piątek, 15 stycznia 2016

Z języczkiem

Ale czy lektura niektórych dzieł Mickiewicza i Słowackiego może być przyjemna? Przez Krzyżaków w latach młodości nie przebrnąłem. Pana Tadeusza liznąłem tylko pobieżnie. (Łukasz Migura, wpis Czy warto zmuszać się do czytania?)

„Krzyżaków” napisał Mickiewicz czy Słowacki? I przykro nam, że amory z panem Tadeuszem zakończyły się tylko lizaniem.

30 komentarzy:

  1. Przypomina mi się cytat z jednego z Tytusów:

    - Czytałeś Norwida?
    - Nie, a kto go napisał?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W liceum polonistka kazała nam przeczytać „Proces” Kafki. Na przerwie kolega, przekonany, że nie otrzymał od nauczycielki pełnej informacji, chciał się ode mnie dowiedzieć, kto ten „Proces Kafki” napisał.
      Nie przypuszczam zresztą, żeby był jedynym, który przymierzał się do przeczytania „Procesu Kafki”.

      Usuń
    2. I tak dobrze, że nie Kawki. Ja z kolei słyszałam o nastoletnim intelektualiście, który - zapytany przy okazji omawiania mitu o Ikarze o tytuły dzieł nawiązujących do tegoż - odpowiedział "Zbrodnia Ikara".

      Usuń
    3. Może i Kawki albo kawki, bo jeśli fonetycznie, to nie wiadomo, co mówiący tam widzi. Ale żeby nie śmiać się tylko z innych, do dzisiaj jestem przekonany, że rolnik mieszka w Sandolinie i jakoś inne wersje do mnie nie przemawiają :-)

      Usuń
    4. O, to ja też chętnie skorzystam i podrzucę historię z uczelni. Polonistyka, literatura oświecenia. Profesor wielokrotnie powołuje się na Przypadki Doswiadczynskiego. W końcu po kilku wykładach pyta jednego ze studentów kto te Przypadki napisał, a on oznajmia, że jak to kto? Doswiadczynski. :D

      Usuń
  2. Pora umierać...
    Dostałam od koleżanki:."..strony na fejsie
    wybierającej co bardziej kuriozalne wypowiedzi z Lubimy Czytać. W ten
    sposób dowiedziałam się, że:
    - "Dziady" nie spodobały się dziewczynie, bo nie lubi książek pisanych jak scenariusz;

    - w "Panu Tadeuszu" Mickiewicz naciągał fakty oraz zmieniał końcówki gramatyczne, żeby tylko się rymowało...

    Chomik Którego Nie Trzeba Było Zmuszać Do Czytania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, to jest swoiste kuriozum, że „pretendujący do miana pisarza” nie rozumie dobrej literatury i rozważa, czy warto się zmuszać do czytania powieści Słowackiego i Mickiewicza, bo tak mu Llosa zalecił. Rozważa, bo jest „takim tworem, który musi przekonać się o czymś na własnej skórze”. Dlaczego ten twór na te rozważania naraża naszą skórę, nie wiadomo.
      Mogłaby Pani podać adres do tej strony na Facebooku?

      Usuń
  3. Jak tylko koleżanka mi poda.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. https://www.facebook.com/Recenzje-z-Lubimy-Czyta%C4%87-1652011541736305/
      To chyba to. Fajna stronka, czytając, można się pośmiać.

      Usuń
    2. Sprawa zrobiła się głośna:
      http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,19485606,zupelna-porazka-2-10-lubimyczytac-pl-idzie-na-wojne-z-przesmiewczym.html#Czolka3Img

      Usuń
    3. Na tyle, że zareagował także serwis lubimyczytac.pl:
      http://lubimyczytac.pl/aktualnosci/6551/oswiadczenie-dotyczace-profilu-recenzje-z-lubimy-czytac

      Usuń
    4. Te opinie nie są ani trochę śmieszne. To znaczy są, ale jeśli uświadomić sobie, że stanowią dobitne świadectwo klęski polskiego systemu lektur, śmiesznie być przestaje. Od dawna zgłaszam postulat, by ten cały kanon wywalić do kosza. Czytanie książek starszych niż 50 lat powinno być w szkołach w ogóle zakazane. Sofokles, Mickiewicz, Gombrowicz, Dostojewski powinni być na końcu czytelniczej drogi, a nie na początku. I wcale nie wszyscy muszą do nich dotrzeć. Jak to ma się do tego, że pokpiwam z wpisu Migury? Bo Migura nie jest zwykłym uczniem. On ma ambicje pisarskie. A ktoś z ambicjami pisarskimi popartymi talentem będzie chłonął „Pana Tadeusza” i powtarzał „Kurna, ale to jest genialnie napisane!”.

      Usuń
    5. I o czym wtedy uczyć na lekcjach polskiego? Circa 10 lat powtarzania (choć może Sowom, Migurom i Grzebułom by się przydało, a może i tak by nie pomogło) regułek gramatycznych?
      Bo jasne, kanon to nie są jakieś wybitnie lekkie czy zachęcające do czytania (na tym etapie, na którym najłatwiej zaszczepić tę chęć) lektury, ale skoro dzieciaki mają się uczyć nie tylko o języku samym w sobie, ale i o kulturze, to nie wyobrażam sobie tego bez... tekstów kultury (choć niekoniecznie musi to być natłok cegieł polskiego pozytywizmu).

      Usuń
    6. A dlaczego język polski to ma być historia kultury i literatury polskiej? To tylko na studiach powinno się wykładać. Dlaczego nie omawiać współczesnej literatury, mówiącej o problemach, którymi młodzi ludzie żyją, i o świecie, w którym żyją? Na bazie tej literatury uczyć pisać, czytać, dyskutować. Szkoła ma uczyć do życia we współczesnym świecie, a nie wbijać do głów, jak ten świat wyglądał dwieście lat temu, bo potem przychodzi taki jełop, który chce nam wprowadzać XIX wiek, i ma masę wyborców, którzy dają mu na to przyzwolenie. Rozwijają się społeczeństwa, dopasowujące swój model szkolnictwa do zmieniającego się świata, a ich kultura jakoś nie ginie. Szwedzi nie mają kanonu lektur, pomysł, że uczniowie na lekcjach języka szwedzkiego mieliby się zapoznawać z twórczością ichniego Kochanowskiego, uznaliby za poroniony, a wszyscy czytają Söderberga. Dobrowolnie.

      Usuń
    7. Idea "kanonu" tkwi korzeniami w czasach, kiedy w szkołach wolno było mówić tylko po rosyjsku albo niemiecku, zależnie od zaboru, czytanie polskiej literatury tym bardziej było zabronione, więc dzieciom trzeba było pokątnie tłoczyć do głów, że Kochanowski, że Rej, że Polacy nie gęsi, bo smarkateria przestałaby po polsku mówić. A że w Polsce mało kto (a już na pewno nie władze oświatowe) zdaje sobie sprawę z upływu czasu i zachodzących w świecie zmian, to ofiara edukacji w dalszym ciągu słyszy, że Rej, że Kochanowski, że nie gęsi i że wszystko, co w polskiej literaturze ma jakąś wartość, powstało przed drugą wojną. No, może poza Lemem i Szymborską (a teraz i oni nie są pewni). Co więcej, gros "kanonu" stanowią utwory bynajmniej nie dla młodzieży przeznaczone (który piętnastolatek zrozumie trzy razy od niego starszego Wokulskiego czy Niechcicową?) i/lub o niepojętym dla dzisiejszego czytelnika (niekoniecznie nawet nieletniego) tle obyczajowym i prawnym (ktoś zna i rozumie przepisy regulujące w zaborze rosyjskim własność ziemi? A przecież awantury na tym tle to połowa treści "Chłopów"). A że w dodatku uczeń nie ma prawa do własnej opinii o "przerabianym" arcydziele, jego bohaterach, świecie przedstawionym i autorze, bo obowiązuje dogmat, że Słowacki wielkim poetą był, to nic dziwnego, że po odfajkowaniu obowiązku szkolnego mało kto sięga po książkę - w pojęciu większości narzędzie opresji, a w najlepszym razie stratę czasu. Inna kwestia to dziwaczne połączenie nauki polskiego i literatury - także światowej - pod wspólnym szyldem "język polski". Do dziś nie pojmuję, dlaczego o "Pieśni o Rolandzie", "Makbecie" czy "Skąpcu" rozmawiano ze mną i moimi kolegami na lekcjach polskiego. Nie żebym miała coś przeciw tym tekstom ("Skąpca" w genialnym przekładzie Boya przeczytałam z własnej inicjatywy z zachwytem w wieku lat siedmiu; był jedną z lektur, które zachęciły mnie do nauki francuskiego), ale, na miłosierdzie mzimu, co one mają wspólnego z polskim? Może droga do normalności powinna się zacząć od odpowiedzi na to pytanie.

      Usuń
    8. Otóż to. W polskiej szkole dalej się walczy z zaborcami, a żeby było śmieszniej, wedle najlepszych pruskich wzorców. Przez jakichś mądrali na Weryfikatorium zostałem kiedyś pouczony, że się nie znam, bo lektury nie są po to, żeby wyrabiać nawyk czytania, tylko żeby uczeń miał pojęcie o stylu baroku, romantyzmu itd. Ciekawe na co mu styl baroku, kiedy nie rozumie tekstu gazetowego, nie wie, co jest informacją, co komentarzem, co manipulacją, co przemilczeniem.

      Usuń
    9. Nie wspominając o tym, że po skatowaniu się Paskiem i Sępem Szarzyńskim w dalszym ciągu nie ma pojęcia, czym mianowicie styl baroku się charakteryzuje i jak go odróżnić od stylu, powiedzmy, młodopolskiego. A kiedy sam ma coś napisać, używa wyrażonek typu "moja osoba posiada wykształcenie wyższe". Bo na lekcjach polskiego najważniejszy jest styl baroku i imię psa Rzeckiego, za którego nieznajomość co bardziej chore na umyśle polonistki stawiają niedostateczny.

      Usuń
    10. Zapomniałam dodać, że skoro lektury nie służą zachęceniu do czytania, to nie mamy prawa mieć do społeczeństwa pretensji, że nie czyta.

      Usuń
    11. Sądzę, że można by odnaleźć jakiś kompromis. Dla mnie faktem jest, że na języku polskim zbyt szczegółowo omawia się te wszystkie epoki literackie i lektury. W szczególności zanadto dogłębne analizowanie tych drugich, słówko po słówku, niekiedy doprowadza do tego, że człowiek zraża się do czytania już w latach młodzieńczych i potem wielkie zaskoczenie, jaki to zastraszający procent Polaków nie sięgnął w ciągu roku po ani jedną książkę. Zamiast zmuszać uczniów do czytania utworów zbyt poważnych i zbyt ciężko dla nich napisanych, nauczyciele mogliby wskazać im jakieś zwięzłe opracowania (nie oszukujmy się, zdecydowana większość młodzieży i tak czyta streszczenia, w mojej klasie w technikum nie było ani jednej osoby, która przeczytała którąkolwiek lekturę w całości). Bez szczegółów z rodzaju „jak nazywał się pies pana Rzeckiego”. Wtedy zaoszczędzone godziny lekcyjne mogliby poświęcić na szlifowanie samego języka (a to, patrząc na niektóre komentarze w internecie wklepane ledwie zrozumiałą polszczyzną, jest pilnie potrzebne).

      ~ tomato

      Usuń
    12. Pomijając już kwestię, że zapoznawanie się z dziełem literackim za pomocą opracowania jest najgorszą możliwą metodą, to ponawiam pytanie, po co? Założenie, że uczeń ma z lekcji języka polskiego wynieść wiedzę o historii polskiej czy światowej literatury, jest założeniem z gruntu błędnym. On ma wynieść kompetencje językowe, umiejętność odczytywania komunikatów językowych pisemnych i ustnych, umiejętność formułowania tych komunikatów, umiejętność odczytywana dzieł kultury (nie tylko książek, filmów na przykład też), nawyk czytania.

      Usuń
    13. Ale czy do umiejętności odczytywania dzieł kultury nie jest potrzebny kontekst kulturowy? A skoro mamy się ograniczyć do utworów współczesnych, to skąd uczeń ma znać ten kontekst? Skąd ma się dowiedzieć, że u Herberta waha się bogini Nike, a nie buty "najki" (i w ogóle, jak to jakaś bogini, skoro przecież jest tylko jeden Bóg i na imię mu Bóg), skoro mitologia jest zbyt odległa czasowo, a na lekcjach historii nie da się omówić całego panteonu bogów?

      Naturalnie, zgadzam się, że język polski ma przede wszystkim uczyć... języka polskiego (i że wałkowanie Prusa, Żeromskiego i Orzeszkowej nie jest najlepszą drogą), no ale - bez rewolucji całego systemu oświaty - nie za bardzo widzę miejsce na upchnięcie kontekstu kulturowego, który z tych lekcji zniknie. Bo niby gdzie? W lekcjach historii? WOS-u/WOK-u?

      A z drugiej strony - chyba nie bardzo uśmiecha mi się wizja dzieciaków wychowanych na "Zmierzchu" i "Greyu" (bo to chyba lektury najbardziej zbieżne z zainteresowaniami współczesnej młodzieży) - choćby i dlatego, że od "Zmierzchu" i "Greya" mało kto przejdzie do "Drakuli" i "Palimpsestu" (żeby już trzymać się konwencji). A jestem zdania, że czytanie byle czego wcale nie jest lepsze od nieczytania w ogóle.

      Nie mówię, oczywiście, że nie ma Pan racji. Po prostu optowałbym bardziej za zbalansowaniem proporcji sztuki współczesnej i historycznej niż za zupełnym wyrzuceniem tej drugiej poza margines, bo Baczyński czy Lem nie przystają do obecnych realiów.

      Ale może całkowicie się mylę.

      Usuń
    14. Również uważam, że to bezsensowne i częstokroć odnosiłem wrażenie, że nazwa przedmiotu (przynajmniej w szkołach średnich) powinna brzmieć „historia literatury”, a nie „język polski”. Niemniej jednak sama propozycja tak drastycznej zmiany wywołałaby płomienne wzburzenie wśród nauczycieli uznających obecny program nauczania za pewien rodzaj nietykalnej świętości oraz głoszących, że wiedza o literaturze i epokach literackich to patriotyczny obowiązek każdego Polaka (w technikum osobiście miałem wątpliwą przyjemność zetknąć się z taką postawą). A obawiam się, że takich znalazłoby się sporo i koniec końców takaż inicjatywa wylądowałaby na dnie archiwum ze stempelkiem „herezja”. Być może z łagodniejszą reakcją spotkałaby się sugestia, by uszczuplić nieco program o niepotrzebne bzdety i niuanse, a w zamian wprowadzić przynajmniej te kilkanaście godzin (chociaż pewnie przydałoby się więcej) kształtowania umiejętności, które Pan wymienił.

      ~ tomato

      Usuń
    15. No i jeszcze jedno, bo mi się nasunęło. Mam wrażenie, że takie ograniczanie się wyłącznie do współczesnych pozycji (diamenty przeciw orzechom, że młodzież sięgnie raczej po wspomnianą James niż po - ostatnio bardzo na czasie - Houellebecqa czy Romka Pawlaka) może skutkować właśnie opiniami rodem z tego fanpage'a. I taki licealista sięgnie bez kontekstu kulturowego po, powiedzmy, "Folwark zwierzęcy" (nie ukrywajmy, to nie jest jakaś wybitnie elitarna lektura, do której trzeba mieć niesamowitą wiedzę) i wystawi jedną gwiazdkę, no bo, kurczę, miało być super, a tu jakieś koniki i świnki i dlaczego one budują, skoro to tylko zwierzęta.

      Usuń
    16. Pan broni modelu nauczania opartego na wtłaczaniu wiedzy do głów w czasach, gdy każdy nosi ze sobą podręczną encyklopedię. Czytający Herberta nie musi odróżniać bogini od butów. On musi:
      a) zorientować się, że przeczytał o czymś, czego nie wie;
      b) wiedzieć, gdzie i jak szukać potrzebnej informacji;
      c) umieć z pięciu znaczeń wybrać to właściwe.
      Uczenie mitologii greckiej (czemu nie słowiańskiej?), bo uczeń może się nadziać w jakiejś książce na Nike jest bez sensu. Jeśli w książce nadzieje się na Nike, wtedy niech sobie sprawdzi albo nauczyciel mu wytłumaczy, co to jest. A nawet jak nie sprawdzi, to żadnego nieszczęścia nie będzie. Przypuszczam, że większość Amerykanów o bogini Nike nie słyszała, ale to oni mają firmę Nike. I o to chodzi. O kształtowanie w szkole kompetencji, dzięki którym osiąga się sukcesy w realnym życiu, a nie dzięki którym można wygrać teleturniej.
      Nie postulowałem, by uczniowie sami sobie wybierali lektury. Ale nie miałbym nic przeciwko temu, by również słabe książki były czytane w szkole. Przecież na takiej słabej powieści można poćwiczyć na przykład umiejętność krytycznego oceniania.
      Pretensje, że świnki coś budują, są już faktem, więc nie może Pan wskazywać tego jako potencjalnego negatywnego skutku postulowanego przeze mnie modelu edukacji. I te bzdury wypisują przecież uczniowie znający kontekst kulturowy. Dlatego pisałem o klęsce obecnego systemu edukacji. Bo co z tego, że ci uczniowie wiedzą o komunizmie, skoro nie potrafią go skojarzyć z tekstem o nim mówiącym, i nie przychodzi im do głowy, że jeśli czegoś nie rozumieją, to przyczyną wcale nie musi być głupota autora.

      Tomato:
      Kwestią jest, co powinno być przedmiotem nauczania na lekcjach polskiego, a nie, czy da się to wprowadzić. Oczywiście, że się nie da. Skoro nawet pana Jacka trzeba przekonywać, to przekonanie nauczycieli, a tym bardziej ministra wyznaczonego przez Prezesa Polski jest nierealne.

      Usuń
    17. @Jacek Slay
      A czy dziś licealiści (o młodszych nie mówiąc) znają kontekst kulturowy? Czy "przerabianie programu" w drodze rycia na pamięć dat, nazwisk, wzorów i definicji bez próby powiązania tego w sensowną całość i odniesienia do otaczającej rzeczywistości wyposaża uczniów w kompetencje konieczne do zrozumienia nie tylko "Folwarku zwierzęcego", ale choćby "Janka Muzykanta"? Przypuszczam, że wątpię. Jak wcześniej wspomniałam, "kanon lektur" to utwory trudno zrozumiałe dla dzisiejszego czytelnika, któremu w szkole kazano bębnić z pamięci daty kolejnych rozbiorów, powstań i wojen, ale słowem nie piśnięto o ich politycznych, a zwłaszcza społecznych i gospodarczych konsekwencjach. A przecież niektóre odczuwamy do dziś. Nie twierdzę, że szkoła powinna przekazywać tak specjalistyczną wiedzę, ale zdecydowanie powinna do tego zachęcać, wskazywać źródła i tłumaczyć, dlaczego warto do nich sięgać zamiast walić dwóje (czy co tam teraz się stawia) i histeryzować, kiedy uczeń bezczelnie sformułuje własną - i to odmienną od belferskiej - opinię na jakikolwiek temat.

      Usuń
  4. Na początku chciałem zwrócić uwagę, że istnieje możliwość nadszarpnięcia ewentualnego sensu całości, na zasadzie: "Czy warto pić? Pieprzyć wódkę i wino. Tyskiego nie piłem, nie dałem rady."
    Ale nie, wszedłem tam, koleś na serio to pomylił. Przypadkowo sam odpowiedział na zadane pytanie, bez użycia ani jednego słowa. Lektury bolą, ja wiem, ale jeśli w najbliższym tysiącleciu każdy mieszkaniec globu ma mieć jakiś blog to lepiej, żeby zagryzł zęby i nie zrobił sobie krzywdy jak biedny, opisywany przez nas Autor.
    Żeby nie było: ja też próbowałem nie czytać lektur, nienawidzę być przymuszony, ale moje nauczycielki dobrze wiedziały, że kombinujemy, więc wyszukiwały takie szczegóły, które mógł znać tylko ktoś, kto przeczytał całość. Tyle godzin siedzieliśmy analizując streszczenia, zawstydzając sztab generalny CIA, że w końcu czytaliśmy całość, bardziej nam się to opłacało.

    Tak, charakterystyczną cechą głupoty jest przeświadczenie o swojej mądrości.

    Pozdrawiam, Przemek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, nawet czytając całość można zaliczyć wpadkę. Ja poległam na "Nocach i dniach" (pani też robiła wszystko, byśmy nie wykręcili się oglądaniem serialu). Mimo że czytałam (aczkolwiek nieco po łebkach), nie dałam rady odpowiedzieć na pytanie "Jakie hobby miał Bogumił".

      Usuń
  5. Nie było książki która by ani na chwile mnie nie znudziła i pozbawiła ostrożbości, choć wina leży we mnie. Ja od wielu lat próbuję dobrnąć do końca pierwszej połowy "Nad Niemnem", z całym szacunkiem dla autorki, ale chyba umrę nie wiedząc, co tam się działo, chociaż z tego co już przeczytałem wnioskuję, że wiele nie stracę. Kilka lat temu na maturze ustnej z polskiego miałem pytanie o ojca Tomaza Judyma. Myślę: "gdyby z ojcem wszystko bylo si, to by nie pytała", więc zgadłem, że pił, choć teraz nie jestem pewien czy pił, bowiem pani nie powiedziała czy to odpowiedź poprawna. Spytała też, co robił na wsi, powiedziałem, że nie będę oryginalny, jeśli powiem, że leczył, jak znaczna część osób tej profesji. Nie, Tomasz Judym nie leczył. On "chodził po domach i leczył". Do sedna: dobrze, że pan Paweł Pollak udostępnia punkt widzenia innych blogerów. Autor tamtego bloga kretynem nie jest, ponieważ temat przez niego podjęty jest istotny - przymus czytania nie sprawdza się zazwyczaj jako forma dydaktyczna, aczkolwiek nauka będąca tylko przyjemna jest o kant dupy, z tym, że odróżniajmy ból od wymagań. Nasz naród jest dośc nieposłuszny i stawiam kaktusy przeciwko bratkom, że więcej osób przeczytaloby "Nad Niemnem", gdyby było zakazane prawem. Gdybym usłyszał "chłopaki czytajcie "Lalkę", żeby wiedzieć, jak laski potrafią was wykochać na hajs" to przeczytałbym to dwa razy pod rząd, od razu. Literatura jest bardzo seksowna, tylko trzeba chyba pewnej intuicji, subtelności i wyobraźni, by ukazać jej niewyobrażalne możliwości inżynierii charakteru, umysłu i społecznej ogólnie. Autor tamtego bloga wybrał się na turniej łuczniczy zaopatrzony jedynie w lotki, cześć jego pamięci. Plus za poruszenie problemu metod dydaktycznych w kontekście postępu kulturowego, mam nadzieję, że wyciągnie wnioski, jakby noe patrzeć: jeżeli ktoś noże mieć świadomy wpływ na taki system to przede wszystkim młodzi. Amen, pozdrawiam.
    Przemek

    OdpowiedzUsuń
  6. https://www.facebook.com/Recenzje-z-Lubimy-Czyta%C4%87-1652011541736305/?fref=nf

    Nie wiem,czy się śmiać,czy płakać..
    Chomik

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.