piątek, 19 sierpnia 2016

Czarna wdowa – w odcinkach (2)

Dzisiaj odcinek drugi i ostatni (gdyby ktoś się po puencie nie zorientował :-) opowiadania pt. „Czarna wdowa”, pierwszy można przeczytać tutaj.

Paweł Pollak

CZARNA WDOWA

odc. 2


Do domu dotarła zmęczona, ale szczęśliwa. Cały dzień na zakupach. I zero komentarzy tego starego pierdziela, że mogłaby zrobić coś pożytecznego, zamiast szwendać się po sklepach, że szasta jego pieniędzmi, że kupionych ciuchów i butów nie zdąży włożyć przez resztę życia.
Wzięła wybrane we Floris of London olejki i pianki i poszła zrobić sobie luksusową kąpiel. Do egzotycznych zapachów dołożyła świece i wino. Dwa kieliszki wypiła, mocząc się w wodzie, trzeci nalała sobie po wyjściu z wanny, a czwarty kiedy przeglądała Facebooka, jeszcze raz napawała się stanem swojego konta i sprawdzała pocztę. Potem przebiegła palcami po klawiaturze w geście „gdzie by tu jeszcze wejść”. Zostało jej ostatnie pół kieliszka wina, a chciała je dopić, robiąc coś przyjemnego, zanim zacznie oglądać „Seks w wielkim mieście”. Wiedziała, że jeśli siądzie przed telewizorem z napoczętym kieliszkiem, w trakcie filmu otworzy nową butelkę i jutro będzie zmagać się z kacem.
Przypomniało jej się wczorajsze „włamanie” na konto tego chłopaka. Czemu nie? Czytanie prywatnych listów było z pewnością ciekawsze niż lektura wynurzeń świrów, dzielących się swoimi przemyśleniami z całym światem na różnych forach. Owoc zakazany zawsze ją pociągał. Gdyby nie pociągał, nie miałaby teraz swoich milionów.
Zalogowała się jako Kimberly24. Od wczoraj przybyło sporo nowych maili, a kiedy je przejrzała, ogarnęło ją podniecenie. Ale trafiła! Młodzieńcy znaleźli rozwiązanie swoich finansowych problemów. A przynajmniej jeden z nich.
„Ta stara raszpla – pisał, mając na myśli pewnie swoją matkę – zachomikowała całego melona w gotówce. To jest szansa”.
„Co chcesz zrobić?”.
„Czymś ciężkim w głowę i chodu”.
„Chodu do pierdla”.
„Spoko, mam dobry plan. Wchodzisz w to? Pół melona i pewnie parę fantów, które będzie można opylić za dobry grosz”.
„Dzięki, ale nie. Z tych fantów zrobią się kutasy mięśniaków w Rikers”.
„Ale z ciebie cykor. Jak chcesz. W życiu kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa. Ja tam nie zamierzam się więcej prosić o forsę. Załatwiam sprawę jeszcze dziś wieczorem, jeśli tylko nastąpi pewne wydarzenie”.
„Jakie wydarzenie?”.
„Sorry, ale jeśli w to nie wchodzisz, nie mogę cię wprowadzać w szczegóły. Policja pewnie będzie cię przepytywać, więc im mniej wiesz, tym lepiej. Też dla ciebie”.
„Weź się, człowieku, opamiętaj!”.
Machinalnie sięgnęła po telefon, ale po wybraniu dziewiątki i jedynki zreflektowała się. Co też wyrabia? Chyba się upiła, że zachciało jej się bawić we wzorową obywatelkę. Policja będzie ją maglować jako świadka, kto wie, czy przy tej okazji nie wypłynie jakiś szczegół dotyczący wypadku jej męża. Musiała trzymać się jak najdalej od policji z tej samej przyczyny, która sprawiała, że proces przeciwko koncernowi farmaceutycznemu był ryzykowny. A nawet jeśli w tym przypadku niebezpieczeństwo zdemaskowania było znacznie mniejsze, to na długo miała dosyć towarzystwa gliniarzy.
Może to tylko takie gadanie? Kto ogłasza w mailu, że zamierza zamordować własną matkę, a potem rzeczywiście to robi? Przecież maile nie są bezpieczne, tak w każdym razie obiło się jej o uszy.
Wyszukała w kontaktach rodzinnego znawcę komputerów, bratanka Roberta i wcisnęła zieloną słuchawkę.
– Hej, Bob, tu ciocia Kimberly. Powiedz mi, czy maile są bezpieczne?
– W jakim sensie?
– No… powiedzmy, że jakiś terrorysta chce dokonać zamachu i będzie z innymi spiskowcami porozumiewał się mailem.
– To mógłby od razu zgłosić się do FBI.
– A czy mogę jakoś poznać, że ktoś czyta moje e-maile?
– Podejrzewa ciocia włamanie na konto?
– Mam wrażenie, że pewien mój przyjaciel wie o mnie rzeczy, których wiedzieć nie powinien.
Bob westchnął przeciągle.
– Rozumiem, że hasło i login ma ciocia zapisane i pewnie przyklejone żółtą karteczką na laptopie?
– Nie, w notesie.
Bob westchnął ponownie.
– Haseł, PIN-ów i loginów się nie zapisuje, ale jak widzę, kobietom nie da się tego wytłumaczyć.
– Nie wymądrzaj się, tylko powiedz mi, czy mogę jakoś zobaczyć, że on czyta moje maile.
– Powinna być informacja o ostatnim logowaniu na konto. Domyślam się, że nigdy ciocia nie sprawdza, czy faktycznie wtedy wchodziła, bo nikt tego nie robi. Niech więc ciocia sprawdzi.
Kimberly poszukała wzrokiem na ekranie, rzeczywiście widniał tam tekst „ostatnie udane logowanie” z datą i godziną. Ale skoro nikt tego nie kontrolował, więc ten chłopak pewnie też nie.
– A jakoś inaczej?
– To by już trzeba pogrzebać w ustawieniach.
Przez chwilę rozważała, czy nie wtajemniczyć Boba w sprawę i poprosić, żeby powiadomił policję, ale uznała, że nie jest to dobry pomysł. Mógłby się wygadać, że wie o wszystkim od niej, a wtedy dopiero stałaby się podejrzana. Rozłączyła się. W zamyśleniu przyłożyła komórkę do ust. Zaraz! Przecież nie musiała dzwonić ze swojego telefonu, istniały jeszcze chyba budki telefoniczne, ostrzegłaby przed przestępstwem anonimowo. Poderwała się z fotela, ale nie zrobiła ani dwóch kroków w stronę drzwi. Nawet jeśli chłopak pisał poważnie i był przekonany, że nikt poza przyjacielem, do którego najwyraźniej miał nieograniczone zaufanie, nie przeczyta o jego planach, na interwencję mogło być już za późno. Maile zostały wysłane przed kilkoma godzinami, a wieczór, choć to szerokie pojęcie, niewątpliwie już trwał. Zaraz jednak pojawił się kontrargument: jeśli do morderstwa jeszcze nie doszło, bo na przykład nie nastąpiło owo wydarzenie, od którego wyrodny syn uzależniał swoją akcję, policja mogła go powstrzymać. Potrafili być niezwykle skuteczni. Namierzenie właściciela maila było kwestią minut, to akurat wiedziała z filmów, a atak komandosów kolejnych paru.
Doszła do drzwi i zatrzymała się z ręką na klamce. Co się z nią działo, do cholery? Od kiedy to była taka sentymentalna? Co ją obchodziło jakieś stare babsko? Mało to ludzi umiera codziennie na świecie? Każdemu to pisane. Ze złością potrząsnęła głową, wróciła na fotel i dopiła wino. Ostatnie krople czerwonego napoju przywróciły jej właściwy stan ducha. Przecież chłopak chciał zrobić dokładnie to samo, co zrobiła ona, wyznawał dokładnie tę samą filozofię, że jabłka zza płotu nikt nie poda, samemu trzeba sobie zerwać. No owszem, zaciukanie własnej matki to trochę grubszy kaliber niż uśmiercenie męża, ale też bez przesady. A jak znała życie, tamta sama była sobie winna, pewnie zdecydowała się na dziecko, żeby rodzina uchodziła za idealną, dała je na wychowanie niańkom i spodziewała się, że liczne prezenty wystarczą za macierzyńską miłość. Co się dziwić, że chłopak się wkurzył, kiedy ten jedyny przejaw miłości, jaki znał, też zanikł. Dobrze, że ona nigdy nie ulegała presji otoczenia, tylko dążyła do własnych celów, a dzieci do szczęścia nie potrzebowała.
Sięgnęła po komórkę, ale od myśli o dzwonieniu na 911 oddaliła się już o lata świetlne, dziwiła się, że takowa w ogóle postała jej w głowie. Wybrała numer Pizza Hut i zamówiła dużą super supreme na grubym cieście. Miała zamiar porządnie się objeść. Koniec z pilnowaniem wagi z obawy, że kiedy utyje, mąż się z nią rozwiedzie. Randek nie planowała, ani myślała dawać się podrywać mięczakom, którzy najpierw pili w barze dla odwagi, a potem nie potrafili stanąć na wysokości zadania. Owszem, nędzny seks z tych wszystkich, pożal się Boże, małżeństw zamierzała sobie odbić, ale od tego byli żigolacy. Miała im z czego zapłacić. A oni nie mogli kręcić nosem, że klientka w jednym czy drugim miejscu ma trochę za dużo sadełka.
Czekając na dostawę, usiadła przed telewizorem i włożyła płytę do odtwarzacza. Perypetie czterech przyjaciółek tak ją wciągnęły, że o morderczych planach młodzieńca zupełnie zapomniała, a na dzwonek domofonu anonsującego dostarczyciela pizzy aż podskoczyła.
Otworzyła mu drzwi. Najpierw zdziwiła się, że syn sąsiadów roznosi pizzę. Nigdy nie widziała, by chociaż skosił trawnik, a teraz, proszę, wziął się do pracy. Kiedy uniósł młotek, uświadomiła sobie, że jego ojciec jest dyrektorem oddziału Manhattan Bank, w którym miała konto, i pewnie przy rodzinnej kolacji opowiedział, że wybrała milion. Kiedy pierwsze uderzenie trafiło ją w lewe oko, zrozumiała, że chłopak, pisząc „stara raszpla”, miał na myśli nie swoją matkę, tylko ją. Zanim otrzymała uderzenie w drugie oko, poczuła się tym urażona.

Za tydzień pierwszy odcinek „Planu dnia”.

Poza „Czarną wdową” zbiorek zawiera opowiadania kryminalne „Plan dnia”, „Perfekcjonista”, „Fair play” i „Czysta arytmetyka”. Książkę można nabyć w formie elektronicznej (mobi, epub i pdf), wpłacając 7,90 na mój rachunek w ING 52 1050 1575 1000 0092 0459 6432 albo przez PayPal na adres pollak[małpa]szwedzka z podaniem zwrotnego adresu mailowego, lub w księgarniach Wolne Ebooki, Legimi, Smashwords i Amazon (wersja dwujęzyczna angielsko-polska).

11 komentarzy:

  1. Przeczytałam, podobało mi się, dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten czwarty kieliszek piła bardzo powoli, skoro zdążyła przejrzeć wpisy na Facebooku oraz konta pocztowe i bankowe :-) Nie przepadam za tematyką kryminalną, ale to opowiadanie mi się podoba. Zakończenie bardzo zgrabne i zaskakujące. Pewnie trudno jest takie wymyślić.

    W którymś z wcześniejszych postów (nie pamiętam, w którym) pisał Pan, że w trybie vanity nie wydaje się żadnych przekładów. Jak to: nie wydaje się? Przecież Novae Res wydało klasykę, „Psa Baskerville’ów”. Tutaj jest link http://novaeres.pl/katalog/tytuly?szczegoly=pies_baskervilleow,druk. Strach zaglądać do takiej książki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze powiedziawszy, to nie wiem, czy jakoś szczególnie musiałem się natrudzić, żeby wymyślić zakończenie. W zasadzie jest ono konsekwencją pomysłu na opowiadanie, a potem pozostało już tylko tak to opracować, żeby w mniemaniu autora wypadało zaskakująco.

      Przerażenie budzi już sam opis, że tłumaczenie jest „zdanie po zdaniu”.

      Usuń
    2. Zajrzałem z ciekawości do tego tłumaczenia. Wspaniały przykład na to, jak nie powinno się wykonywać przekładów. Niestety, bez cytatów, bo źródło darmowego fragmentu nie umożliwia kopiowania tekstu.

      Usuń
    3. http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/czy-warto-czytac-dwujezyczne-ksiazki-pies-baskervilleow/
      O, znalazłam recenzję ze zdjęciem jednej strony tej pseudoksiążki. W komentarzach jakiś anonim robi blogerce wymówki, że nie doceniła dzieła.

      Usuń
    4. To się nazywa tłumaczenie interlinearne, tyle że bez kodów gramatycznych: do studiowanie Biblii pomocne, ale w odniesieniu do lektury mającej być też przyjemnością - mord na książce, auaaaaaaaaaaa!
      Dla tych, co chcą podszkolić angielski, powstała cała seria klasyki z co trudniejszymi słowami wyjaśnionymi po polsku na marginesie (wyd. Poltext):
      "Trzech panów w łódce (nie licząc psa)", "Czarnoksiężnik z krainy Oz", "Wielki Gatsby", "Frankenstein", "Przygody Sherlocka Holmesa" (2 tomy), "Opowieść wigilijna", "Piotruś Pan", "Portret Doriana Graya" i inne. To rozumiem.

      Usuń
  3. Przegadane nudziarstwo.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wczoraj przeczytałem całość. Odnoszę wrażenie, że podczas lektury coś mi w fabule zgrzytnęło, ale nie potrafię sobie teraz przypomnieć, co konkretnie. Oznacza to więc, że Pana opowiadanie potrafi wciągnąć. A zakończenie uważam za bardzo udane, bo pomysł na nie jest tak banalny, że się dziwię, iż sam na niego wpadłem w trakcie lektury. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "...iż sam na niego NIE wpadłem w trakcie lektury".

      Tak miało być. Mea culpa.

      Usuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.