Właściwie miałem napisać powieść, ale nie mam na to siły. Jedną zacząłem, ale nie pociąga mnie… Ciąć się samemu na paski i kawałki i z tych kawałków kleić postaci: urzędnika, lekarza, dziennikarza, polityka i innych… Nie mam już siły na tę komedię.
Tak skarżył się Hjalmar Söderberg w wydanej w 1909 roku książce pt. „Niepokój serca” (Hjärtats oro), która była po prostu zbiorem tekstów publicystycznych.
Powieść, którą wspomina, nosiła roboczy tytuł „Potknięcie Lydii” (Lydias felsteg). Choć Söderberg mówi tylko o jej rozpoczęciu, z listów do Emilie (jego przyszłej drugiej żony), siostry Fridy i do wydawcy wynika, że pracował nad nią intensywnie przez blisko rok. Dość prawdopodobne jest, że była to pierwsza wersja „Niebłahych igraszek”, które wyszły w 1912 roku. Pierwszy rozdział jest na pewno identyczny, ukazał się on w 1910 r. drukiem w czasopiśmie „Idun” pod tytułem „Młodzieńcze dni” (z tym, że Lydia nosi tutaj imię Paula). „Niebłahe igraszki” inspirowane są tym samym wydarzeniem w życiu pisarza – romansem z Marią von Platen – co dramat „Gertruda”, a ten Söderberg opublikował w 1906 r. Ponadto w papierach Söderberga nie ma rękopisu „Potknięcia Lydii”. Ponieważ jego archiwum jest w zasadzie kompletne, a brak w nim jedynie rękopisów wydanych utworów, bo autor „Doktora Glasa” nie widział powodu, by je przechowywać, stanowi to dodatkową poszlakę, że chodzi o dwie wersje tej samej książki.
Z jednej strony należy się cieszyć, że „na tę komedię” Söderberg jeszcze znalazł siły, bo „Niebłahe igraszki” są po prostu powieścią doskonałą, z drugiej strony pozostaje żałować, że nie starczyło ich na więcej, bo są też powieścią w jego dorobku ostatnią, a przecież w tym momencie pisarz miał przed sobą jeszcze prawie trzy dekady życia (zmarł w 1941 roku).
Ostatnią „normalną” powieścią, żeby uściślić, bo Söderberg zajął się studiami religioznawczymi, a ich rezultaty raz opublikował w formie powieściowej. Mowa tu o „Jezusie Barabaszu” (Jesus Barabbas) z 1928 roku. Aczkolwiek bardzo żałuję, że Söderberg nie napisał więcej klasycznych powieści, to muszę przyznać, że przerzucił się na temat szalenie mnie interesujący, więc „Jezusa Barabasza” z chęcią przeczytałem, a później przełożyłem i samodzielnie wydałem. W Polsce, niestety, książka nie wzbudziła żadnego zainteresowania, czego nie mogę kłaść na karb słabości mojego wydawnictwa, bo wydane również jego nakładem „Opowiastki” i „Niebłahe igraszki” znalazły znacznie szerszy oddźwięk. Tym bardziej ucieszyła mnie recenzja „Jezusa Barabasza” na blogu Koczowniczki.
Mam trochę wrażenie, że książka jest z góry odrzucana z założeniem, że oto kolejny fantasta wymyślił i obwieszcza światu jakąś cudaczną historię typu „Jezus tak naprawdę pochodził z Indii”. Nie. Söderberg rzetelnie zapoznał się z źródłami, z opracowaniami religioznawców i przedstawił własną wersję ewangelicznych wydarzeń. Można się z nią nie zgadzać, ale trzeba przyznać, że jest przemyślana, udokumentowana i pod względem logicznym bez zarzutu (jak zresztą wszystkie wywody Söderberga). Celem książki było nie tylko podjęcie próby ustalenia, jakie historyczne wydarzenia rzeczywiście kryją się za religijnym przekazem, ale też udowodnienie, że Jezus był postacią realną. W owym czasie w Szwecji szerzył się pogląd, podzielany nawet przez duchownych (!), że to postać mityczna. Oczywiście Söderberg, konsekwentny ateista, nie uważał Jezusa za Boga. Nie zgadzał się też z Ernestem Renanem, który wprawdzie w „Żywocie Jezusa” odmówił Jezusowi boskości, ale uznał go za człowieka doskonałego.
Niezbyt pochlebnie (czy raczej: mocno niepochlebnie) pokazana postać Jezusa i podważanie dogmatów chrześcijaństwa przestraszyły wydawcę Karla Ottona Bonniera, który obawiał się, że Söderberg zostanie, podobnie jak August Strindberg w latach 80. XIX wieku za „Historie małżeńskie”, postawiony przed sądem za bluźnierstwo. Sam autor nie miał takich obaw, poza tym wskazywał, że Strindberg został uniewinniony. I rzeczywiście, do oskarżenia nie doszło, w XX-wiecznej Szwecji już po ten paragraf nie sięgano (w przeciwieństwie do XXI-wiecznej Polski), za to prasa napadła na Söderberga bez pardonu. Z braku lepszych argumentów krytycy ni w pięć, ni w dziewięć przyczepili się do wieku autora (miał wówczas 59 lat): „szyderczo uśmiechnięty stary satyr, który bezzębnie bełkocze na kupie śmieci”, „stary człowiek (…) w skisłej i zatęchłej atmosferze”, „jałowy dowcip i ordynarne żarty podstarzałego, zgnuśniałego ulicznika”. W tym świetle określenie „zawodowy bluźnierca” należy uznać za merytoryczną krytykę. A za poetycką: „jak pies zanieczyszcza ziemię w ogrójcu Getsemani”. Cel wydania książki oryginalnie podsumował anonimowy krytyk z göteborskiej gazety: „wzorem Strindberga wywalić własne flaki na zewnątrz, by inne snoby mogły się cieszyć słodkawym zapachem”. Jak widać, hejtu nie wynaleziono wraz z internetem, choć ówcześni „hejterzy” byli zdecydowanie bardziej pomysłowi w dyskredytowaniu niepodobających się im poglądów.
Söderberg krytyką specjalnie się nie przejął, w swoich dziennikach odnotował krótko: „’Jezus’ wyszedł i został obsmarowany”. Zebrał zresztą również dobre opinie: „umiejętności egzegezy większe niż u całej dziesiątki zawodowych szwedzkich teologów”.
Do tematu Söderberg wrócił po czterech latach, już bez powieściowej otoczki, książką „Mesjasz przeobrażony” (Den förvandlade Messias). Co może zaskakiwać, to fakt, że „Mesjasz” w 2007 r. doczekał się drugiego wydania, „Jezus Barabasz”, który poza wszystkim jest dobrą powieścią, nigdy.
Na koniec propozycja małego konkursu. Proszę w komentarzu sformułować taką hejterską opinię o jakiejś znanej książce, jak te zacytowane powyżej. Z opinii powinno wynikać, o jakiej powieści mowa. Na nagrody przewiduję książki Söderberga: 1. miejsce: „Jezus Barabasz”, „Opowiastki”, „Niebłahe igraszki”; 2. miejsce: „Jezus Barabasz”, „Opowiastki”; 3. miejsce: „Jezus Barabasz”. Jurorem będę ja albo wskazana przeze mnie osoba. Czas trwania: do niedzieli włącznie. Wysyłka książek na terenie Polski bezpłatna.
Mówi Pan, że powieść doskonała? W takim razie pewnie kiedyś sięgnę - jak tylko przebrnę przez "Zabłąkania" (a to może jeszcze chwilę potrwać).
OdpowiedzUsuńBrnie Pan przez "Zabłąkania"? To może jednak autor Panu nie leży.
UsuńTo raczej kwestia bariery językowej - uparłem się na lekturę w oryginale, a jednak z moim szwedzkim nie jest tak dobrze jak na przykład z angielskim (no i nie za bardzo mam kontakt z językiem na co dzień), więc i czyta mi się ciut ciężej. Przypuszczam, że z czasem będzie coraz lepiej.
UsuńTo mnie Państwo zaskakują, wcześniej Agnieszka Zylbertal przyznała się do takiej znajomości szwedzkiego, że może czytać książki, a teraz Pan. Można zapytać (panią Agnieszkę też), skąd ta umiejętność? Söderberg jest chyba trochę za trudny, żeby na jego książkach wprawiać się do czytania po szwedzku. Polecam Astrid Lindgren (łatwy język, bo dla dzieci, a zarazem jej książki dorosłych nie nudzą) i kryminały Håkana Nessera.
UsuńUmiejętność, myślę, jak każda inna - sam angielski to w dzisiejszym świecie trochę mało; jedni uczą się włoskiego czy czeskiego, ja akurat wybrałem szwedzki. Po części kwestia kontaktów (mam bliższe relacje z paroma Szwedami), ale równie dobrze mógłbym się uczyć np. duńskiego, hindi czy afrikaans.
UsuńPrzyznawałam się tylko do kupowania książek po szwedzku. Z czytaniem na razie gorzej. Jako zboczeniec lingwistyczny uczę się na raz wielu języków (niedługo będę opowiadać na międzynarodowej konferencji, jak się uczyć jidysz i ladino bez nauczyciela). Niestety, robię to bardzo niesystematycznie. Po szwedzku jestem dopiero na etapie serii "Lilla Lena" :D, a Nesser z Mankellem leżą i czekają, bo trochę na nich za wcześnie. Dziękuję za podpowiedź z Astrid Lindgren. Może kiedyś dojdę do czytania Söderberga w oryginale [westchnienie]. Na razie bardzo się napaliłam na "Jezusa Barabasza" w przekładzie. Zwykle nie czytam "takich" książek. Wyjątek zrobiłam kiedyś dla "Męża z Nazaretu" Szaloma Asza. Tamto napisał Żyd, to - życzliwie nastawiony ateista. Zapowiada się ciekawie.
OdpowiedzUsuńDo kogo życzliwie nastawiony?
UsuńDo czytelnika :D
Usuń"Söderberg rzetelnie zapoznał się z źródłami, z opracowaniami religioznawców i przedstawił własną wersję ewangelicznych wydarzeń. Można się z nią nie zgadzać, ale trzeba przyznać, że jest przemyślana, udokumentowana i pod względem logicznym bez zarzutu (jak zresztą wszystkie wywody Söderberga). Celem książki było nie tylko podjęcie próby ustalenia, jakie historyczne wydarzenia rzeczywiście kryją się za religijnym przekazem, ale też udowodnienie, że Jezus był postacią realną."
Ależ ciekawostki Pan wygrzebał! Zgnuśniały ulicznik? Bezzębny dziad? Stary satyr? Dobrze, że dzisiaj nie są publikowane recenzje z niewybrednymi uwagami o wyglądzie autorów. Ale coś za coś. Kiedyś autor mógł prosić o zaliczki i dostawał je, a teraz może umierać z głodu i nikogo to nie będzie obchodziło.
OdpowiedzUsuńJezusa rzeczywiście przedstawił mocno niepochlebnie. Zdziwiło mnie to, co wyczytałam na str. 53 (nie piszę, o co chodzi, tylko podaję numer strony, by nie spoilerować). Ciekawa jestem, czy Söderberg wierzył w wędrówkę dusz. Bo skoro bohaterem uczynił człowieka żyjącego zarówno w dwudziestym wieku, jak i w czasach chrystusowych, to chyba wierzył?
Ciekawostki wygrzebał Bure Holmbäck, autor monumentalnej biografii Söderberga, ja tylko z niej cytuję :-)
UsuńSöderberg był na wskroś racjonalistą i w żadne wędrówki dusz nie wierzył. To, że narratorem „Jezusa Barabasza” jest współczesny Söderbergowi porucznik, który w poprzednim wcieleniu znał osobiście Jezusa, jest podyktowane celem powieści. Autor chce włączyć się w debatę teologiczną, a jednocześnie niby pokazuje Jezusa bez późniejszych naleciałości interpretacyjnych. Niby, bo skoro nie dysponuje wehikułem czasu, naprawdę nie jest w stanie tego zrobić. Podejmuje taką próbę.
Aha. Ten narrator jakby mówi: widziałem Jezusa na własne oczy i wiem lepiej niż inni, co się wydarzyło, bo korzystam z najlepszego źródła historycznego, czyli z własnej pamięci :-)
UsuńA do czego potrzebny był wątek wywoływania duchów? Do skrytykowania Strindberga? „Gdzie jesteś, Strindberg?” zapytał Kasper. „W niebie”. „Jak tam jest?” – „D, o, c, z, o, r, t, a”. Jakież to do niego podobne! Ciągle niezadowolony!
Powiedziałbym, że Söderberg sobie ze Strindberga raczej żartuje, niż go krytykuje. Nie sądzę, żeby scena wywoływania duchów miała jakieś szczególne znaczenie, ot, taki obrazek rodzajowy w powieści.
UsuńIstotnie, żartuje :) A w „Niebłahych igraszkach” też wspomina o Strindbergu.
UsuńWspomina, tyle że w smutnych okolicznościach, bo Strindberg jest umierający (zmarł w 1912 roku, do którego Söderberg doprowadził akcję powieści). Pisze też o nim w „Zabłąkaniach”, nie wymienia nazwiska, ale mówi o najwybitniejszym szwedzkim pisarzu i wiadomo, że ma na myśli Strindberga. Do dzisiaj zresztą nic się nie zmieniło, Strindberg pozostaje dla Szwedów bezdyskusyjnym numerem jeden.
UsuńTak, na końcu „Igraszek” jest mowa o umierającym Strindbergu. A wcześniej o tym, że Arvid widział na ulicy Strindberga, który wyglądał zdrowo i radośnie. I był też komentarz, że Strindberg swoje tragiczne przeżycia przekształcił w literaturę i to wyszło mu na dobre, bo twórcy lepiej sobie radzą z nieszczęściami niż zwyczajni, niepiszący ludzie.
UsuńDla osób próbujących czytać po szwedzku mam jeszcze jedną wskazówkę, hasło „lättlästa böcker”. Dostępnych jest bardzo dużo książek napisanych prostym szwedzkim (oryginalnych albo uproszczonych „normalnych” dzieł), które w zamyśle przeznaczone są dla imigrantów właśnie uczących się szwedzkiego, dorosłych mających trudności z czytaniem etc.
OdpowiedzUsuńTrochę mi w tym polecaniu Söderberga umykał „Doktor Glas”, bo nie ja go tłumaczyłem, więc wykorzystam ten wpis, żeby i na tę powieść wskazać. Naprawdę warto. W sumie uchodzi za najlepszą książkę Söderberga.
OdpowiedzUsuńDziękuję. "Doktor Glas" upolowany :-)
OdpowiedzUsuńMiałam też dziś szczęście z Astrid Lindgren: oprócz oryginałów Karlsona dopadłam audiobook "Madicken på Junibacken" podobno czytane przez autorkę.
Za trudny ten konkurs. Nie tak się to robi, bo trzeba zażądać dołączenia do obserwatorów, do polubienia na fejsie, do wstawienia na liście linków. A Pan Panie Pollak wymyśla jakby nie wiedział, że blogerzy są leniwi ;)
OdpowiedzUsuńNo i nikt nie spaprał sobie karmy hejtami konkursowymi...
OdpowiedzUsuń