Czytelnicy mojego bloga poinformowali mnie, że pojawiła się skorygowana wersja przekładu „Marsjanina”. Kiedy ktoś coś robi dobrze, to go chwalę, zwróciłem się więc do Arkadiusza Nakoniecznika, redaktora naczelnego wydawnictwa Akurat (imprintu Muzy), by mi to umożliwił:
Ponieważ praktycznie nie zdarza się, by krytyka przekładu skutkowała wydaniem nowej wersji, z miłą chęcią napiszę o tej pozytywnej reakcji wydawnictwa na swoim blogu, proszę więc o udostępnienie (w formie elektronicznej) nowej wersji przekładu.
Nakoniecznik e-booka rzeczywiście mi przysłał, ale zanim zabrałem się do sprawdzania przekładu, natrafiłem na informację dla klientów, rozsyłaną przez Publio:
(…) Wydawnictwo Akurat opracowało nową wersję tłumaczenia książki Andy’ego Weira „Marsjanin” (…) dostępny jest plik zawierający wersję skorygowaną, wolną od nieścisłości, jakie obecne były pierwotnym tłumaczeniu na język polski.
Dobre. Błędy dyskwalifikujące przekład to w nomenklaturze państwa z Publio są „nieścisłości”. Czy też należy się cieszyć, że nie napisali „drobnych”?
Dziękujemy Wydawcy oraz Czytelnikom, którzy swoją wiedzą techniczną i znajomością języka oryginału przyczynili się do powstania nowej wersji „Marsjanina” w tłumaczeniu na język polski.
Niezła hipokryzja. Z tego, co wiem, a mogę się chyba uważać za zorientowanego w sprawie, jedynym czytelnikiem, który wskazał, że tłumaczenie jest poniżej wszelkiej krytyki, był niejaki Paweł Pollak. I Publio świetnie o tym wie, bo tenże Pollak zwracał się do Publio, żeby oddało mu szmal za bubla, ale Publio, zamiast oddać kasę za wybrakowany towar, posłało tegoż czytelnika do diabła, najpierw ignorując jego korespondencję, a potem zasłaniając się pozbawionym większego sensu pisemkiem swojego prawnika. A wydawca (sorry, Wydawca), któremu Publio tak serdecznie dziękuje, zamierzał olać krytykę nie powiem jaką cieczą i poprawił przekład jedynie dlatego, że zażądała tego strona amerykańska. Dodajmy jeszcze, że od zamieszczenia krytyki do pojawienia się nowej wersji minęło ponad pół roku i przez ten czas zarówno wydawnictwo, jak i księgarnia Publio bez cienia poczucia, że robią coś niewłaściwego, brały pieniądze od czytelników (sorry, Czytelników) za sknocone przez fuszera tłumaczenie.
Sprawdziłem, czy jakieś „nieścisłości” ostały się w przekładzie. Cała masa. Z mojej analizy wynika, że tłumaczenie zostało poprawione tylko we wskazanych przeze mnie miejscach (i też nie we wszystkich). To, że pracownik wydawnictwa – przy czym sposób wprowadzenia poprawek wskazuje raczej na sprzątaczkę niż redaktora – zasiadł do ratowania tłumaczenia nie z oryginałem, a z moim wpisem przed nosem, widać najwyraźniej po tym, że passusy z wytkniętymi przeze mnie błędami zostają skorygowane, ale te z nimi sąsiadujące, które również zawierają błędy, już nie. I tak na stronie 349 krytykowaną napuszoną frazę „dzięki, że po mnie przybywacie” poprawiający zmienił na „dzięki, że po mnie wracacie”, ale trzy linijki niżej nie uzupełnił po zdaniach „NASA sporo się nagłówkowała nad procedurami. Działają” brakującego „That’s not to say they’re easy”. Bo na to konkretne opuszczenie nie wskazałem. Nic też sprzątaczce nie zazgrzytało (jak wiadomo, sprzątaczki nie mają najlepszego wyczucia językowego) w porównaniu, że elementy statku „nawet w grawitacji Marsa są ciężkie jak skurwysyn” (even in Mars-g they’re heavy motherfuckers). Skurwysyny mają różne charakterystyczne cechy, ale akurat duża waga nie jest jedną z nich.
Na stronie 42 poprawiono anglicyzm „guess” i zamiast „zgaduję, że powinienem wytłumaczyć, co się stało” jest jak należy, czyli „przypuszczam, że…”. Szkopuł w tym, że dwa akapity dalej nadal straszy „ważna notatka”, choć, mimo „note” w oryginale, powinna być „uwaga”. Tyle że akurat tego dosłownego tłumaczenia nie wskazałem. Na stronie 43 pojawiło się opuszczone nawiązanie do frazy ze „Star Treka” „Cholera, Jim, jestem botanikiem, a nie chemikiem!”. Dopisujący tego Jima przeszedł do porządku dziennego nad następnym zdaniem, rozpoczynającym kolejny akapit: „Chemia jest niechlujna”. Chemia nie może być niechlujna, niechlujne to może być na przykład tłumaczenie.
W tej sytuacji nie może dziwić, że na stronach, gdzie wskazanych błędów nie poprawiono, nadal niechlujstwo Marcina Ringa występuje w pełnej krasie. Pozostawiono na przykład skrócony opis tłumacza, jak astronauta przygotowuje ziemię pod uprawę. I z tej samej strony (21) czytelnik dowiadywał się i nadal dowiaduje, że Mark Watney poleciał na Marsa zarabiać jako prostytutka: „Dupa pracuje na moje utrzymanie (…)”. Najwyraźniej tłumacz uznał, że z Watneya rasowy kurwiszon, który zdoła puścić się na pustyni za dwa worki piasku, więc brak innych ludzi na planecie nie będzie dla niego szczególną przeszkodą. W oryginale jest „My asshole is doing as much to keep me alive (…)”, czyli nie pracuje na utrzymanie, tylko utrzymuje przy życiu.
Innym dowodem, że poprawiający nawet nie zajrzał do oryginału i korzysta wyłącznie z mojej pracy (może wypłaci mi pan stosowne honorarium, panie Nakoniecznik?), jest passus ze śluzami, który skrytykowałem następująco: „natrafiałem na (…) bezsensowne opisy (np. na str. 30: „Frustrujące jest to, że nie można połączyć śluzy pompowanych namiotów z innymi śluzami!”, gdy z tekstu wynika, że bohater się frustruje, bo można je połączyć z innymi śluzami, tylko ze śluzą Habu nie, co akurat chce zrobić)”. Kierując się moją uwagą, pseudoredaktor poprawił następująco: „Frustrujące jest to, że nie można połączyć śluzy pompowanych namiotów ze śluzą Habu!”. Nie popatrzył ani następny akapit mojego wpisu, gdzie cytuję oryginał (The frustrating part is pop-tent airlocks _can_ attach to other airlocks!), ani na dalszy tekst w książce, który sprawia, że jego poprawka jest bez sensu. Bo tym tekstem są wyjaśnienia Marka, w jakim celu umożliwiono łączenie śluzy namiotów z innymi śluzami: „Mógłbyś mieć tam rannych ludzi albo za mało skafandrów. Musisz być w stanie wyciągnąć ludzi ze środka, nie narażając ich na kontakt z marsjańską atmosferą”.
W niektórych miejscach poprawki zostały naniesione częściowo. I tak na stronie 47 zdanie „Zaskakująco denerwujące było wymyślenie tego, jak sprawić, żeby łazik trzymał temperaturę, nawet gdy mnie tam nie ma” poprawiono na „Zaskakująco denerwujące było wymyślenie tego, jak sprawić, żeby łazik trzymał temperaturę, nawet gdy jest pusty” choć moja propozycja brzmiała „Zaskakująco denerwujące było znalezienie sposobu, żeby pusty łazik trzymał temperaturę”. W jakim celu zostawiono niezgrabne „wymyślenie tego, jak sprawić”? Na mój gust, żeby zatuszować, że korzysta się z mojego wpisu. Nakoniecznik zapewne obawiał się, że sięganie wprost po moje rozwiązania może się skończyć procesem o naruszenie praw autorskich, więc najwyraźniej pracownik dostał prikaz, by zrzynać tak, żeby nie było widać, że zrzyna. A przynajmniej, żeby nie dało się tego udowodnić w sądzie. I czasami kompletnie nie miał pomysłu, jak to zrobić. Na przykład w zaproponowanym przeze mnie zdaniu „Niemal całe zapasy misji są na powierzchni” zamiast tragicznego „Tam jest niemalże cała misja w zapasach na powierzchni” (str. 56) opuścił orzeczenie i efekt jest następujący: „Ewakuowali się po sześciu dobach. Niemalże całe zapasy misji na powierzchni. Szóstka kosztowałaby tylko ułamek tego co zwykła misja”. Tekst wprawdzie kuleje, ale przynajmniej pan Pollak nas nie pozwie.
W wielu miejscach wskazane przeze mnie błędy nie zostały w ogóle poprawione. Na przykład na stronie 103 fraza „Długie podróże to moja specjalność” pozostała bez zmian, chociaż wskazywałem, że w oryginale jest: „Long-ass trips are my business”. Ponieważ nie podałem polskiego tłumaczenia, nasuwa mi się podejrzenie, że poprawiający w ogóle nie znał angielskiego i nie wiedział, co z tym począć (za tą tezą przemawia też poprawka ze śluzami, być może poprawiający wcale nie przeoczył cytatu z oryginału, tylko go po prostu nie zrozumiał).
Choć są też passusy, gdzie napisałem, o co chodzi, a poprawka nie została wprowadzona. Na przykład nadal nie ma wyjaśnienia, że Mark będzie układał ogniwa słoneczne na łaziku w jeden stos, bo potrzebuje miejsca na sondę (str. 108). Złamane cholerne narzędzie ze strony 37 nadal jest złamanym narzędziem, a nie rozpołowioną komorą spalania.
A wiedzą państwo, jak ten domorosły redaktor poradził sobie z bezsensowną frazą „Tak wspominam” ze strony 7? Po prostu ją opuścił. Co potwierdza moje przypuszczenie, że nie znał angielskiego, więc nie umiał sobie przetłumaczyć, i że pilnował się, by nie przepisywać dosłownie ode mnie, a zwrotu „Żeby była jasność”, jako zbyt krótkiego, nie umiał przerobić. Teraz akapit zaczyna się po prostu od „Nie umarłem 6. sola”, bo kto by się tam przejmował, że w oryginale jest wcześniej jakiś tekst. I nadal jest „umarłem”, zamiast „zginąłem”, jakby Mark nie był astronautą, któremu w każdej chwili grozi tragiczna śmierć, tylko 90-letnim staruszkiem dogorywającym w swoim łóżku.
Poprawiający nie raczył nawet przeczytać książki na nowo. Każdy redaktor bowiem zatrzymałby się na przykład na zdaniu: „Minie tylko sto solów po moim wyjeździe i zostanę zabrany (albo umrę, starając się)” (str. 240). Może nie domyśliłby się, że tłumaczowi chodzi o śmierć podczas próby zabrania astronauty z Marsa, skoro Ring zaplątał się we własny język, ale nie mógł nie dostrzec, że tłumacz się zaplątał. Wskazane przeze mnie błędne użycie liczebnika zostało poprawione (śluzy mają już teraz tylko dwoje drzwi, a nie dwie pary), ale używanie np. zwrotu „sęk w tym” w znaczeniu „trik polega na tym” (str. 8), już nie.
Podsumowując, jakiś niedouczony redaktorzyna poświęcił może ze trzy kwadranse na naniesienie paru poprawek na krzyż i tak samo chłamowaty przekład wydawnictwo Muza/Akurat wciska czytelnikom, twierdząc, że teraz już dostają właściwie wykonane tłumaczenie. Czyli hucpy ciąg dalszy. Bezczelność Muzy i pana Nakoniecznika powala. Doskonale wiedzą, że czytelnicy przyjmą zapewnienie o poprawionym przekładzie na wiarę. Bo nie będzie im się chciało czy nie będą mieli możliwości sprawdzić, ale też, co ważniejsze, wychodząc z założenia, że do ludzi pracujących z książkami można mieć zaufanie, że podejrzewanie ich z góry o oszustwo byłoby nie na miejscu. I rzeczywiście natknąłem się na komentarze chwalące wydawnictwo za właściwą reakcję na krytykę. Jak pan przyjął te komentarze, panie Nakoniecznik? Zaśmiewał się pan w kułak, że wyprowadził czytelników w pole?
Niektórzy zadają sobie pewnie pytanie, dlaczego Nakoniecznik w tej sytuacji udostępnił mi nową wersję. Myślę, że doszedł do słusznego wniosku, że nie ma wyboru. Gdyby tego nie zrobił, nie odciąłby mi przecież drogi do zapoznania się z „poprawionym” tekstem, a miał jak w banku, że o jego odmowie napiszę. Wyszedłby na oszusta, który okłamuje czytelników i stara się przed nimi zataić, że dostają dokładnie taki sam szajs, jak wcześniej. A tak zapewnił sobie alibi: może rżnąć głupa, że wcale nie jest oszustem, tylko niedorajdą, który nie wie, co się dzieje w zarządzanym przez niego wydawnictwie. Zlecił poprawienie przekładu, myślał, że redaktor poprawił, a redaktor wywinął mu taki numer. Ja oczywiście tego nie kupuję. Choćby dlatego, że Nakoniecznik jako tłumacz literatury doskonale wie, że tego przekładu nie da się poprawić, trzeba zrobić nowy. I dlatego, że cała jego reakcja na krytykę tłumaczenia „Marsjanina” wskazuje, że produkcja przekładowych bubli jest w wydawnictwie Akurat przyjętą normą. Przypomnę: mój tekst usiłował zignorować, nie zdobył się na żadne wyjaśnienia czy przeprosiny dla czytelników, że zlecił tłumaczenie fuszerowi bez cienia talentu literackiego, nie wycofał tego przekładu, tylko nadal go sprzedawał. I żeby jeszcze fatalna jakość tłumaczenia została spowodowana ekonomiczną koniecznością. Ale nie. Stawki za tłumaczenia literackie są tak spłaszczone, że dobrym tłumaczom wcale nie płaci się więcej niż takim dyletantom jak Ring. Czyli Nakoniecznik po prostu uważa, że to mało ważne, jak książka będzie przełożona. Grunt, żeby czytelnik miał pojęcie o akcji. Postawa wcale nierzadka, ale w przypadku gościa, który mieni się tłumaczem literatury, zdumiewająca. Przynajmniej dla mnie.
Może się narażę, ale i tak napiszę co myślę Otóż uważam, że w dużej mierze winę za taki stan rzeczy ponoszą czytelnicy, dobrowolnie nabywając buble.
OdpowiedzUsuńOto przykład sprzed kilku. Znane wydawnictwo wydało trzeci tom bestsellerowego cyklu (celowo nie podaję o jaką książkę chodzi, bo nie w tym rzecz). Niestety, skład się „rozsypał” - część stron była poprzestawiana. Błąd ewidentny – żeby go zauważyć nie trzeba znać języków obcych, dobywać oryginału do porównania, itd. Właściwie każdy, kto kupił książkę w celu innym niż ozdobienie nią półki, musiał zauważyć. Spośród moich znajomych kilkadziesiąt osób nabyło tego bubla. Ile wymieniło? Nikt. Zero. Nul. Na moje pytanie dlaczego nie wymienili, jak jeden mąż odpowiadali „a po co?”.
Ale to dopiero wierzchołek góry lodowej. Co zrobił wydawca. Otóż postanowił nie robić dodruku dopóki felerna partia nie zostanie sprzedana. I co? Ludzie WIEDZĄC o usterce kupowali. Czekałam dobre kilka miesięcy na dodruk, bo uznałam że niedoróbki nie kupię
I tak, drodzy Czytelnicy i Czytelniczki zagłosowali portfelami. Wysłali do wydawcy wyraźny sygnał, gdzie mają jakość…
Errata. Jako że nie ma możliwości edytowania wpisów. Zdanie "Oto przykład sprzed kilku." miał brzmieć "Oto przykład sprzed kilku lat". Przepraszam, ale w małym okienku komentarza dość trudno jest edytować tekst.
OdpowiedzUsuńRobi Pan dobrą robotę. Przy okazji obraża Pan sprzątaczki, wychodząc z założenia, że nie ma co się przejmować sprzątaczką, która za 700 PL sprząta kupy robione przez takiego super wykształciucha jak Pan. Ze swojej marnej pensji sprzątaczka nie złoży pozwu w sądzie, toteż może Pan spać bezpiecznie.
OdpowiedzUsuńNaprawdę nie znaleźliście innego punktu zaczepienia, żeby dyskredytować mój wpis? Kiepska forma czy poziom pracowników PR taki jak tłumaczy?
Usuńdalszy ciąg bólu tyłka :D nobody cares Pollak
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że pisząc o dyskredytowaniu Pana wpisu, nie miał Pan na myśli mojego komentarza :)
OdpowiedzUsuńTym niemniej, na wszelki wypadek uściślę: popieram Pana działania. Gdyby czytelnicy nie kupowali pokornie bubli, tylko tak jak Pan, domagali się pełnowartościowego produktu, wydawcy musieliby zacząć dbać o jakość.
Oczywiście, że nie odnosiłem się do Pani komentarza. Z jednej strony ma Pani całkowitą rację, jeśli czytelnicy nie będą wymagać, wydawcy nie będą dbać o jakość, z drugiej jest jednak kwestia etyczna: czy jeśli kogoś łatwo da się oszukać, to trzeba z takiej możliwości skorzystać?
UsuńW rzeczy samej, nie trzeba. Ale jak mawiał klasyk "chamstwu trzeba się przeciwstawiać dumom i godnościom osobistom" :)
UsuńKibicuję od początku dekonstrukcji bubla, zgadzam się z Panem w 99,9%. jedną dziesiątą procentu jest "ciężki jak skurwysyn", bo mimo że nie stoi za nim logika, to uzus już tak. Na pewno bardziej prawdopodobne, by ktoś określił coś ciężkim jak skurwysyn niż ciężkim skurwysynem - co byłoby niezgrabna kalką z oryginału.
OdpowiedzUsuńJaki uzus, przecież nikt tak nie mówi. Moim zdaniem właściwym tłumaczeniem byłoby „są kurewsko ciężkie”.
UsuńMuszę się zgodzić z panem Burskim, młodzież tak mówi.
UsuńRównież potwierdzę, słyszałem / widziałem kilka razy, jak ktoś używał tego jako mniej eleganckiego odpowiednika: "jak diabli".
Usuń~ tomato
Po pierwsze młodzież wcale tak nie mówi. Google wyrzuca raptem parę stroniczek z takim sformułowaniem, do uzusu jeszcze bardzo daleko.
UsuńPo drugie nawet gdyby mówiła, to Mark Watney nie jest młodzieżą i wkładanie mu w usta młodzieżowego języka byłoby błędem.
Po trzecie pochodzenie takiego zwrotu jest oczywiste: to właśnie kalka z angielskiego (świadoma bądź nie). Nie można zwykłego zwrotu tłumaczyć na zwrot, który w języku docelowym jest kalką tego oryginalnego, używaną np. żartem.
Odwróćmy sytuację. Jeśli bohater polskiej książki powie, że coś jest ciężkie jak skurwysyn, to tłumaczenie na angielski „heavy motherfuckers” będzie błędem. W pierwszym przypadku mamy specyficzny język (bohater jest pod wpływem angielszczyzny), w drugim całkowicie neutralny (w sensie nieodstawania od normalnego języka, wulgarność jest tu odrębną kategorią). Angielski tłumacz musiałby poszukać jakiejś kalki, by oddać specyfikę wypowiedzi bohatera. W tłumaczeniu literackim obowiązuje zasada ekwiwalentności: język bohatera ma przekazać o nim taki sam komunikat odbiorcy oryginału, jak i odbiorcy tłumaczenia. Z amerykańskiego oryginału dowiadujemy się, że Mark Watney czasami wyraża się dosadnie albo że dosadnością odreagowuje stres i tyle, z polskiego tłumaczenia, że jest (jeśli przyjąć waszą argumentację) młodzieńcem i że lubi zabawy językowe albo nie potrafi językiem poprawnie się posługiwać. Czyli Ring swoim tłumaczeniem dołożył komunikat, którego w oryginale nie ma (co oczywiście wynika z dosłownego tłumaczenia wszystkiego jak leci, a nie jakichś świadomych zabiegów).
Nie wiem, jak Pan szukał, ale ja widzę nie kilka, a ponad pięćdziesiąt tysięcy stroniczek z przykładami takiego użycia. https://www.google.pl/webhp?sourceid=chrome-instant&ion=1&espv=2&ie=UTF-8#q=%22jak%20skurwysyn%22
UsuńTrzy osoby Pana informują, że młodzież tak mówi, a Pan dalej swoje...
No cóż, ja szukałem frazy „ciężki jak skurwysyn”, a nie „jak skurwysyn”. Jeśli dyskutujemy o poprawności jakiegoś zwrotu, to nie może Pan go sobie obcinać, przecież np. „zachowuje się jak skurwysyn” jest całkowicie poprawne. I nie dalej swoje, tylko przedstawiłem dalsze argumenty, że tłumaczenie jest niepoprawne, do których nie zechciał się Pan odnieść.
UsuńJa też przyszedłem zwrócić uwagę na "skurwysyna". Potwierdzam jako czwarta osoba: tak się popularnie mówi, bynajmniej nie tylko wśród młodzieży. To jest wyrażenie z tego samego worka co "jak diabli", "jak cholera" czy "jak chuj" lub "jak pizda", różni się tylko stopniem dosadności/wulgarności. Wszystkie te intensyfikujące określenia można dodać do praktycznie każdej frazy czy przymiotnika, zwłaszcza w znaczeniu negatywnym. Nie rozbiera się ich semantycznie na kawałki. (Mówimy: zimno jak cholera, ciężki jak cholera, wielki jak cholera, choć cholera nie jest ani zimna, ani nie ma wagi, ani rozmiaru). Jak najbardziej trzeba sobie ten zwrot obciąć przy wyszukiwaniu - z wyszukiwania "jak skurwysyn" w Google'u widać, że jest to używane właśnie w analogicznych kontekstach co "jak cholera" et al.
UsuńW tłumaczeniu Ringa błędów jest mnóstwo (może nawet jest słabe jak skurwysyn), ale to akurat udany pomysł - jak najbardziej można o nim powiedzieć, że z niego też "dowiadujemy się, że Mark Watney czasami wyraża się dosadnie albo że dosadnością odreagowuje stres".
Btw, chyba nic nie wskazuje na to, żeby "jak skurwysyn" powstało jako kalka. Raczej użytkownicy języka podstawiają kolejne wulgarne rzeczowniki do utartej konstrukcji, kiedy te słabsze przestają nieść odpowiedni ładunek emocjonalny.
Zwrotem nie jest "ciężki jak skurwysyn", bo zamiast ciężkiego możemy wstawić dowolny przymiotnik Albo czasownik, np "wieje jak skurwysyn". Albo nawet rzeczownik, np "wstyd jak skurwysyn". A nawet przysłówek. O, proszę, "ciężko jak skurwysyn" daje prawie dwa i pół tysiąca wyników. A przecież nie chodziło Panu o to, że nie można powiedzieć "ciężki jak skurwysyn" ale o nieistnienie samego "jak skurwysyn" w znaczeniu "jak cholera". Trudno, żebym wyszukiwał tę frazę tylko z przymiotnikiem "ciężki". Do pozostałych kwestii się nie odniosłem, bo się z Panem zgadzam, może rzeczywiście powinienem był to zaznaczyć.
UsuńWe współczesnej młodzieży najbardziej wkurza mnie to, że już do niej nie należę, ale też tak mówię, odkąd pamiętam i czasem też słyszę od innych. Tzn. że coś jest ciężkie jak skurwysyn albo nawet, że jest zimno jak skurwysyn.
OdpowiedzUsuńPanie Pawle, czy wie Pan, że Szwecja, której języka jest Pan tłumaczem dogorywa? Co więcej, na jej gruzach nie wyrośnie żadne nowe państwo? Obszernie pisze o tym niejaka Luiza Dobrzyńska: http://outsidelando7.blog.onet.pl/2016/10/20/szwedzki-eksperyment-spoleczny/
OdpowiedzUsuń:-)
Ja swojego e-booka z "Marsjaninem" kupiłem w swiatksiazki.pl. Niestety miałem pierwszą wersję tłumaczenia. Ale skontaktowałem się z nimi, żeby zwrócili się do wydawnictwa Akurat/Muza i udostępnili e-booka z poprawioną wersją tłumaczenia.
OdpowiedzUsuńUdało się!
Może proces nie był tak bezbolesny jak w Publio - to ja musiałem zainicjować całą sprawę. Ale najważniejsze, że mam poprawioną wersję. Chociaż wiem, że wciąż z wadami...