O istnieniu czegoś takiego jak Karta Tłumacza (Translator’s Charter) Międzynarodowej Federacji Tłumaczy (FIT) słyszałem, ale nigdy jej nie czytałem. To niedopatrzenie postanowiłem nadrobić, kiedy w raporcie o sytuacji tłumaczy literackich w Polsce natknąłem się na fragmenty tej Karty. Najpierw zainteresowało mnie fatalne tłumaczenie w wykonaniu Danuty Kierzkowskiej, samej prezes TEPIS-u: „Zawód tłumacza, tak jak inne zawody, winien być w każdym kraju chroniony na równi z innymi zawodami w danym kraju poprzez regulowanie stawek wynagrodzenia, umów zbiorowych, umów wzorcowych, itp.”. Nie trzeba zaglądać do oryginału, żeby zorientować się, że tekst jest źle przełożony: toporne powtórzenie „w danym kraju” i błąd gramatyczny, bo zawód ma być chroniony nie przez regulowanie umów zbiorowych i wzorcowych, tylko przez regulowanie umowami zbiorowymi i wzorcowymi. Ale zajrzenie do oryginału (The translating profession, like other professions, shall enjoy in every country a protection equal to that afforded to other professions in that country, by collective agreements, standard contracts, etc.) przynosi niespodziankę, bo o stawkach wynagrodzenia nie ma w nim mowy. Danuta Kierzkowska, tłumacz przysięgły, dopisuje w tłumaczonych przez siebie uchwałach to, co, jej zdaniem, te uchwały powinny zawierać. Punkt ósmy (The translator shall refrain from any unfair competition in carrying out his profession; in particular, he/she shall strive for equitable remuneration and not accept any fee below that which may be fixed by law and regulations), chcąc, by tłumacze w Polsce oglądali się na TEPIS, przekłada następująco: „Tłumacz (…) nie powinien przyjmować wynagrodzenia poniżej wysokości ustalonej przez prawo, odpowiednie przepisy, zwyczaje lub jego organizację zawodową”. I w zasadzie należy docenić, że dodała ogólnie „organizację zawodową”, bo przecież mogła bez zbędnych ceregieli wpisać TEPIS. „Twórcza” Kierzkowska trzyma się za to niewolniczo języka oryginału tam, gdzie nie powinna - właśnie owo zbędne „w danym kraju” albo niepomijanie zaimków dzierżawczych: „Tłumacz powinien dożywotnio korzystać z uznania autorstwa jego tłumaczenia” (wiadomo, że nie cudzego), „bez uprzedniej zgody tłumacza wydawcy i inni użytkownicy jego tłumaczenia nie mają prawa do dokonywania zmian w jego tłumaczeniu”. Pani Kierzkowskiej należałoby zacytować punkt piąty tejże Karty: „Tłumaczenie wierne, nie powinno jednak być rozumiane jako tłumaczenie dosłowne”. Tu dla odmiany mamy błąd interpunkcyjny, i to rażący, bo przecinek między podmiotem a orzeczeniem, a wziął się stąd, że Kierzkowska zmieniła (i słusznie) szyk w stosunku do oryginału (A faithful translation, however, should not be confused with a literal translation), ale najwyraźniej wiedzy o zasadach polskiej interpunkcji zabrakło. Inny kwiatek z tego tłumaczenia przytaczałem już, odnosząc się do komentarza pod wpisem Tłumacz przysięgły - zawód (nie)regulowany, że wierchuszka TEPIS-u to świetni tłumacze: „Wyłączną odpowiedzialność za tłumaczenie ponosi zawsze tłumacz, niezależnie od charakteru jego stosunku lub umowy, jakie go wiąże z użytkownikiem”. Urzekająca PRL-owska nowomowa („charakter jego stosunku”), którą Kierzkowska posługuje się w swoich pismach i tłumaczeniach, błędy gramatyczne (jeśli już, to „jakie go wiążą”) i niezgodność z oryginałem, bo tam jest „the character of the relationship of contract” a nie „or contract”, czyli chodzi o rodzaj umowy. Z punktu 9 dowiadujemy się, że „Tłumacz w żadnym razie nie powinien zabiegać o taką pracę lub przyjmować jej na takich warunkach, które poniżałyby jego godność osobistą lub zawodową”. „Poniżyć” to „obrazić czyjąś godność”, nie można więc „poniżyć czyjejś godności”.
To kulawe tłumaczenie jest jednym z dokumentów, na które TEPIS stale się powołuje. Najwyraźniej jednak nikt z wierchuszki go nie przeczytał, skoro nie zwrócił uwagi na błędy. A może przeczytał, tylko jest równie „świetnym” tłumaczem jak Kierzkowska i błędów nie dostrzegł. Albo błędy dostrzegł, ale nie odważył się powiedzieć, że królowa jest naga.
Samej karty nie chciałem z początku komentować, bo to dokument uchwalony w roku 1963 i to, co śmieszy dziś, na przykład stwierdzenie, że FIT „dąży do uczestniczenia w upowszechnianiu cywilizacji na świecie”, pięćdziesiąt lat temu brzmiało pewnie sensownie. Przeczytałem jednak, że karta była poprawiana w 1994 r., no i jest cały czas lansowana przez FIT jako obowiązujący dokument.
A sporo jej zapisów jest zwyczajnie kuriozalnych. Weźmy choćby punkt pierwszy:
Tłumaczenie, będąc działalnością intelektualną, której przedmiotem jest przekładanie tekstów literackich, naukowych i technicznych z jednego języka na inny, nakłada na osobę je wykonującą szczególne obowiązki wynikające z samego charakteru tej pracy.
Każdy, kto wykonuje jakąś pracę, ma obowiązki wynikające z jej charakteru, więc to samo można napisać o wszystkich zawodach. I z chęcią bym się dowiedział, dlaczego konstruktor pralki ma obowiązki zwykłe, a tłumacz przekładający instrukcję obsługi tej pralki szczególne.
Tłumaczowi należy zapewnić warunki bytowe, które umożliwiają mu sprawne wywiązywanie się z godnością z wyznaczonego mu w społeczeństwie zadania.
Takie to nadęte jak prezeska TEPIS-u, nic dziwnego, że taką estymą darzy tę Kartę. Społeczeństwo nie wyznaczało tłumaczom żadnego zadania, ot, jest zapotrzebowanie na taki rodzaj usługi, a skoro jest popyt, to pojawia się podaż. Gdyby paru gościom nie przyszło do głowy budować wieży, zapotrzebowania by nie było i zawód tłumacza by się nie pojawił. Kto zresztą miałby zapewniać te warunki bytowe? I z jakiego tytułu? Tłumaczenie tekstów użytkowych jest działalnością ściśle komercyjną i jeśli ktoś nie uzyskuje z niej odpowiednich dochodów, to powinien podnieść swoje kwalifikacje, poszukać sobie więcej klientów lub zmienić zawód. I co mają warunki bytowe do godności? Jak będę głodny, to tracę godność? I dlaczego powinienem tłumaczyć z godnością? Co to w ogóle znaczy? Mam przed przełożeniem tekstu się wyspowiadać, tłumaczyć w garniturze i pod krawatem, a na koniec zasalutować? Dotąd wydawało mi się, że obowiązkiem tłumacza jest dobrze przełożyć tekst, a czy po skończeniu pracy pójdzie do burdelu, czy do kościoła, to już jego prywatna sprawa.
Tłumacz ma prawo do udziału w sukcesie, jaki odniosło wykonane przez niego tłumaczenie, a w szczególności do wynagrodzenia proporcjonalnego do uzyskanych z przetłumaczonego przez niego utworu korzyści handlowych.
Należy też uznać, że za tłumaczenia wykonywane w formie prac zleconych przysługuje wynagrodzenie niezależne od korzyści handlowych uzyskanych z przetłumaczonego utworu.
Innymi słowy, tłumacz ma prawo zjeść ciastko i mieć ciastko. Jeśli utwór się sprzedaje, to tłumaczowi należy się procent, jeśli utwór się nie sprzedaje, to tłumacz bierze określoną kwotę i nic go nie obchodzi, że wydawca poniósł straty. Może jednak uczciwiej byłoby brać premię tylko wtedy, gdy było się gotowym na ryzyko? A jeśli wybrało się obligacje, to raczej nie wypada krzyczeć, że ze wzrostu akcji też należy się działka.
Na równi z przedstawicielami innych zawodów, tłumacze mają prawo do tworzenia stowarzyszeń i związków zawodowych.
Ktoś im kiedyś tego zabraniał?
Poza obroną praw moralnych i materialnych interesów tłumaczy, zadaniem takich organizacji winno być (…)
Jakie to są te moralne prawa tłumaczy? I dlaczego w Karcie nie ma informacji, co należy zrobić z nieudolną organizacją, która przez siedem lat nie potrafi wywalczyć podniesienia nawet o stopień inflacji raz ustalonych stawek?
Tłumacz powinien dożywotnio korzystać z uznania autorstwa jego tłumaczenia (…)
Że co? Kiedy umrę, to mogą wymazać moje nazwisko z przetłumaczonych przeze mnie książek?!
Cała Karta ma czterdzieści punktów, a że zacząłem ją studiować przy kawce, kończyłem na klopie. Kiedy jednak przeczytałem, że stowarzyszenia narodowe i Międzynarodowa Federacja Tłumaczy jako ich organizacja centralna czerpią siły niezbędne do realizacji swoich celów zawodowych z poczucia solidarności między tłumaczami i świadomości rangi zawodu tłumacza, który sprzyja lepszemu porozumieniu między narodami i rozwojowi kultury na świecie, poderwałem się mimo opuszczonych gaci i na całe gardło zaintonowałem Międzynarodówkę.
Chryste, czy to jest jakiś spóźniony żart primaaprilisowy?!...
OdpowiedzUsuńNo tak, chwała Bogu, że pierwszy nie wypadł w poniedziałek. Ma Pani jakiś pomysł na te "moralne prawa", bo mnie rzeczywiście frapuje, co oni przez nie rozumieją?
OdpowiedzUsuńA to nie są moral rights, czyli autorskie prawa osobiste?
OdpowiedzUsuńMoże jednak uczciwiej byłoby brać premię tylko wtedy, gdy było się gotowym na ryzyko? A jeśli wybrało się obligacje, to raczej nie wypada krzyczeć, że ze wzrostu akcji też należy się działka.
Ja ten zapis rozumiem jednak inaczej. Chodzi o to, że tłumaczowi z jednej strony należy zapłacić za zleconą pracę, a z drugiej strony nieuczciwa byłaby sytuacja rażącej dysproporcji między korzyściami np. wydawnictwa a tłumacza książki.
To nie są „moral rights”, bo w oryginale jest „moral interests”. Ale „moral rights” w tej Karcie pojawiają się w innym punkcie (16) i Kierzkowska też tłumaczy je jako „moralne prawa”. Nie wyłapałem tego błędu, bo moja znajomość angielskiego nie sięgała tak daleko, by wiedzieć, że „moral rights” to „osobiste prawa autorskie”. Aż sprawdziłem, czy Kierzkowska rzeczywiście jest tłumaczem przysięgłym języka angielskiego, bo może mi się coś pomyliło. Niestety, jest.
OdpowiedzUsuńŁoo matko i córko, padła najpierw ze śmiechu, potem z rozpaczy:(
OdpowiedzUsuń