Prezes Katolickiej Agencji Informacyjnej Marcin Przeciszewski udzielił bardzo ciekawego wywiadu „Gazecie Wyborczej”, z którego można się na przykład dowiedzieć, że przekonanie o bogactwie Kościoła katolickiego to „antykościelne stereotypy” i „mity”. I pan Przeciszewski dzielnie te mity obala. A mnie zastanawia, skąd te krzywdzące stereotypy i mity się wzięły. No bo przecież każdy widzi, jaki ten Kościół skromny i niezamożny, żeby nie powiedzieć: biedny. Kiedy na przykład zbiera się Konferencja Episkopatu Polski, biskupi na piechotę ciągną, na rowerach, niektórzy nawet na osiołkach, bo z Pana Jezusa przykład biorą. A limuzyny za dwieście tysięcy podstawia wredny Palikot, żeby biskupów o wystawne życie pomawiać. Tymczasem oni zabiedzeni, wychudzeni, żadne pasibrzuchy, przeciwnie, co u drugiego żebra widać, dlatego obszerne sutanny noszą, co by wierni wyrzutów sumienia nie odczuwali, że za mało na swój Kościół łożą.
Albo czy można poważnie traktować kalumnie lewicowej (żeby nie powiedzieć: komunistycznej) „Polityki”, że Kościół katolicki jest największym właścicielem ziemskim w Polsce, jeśli nie liczyć gruntów państwowych. Przecież to kłamstwo, bo każdy wie, że po pierwsze ta ziemia Kościołowi należy się jak psu kość, a po drugie jak tylko państwo odda mu zagrabioną ziemię (przez komunistów, zaborców, Szwedów, Tatarów, Polan i legiony rzymskie), zaraz sprzedaje z dziesięciokrotną przebitką, bo głupi by nie sprzedał, gdyby się dowiedział, że wartość ziemi przez tydzień wzrosła dziesięciokrotnie, a jak się coś sprzeda, to się tego nie ma. Pieniądze poszły na działalność charytatywną. Rozliczenie? Jakie rozliczenie? Kościół to nie instytucja finansowa, żeby miał się z czegokolwiek rozliczać!
Przeciszewski odrzuca zarzut, że w procesie zagarniania… sorry, oddawania ziemi Kościołowi za utracony majątek dochodziło do przekrętów. „Większość [spraw] umorzono, gdyż nadużyć nie stwierdzono”. I trzeba przyznać mu rację: każdy jest niewinny, dopóki nie skazano go prawomocnym wyrokiem. Przecież to, że siostry zakonne przedłożyły Komisji Majątkowej wycenę na trzydzieści milionów, a zaraz potem sprzedały ziemię za trzysta, wcale nie musi świadczyć o ich nieuczciwości. Może były przekonane, że to boski cud, że wartość ziemi poszła w tydzień o tysiąc procent do góry.
Na pytanie o możliwość wprowadzenia podatku kościelnego na wzór Niemiec, Przeciszewski odpowiada, że Polacy takiego podatku by nie znieśli. Dlaczego, już nie wyjaśnia. Podobnie jak hierarchia, która boi się tego podatku jak diabeł święconej wody. Biskupi i Przeciszewski mają świadomość, że podatek kościelny ujawniłby, że Kościół w Polsce to kolos na glinianych nogach. Skończyłby się – no właśnie – mit o narodzie w dziewięćdziesięciu pięciu procentach katolickim. Biskupi, owszem, wierzą, że Polacy kochają Pana Jezusa, ale wiedzą również, że ich owieczki, podobnie jak oni sami, bardzo kochają mamonę, i zdają sobie sprawę, że kiedy przyjdzie wybierać, Pan Jezus nader często z tą mamoną przegra. Albo taka owieczka dojdzie do wniosku, że z Panem Jezusem sama się dogada i pasterz jej do niczego niepotrzebny. Odpis podatkowy jest o tyle bezpieczny, że są to pieniądze, których podatnik i tak nie zobaczy. Spora część wierzących niepraktykujących, która, zmuszona do płacenia ekstra, wypisałaby się z Kościoła, może uznać, że skoro de facto nic jej to nie kosztuje, to jest to świetna forma odpustu. Na podobnej zasadzie działa dotychczasowy 1%. Przekazało go dziesięć milionów Polaków, ale ilu z nich wyłożyło na cele dobroczynne z własnej kieszeni? Poza tym zawsze będzie można powiedzieć, że podatnik nie dał na Kościół nie dlatego, że się z niego wypisał, tylko nie chciało mu się samodzielnie wypełniać PIT-u.
„Autonomia nie wyklucza współpracy na rzecz wspólnego dobra, także w zakresie finansowym” – informuje Przeciszewski. Świetnie. To ile Kościół w ramach tej współpracy w zakresie finansowym przekazał do skarbu państwa? Nie chodzi mi o (niepłacone) podatki od tacy, od gruntów, od działalności gospodarczej, z której zyski rzekomo idą na cele kultu, tylko kiedy i ile Watykan wpłacił do polskiego budżetu, uznając, że skoro rządowi zabrakło na przykład na opiekę społeczną, to Kościół pomoże?
„Jeśli więc człowiek znajduje się w wojsku, szpitalu czy więzieniu, to państwo ma obowiązek zapewnienia mu dostępu do posług religijnych i pokrycia związanych z tym kosztów”. Bo wynika to z „filozofii związanej z poszanowaniem praw ludzi wierzących”. Gdyby Przeciszewski nie był katolickim hipokrytą, to w następnym zdaniu upomniałby się o kaplice w szpitalach i ordynariat polowy dla stu kilkudziesięciu wyznań zarejestrowanych w Polsce. Ale się nie upomina, bo przecież nie chodzi o prawa wierzących, tylko o umocnienie przyczółków katolicyzmu w przestrzeni publicznej i wyszarpanie na to pieniędzy nie tylko od wiernych, ale również od tych, którzy z tą religią nie chcą mieć nic wspólnego. To, że obywatel ma do czegoś prawo, nie oznacza wcale, że państwo ma mu to zapewnić i jeszcze za to zapłacić. Prawo do życia rodzinnego nie oznacza, że państwo ma mi znaleźć żonę albo dołożyć do pensji, kiedy kandydatka uzna, że za mało zarabiam, żeby za mnie wyjść. Posługa religijna jest sprawą prywatną, a nie publiczną. Jeśli wierny w szpitalu potrzebuje kapłana, to powinien poprosić go przyjście (a państwo nie może takich wizyt zakazywać). To, że klecha nie chce się pofatygować z najbliższego kościoła, jeśli mu państwo nie zapłaci, jest przejawem degrengolady tej kasty, która dawno zapomniała, że miała działać w ramach misji i dla szerzenia wiary: „Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. (…) Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów” (Mateusz 10, 7-9). Księża, zamiast swoich wyciągów bankowych, mogliby od czasu do czasu poczytać Nowy Testament.
Przeciszewski pyta: „Dlaczego świecki, który całe życie pracował, ma mieć emeryturę, a ksiądz nie?”. Bo świecki na tę emeryturę płacił składki. To po pierwsze. Po drugie ksiądz to nie zawód, chociaż i wierni, i sami księża coraz częściej tak to postrzegają. Kochanka księdza, która opowiadała gazetom o romansie, cytowała swego księżula, że ten nie robi nic złego, bo przecież „dobrze wykonuje swój zawód”. Powołanie, misja, pomoc wiernym w bogobojnym życiu i przeprowadzeniu ich na drugą stroną zostały zastąpione przez działalność czystą usługową – dać komunię, udzielić ślubu, wyspowiadać – bez żadnej głębszej za tym myśli. No bo kiedy dobrze może wykonywać swój „zawód” ksiądz, który w konfesjonale nakłada na wiernego pokutę za niemoralne życie, sam takie życie prowadząc? Tylko wtedy, gdy religijna treść przestała mieć dla niego znaczenie, a liczą się wyłącznie puste rytuały.
Dyskryminacja i prześladowanie katolików w Polsce przybiera na sile! Tym razem ze strony "ukrytej opcji szwedzkiej", klasycznego przedstawiciela cywilizacji śmierci! Przypomnę więc słowa Wieszcza: "Tylko pod Krzyżem, tylko pod tym Znakiem, Polska będzie Polską, a Pollak Pollakiem"!
OdpowiedzUsuńZaiste dziwna to reakcja, iż każdą polemike odbiera sie jak prześladowanie !?
UsuńA podobno prawda krytyki sie nie boi. hmm.
Jak już coś to krytyk nie boi się cnota, nie prawda. Prawda to może co najwyżej wyzwolić. A między cnotą a prawdą jest różnica jak między, hmm, Polakiem a Pollakiem...
UsuńNie ma to wiekszego znaczenia w przypadku kościoła katolickiego. Obie cechy powinny im być bliskie.
Usuń"(...) zostały zastąpione przez działalność czystą usługową".
OdpowiedzUsuń