Jest projekt nowelizacji prawa autorskiego, wprowadzający w końcu tantiemy dla pisarzy i tłumaczy od wypożyczeń ich książek z bibliotek. Tylko proszę nie myśleć, że Platformę pod nową premier nagle zaczął obchodzić los twórców. Ewę Kopacz obchodzi wyłącznie to, że Komisja Europejska dowali Polsce kary, jeśli to rozwiązanie nie zostanie wprowadzone. Platforma zwlekała i zwlekać będzie do ostatniej chwili (czyli chyba do końca przyszłego roku), bo na te tantiemy trzeba wyłożyć pieniądze z budżetu, a przecież dla polskiego rządu (jakiegokolwiek) dać coś twórcom, to niemal dyshonor.
Tantiemy od wypożyczeń funkcjonują w innych krajach europejskich, w niektórych od dawna. Niestety, jesteśmy w Polsce, gdzie wszystko przybiera karykaturalną formę. I chociaż zasady są jasne: owe tantiemy nie mogą wiązać się z opłatami za biblioteki ani nie powinny uszczuplać dotychczasowego budżetu bibliotek, rząd polski, zamiast poszukać dodatkowych środków, wymyślił sobie, że po cichu przerzuci ten koszt na czytelników. Do artykułu 28 został mianowicie dodany ustęp drugi w brzmieniu: „Pobieranie opłat przez jednostki wymienione w ust. 1 [czyli generalnie biblioteki], w granicach potrzebnych dla pokrycia kosztów ich działalności nie stanowi osiągania bezpośrednio lub pośrednio korzyści majątkowej”. Innymi słowy: biblioteki nie mogą brać od czytelników pieniędzy, ale wzięcie pieniędzy na czynsz, zakup książek i pensje pracowników nie jest braniem pieniędzy od czytelników. Dobrze, że mająca obywateli za durniów Omilanowska nie została ministrem sprawiedliwości, bo jeszcze do kodeksu karnego mogłaby wprowadzić zapis, że okradanie ludzi nie jest wprawdzie dozwolone, ale zabranie komuś paru rzeczy na własne potrzeby nie jest kradzieżą.
Łatwo sobie teraz wyobrazić, co się będzie działo: biblioteki zaczną pobierać opłaty, a bibliotekarze będą tłumaczyć rozzłoszczonym czytelnikom, że to dlatego, że trzeba pisarzom wypłacać tantiemy od wypożyczeń. Na taki niuans, że to chamski rząd próbuje zatrzymać w budżecie pieniądze, które ma obowiązek z tego budżetu wyłożyć (damy na tantiemy, ale mniej na biblioteki, które zrekompensują to sobie opłatami), nikt oczywiście nie zwróci uwagi. Rozwiązanie, które po części miało też ukrócić piractwo, obalając argument „jak biorę książkę z Chomika, to nie okradam autora, bo równie dobrze mogę wypożyczyć z biblioteki i autor też nic z tego nie ma”, obróci się teraz przeciwko pisarzom, a usprawiedliwienie złodziei będzie brzmiało „skoro to takie pazerne gnoje, że przez nich muszę płacić za bibliotekę, to trudno, żebym miał jakiekolwiek skrupuły, piracąc ich książki”.
A ile dostaną pisarze dzięki czytelnikom, których opłaty nie skłonią do przeniesienia się z biblioteki do Chomika? „Wartość wynagrodzeń za użyczanie należnego [tak w projekcie] twórcom i wydawcom w danym roku kalendarzowym, odpowiada 5% wartości zakupów zbiorów dokonanych przez biblioteki publiczne w poprzednim roku kalendarzowym, w tym 75% kwoty wypłacane jest twórcom, a 25% wydawcom”. Jaka to konkretnie kwota? Pracownia Bibliotekoznawstwa BN podaje, że w 2012 roku (nowszych danych najwyraźniej nie ma) biblioteki publiczne zakupiły książek za 73 253 893 złote. Wydały też ponad 10 mln złotych na prenumeratę czasopism, ale wątpię, by była ona brana tutaj pod uwagę. Nie wiem, co z publikacjami elektronicznymi, ale po pierwsze są to kwoty oscylujące wokół miliona, a po drugie pominę wypożyczenia e-booków, więc wyliczenie na podstawie samych książek powinno być miarodajne. A tych książek wypożyczono w 2012 roku 117 918 374. Są to wypożyczenia do domu, ustawa najwyraźniej nie ma obejmować udostępnień na miejscu: „Wynagrodzenie (…) nie przysługuje za udostępnianie utworów na terenie bibliotek publicznych dla celów badawczych lub poznawczych”. Niby jest ograniczenie, ale ponieważ wszystko da się podciągnąć pod cel poznawczy, więc pewnie to taki zapis, który ma pokazać, że rząd jest hojny, bo za udostępnianie też płaci, ale w praktyce twórcy nie zobaczą ani grosza.
Mamy dwie konkretne liczby, ale trzeba uwzględnić jeszcze parę aspektów i to, niestety, da się zrobić tylko szacunkowo. Z tej liczby wypożyczeń część to książki, do których prawa autorskie wygasły. Jak duża część? W grę wchodzą nie biblioteki szkolne, w których hurtem wypożyczane są lektury, tylko publiczne, gdzie większym wzięciem cieszą się nowości, więc przyjmijmy, że 10%. Zwłaszcza że spora część tych utworów ze względu na datę wydania udostępniana jest właśnie tylko na miejscu. Idźmy dalej. Nie są to tylko polskie książki, również zagraniczne. Jak kształtują się proporcje? Podaje się, że liczba przekładów i utworów rodzimych wypada mniej więcej pół na pół, ale zagraniczne pozycje ukazują się w większych nakładach. To znaczy, że również częściej są wypożyczane. Przyjmijmy relację 65% do 35%. Za przekłady również będą tantiemy, tłumacz dostanie 30% tego, co pisarz.
Mamy wszystkie liczby, możemy przystąpić do rachunków. Pięć procent z kwoty, jaką biblioteki przeznaczyły na zakup, to 3 662 694,65 zł. Liczba wypożyczeń pomniejszona o 10% wynosi 106 126 537 (w zaokrągleniu). Na tę liczbę wypożyczeń 65% czyli 68 982 249 to przekłady, a 35% czyli 37 144 288 oryginalne utwory polskie. Mamy więc równanie z dwiema niewiadomymi:
37 144 288•x + 68 982 249∙•y = 3 662 694,65
gdzie x to kwota, jaką ma otrzymać autor, a y kwota, jaką ma otrzymać tłumacz. Ponieważ y = 0,3x:
37 144 288 • x + 68 982 249∙•x • 0,3 = 3 662 694,65
37 144 288 • x + 20 694 674,7 • x = 3 662 694,65
57 838 962,70 • x = 3 662 694,65
x = 0,06
Sześć setnych złotówki, czyli 6 groszy. Z tego autor ma oddać wydawcy 25%, czyli zostanie mu cztery i pół grosza.
Cztery i pół grosza.
Autor za wypożyczenie książki ma otrzymywać tantiemy w wysokości czterech i pół grosza.
Niemożliwe.
Sprawdziłem wyliczenia, bo może się gdzieś rąbnąłem. Wyszło tak samo.
Cztery i pół grosza.
Kurwa.
Prawie dziesięć razy mniej niż w Szwecji. Czy tamtejsza przeciętna pensja jest dziesięć razy wyższa niż w Polsce? Nie. Jakieś trzy i pół raza. Symptomatyczne jest też, że Szwedzi bardziej cenią tłumaczy. Dostają oni połowę tego, co pisarze, a nie mniej niż jedną trzecią. 30% z sześciu groszy to 1,8 grosza, odjąwszy 25% dla wydawcy, zostaje 1,4 grosza. Wysiłek tłumacza przysparzającego kulturze polskiej światowe dzieła rząd polski wycenia na jeden i cztery dziesiąte grosza.
Kurwa.
W świetle tych zawrotnych kwot jasne stają się absurdalne z pozoru zapisy ustawy, jak na przykład ten, że pieniądze dostaną tylko ci twórcy, którzy się zarejestrują. Wiadomo, że część (przynajmniej w pierwszych latach) przegapi, inni uznają, że gra niewarta świeczki, przez co te okruchy dla pozostałych staną się odrobinę większe. Także przez to, że maksymalną kwotę, jaką może dostać pisarz, ograniczono do pięciomiesięcznego średniego wynagrodzenia. Bo to przecież byłby skandal, gdyby bardzo popularny autor zarobił z tantiem od wypożyczeń pełną krajową roczną pensję. A zatem w duchu socjalistycznej równości najlepsi oddadzą tym słabszym swoją nadwyżkę.
Jeśli będzie komu oddać, bo ustawa przewiduje, że wynagrodzenia nie będą wyliczane na podstawie rzeczywistej liczby wypożyczeń, tylko szacunkowej, na bazie wykazów z wytypowanych bibliotek. Wziąwszy pod uwagę, że bibliotek publicznych jest ponad osiem tysięcy, a średni nakład beletrystyki to trzy tysiące trzysta egzemplarzy, z czego przecież do tych bibliotek nie trafia ani całość, ani nawet większa część, może się okazać, że jakiś twórca (np. silnie osadzony w danym regionie) będzie wprawdzie często wypożyczany, ale nie w tych bibliotekach, w których będą dokonywane obliczenia. A jak podaje Pracownia Bibliotekoznawstwa BN 90% bibliotek publicznych jest skomputeryzowanych, więc prowadzenie realnej statystyki nie stanowiłoby żadnego problemu.
Proszę mi wytłumaczyć, jak to jest, że minister rolnictwa może załatwić rolnikom 27 groszy za kilogram zutylizowanych jabłek i to od ręki po pojawieniu się problemów ze skupem, a minister kultury dopiero pod batem Brukseli łaskawie daje pisarzom i tłumaczom odpowiednio 4,5 i 1,4 grosza. Jednocześnie de facto przerzucając ten koszt na czytelników. Czy w budżecie brakuje pieniędzy? Przecież 280 milionów na kopalnię się znalazło. Ktoś powie, norma. Demokracja demokracją, ale na partię, która górnikom nie da, zagłosować w Polsce nie można, bo taka partia nie istnieje. Szkopuł w tym, że nawet komuniści nie wpadli na pomysł, żeby dokładać do kopalni, w której skończył się węgiel. A „wolnorynkowa” Platforma tak. Twórcom zaś nie da, bo jest wolny rynek i mają sobie radzić sami. To jest dogmat obowiązujący również we wszystkich partiach (czyli na taką, która wesprze twórców, też w Polsce zagłosować nie można), nawet jeśli poza tym realizują lewacki program. Przeznaczając te 280 milionów na tantiemy za wypożyczenia, rząd mógłby dać pisarzom po 15 groszy i miałby zapewnione finansowanie na ćwierć wieku naprzód. Ale przecież Omilanowska to nie Sawicki, nie będzie się bić o twórców. Dała im jałmużnę i niech się cieszą. Chociaż, przepraszam, złe słowo. Jałmużna starcza na bułkę i daje się ją w taki sposób, że ta bułka nie staje obdarowanemu kością w gardle. No, ale Omilanowska jest ministrem od niedawna, jeszcze się musi tej kultury nauczyć.
"Prawie dziesięć razy mniej niż w Szwecji. Czy tamtejsza przeciętna pensja jest dziesięć razy wyższa niż w Polsce? Nie. Jakieś trzy i pół raza"
OdpowiedzUsuńPro forma nadmienię, że ministerstwo, ustalając tę wysokość, za punkt odniesienie brało ponoć Czechy jako kraj analogiczny do naszego pod względem ekonomicznym. Przy czym z szybkiego gugla wynika, że jeśli powyższe obliczenia są prawidłowe, wychodzi ok. 2x mniej niż w Czechach w 2006 roku:
http://knihovnam.nkp.cz/english/sekce.php3?page=04_PublicLend.htm
I jeśli jeszcze można coś dodać: odpowiedzi na część padających powyżej pytań można w rządowym uzasadnieniu projektu, które dopiero zacząłem przeglądać podobnie jak sam projekt:
OdpowiedzUsuńhttp://legislacja.rcl.gov.pl/docs//2/245196/245199/245200/dokument130976.pdf
(Np. kwestia komputeryzacji bibliotek omawiana jest na str. 36).
Bardzo podoba mi się w tym uzasadnieniu, że tantiemy od wypożyczeń nie mają być symboliczne, lecz zapewniać twórcom realne dochody.
UsuńPrzeczytałam ten tekst i znowu mnie k.... trafiła (sorry, ale nie mogę). Jak zwykle w tym kraju wszystko się na ludzi przerzuca, a to, że dzieje się to w sferze kultury i czytelnictwa, które tak bardzo kuleje, to jest skandal taki, że słów brak. Nikt oczywiście nie piśnie przeciwko temu i na głupie pospólstwo zostanie nałożona kolejna danina. 4 grosze? Tyle może dostanie pisarz, ale czytelnik będzie musiał zapłacić 4 złote, jak znam życie. Szlag by trafił ten kraj i takiego "ministra kultury".
OdpowiedzUsuńCześć, bardzo ciekawy wpis! Nie byłam wcześniej czytelniczką Twojego bloga, wpis znalazłam szukając czegoś na temat wynagrodzeń za wypożyczenia książek z biblioteki, bo właśnie przeczytałam, że przegłosowali tę ustawę. Mam tylko jedno pytanie - napisałeś, że tantiemy dostaną tylko ci autorzy, którzy się zarejestrują. Jeśli dobrze rozumiem chodzi o rejestrację utworów w ZAIKSIE. Czy mógłbyś mi podpowiedzieć jako młodej autorce, która coś tam wydała, ale tak naprawdę nie wie z czym co się je, czy utwory do ZAIKSU trzeba zgłaszać samodzielnie, czy też wydawnictwo robi to samo w momencie, gdy coś wydaje? I czy jeśli nie zgłosiłam wydanej książki np. w ciągu 3 lat, to już nie mogę tego zrobić? Oczywiście perspektywa zarobienia 4,5 grosza za wypożyczenie mojej książki (które pewnie następuje mniej więcej raz w roku) nie jest dla mnie ekscytująca, ale zastanawiam się nad samą procedurą, kto zgłasza książki do ZAIKSU, a Ty z pewnością wiesz, jak to działa. Będę bardzo wdzięczna za słówko odpowiedzi
OdpowiedzUsuńWracam do tematu, bo wypłaty właśnie trafiają na konta twórców. W moim przypadku jest to mniej więcej równowartość miesięcznego zarobku, co mnie jak najbardziej zadowala. W każdym razie nie jest to kwota symboliczna, a zauważalny dodatek do honorariów.
OdpowiedzUsuń