Czytając recenzję „Za krawędzią nocy” na blogu Koczowniczki, nie mogłem oczywiście przeoczyć nieco wcześniejszego wpisu o kuriozalnym zachowaniu Aleksandra Sowy. Moją uwagę zwróciła informacja, że przerobił on post, do którego odnosiłem się w tekście Biadolenia i banialuki pana grafomana. Zajrzałem tam i odkryłem, że Sowa pozmieniał lub pousuwał niektóre krytykowane przeze mnie fragmenty, poprawił wskazane błędy (jeśli nie wskazałem, na czym konkretnie polega błąd, to poprawił tak, że nadal jest źle, jak w zdaniu „Wielu stawia znak równości pomiędzy niezależnym pisarstwem a grafomanią bez jakiegokolwiek zastanowienia”, ale chwała mu, że próbował :-) i, co najważniejsze, zamieścił polemikę z moim wpisem. Przerobienie w tym celu starego posta, co do którego wiadomo, że ponownie go czytał nie będę (ponownie można czytać teksty zgrabnie napisane, a nie takie, po których bolą człowieka zęby), i staranne unikanie mojego nazwiska świadczy o tym, że Sowa jak ognia boi się mojej odpowiedzi. Schował się ze swoją polemiką głęboko do dziupli i popiskuje z niej cichutko, żeby adwersarz nie usłyszał.
„Polemika” to zresztą za dużo powiedziane, zrozumienie argumentów i przedstawienie kontrargumentów przekracza możliwości intelektualne pana Sowy. Nie byłoby w tym nic sensacyjnego, bo na tym poziomie jest – tak lekko licząc – jakieś 80% „dyskutujących” w internecie, gdyby nie fakt, że Sowa chce uchodzić za pisarza. A od pisarza można by oczekiwać trochę więcej niż sowiego móżdżku, jak Sowa zarzuca mi, że napisałem, chociaż to była oczywista literówka (niestety, Word, nie wyłapuje błędu, kiedy zamiast „swoim” jest „sowim”).
Jeśli postarać się o wyłuskanie czegoś z jego bełkotu, to najciekawsze jest chyba zaprzeczenie, że wcale nie straszy krytyków sądem. Tak się zachłysnął tym, że ma dowód na kłamliwość mojego zarzutu, że dwukrotnie zamieszcza skan wyroku w sprawie, w której go pozwałem. Z tromtadrackim nagłówkiem „zobacz jaka jest prawda” (oczywiście z bykiem interpunkcyjnym, bo jakżeby inaczej). Dowód jest bezwartościowy, bo z faktu, że go pozwałem, bynajmniej nie wynika, że nie straszy on ludzi sądem, ale jest to wyższa logika, której Sowa nie ogarnia. Mógłby mi co najwyżej zarzucać hipokryzję, że sam robię to, o co go oskarżam. Dostrzeżenie, że moje postępowanie jest zupełnie inne, wymagałoby z kolei procesu myślowego, który groziłby mu chyba przegrzaniem synaps i wyparowaniem kory mózgowej.
Po pierwsze pozwanie do sądu a grożenie sądem to dwie diametralne różne rzeczy. Sądy zostały ustanowione w cywilizowanych społeczeństwach do cywilizowanego rozstrzygania sporów między cywilizowanych ludźmi. Wniesienie sprawy do sądu nie jest w żaden sposób naganne, nieprzyzwoite czy niemoralne. Naganne, nieprzyzwoite i niemoralne jest grożenie sądem, żeby wymóc na adwersarzu określone zachowanie, kiedy z góry się wie, że albo sprawa na proces się nie nadaje, albo wcale nie ma się zamiaru z drogi sądowej korzystać. Ja nie rzucam pustymi groźbami, jeżeli uważam, że sprawa kwalifikuje się do sądu, po prostu składam pozew. Sowa ciągle krzyczy, że kogoś pozwie, ale jeszcze nigdy tego nie zrobił, bo jego celem jest wyłącznie zastraszenie krytyków i zmuszenie ich do milczenia, a nie dochodzenie sprawiedliwości.
Po drugie jest diametralna różnica między pozwem o stek wyzwisk a pozwem z powodu prześmiewczej recenzji. Według norm kulturowych i prawnych obowiązujących w naszym społeczeństwie wyzywać innych ludzi nie wolno, za to ich utwory można wyśmiewać do woli. Sowa i inni grafomani nie tylko chcieliby, żeby było odwrotnie, lecz także stosują te odwrotne zasady w praktyce. Pozwałem Sowę z powodu następującego komentarza pod recenzją jego poradnika:
Jacy wielcy? Chłopie! Trzepnij się w czoło!
Nie rób idioty ze mnie i z Czytelnika. Przyłbica? Przyłbice mieli rycerze, Ty zaś jesteś małym człowiekiem, robiącym z siebie publicznie błazna nieudolną kreacją na wielość. Pisarze o uznanym dorobku mają więcej pokory. Czym sobie zasłużyłeś na wielkość? Staraniami by kompromitować innych? Brakiem kultury? Megalomanią, kompleksami i chamstwem? Bo, na pewno nie twórczością. Twoje powieści nie czynią Cię Hemingwayem, Forsythem a nawet Pilchem. Nie do Ciebie należy ocena, czy jesteś wielki, a do Czytelnika. Opluwanie innych w kłamliwych anty-recenzjach może i jest fajne, ale moralnie świadczy jakim prymitywem jesteś i literackiej gwiazdy z Ciebie nie zrobi.
Ubliżasz Layer-Sarzotti, Towarnickiej, Jasińskiej-Brunnberg, Jodełkce i innym. Teraz mnie. Napisz coś wartościowego. Na razie nic takiego nie napisałeś. Jedynie paszkwile, pozwy i stenogramy szczeknięć cienkim głosem w imię niskich, prostackich pobudek małego człowieka.
Jeśli myślisz, że Czytelnik to idiota i nie widzi, jak robisz szum koło siebie w nadziei, że sprzedaż Ci wzrośnie, to podpowiadam: choćbyś opluł pół Polski, Nike za to nie dostaniesz. To Czytelnicy mają prawo do nazywania autora wielkim. Oni o tym decydują. Downy, grafomani, ignoranci (jak piszesz). Nie Ty.
Komentarza już nie ma, bo kiedy Sowa dostał pozew, zrobił w portki i usunął wszystkie swoje komentarze (czy raczej wszystkie, które podpisał własnym nazwiskiem). To wiadro pomyj, które na mnie wylał, było odpowiedzią na następującą wymianę zdań:
Anonim (kryje się za nim Skajstop z forum „Wydawnictwa i ich obyczaje”, który tutaj nie ma odwagi podpisać się nawet pseudonimem): Buta i pieniactwo, a rozumek malutki. Styl też taki sobie, potwornie przegadany. Po kilku zdaniach zaczyna boleć głowa.
Ogólnie pan Pollak okazuje się po raz kolejny malutkim, zakompleksionym człowieczkiem, który lubi czasem dołożyć komuś zza węgła. Tak dla sportu. Kiedyś gościł na forum GW, ale pożegnał się w niesławie, bo generował bardzo negatywne emocje.
Ja: Jak widać, wielcy, niezakompleksieni ludzie potrafią wystąpić z pełną kulturą i otwartą przyłbicą.
Z komentarza Sowy wynika (a pisma procesowe to potwierdziły), że nie pojął on, że słowa o wielkim, niezakompleksionym człowieku są ironiczną charakterystyką przedmówcy, i uznał, że odnoszę je do siebie. Oczywiście w żaden sposób nie usprawiedliwia to jego chamskiej napaści, po prostu uświadomiło mi, że facet jest kompletnie ślepy na sarkazm i ironię. Sprawę rzeczywiście przegrałem: Sowa twierdził w sądzie, że wystąpił w obronie rzekomo przez mnie obrażanych osób z zespołem Downa, a sędzia się z nim zgodziła, choć w rzeczonym komentarzu żadnej takiej obrony nie ma. No cóż, na to, że sędziny w polskich sądach posługują się logiką godną Aleksandra Sowy, nic nie mogę poradzić.
Po trzecie jest diametralna różnica między dochodzeniem swoich praw w procesie cywilnym a grożeniem sankcjami z przepisu kodeksu karnego, który to przepis pozostaje w jawnej sprzeczności z zasadą wolności słowa. Nie mówiąc o tym, że grożenie kodeksem karnym, kiedy żadne przestępstwo nie zostało popełnione, wypełnia znamiona groźby karalnej. Sowa, który został policjantem, powinien o tym wiedzieć. Swoją drogą jest przerażające, że w Polsce do policji może zostać przyjęty, a zatem dostać prawo noszenia broni, ktoś o takiej histerycznej osobowości. Urażony grafoman Sowa może sobie jedynie pokrzyczeć albo obrzucić krytyka obelgami, urażony policjant Sowa może kogoś zastrzelić. Chociaż skoro naszym arsenałem jądrowym ma zarządzać Macierewicz, to może jest w tym jakaś logika systemu.
Nie umiejąc odpowiedzieć na argumenty w moim wpisie, odnoszące się do meritum, czyli samego self-publishingu, Sowa stara się ten wpis zdezawuować typową dla grafomanów, choć mocno już wyświechtaną metodą: pan to napisał, żeby się wypromować i sprzedać swoje książki.
JA, JA drodzy państwo, JA, JA, to, ho, ho! JA to umiem pisać: sami zobaczcie - i tutaj frazeńka „MOJE UTWORY” z maciupeńkim sznureczkiem, tyci, tyci, do księgarenki. A w niej, o! Jak to się dzieje – same dobroci! A nuż ktoś kliknie, hyc i kupi ebooczek albo książeczkę? Może wpadnie troszeczkę pieniążków. Srebrniczek wpadnie, rączki będzie można zacierać i kombinować jak by tu znowu przyłożyć, statystyki sobie podnieść, oglądalność zwiększyć. Brawo będą bić, klaskać i chwalić, że tak Sowie dopie*** (...kłem) i komentować mój przeuroczy, kulturalny blogasek.
Cała ta parafraza odnosi się do jednego, jedynego zdania z mojego tekstu o brzmieniu: „Tymczasem na przykład moje surowe opowiadanie wygląda tak”. Z jednego „ja” Sowa zrobił pięć pisanych wersalikami, a sznureczek sobie domalował, bo link kierował do opowiadania, a nie do księgarni.
Interesujące jest, że zapłatą za moje książki są srebrniczki. Jak wiadomo, w tejże walucie Judasz dostał wynagrodzenie za zdradzenie Jezusa. Rozumiem więc, że jeśli sprzedaż napędza mi krytykowanie Sowy, dokonuję zdrady na miarę tej biblijnej. Czyli Aleksander Sowa uważa się za ni mniej, ni więcej, tylko Jezusa polskiej literatury. I nie pozostaje mi ani państwu nic innego, jak natychmiast postawić ołtarzyk z portretem tego wybitnego twórcy w wianuszku wiekopomnych dzieł, z „Umrzeć w deszczu” i „Requiem do miłości” (to „do” można przykryć jakimś kwieciem, żeby byk nie dawał po oczach) na poczesnym miejscu.
Formułując zarzut, że odniosłem się do wpisu, w którym wywoływał mnie do tablicy, bo chciałem się wypromować i sprzedać parę swoich książek, Aleksander Sowa dokonuje bardzo pięknego samozaorania. Gość o mentalności żydowskiego handlarza starzyzną, który swoje szmaty wciska każdemu, kto się tylko pojawi w zasięgu wzroku, nagle twierdzi, że promowanie się i sprzedawanie własnych książek to coś nagannego. Ciekawe, bo lodówkę rano jeszcze można spokojnie otworzyć, ale komputera już nie, wszędzie wyskakuje Sowa, wciskający swoje produkty książkopodobne. Żeby daleko nie szukać: na swoim blogu Sowa zamieszcza tekst, jakoby książka była złym prezentem. Ma to niby być przewrotne, bo odbiorca ma dojść do wniosku, że wcale nie, ale Sowa w swojej nachalności nie potrafi dostrzec, że musiałby zarekomendować książkę ogólnie jako prezent. Zamiast tego płaszczy się przed nabywcami i usiłuje wepchnąć im swoje pseudopowieści:
Gdyby po lekturze, tego co byłem bezczelny napisać powyżej jednak znalazł się desperat i uparciuch, który (ze)chce kupić książkę na prezent informuję: otóż moje książki można kupić w sprzedaży wysyłkowej w Empiku. I to nie tylko na prezent. Są również dostępne w księgarniach internetowych Amazon, Lulu oraz CreateSpace.
Z tym że przyznajmy: wpis jest tak drętwy, że szanse na dotarcie do tego akapitu czytelnik ma niewielkie (ja zdołałem zmusić się do przeczytania całości dopiero, kiedy postanowiłem ten wpis skomentować). A zatem można powiedzieć, że Sowa wprawdzie wciska swoje wypociny, ale jednocześnie uczciwie pokazuje, że tego, co pisze, czytać się nie da. W świetle policyjnej kariery pana grafomana nowego wymiaru nabiera dowcip o dwóch patrolujących policjantach, z których jeden nie potrafi pisać, a drugi czytać. Ten drugi nie nazywa się Sowa.
W gruncie rzeczy Sowa bez problemu mógłby być oboma policjantami jednocześnie. Już wielokrotnie to udowodnił. ;)
OdpowiedzUsuńA skoro, sprzedając miesięcznie 10 egzemplarzy książki o maluchu, uważa się za wielkiego pisarza, to może równie dobrze jego policyjna kariera sprowadza się do znalezienia plastikowej odznaki szeryfa w pudełku płatków śniadaniowych? Nie byłbym specjalnie zaskoczony...
Pozostaje czekać na kolejną próbę polemiki Autora 2.0. Bo nie mam wątpliwości, że do takiej dojdzie.
Dojść dojdzie, ciekawe, gdzie teraz ją schowa. Ewentualnie zamiast polemiki pojawią się negatywne oceny moich książek na portalach czytelniczych, bo taka (absolutnie czysto przypadkowa) koincydencja między moją krytyką Sowy a pojawianiem się tychże negatywnych ocen zachodzi.
UsuńNiestety, on naprawdę został policjantem. Dotąd myślałem, że kandydatom do policji robi się jakieś testy oceniające umiejętność logicznego myślenia i ich konstrukcję psychiczną, ale najwyraźniej się myliłem.
I jeszcze dowcip uwzględniający Pańską uwagę:
– Idziemy na patrol?
– Idziemy.
– Ty, a jak będziemy musieli coś przeczytać albo napisać, to co wtedy?
– Nic. Powiemy, że Pollak nam ubliża.
Odnośnie „pisarstwa” grafomanów i ich reakcji na krytykę: http://i.imgur.com/7BUfGM4.png
OdpowiedzUsuń~ tomato
Doskonałe :-)
UsuńTak à propos - dosyć głośno było o tym, że w USA facet nie dostał się do policji, bo miał *zbyt wysoki* wynik w teście na inteligencję.
OdpowiedzUsuńSprawę rzeczywiście przegrałem
OdpowiedzUsuńTo wielka szkoda,ale dobrze,ze Pan zawalczył.Chociaż z drugiej strony Pan Sowa utwierdził się w swoich racjach-sąd go poparł.Szkoda.
Srebrniczek...nie mogę...Ale Panu dołożył..
Dobry ten dowcip z rowerzystą.
Chomik
No, i niech Pan teraz spróbuje monsieur Sowę skrytykować za cokolwiek - obraza funkcjonariusza jak ta lala. Nawiasem mówiąc, po co wstępował do policji ktoś, kto podobno na swoim pisarstwie dobrze zarabia?
OdpowiedzUsuńNie tylko obraza funkcjonariusza, niedługo będą zamykać za opowiadanie dowcipów o policjantach, więc Sowa będzie miał podwójną ochronę. I też mnie bardzo ciekawi, dlaczego tej waluty, którą dostaje za swoje książki, nie da się przeznaczyć na zakup jedzenia.
UsuńI nie pozostaje mi ani państwu nic innego, jak natychmiast postawić ołtarzyk z portretem tego wybitnego twórcy w wianuszku wiekopomnych dzieł, z „Umrzeć w deszczu” i „Requiem do miłości” (...) na poczesnym miejscu.
OdpowiedzUsuńAle „Umrzeć w deszczu” będzie trudno zdobyć, bo nasz urażony twórca tak się przejął krytyczną recenzją, że przeznaczył tę powieść do palenia w piecu :)
Sowa najwidoczniej wymyślił nową odmianę polemik: ukrywa je w jakimś archiwalnym wpisie, krytykowanym osobom nie daje żadnej możliwości przedstawienia własnego zdania, nie wstawia też linków do recenzji, z którymi „polemizuje”. Jego czytelnicy (a raczej Czytelnicy), których podobno szanuje, nie mogą zajrzeć do tekstu źródłowego, muszą wierzyć Sowie na słowo.
Dobrze, że Pan napisał, jak to było z tym sądem - teraz wiemy, co i jak. Komentarz Sowy jest rzeczywiście bardzo obraźliwy. Tak, on mści się na osobach krytykujących jego książki. Kiedy napisałam źle o „Umrzeć w deszczu”, wpadł w jakiś szał i wysłał do mnie mnóstwo napastliwych maili. Chyba nie jest normalne, by autor w ten sposób pisał do autorki krytycznej recenzji:
Pani recenzja nie ma nic z uczciwości. Dlatego współczuję moralności. (...) Pani quasi-recernzja nie ma żadnego związku z recenzją. Systemowo Pani zjechała książkę, z zemsty za moje wcześniejsze zachowanie. To był dla Pani cel sam w sobie. Uczciwy recenzent poddaje utwór analizie, na nie zjechaniu, albo zachwytom. Tymczasem Pani nie dość, że przemilcza wszystko to, co w większości recenzji analizujący utwór stawiają za plus powieści, ale jeszcze manipuluje zręcznie cytatami, by zdyskredytować utwór. Do tego posługuje się Pani chwytami poniżej pasa. To jest obrzydliwe, ordynarne i żałosne. W swej zapalczywości sięgnęła po najbardziej prymitywne ludzkie zachowani, jaka jest zemsta. Bardzo proszę nie pisać o szacunku do Czytelnika. Z Pani strony brzmi to dość kuriozalnie.
Bardzo się zdziwiłam, gdy zobaczyłam, że na FB napisał, że „Umrzeć w deszczu” jest tak niedojrzałe i słabe, że nie powinno się ukazać. Dlaczego więc tak agresywnie zareagował na krytyczną recenzję tej powieści?
Może oczekiwał zaprzeczenia i doznał bolesnego zawodu? A skoro twierdzi, że się Pani na nim mści, to tym samym przyznaje, że wcześniej postąpił wobec Pani nieodpowiednio (mniejsza o to, co konkretnie zrobił), bo inaczej nie miałaby Pani powodu do "zemsty".
UsuńMożna jedynie przypuszczać, że w tamtym czasie uważał swoje dzieło za godne wszelakich wychwalań ponad niebiosa oraz że każda negatywna recenzja musiała wynikać wyłącznie z jakichś nikczemnych pobudek. Bodajże dopiero później sam znienacka uświadomił sobie, że jego książka daleko odbiega od doskonałości.
UsuńPowyższy e-mail wygląda jak napisany tuż po przeczytaniu nieprzychylnej recenzji, z głową buzującą od wyłączających racjonalne myślenie emocji i od chęci schwycenia podłego recenzenta za fraki. Stąd zapewne tyle haniebnych insynuacji pod Pani adresem, których każdy szanujący się pisarz nigdy nie zastosowałby bezpodstawnie. Można by to panu Sowie wybaczyć, gdyby tylko z jego strony padło teraz przynajmniej proste „Przepraszam, miała Pani rację”, no ale cóż... ja na Pani miejscu nie wyczekiwałbym ze zbytnią niecierpliwością takiej wiadomości w skrzynce mailowej.
~ tomato
I dlatego ołtarzyk z „Umrzeć w deszczu” będzie niezwykle cenny. Ci, którzy postawią tylko „Komę” i „Erę Wodnika” nie będą się liczyć. „Umrzeć w deszczu” przebije jedynie słynna powieść „Jak wymieniłem uszczelkę w maluchu”, bo według legendy dostanie ją śmiałek, który przeczyta wszystkie pozostałe utwory Sowy i nie zejdzie przy tym śmiertelnie. Bliska tego jest Marta Syrwid. To znaczy bliska przeczytania, ale i zarazem śmiertelnego zejścia, dlatego trzymamy kciuki, żeby wytrwała i nie zeszła. A jeśli Sowa tak się posługuje pistoletem, jak piórem, to prędzej czy później sam się postrzeli i wtedy ten, kto da sanitariuszom w łapę, żeby odmierzyli kropelkę krwi do fiolki, zdobędzie prawdziwą relikwię.
Usuń„najbardziej prymitywne ludzkie zachowani, jaka jest zemsta”.
Niezłe. No, ale negatywne oceny, jakie pojawiły się przy moich książkach, kiedy zjechałem jego poradnik, zostały wystawione z zemsty nie przez Sowę, tylko przez niejaką Malwinę, która oczywiście nie ma z Sową nic wspólnego, a to, że zachwyca się jego dziełami i sadzi te same byki, co pan grafoman, jest czystym przypadkiem. Sowa jest hipokrytą pierwszej wody, na chwytach poniżej pasa to Pani go złapała. Nieznającym sprawy: Koczowniczka zarzuciła mu błąd w opisie książki, na co Sowa pokazuje u siebie ten opis i zarzuca Koczowniczce kłamstwo, przy czym ma pełną świadomość, że krytyka dotyczyła nie okładki, którą pokazuje, tylko klipu promocyjnego. Jej wyjaśniający komentarz skasował, klip też, a wpis na blogu z fałszywym oskarżeniem zostawił. Nawiasem mówiąc, w tych jego klipach są ciągle byki. Kiedyś reklamował, że „Era Wodnika” opiera się o fakty (albo o prawdziwe wydarzenia, nie pamiętam już, jak to było sformułowane), bo nie wie, że opierać to może swoje książki o beczkę (jak na beczce damy portrecik, to też będziemy mieć ołtarzyk :-)
Myślę, że jego zachowanie dość łatwo objaśnić. Na Pani recenzję zareagował agresywnie, bo chyba oczywistym jest, że Jezus literatury polskiej nie mógł napisać tak nędznej powieści, a zatem uznał Panią za wysłannika Szatana (brak moralności i uczciwości), z którym należało się rozprawić. Potem jednak uświadomił sobie, że jako Jezusowi pisane jest mu cierpienie, i musiał dojść do wniosku, że jest Pani archaniołem, zwiastującym mu, że „Umrzeć w deszczu” ma być jego krzyżem (no, bo trudno, żeby krzyżem była powieść „Jak wymieniłem uszczelkę w maluchu”). Wedle przepowiedni jedna z jego powieści miała okazać się do dupy (proszę nie prostować, że wszystkie są do dupy, z jakością przepowiedni bywa różnie) i teraz dowiedział się, że chodzi o „Umrzeć w deszczu”. I dlatego je pali.
Tomato:
UsuńDwie uwagi: między recenzją a paleniem minął raptem miesiąc, a z tego, co zrozumiałem (Pani Agnieszko, proszę potwierdzić), korespondencja trwała na tyle długo, że nawet największy choleryk zdążyłby ochłonąć. Zgadzam się, że w tym e-mailu widać krew zalewającą Sowie oczy, co jednak nie zmienia faktu, że jest on dość typowy, jeśli chodzi o poziom kultury Sowy i stosowane przez niego argumenty.
Tomato:
UsuńSpojrzałam na daty i wygląda to tak:
- recenzja była opublikowana 14 października (i już następnego dnia klip z błędem zniknął, co znaczy, że Sowa ją widział),
- maile od niego były w dniach 18-21 października,
- pseudopolemika z fałszywym oskarżeniem 19 października,
- wpis o paleniu książki 18 listopada.
Tak jak napisał autor bloga, Sowa miał dużo czasu, by ochłonąć. Niech polemizuje, niech krytykuje recenzję, niech nawet napisze na moim blogu „drodzy Czytelnicy, polecam Wam swoje piękne powieści”, na pewno nie usunęłabym jego komentarza, ale kłamstw nie powinien pisać. Przeprosin nie oczekuję, bo i tak nie byłabym w stanie polubić czy szanować takiego hipokryty. On zresztą przeprosił za jedną rzecz - za usunięcie moich komentarzy. Ale za fałszywe oskarżenia nie.
Baba_potwór:
Może rzeczywiście był to chwyt reklamowy... Trudno zrozumieć, co ten człowiek sobie myśli. Tak, on jest przekonany, że ja się na nim mszczę, a kiedy zapytałam, za co (bo nie wiedziałam), odpisał, że za usunięcie komentarza z jego bloga. Próbowałam mu wyjaśnić, że nikt by się nie mścił z tak błahego powodu i że oceniając książki, nie kieruję się sympatią bądź antypatią do autorów, a jego powieść to pełen błędów gniot, jednak z Sową nie można się dogadać.
Paweł Pollak:
UsuńO proszę, jak wszechstronnie uzdolniony jest pan Sowa: nie dosyć, że policjant, pilot, autor poezji i prozy, to jeszcze specjalista od wymiany uszczelek.
Ciekawa jestem, którą z jego książek Marta Syrwid uważa za najgorszą. A ta „Era Wodnika” to pewnie opierała się o „fakty autentyczne” :-)
No jak to tak? Nie wie Pani, że od opisywania uszczelek zaczęła się ta wielka kariera literacka? :-)
UsuńNic mu Pani nie wytłumaczy. Przyznanie, że tak miażdżąca recenzja nie wynika z niskich pobudek, mogłoby zniszczyć mechanizm obronny, jaki sobie stworzył, by zaprzeczać przed sobą, że jest grafomanem.
Co gorsza, recenzja cytująca grafomańskie frazy, przy których nie da się powiedzieć, że recenzent wyraził po prostu swoją opinię, a ta może być różna. Sowa stara się wprawdzie osłabić to wrażenie, twierdząc, że manipuluje Pani cytatami, tyle że nie jest w stanie ani takiego zmanipulowanego cytatu wskazać, ani powiedzieć, na czym manipulacja polegała. Ośmiesza się tylko, pokazując, że w jednym opuściła Pani jakieś słówko, które z błędem nie miało żadnego związku.
Ale ta zemsta to tak słabe wyjaśnienie, że chyba sam nie zdołał w nie uwierzyć, i dlatego owo palenie książki (w moim przekonaniu jednoznacznie pozostające w związku z Pani recenzją). Odcięcie się od tej powieści. Ta jest rzeczywiście kiepska, ale nie jest ona w żadnym stopniu reprezentatywna dla mojej twórczości. Bo wcale nie jestem grafomanem, tylko niezależnym autorem. Ale, zobaczcie, nawet kiedy wyjątkowo zdarzył mi się chłam, czytelnicy się nim zachwycali. Wmawia sobie chłop, jak może, że pisze dobre książki, a tylko cały świat się na niego uwziął.
Aleksander Sowa usunął swojego bloga, a na fejsie ogłosił, waląc w trzech zdaniach trzy byki interpunkcyjne:
OdpowiedzUsuń„Po kilku latach prowadzania bloga, zdecydowałem się zakończyć jego działalność. Wszystkim, którzy śledzili moje wpisy bardzo dziękuję za poświęconą uwagę i czas Jego brak jest głównym powodem mojej decyzji”.
Czyli Sowa przestał „prowadzać” bloga, bo inni nie mają czasu, żeby go czytać. Pozostaje pytanie, dlaczego w celu zamknięcia bloga w całości go usunął. Czy nie dlatego, że dwa z ostatnich wpisów stanowiły dowód na manipulowanie przez niego cudzymi wypowiedziami, formułowanie fałszywych zarzutów i kasowanie wygłoszonych tez, które zostały przez adwersarzy obalone, a na których obronę pan Sowa nie miał argumentów?
Trzy króciutkie zdania i aż trzy błędy interpunkcyjne? Ojej...
Usuń