę ekspresową InPostem do Bydgoszczy. Tak jak inne nadałem ją 22 maja. Sześć dni później, 28 maja, przesyłka wróciła z adnotacją, że nie została przez adresata podjęta w terminie. Czyli InPost się nie chrzani, jak adresat w try miga nie odbierze, to ślą z powrotem. Z koperty nie oderwano żadnych naklejek z kodami i nie było na niej żadnej pieczątki ani adnotacji wskazującej na to, by kiedykolwiek znalazła się w Bydgoszczy. Jeszcze tego samego dnia zgłosiłem się z pretensjami do punktu InPostu, gdzie przesyłkę przyjęto ponownie do nadania z łaskawym „nie musi pan drugi raz płacić”.
Parę godzin temu dostałem od czytelnika e-maila, że książka dotarła do niego w dniu dzisiejszym, tj. 13 czerwca. Spóźnienie doręczyciel wyjaśnił tym, że nie mógł się dostać do „tej wieloklatkowej twierdzy”.
Podsumowując, InPost w drugiej dekadzie XXI wieku potrzebuje na doręczenie przesyłki ekspresowej z Wrocławia do Bydgoszczy 22 dni (słownie: dwadzieścia dwa). Panu Brzosce proponuję zakupić do firmy dyliżanse, będzie szybciej.
Trochę się pośmiałam... ale smutne to...
OdpowiedzUsuńNajlepsze są krążące po sieci "kazusy sądowe", takie jak na przykład przesyłka adresowana do osadzonego w zakładzie karnym, zwrócona z adnotacją "adresata nie zastałem". :) Odkąd InPost wygrał przetarg na obsługę sądów, różne takie dziwne rzeczy dzieją się w Polsce...
OdpowiedzUsuńZ sądówkami akurat nie mam problemu, poza jednym przypadkiem, zawinionym zresztą przez panienkę z sądu w Opolu, która zaadresowała do mnie pismo nie do Wrocławia, tylko do Opola. Wróciło z adnotacją, że adresat nie podjął przesyłki, chociaż ulicy o takiej nazwie w ogóle w Opolu nie ma.
UsuńŁadne kwiatki! A ja wieszałam psy na poczciwej Poczcie Polskiej za to, że przesyłka priorytetowa szła wtedy (też chodziło o książki z tej samej promocji) aż sześć dni do Krakowa.
OdpowiedzUsuń