Jeśli sądy kojarzą się komuś ze stosowaniem prawa, to naoglądał się za dużo amerykańskich filmów. Ponieważ thrillery prawnicze oglądam i czytam pasjami, też mam takie skojarzenie, ale dość regularnie jestem wyprowadzany z błędu.
Sytuacja pierwsza. Dostaję z sądu do przełożenia pozew w sprawie gospodarczej. Polska spółka domaga się, żeby szwedzka zapłaciła jej za wykonaną usługę. Nic ciekawego, nic trudnego, standard. Poza żądaniem, żebym przełożył na szwedzki również postanowienie o przyznaniu mi wynagrodzenia. Postanowienie, którego nie ma, bo tłumaczenia jeszcze nie zrobiłem. Takie postanowienie wydawane jest dopiero po wykonaniu przez tłumacza pracy (nieraz długo po), co ma sens choćby dlatego, że ze względu na sposób obliczania honorarium (od liczby znaków gotowego tłumaczenia) nie da się z góry określić, ile owo honorarium wyniesie.
Zamiast postanowienia o przyznaniu mi wynagrodzenia sąd załączył więc wzorek postanowienia z zostawionymi pustymi miejscami. Oczywistym było, że sędzia zamierza na moim tłumaczeniu dopisać sobie odpowiednie kwoty i daty i przystawić na nim pieczątkę. Byłoby to po pierwsze przestępstwo sfałszowania mojego tłumaczenia, które przestałoby odpowiadać oryginałowi, a po drugie bezprawne sporządzenie przez polski sąd dokumentu w języku innym niż urzędowy tego kraju (niestety, w przeciwieństwie do Finlandii Polska nigdy nie należała do Szwecji, więc na szwedzki urzędowy się nie załapaliśmy). Żeby uchronić sędzię przed popełnieniem przestępstwa i bezprawnym działaniem, mogłem przełożyć wzorek, starannie zakreskowując puste miejsca, by nie dało się nic dopisać. Ale uznałem, że byłoby to działanie nieuczciwe, sąd musiałby mi zapłacić za nieprzydatne i niepotrzebne tłumaczenie. Odesłałem więc wzorek nieprzetłumaczony, wyjaśniając, że mogę sporządzić uwierzytelnione tłumaczenie dopiero gotowego postanowienia.
W reakcji sąd do mnie zatelefonował. Najpierw w osobie oburzonej sekretarki, która chciała się dowiedzieć , dlaczego nie wywiązałem się z nałożonego przeze mnie na sąd obowiązku. Jej ton nie pozostawiał wątpliwości, że dopuściłem się czynu co najmniej na miarę rzezi niewiniątek. Po wyjaśnieniu, na które nie potrafiła odpowiedzieć, pani sekretarka spuściła z tonu i połączyła mnie z sędzią. Pani sędzia poinformowała mnie, że ona musi wliczyć koszt tłumaczenia do kosztów sprawy, w związku z tym mam przetłumaczyć wzorek, na którym ona wpisze przecież „tylko kwotę”. A nie może mi dać do przetłumaczenia dopiero gotowego postanowienia o przyznaniu mi płatności, bo postanowienie nie będzie obejmowało kosztów tłumaczenia tego postanowienia, więc trzeba będzie wystawić kolejne, które znowu trzeba będzie przetłumaczyć, za co znowu trzeba będzie zapłacić, co będzie wymagało wydania nowego postanowienia, które też trzeba będzie przetłumaczyć, i tak się będziemy wozili dłużej nawet niż przewidywany czas grania Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Poinformowałem sędzię, że mechanizm tego błędnego koła doskonale rozumiem (mam nadzieję, że państwo też załapali :-), ale złamanie prawa jest kiepskim pomysłem na jego przerwanie. Sędzia miała chyba inne zdanie, bo przekonywała mnie, że takie są wytyczne sądu wyższej instancji i inni tłumacze nie robią problemu, tylko przesyłają przetłumaczone wzorki, które ona uzupełnia. Innymi słowy argument: wszyscy tu, człowieku, łamią prawo, albo z ignorancji, albo mają je gdzieś, więc przestań cudować, dopasuj się i nie utrudniaj innym życia.
Sytuacja druga. Odbieram telefon z wrocławskiego sądu:
– Czy podczas mistrzostw w piłce będzie pan we Wrocławiu?
Najpierw zdurniałem, bo co sąd może obchodzić, gdzie ja będę, jak polscy piłkarze będą zbierać baty we Francji (sorry, ale w żaden sukces nie wierzę). Potem jednak jako jednostka wybitnie inteligentna załapałem, że musi chodzić nie o Mistrzostwa Europy w piłce nożnej, tylko jakieś inne. I rzeczywiście. Po moich pytaniach wyjaśniło się, że sąd miał na myśli nie piłkę kopaną, tylko rzucaną kończynami górnymi. Najwyraźniej sąd uważał, że każdy wrocławianin w ramach lokalnego patriotyzmu będzie wiedział, że Wrocław mistrzostwa piłki rzucanej organizuje, i znał ich terminarz.
Nadal jednak pozostała do wyjaśnienia kwestia, co sąd obchodzi, gdzie ja będę podczas jakiejś imprezy sportowej. Oczywiście jako jednostka wybitnie inteligentna natychmiast domyśliłem się, że sąd obawia się, że jakiś szwedzki zawodnik zgwałci polską cheerleaderkę, bo polski sąd siedzi jeszcze w jaskini i nie wie, że szwedzcy zawodnicy na cheerleaderki patrzeć nie mogą, i wtedy będę potrzebny, by zeznania Szweda przetłumaczyć. Ale pozwoliłem sobie to wyjaśnić, by zapytać, czy sąd oczekuje, że będę w trakcie mistrzostw do jego dyspozycji, a jeśli tak, to na jakiej podstawie prawnej i czy zamierza mi za tę gotowość zapłacić.
Okazało się, że sąd nie zamierza zapłacić, tylko bez podstawy prawnej sporządza listę, którzy tłumacze będą na miejscu, a którzy na przykład wyjeżdżają. Oświadczyłem sądowi, że na razie nie planuję wyjeżdżać, ale być może zmienię zdanie w czasie mistrzostw, więc żadnej deklaracji sądowi nie złożę, zresztą nie muszę, bo mam obowiązek stawić się na wezwanie do tłumaczenia, ale nie mam obowiązku pozostawać w gotowości do dyspozycji sądu. Jeśli w chwili wezwania będą miał wyłączony telefon, znajdował się na drugiej półkuli albo będę cierpiał na chorobę filipińską, to sądowi nic do tego, bo kiedy tylko najdzie mnie ochota, mogę, bez informowania sądu, odciąć się od świata, wsiąść w samolot czy wychylić pół litra. Żadna z tych czynności nie jest przez prawo zabroniona, zabronione przez prawo jest wykonywanie obowiązków zawodowych pod wpływem alkoholu, nie licząc oczywiście obowiązków prezydenckich. Sąd się z moim stanowiskiem w całej rozciągłości zgodził, po czym zapisał sobie, że na czas mistrzostw nigdzie nie wyjeżdżam i pozostaję do jego dyspozycji.
Ja z kolei miałam nie tak dawno sytuację, w której sąd prosił mnie o sporządzenie na nowo wezwania na rozprawę poprzez zmianę terminu i innych szczegółów, czyli innymi słowy przeredagowanie pisma sądowego - co ciekawe, sąd "kazał" mi to zrobić z pamięci, bo wzoru nie otrzymałam, a kopii oryginałów nie zwykłam robić (jakiś czas temu tłumaczyłam dla nich podobne wezwanie, zresztą w tej same sprawie). Wystarczyło pismo wyjaśniające z cytatem z Ustawy o TP, co jednak zbiło mnie z tropu. Odkąd to bowiem sąd zleca TP redakcję pism sądowych?
OdpowiedzUsuńNo,tłumaczenie czegoś sędziemu przekonanemu o swojej wyższości nad laikami, to przegrana sprawa..Przykre.
OdpowiedzUsuńChomik
rece opadaja...
Usuńjak oni chca egzekwowac prawo skoro sami je ignoruja?!
co smieszniejsze, stworzone przez nich samych.
wiec albo sugerujemy sie praktyka i logika albo trzymamy sie sztywno zasad, ale wtedy niech mnie nie karza mandatem, gdy w srodku nocy zignoruje znak ograniczenia predkosci, postawiony z uwagi na pobliska szkole.
Arek