Politycznie poprawnej „Gazecie Wyborczej” nie przypadło do gustu, że jakiś holenderski polityk poprosił rodaków, by zgłaszali mu przypadki skandalicznych zachowań polskich i rumuńskich imigrantów. Dziennikarze „Wyborczej” zamiast zapytać się, dlaczego nazywany przez nich ksenofobem polityk nie wziął sobie na cel Szwedów czy Nigeryjczyków, uderzyli na alarm, że lista Wildersa doprowadziła do dyskryminowania Polaków z tej racji, że są Polakami, i podała przykład niejakiej pani Agnieszki: „W jej przypadku wszystko zaczęło się od kłótni o psa z gburowatym sąsiadem, który ją spoliczkował. Ponieważ policja nie ukarała należycie gbura, a ten najwyraźniej podburzył innych sąsiadów pani Agnieszki, ktoś trzy razy już przebił opony w jej samochodzie”.
Jaki obraz wyłania się z tak podanej informacji? Ja zobaczyłem faceta z grubą szyją i wygoloną czaszką z pitbullem u nogi, którego zahukana pani Agnieszka się wystraszyła i nieśmiało poprosiła, żeby ten groźny piesek na nią nie warczał. W reakcji dostała od faszysty po twarzy, bo jest Polką. Po namyśle doszedłem jednak do wniosku, że sytuacja musiała wyglądać zupełnie inaczej. Pies nie należał do Holendra, tylko do pani Agnieszki. A pani Agnieszce, której, jak znakomitej większości Polaków, kultura trzymania psa jest obca i która nie widzi potrzeby, by respektować obowiązujące w tej kwestii przepisy, nie przyszło do głowy, żeby dopasować się do holenderskich zwyczajów. I jej pupilek zapewne ganiał bez smyczy („pies musi się wybiegać”), podbiegał do obcych ludzi, którzy się go bali albo nie życzyli sobie z nim kontaktu („ale on chce się tylko bawić” - jakby Holender chciał się pobawić z panią Agnieszką wbrew jej woli, oskarżyłaby go o molestowanie seksualne), ujadał na okrągło, bo pani Agnieszka nie rozumie, że szczekanie to hałas jak każdy inny („pies jest po to, żeby szczekał”), i zasrywał trawniki, bo sprzątnięcie odchodów jest poniżej godności pani Agnieszki. Holender, zły, że jego czyste i ciche osiedle zamieniło się w zasmrodzoną psiarnię, mając narodowość pani Agnieszki gdzieś, a jeśli nawet nie, to umieszczając ją w głębokiej Azji, a nie w Europie, zwrócił jej uwagę. Przyjmując zapewne za oczywiste, że taka interwencja wystarczy, człowiek kulturalny może naruszyć jakieś reguły, ale przywołany do porządku, przeprasza i zmienia swoje zachowanie. Ale Holender najwyraźniej usłyszał, żeby spadał i zajął się swoimi sprawami, i w ferworze wymiany zdań wynikłej z tej grzecznie podanej informacji, że pani Agnieszka w dupie ma obowiązujące przepisy, bo w jej rodzinnej wsi wszyscy tak trzymali psy i nikomu to nie przeszkadzało, nie wytrzymał nerwowo i ją spoliczkował. Co oczywiście go nie usprawiedliwia, rękoczyny nie są dopuszczalne w żadnej sytuacji konfliktowej. Jednak przyczyną konfliktu było łamanie przyjętych norm przez Polkę, a nie gbura i może dlatego policja ukarała go „nienależycie”.
Pani Agnieszka czuje się oczywiście głęboko pokrzywdzona i dlatego skarży się prasie, bo nie rozumie, że to, co ona uznaje za normę, w cywilizowanym społeczeństwie normą dawno nie jest. My nie zdajemy sobie sprawy, jak obficie nam słoma z butów wyłazi. „Wyborcza” zresztą półgębkiem przyznaje, że zarzuty wobec Polaków („piją, brudzą, hałasują”) są prawdziwe, ale twierdzi, że tak zachowuje się tylko niewielka część Polaków. I dlatego zarzuty są rasistowskie. Ciekawe, że jak ktoś powie, że Rosjanie piją, to nikt nie dopatruje się w tym stwierdzeniu rasistowskich pobudek ani nie zwraca uwagi na fakt, że również w Rosji abstynentów nie brakuje. Jeszcze jaskrawiej widać to na przykładzie pochwały. Brazylijczycy grają świetnie w piłkę. Czysto rasistowskie stwierdzenie. Nieuwzględniające, że wielu rodaków Pelego nie potrafiłoby okiwać nawet polskiego piłkarza. Redaktor Pawlicki nie chce odpowiadać za polskiego menela leżącego na holenderskim trawniku. Nie czuje z nim żadnej więzi i nie chce być wrzucany z nim do jednego worka. Bo on jest człowiekiem kulturalnym (przyjmijmy na moment, że Polacy i Holendrzy podkładają pod to słowo identyczny desygnat) podobnie jak znakomita większość polskich imigrantów, więc nie ma powodu, by uznawać, że menel w jakiś sposób ich reprezentuje. Ciekawe, że zarówno redaktor Pawlicki, jak i emigranci czują się natomiast reprezentowani przez Adama Małysza czy Justynę Kowalczyk, chociaż do sukcesu tych sportowców w żaden sposób nie przyłożyli ręki. Przeciwnie, ci wygrywają wyłącznie dzięki swojemu talentowi i ciężkiej pracy, a nie w wyniku zorganizowanego przez państwo systemu szkolenia. Polskie tytuły mistrzowskie nie są naturalnym efektem masowego uprawiania danych dyscyplin sportu (po stworzeniu przez państwo odpowiednich warunków) i systematycznego wyławiania talentów, tylko rodzajem cudu. Niemniej jednak każdy Polak za granicą informuje, że jest rodakiem Bońka czy, wykraczając poza sferę sportu, Jana Pawła II i Wałęsy. Tymczasem z Bońkiem, papieżem i Wałęsą łączy go dokładnie tyle samo, co z menelem na holenderskim trawniku.
Trafne spostrzeżenia, tym bardziej ciekawe, że stawiają w innym świetle problematykę postrzegania Polaków za granicą przez samych siebie, ale i przez inne narody. Zresztą temat-rzeka, o uprzedzeniach Niemców wobec Polaków, o stereotypach pokutujących w mentalności tak zwanych mas mogłabym godzinami. Jeszcze gorzej jest z samymi Polakami i tym, jak sami siebie widzą w obcych społeczeństwach - od zakompleksienia, poprzez fałszywą dumę watażki, po bezprzykładne krytykowanie i atakowanie ziomków.
OdpowiedzUsuńCzytając o pani Agnieszce i psie nie mogłam powstrzymać uśmiechu... Nie dalej jak wczoraj wywiesiłam na żywopłocie kartkę z upomnieniem, by właściciel czworonoga, regularnie zasrywającego ścieżkę pod moim oknem, zechciał łaskawie sprzątać po swoim pupilu... Ciekawe, czy skończy się to scysją z Niemcem z grubą szyją... Pani Agnieszka i pies...