Zmagam się ze zjawiskiem, które nie istnieje. Nie chodzi o Pana Boga. Chodzi o opóźnione płatności z sądów za wykonane tłumaczenia. Wedle informacji Ministerstwa Sprawiedliwości „w sądach nie występuje problem nieterminowego regulowania należności na rzecz tłumaczy”. Niestety, zjawiska, które realnie nie istnieją, jak właśnie w przypadku Pana Boga, często mają wielce realny wpływ na rzeczywistość. W przypadku płatności z sądów polega to na tym, że problem wprawdzie nie istnieje, ale pieniędzy ani widu, ani słychu. Tylko proszę nie wyciągać z tego pochopnego wniosku, że ministerstwo jest oderwane od rzeczywistości, diagnozę potwierdzają pracownicy sądowych sekretariatów.
– Czy zrobi pan dla nas tłumaczenie?
Tłumaczenie oczywiście zrobię, bo mam taki obowiązek, ale skoro mnie pytają, czy zrobię, to mogę podyskutować.
– I znowu będę wieki czekał na płatność?
– Nie wiem, jak inni, ale nasz wydział zawsze szybko płaci.
– W każdym wydziale mówią mi, że szybko płacą, a potem pieniędzy nie ma.
– U nas będą.
– Akurat. Za trzy miesiące pani mi powie, że sędzia zwlekał z postanowieniem, akta były przesyłane do innego sądu, pieniądze nie wyszły z księgowości, na którą nie ma pani wpływu.
– Nic z tych rzeczy. Osobiście dopilnuję, żeby szybko dostał pan należność.
Po trzech miesiącach.
– Nie otrzymałem należności za tłumaczenie, sprawa sygnatura akt…
– Już sprawdzam… No tak, trochę trwało, bo sędzia miał inne sprawy, a potem postanowienie musiało się uprawomocnić, ale już poszło do księgowości, proszę tam dzwonić, kiedy zapłacą, bo to już nie my o tym decydujemy.
– Dzwonię do pani, bo pani zapewniała mnie, że wasz wydział szybko płaci i że akurat u państwa nie występują setki obiektywnych przeszkód, przez które tłumacz czeka miesiącami na płatność.
– O co panu chodzi? Ja nie mam wpływu…
– Skoro pani nie ma wpływu, dlaczego gwarantowała mi pani, że osobiście dopilnuje, by za tłumaczenie szybko zapłacono?
– Proszę pana, ja nie mogę odpowiadać za sędziego czy księgowość!
Skoro pieniądze na konto nie wpływają, mimo, podkreślmy, braku problemu, trzeba monitować. Pisemnie mało praktycznie, nadanie listu poleconego jest czasochłonne i kosztuje, a często gęsto jeden nie wystarcza. Dzwonienie niewiele lepsze. Numer telefonu niekoniecznie jest na pismach, bo ten wynalazek jeszcze się w polskim sądownictwie na dobre nie przyjął, więc najpierw trzeba poszukać w Internecie. Potem powisieć na telefonie, bo w wydziale albo jest zajęte, albo nie odbierają. A potem rozmawia się z takimi ograniczonymi panienkami, jak ta powyżej, która nie była w stanie zrozumieć, że nie mam do niej pretensji o brak płatności (bo wiedziałem z góry, że jej nie będzie), tylko o to, że składa nierealne obietnice. Poza tym panienki po monicie telefonicznym potrafią odłożyć akta do szafy, więc na jednym telefonie się nie kończy.
Przy jednej ze spraw sąd był tak oporny, że dotarłem ze skargą aż do ministerstwa. Okazało się, że tu procedura jest najprostsza, wystarczyło wysłać maila. Co więcej, pismo z ministerstwa tak postawiło sąd do pionu, że następnym razem postanowiłem ominąć panienki, przewodniczącego wydziału i prezesa sądu (nigdzie nie było powiedziane, że tę drogę trzeba wyczerpać) i skargę słać od razu do ministerstwa. I to był strzał w dziesiątkę. Teraz mam przygotowany wzorek króciutkiego maila („niniejszym składam skargę w związku z brakiem płatności za tłumaczenie”), w którym zmieniam tylko nazwę sądu i sygnaturę akt, i kiedy nie ma kasy w ciągu trzech miesięcy, wciskam „wyślij”. W ministerstwie siedzi człowieczek, który mojego maila załącza do pisma do sądu z żądaniem „ustosunkowania się do podniesionych zarzutów i udzielenia skarżącemu stosownych wyjaśnień”. Wiem, bo dostaję kopię tego pisma, na papierze, więc podejrzewam, że państwo elektroniczne skończyło się na etapie obywatel-ministerstwo i mój mail jest drukowany. Sąd reaguje i natychmiast płaci. Potem jednak musi „ustosunkować się do zarzutów i udzielić stosownych wyjaśnień”. Akta wędrują więc do przewodniczącego wydziału czy kogo tam, kto nadzoruje tego sędziego, który nie miał czasu zająć się moją płatnością. Teraz będzie musiał znaleźć dodatkowy czas na udzielanie wyjaśnień. To znaczy na ich wymyślanie. Prawdziwym powodem, dla którego sąd nie płaci, jest przekonanie, że to nic pilnego, ale oczywiście tego napisać nie można.
Pismo wyjaśniające zaczyna się zawsze od „uprzejmego poinformowania” mnie, że tego a tego dnia dostałem płatność. Sąd informuje mnie (uprzejmie) o czymś, o czym doskonale wiem, jak rozumiem, w celu osłabienia zarzutu („no i o co te pretensje, może się trochę spóźniliśmy, ale już zapłacone”). Potem przedstawia „stosowne wyjaśnienia”. A to jest nawał spraw, a to pracownik sekretariatu nie dopełnił swoich obowiązków, a to sędzia był na urlopie. Mimo nawału spraw w sądzie mają np. czas, żeby przygotować i wysłać monit, że jeszcze nie dostali tłumaczenia (nadanego w dniu upływu terminu na poczcie, co zgodnie z przepisami jest równoznaczne ze złożeniem w sądzie), oficjalny monit, opieczętowane pismo nadane za potwierdzeniem odbioru, bo przecież głupio byłoby zadzwonić albo wysłać maila, czyli poświęcić minutę na ustalenie, że tłumaczenie jest w drodze. Wydawałoby się, że wobec pracowników niedopełniających swoich obowiązków wyciąga się konsekwencje służbowe, ale kiedy indagowałem w tej kwestii, okazało się, że nie w przypadku takich drobnostek, gdy skutkiem niedopełnienia jest, że tłumacz nie dostał należnych mu pieniędzy. Sędziowie natomiast bywają na urlopach tak często, że nauczyciele niech się schowają.
Niektóre sądy opatrują wyjaśnienie deklaracją, że przewodniczącemu wydziału zwrócono uwagę, że ma usprawnić procedury płatności, bo to rzeczywiście niedopuszczalne, by tłumacze tak długo czekali na honoraria. Przy następnym spóźnieniu tłumacz dowiaduje się, że przewodniczącemu wydziału zwrócono uwagę, że ma usprawnić itd. Ot, taka zabawa w durnia.
Czasami w sądzie wykazują się kreatywnością i wymyślają coś spoza standardowego zestawu. I tak raz dowiedziałem się, że powodem zwłoki było to, że dokumenty wymagały przełożenia na jeszcze inny język i akta przesłano do drugiego tłumacza, przez co sąd „nie miał do nich dostępu”. Inteligent, który wykoncypował to wyjaśnienie, nie pomyślał, że tłumacz przecież doskonale wie, że zlecenie przekładu nigdy nie wiąże się z przesłaniem pełnych akt, a jedynie tych dokumentów, które wymagają przełożenia, czyli kłamstwo było skierowane do złego adresata. Ponieważ ministerstwo każe sobie przesyłać kopię wyjaśnień, czekałem na reakcję stamtąd na to jawnie nieprawdziwe wyjaśnienie. Nie doczekałem się. Pomyślałem sobie, że może człowieczek w ministerstwie nie wie, że do tłumaczenia nie wysyła się całych akt. Napisałem mu to. Człowieczek zareagował tak, jakbym składał skargę na brak płatności. Zażądał od sądu, żeby się ustosunkował i udzielił skarżącemu stosownych wyjaśnień, których kopię ma przesłać do ministerstwa. Dotąd naiwnie myślałem, że ta kopia ma służyć merytorycznej kontroli, ale najwyraźniej służy do tego, by ją wpiąć do akt i mieć podkładkę, że sprawa została załatwiona. I człowieczka w ministerstwie treść wyjaśnień kompletnie nie obchodzi. Jak sąd napisze, że nie zapłacił, bo sędziego porwali Marsjanie i przeprowadzali na nim eksperymenty, co trochę czasu im zajęło, to człowieczek w ministerstwie przyjmie to za dobrą monetę. A jeśli jakiś tłumacz, wykazujący się pokładami naiwności, ośmieli się wskazać, że Marsjan nie ma, a w każdym razie żadnych naukowych dowodów na ich istnienie, to człowieczek poprosi sąd o ustosunkowanie się i udzielenie stosownych wyjaśnień z kopią dla ministerstwa. A sąd na przykład napisze, że już stosownych wyjaśnień udzielił w piśmie z dnia takiego a takiego i nie ma nic więcej do dodania. Albo że się pomylił, bo wcale nie chodziło o Marsjan, tylko o niezidentyfikowanych kosmitów. Ot, taka zabawa w durnia.
Skargi do ministerstwa ślę na adres skargi@ms.gov.pl. I zachęcam do korzystania z tej możliwości. Płatność jest wtedy dosłownie od ręki (albo postanowienie, jeśli go jeszcze nie było), a duża liczba skarg przysporzyłaby sądom tyle roboty, że w końcu decydenci doszliby do wniosku, iż ekonomiczniej będzie tak się zorganizować, żeby tłumaczom nie zalegać z honorariami.
Pana patent jest po prostu... genialny! Mam szczerą nadzieję, że skorzysta z niego jak najwięcej osób. Może ministerstwo zorientuje się, jak poważny jest to problem. Brawo!
OdpowiedzUsuńJa też mam taką nadzieję. W mailu trzeba podać swój adres zamieszkania i wtedy traktują to jak oficjalne pismo.
OdpowiedzUsuńWłaśnie przez takie tańce, jakie Pan opisał, nie zdałam i nie mam zamiaru zdawać egzaminu na tłumacza przysięgłego mimo nieustających i niesłabnących nacisków znajomych sędziów. Obawiam się bowiem, że koleżeństwo ze szkolnej ławy nie będzie żadnym argumentem przy trwającym miesiące użeraniu się o złotych polskich sto dwadzieścia siedem i dwadzieścia jeden groszy należne tytułem tłumaczenia. Aha, koledzy sędziowie też przysięgają, że opóźnień płatności dla tłumaczy absolutnie nie ma. Były, ale się zmyły.
OdpowiedzUsuńJa miewam te same problemy, ale kiedy już tracę cierpliwość, tj. po 2 miesiącach, wysyłam faks ze skargą do Sądu i płatność jest potem dość szybko regulowana. Nigdy nie czekam 3 miesięcy - to stanowczo za długo. Sądy nie zasługują, żeby je tak rozpieszczać.
OdpowiedzUsuńPatent jest genialny i już go zaczynam rozpowszechniać. Nie rozumiem tylko tych 3 miesięcy...? Na rachunku zwykle oznaczam termin 14-dniowy, czekam jeszcze powiedzmy ze 3 dni (bezwładność banków) i już - żadne 3 miesiące, na litość...
OdpowiedzUsuńSzanowni bracia i siostry TP, znajomość prawa nas obowiązuje. :) Zaś KC mówi wyraźnie:
"art. 476
Dłużnik dopuszcza się zwłoki, gdy nie spełnia świadczenia w terminie, a jeżeli termin nie jest oznaczony, gdy nie spełnia świadczenia niezwłocznie po wezwaniu przez wierzyciela. Nie dotyczy to wypadku, gdy opóźnienie w spełnieniu świadczenia jest następstwem okoliczności, za które dłużnik odpowiedzialności nie ponosi."
Termin jest oznaczony na rachunku/FVT, zwykle 14-dniowy w moim przypadku. Czy Wasi dostawcy energii / internetu itd. czekają 3 miesiące, żeby Wam się łaskawie przypomniało, że termin minął??? No bez jaj...
Rachunek przysięgłego dla sądu jest jedynie podaniem o zapłatę, więc termin płatności może na nim pełnić wyłącznie rolę ozdobnego szlaczka. Obowiązek zapłaty powstaje dopiero w momencie wydania prawomocnego postanowienia. A skoro sąd łaskawie uznał, że nam zapłaci, to również od jego łaskawości zależy, kiedy to zrobi. Jak Pan/i uważa inaczej, to proszę na podstawie tego przepisu, na który Pan/i się powołuje, wydębić odsetki za przeterminowaną płatność.
UsuńPanie Pawle,
Usuńpytanie laika: skąd więc biorą się te trzy miesiące? czy w tym czasie sąd musi wydać prawomocne postanowienie? przepraszam,jeśli odpowiedz jest oczywista/ Karolina Marta
Nie, sąd nie ma żadnego terminu. Taką wartość sobie po prostu przyjąłem, bo z moich obserwacji wynika, że przez trzy miesiące – uwzględniając nawał spraw, obstrukcję stron czy wolny obieg dokumentów – sąd jest w stanie spokojnie zrealizować płatność i dłuższe terminy są już tylko rezultatem lekceważenia tłumaczy przez sędziów albo pracowników administracji. Z kolei w krótszym czasie sąd rzeczywiście może się nie wyrobić, więc składanie skarg nie ma sensu.
UsuńAle staram się ten okres niuansować. Jeśli nie ma postanowienia przez dwa miesiące, to ślę skargę, a jeśli postanowienie jest, to od niego liczę nowe dwa miesiące, jeśli nie mieszczą się w tych trzech od daty tłumaczenia.
Dziękuję za rozwianie moich wątpliwości! Pozdrawiam serdecznie, Karolina Marta
UsuńJa najdłużej czekałam ... 2 lata. Poinformowano mnie, że najpierw prowadzona sprawa musi się zakończyć...
OdpowiedzUsuńGratuluję bardzo dobrego pomysłu. Przysięgłym co prawd nie jestem, ale przekażę linka zaprzysiężonym kolegom po fachu niech stosują. Każdy, nawet najdrobniejszy, przejaw walki z biurokracją należy rozpowszechniać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
O ile ja się orientuję, Kodeks cywilny nie ma zastosowania do relacji tłumacz-sąd (prokuratura/policja), gdyż TP jest powoływany na podstawie ustawy. Nie świadczy usług, ale wykonuje czynności. Nie jest stosunek cywilny, więc podawanie terminu nie żadnego sensu. Odsetki też nie przysługują, bo ten akurat temat reguluje KC.
OdpowiedzUsuńPawle, jesteś od miesiąca moim idolem windykacyjnym, moje ściganie sądów od momentu wprowadzenia w życie Twoich wskazówek uprościło się znacznie, w 4 przypadkach po 2 tygodniach pieniądze pojawiły się na moim koncie. 5.przypadek i najwyższy kwotowo jeszcze nie zakończył się pozytywnym finałem, ale mam wreszcie, po tygodniu od interwencji Min.Sprawiedliwości, postanowienie sądu, po 5 miesiącach oczekiwania od momentu oddania tłumaczenia. Rozpowszechniam dalej, a gdyby nie ból, związany z brakiem wynagrodzenia, byłaby to tylko radość z rozkoszowania się świetnie napisanym tekstem.
OdpowiedzUsuńI ja spróbuję tego sposobu, bo Sąd Rejonowy dla W-wy Mokotowa zamówił u mnie tłumaczenie za 5600, które oddałam w czerwcu 2014 wraz z rachunkiem. Sąd postanowił wielkodusznie zapłacić mi ok 45% tej kwoty, strony tłumaczenia pisemnego przeliczając na godziny!!! i zatwierdził tę kwotę. Odwołałam się. Sąd uznał, że nie tak się odwołałam, wskazał braki formalne. Odwołałam się ponownie. I znów znalazł braki, nie w terminie, nie tak się odwołałam, etc. Sprawa trafiła do Sądu Okręgowego w Warszawie. Dziś dowiedziałam się tel, że zażalenie zostało oddalone. Uzasadnienia nie ma, postanowienie jest wydane m-c temu, ale jakoś zapomnieli je do mnie wysłać. Odwołania już nie ma 'i tyle', jak powiedziała pani w słuchawce. Siedzę i wyję, bo okradł mnie sąd. Decyzję podtrzymał sąd okręgowy.
OdpowiedzUsuńW sprawie, w której tłumaczyłam pisemnie, duży bank odstąpił od ścigania powoda, nie wpłacił zaliczki na postępowanie. W kasie sądu pieniędzy zero, sędzia czy sekretarz bezmyślnie zamawia tłumaczenie, a żeby nie dostać po tyłku za niegospodarność, okrada tłumacza.
W sprawie z podmiotem prywatnym pomogłaby prokuratura, bo to duże wyłudzenie. A tak, mogę sobie popłakać, odwołać się nie ma do kogo. Łzami dzieci nie nakarmię ani nie obuję.
Genialne !!! na jakiego maila to się śle?
OdpowiedzUsuń