Po krakowskich targach książki pojawiło się sporo głosów krytycznych, że komercja, spęd i pod względem estetyki też nie najpiękniej, ale muszę powiedzieć, że zupełnie tych głosów nie podzielam. Mnie się same targi podobały, trochę mniej mniej niż skromna moja na nich rola, ale powiedzmy, że pod tym względem zaskoczenia nie było.
Do wpadek organizatorskich się powoli przyzwyczajam, więc jakoś specjalnie mnie nie zmartwiło, że na stoisku zabrakło tabliczki z moim nazwiskiem, ani to, że po skończonej imprezie nie bardzo dało się wyjechać (podobno jeden z wydawców, który się poskarżył, że nikt nie kieruje ruchem, usłyszał, że jak mu się nie podoba, to może się nie wystawiać). Na plus zapisuję rozmowę z każdym czytelnikiem, który zechciał się przy naszym stoliku zatrzymać albo usiąść. Miło też było spotkać znajomych z branży, w tym blogerów, a pewną blogerkę proszę o wybaczenie, że się powtarzałem, wypominając jej, że bezskutecznie czekam na obiecaną recenzję. Najpierw spotkaliśmy się w przejściu, a później blogerka podeszła do naszego stolika i kiedy podawała nazwę swojego bloga mojej koleżance, ja nie mogłem się powstrzymać od uwagi, że to ten blog, na którym nie ma recenzji moich książek. Tak już mam, że jak złośliwość jest udana, to szkoda mi ją zachowywać dla siebie :-)
Targi może rzeczywiście trochę są kiermaszem, ale tłum przechodzący między stoiskami i gigantyczna kolejka do wejścia pokazały, że czytelnicy takiego kiermaszu potrzebują. Patrząc na tych ludzi, aż trudno było uwierzyć, że czytelnictwo w Polsce leży i kuleje. Zetknęliśmy się też z dowodem na to, że pisarzy jednak w Polsce się ceni, gospodyni agroturystyki, w której nocowaliśmy, na wieść o tym, że jej gośćmi są pisarze, przygotowała ręczniki (normalnie trzeba przywieźć własne) i mydło dla każdego z osobna :-)
Mniej udana była impreza o nazwie Kulturkampf, w której miało wziąć udział kilku autorów, przy czym nie wszyscy przyszli. To, że organizatorom nie udaje się ściągnąć publiczności na spotkanie bez znanych nazwisk, jest zrozumiałe, ale że nie udaje im się ściągnąć samych autorów, to swego rodzaju novum. Choć to, że nie wszyscy się pojawili, doceniłem, kiedy przyszło mi wysłuchiwać poematu jakiegoś domorosłego poety, który katował nas przez pół godziny (na prezentację miał być kwadrans) swoimi grafomańskimi wypocinami. Kiedy się nie zna gramatyki i uważa, że połączone bez ładu i składu obrazy, symbole i nawiązania biblijne dadzą coś mądrego, należy sobie odpuścić pisanie. Miałem ochotę wyjść albo poczytać sobie coś na smartfonie, jednak powstrzymała mnie myśl, że przecież poeta z kolei mnie będzie robił za publiczność. Tymczasem facet po swojej prezentacji bezczelnie oświadczył, że musi iść, i zabrał dupę w troki. Szczęście miała pewna czytelniczka, która przyjechała aż z Olkusza, bo przez spóźnienie nie musiała stawiać sobie pytania, dlaczego ludzie bez talentu koniecznie usiłują pisać. Czy ktoś pozbawiony talentu za wszelką cenę usiłuje wystartować w igrzyskach olimpijskich? Tak swoją drogą Olkuszankę też przepraszam za pewną zbyt osobistą uwagę – coś nie miałem dobrego dnia :-( – i jeśli przypadkiem czyta te słowa, to proszę ją o kontakt (mail w lewej kolumnie), bym mógł wyrazić skruchę bardziej personalnie.
A później był powrót do Wrocławia w gęstej mgle i chciałbym się dowiedzieć, kiedy w końcu policja zajmie się piratami drogowymi, którzy doskakują z prędkością stu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę i światłami domagają się ustąpienia z drogi, wymuszające nerwowe reakcje.
Cenię sobie Pawle Twoją szczerość i prawdomówność ta recenzja oddaje wszystko, jak na dłoni. Poczułam się jakbym była na miejscu i sama tych sytuacji doświadczyła. Pozdrawiam sredecznie :) Agnieszka Basiura
OdpowiedzUsuńDlaczego ludzie bez talentu usiluja cos pisac? Poczulam sie wezwana do odpowiedzi. Usiluja, bo im w duszy pisanie gra. Nie chca malowac, skakac czy biegac, chca pisac. A ze przy tym talentu brak, coz zrobic, wlasne grafomanstwo boli chyba bardziej niz cudze, ale jak czlowiek ma taki imperatyw w duszy, to musi sie temu poddac.
OdpowiedzUsuń