Zakupiłem sobie w kiosku kryminał autorstwa M. C. Beaton pt. „Hamish Macbeth i śmierć scenarzysty” (tak nudny, że nawet chęć dowiedzenia się, kto zabił, nie skłoniła mnie do przeczytania całości) i zafrapowała mnie informacja na stronie redakcyjnej, z której wynikało, że tłumaczka, Joanna Żywina, pracowała nie na zlecenie wydawnictwa, tylko biura tłumaczeń. Dotąd żyłem w przekonaniu, że literatura jest tą dziedziną tłumaczeń, która wybroniła się przed obecnością niewykonującego żadnej pracy pośrednika. Do mnie zgłaszały się tylko wydawnictwa i trudno mi było sobie wyobrazić, że z tych nędznych stawek, jakie oferują, można wykroić jeszcze prowizję dla pasożyta. Chyba że to rozwiązanie dla stachanowców, którzy zwiększyli swoje tempo z dwunastu do osiemnastu arkuszy miesięcznie (pozostając nadal w przekonaniu, że to, czym się zajmują, jest przekładaniem literatury), by wyjść na swoje, bo że można się cenić, nie mieści im się w głowie.
Zaciekawiony, poszukałem w sieci, czy jakieś biuro oferuje tłumaczenia literatury szwedzkiej, a co za tym idzie, czy potencjalnie mogę od takowego dostać propozycję przełożenia książki. I znalazłem. Profesjonalistów pierwszej wody.
Tłumaczenia literackie to specyficzne tłumaczenia wymagające od tłumacza (…) umiejętności poetyckich przekładów (…)
Bo w każdej powieści znajdzie się jakiś wiersz?
Tłumaczenia literackie to nie tylko literatura piękna ale także popularno - naukowa, przewodniki, informatory biznesowe i inne mniejsze publikacje.
Akcja informatorów biznesowych zwykle trzyma czytelnika w napięciu do ostatniej strony.
Naszą główną specjalnością jest tłumaczenie nie tylko literatury pięknej, ale również tekstów mniej literackich takich jak przewodniki (…)
Aha. Czyli jednak przewodniki nie są całkiem literackie.
(…) tłumaczenie wszelkiego rodzaju pism i artykułów, które będą publikowane w prasie lub telewizji.
Znaczy się w telegazecie?
Każde tłumaczenie literackie na język angielski wykonywane jest przez native speakera a więc tłumacza na stałe zamieszkującego dany obszar językowy.
Jak się Jaś Kowalski przeprowadzi na dany obszar językowy, to będzie native.
Myślałem, że to cały wstęp, i pod nagłówkiem „Wybierz tłumacza z listy poniżej” kliknąłem na Tłumacz literacki języka szwedzkiego, przekonany, że dwójka w nawiasie oznacza liczbę tłumaczy współpracujących z tym wspaniałym biurem i poznam ich nazwiska. Ale natrafiłem na dalsze ogólne wywody:
Tłumaczenie literackie to tłumaczenie utworów literackich (powieści, opowiadań, powieści, nowel, sztuk teatralnych, wierszy, beletrystyki, itp.), literatury pięknej, poradników, książek kucharskich (…)
Powieść i powieść to dwie różne rzeczy, przy czym obie nie są beletrystyką, utwory literackie to literatura brzydka, nie piękna, a okoliczność, że żadna książka kucharska nie dostała jeszcze Nobla, zakrawa na skandal.
Poezja jest często uznawana za najtrudniejszy do tłumaczenia typ tekstu ze względu na trudność w interpretowaniu zarówno formy jak i treści w języku docelowym (szwedzkim). Tłumacz literacki musi przede wszystkim posiadać dobry warsztat w języku ojczystym (polskim).
W przeciwieństwie do biura Proximuss, które nie musi posiadać dobrego warsztatu w języku polskim. Kiedy tłumacz z warsztatem w języku polskim bierze się za przekład wiersza na język docelowy (szwedzki), forma z treścią spadają mu z nieba i potem biedak męczy się z interpretacją.
W trakcie pracy, nasze biuro stosuje autorski program zarządzania tłumaczeniem literackim polegający na podwójnym tłumaczeniu tekstu.
Naprawdę nie wiem, co sobie myślałem, przekładając książki bez autorskiego programu zarządzania tłumaczeniem literackim.
Oznacza to, że kiedy tłumaczy [kto? – przyp. mój] dany tekst przeznaczony do publikacji z języka polskiego na język szwedzki w pierwszym etapie tłumaczenie wykonuje polski tłumacz, najlepiej znający kontekst pierwotny. W drugim etapie tłumaczenie wykonuje native speaker języka szwedzkiego - tj. tłumacz najlepiej znający kontekst docelowy.
Ten tłumacz od kontekstu docelowego wykonuje własne tłumaczenie z pomocą pierwszego czy redaguje to pierwsze? Jeśli wykonuje własne, czy nie prościej byłoby, żeby tłumaczył od początku, konsultując się ze znawcą kontekstu pierwotnego? A jeśli redaguje, to gdzie tu tłumaczenie? Dobrze, że ci państwo nie prowadzą szpitala, strach pomyśleć, jak mogliby usprawnić operacje.
Jeżeli w dalszym ciągu jesteście zainteresowani zleceniem profesjonalnego przekładu na język szwedzki (lub z języka szwedzkiego na język polski) (…)
Już nie jesteśmy.
Okazało się jednak, że nie miałem racji, zakładając, że biuro tłumaczeń musi wykroić swoją prowizję z niskiej wydawniczej stawki. Proximuss za powyższe profesjonalne tłumaczenie literackie woła od 70 do 150 zł za stronę 1600 znaków, co daje od 1750 do 3750 zł za arkusz. Przypomnę, że koledzy stachanowcy uznają stawkę 500 zł od arkusza za bardzo przyzwoitą.
"Powieść i powieść to dwie różne rzeczy, przy czym obie nie są beletrystyką,"
OdpowiedzUsuńPowinno być "przy czym żadna z nich", w polszczyźnie jest coś takiego, jak podwójne przeczenie.
/Abc
Szanowny Panie Pawle,
OdpowiedzUsuńwywołany do tablicy odpowiadam. W całej historii działalności naszego biura tłumaczeń wykonaliśmy 11 tłumaczeń literackich z lub na język szwedzki, w 80% były to krótkie wiersze szwedzkich autorów przekładane na język polski (według mojej najlepszej wiedzy w celach prywatnych), w 10% zbiór wierszy polskiego autora, który chciał je wydać w Szwecji i tłumaczył je w naszym biurze, aby przedstawić swój materiał szwedzkiemu wydawnictwu i 10% to zlecenia inne. Klienci sami od siebie wybierają kontakt z "pasożytem", gdyż wychodzą z założenia, że "pasożyt" prawdopodobnie ma większe doświadczenie od nich w kontaktach z nierzetelnymi tłumaczami oraz dokona, we własnym zakresie, weryfikacji tłumaczenia (czy to przez drugiego tłumacza czy przez native speakera) a także zajmie się dodatkowo częścią formalno - księgowo - prawną danego projektu (na które Klient nie ma ochoty, czasu lub wiedzy). Wydawnictwa bardzo rzadko są naszymi Klientami - to w zasadzie podmioty konkurujące z biurami tłumaczeń, jednak o wiele skuteczniej psujące rynek tłumaczeń (w kontekście stawek oczywiście). Zdarza się to w zasadzie tylko w przypadku rzadkich języków aczkolwiek dla odmiany, kilka dni temu na rynek wszedł zbiór wierszy tłumaczonych przez nasze biuro na język angielski (http://www.tlumacz.com.pl/images/okladka.jpg) - Klient najwidoczniej wolał zapłacić więcej biuru, które w ramach zlecenia, po otrzymaniu tłumaczenia od polskiego tłumacza (Pani Dorota Zegarowska), prześlę tekst do sprawdzenia native speakerowi z USA. Nadto, weźmie na siebie odpowiedzialność za poprawność przekładu. Może Pan jednak sam spytać autorki co zdecydowało o wyborze biura tłumaczeń - kontakt do niej podany w powyższym linku. Co więcej, w przedostatnim projekcie podpisaliśmy umowę gwarancyjną dotyczącą jakości przekładu na kwotę 150.000 EUR, tzn. gdyby w tekście końcowym znalazł się jakikolwiek błąd to nasze biuro musiałoby wypłacić autorowi wspomnianą kwotę. Takich zabezpieczeń tłumacze czy wydawnictwa nie udzielają. Pisze Pan, że wydawnictwa oferują nedzne stawki. I tutaj widzę wspólny front. Osobiście uważam, że to wydawnictwa zepsuły rynek tłumaczeń literackich i to raczej tam szukałbym wrogów naszej branży, a nie w biurach tłumaczeń (z pewnymi wyjątkami). Jeśli zaś chodzi o opisy na naszej stronie to nakazałem je rzetelnie sprawdzić i poprawić oraz dodać lepszy opis tłumaczeń literackich tak, aby nie budziły wątpliwości - notabene według mojej najlepszej wiedzy część tekstów została zaczerpnięta przez webmastera ze strony internetowej jednego tłumacza literackiego języka angielskiego (za jego zgodą).
Wspomina Pan o autorskim programie.
Już wyjaśniam. Autorski odnosi się do procedury (napisanej dla Klienta) a nie do autora (np. książki). Klient, pragnący dokonać przekładu np. na język szwedzki ma 3 warianty do wyboru - tłumacz polski (ten, który wykonuje tłumaczenia na język szwedzki), tłumacz polski + native speaker języka szwedzkiego nie znający języka polskiego (tryb rekomendowany, jednak niestety najdroższy dla Klienta) oraz tylko native speaker języka szwedzkiego znający język polski (akurat w przypadku języka szwedzkiego nie znam osobiście takiej osoby).
Dziwi Pana również wysoka cena. Powiem uczciwie, gdybym zadzwonił do tłumacza i przedstawił się jako Wydawnictwo w większości przypadków otrzymam inną cenę niż dla biura tłumaczeń. Niestety, koledzy tłumacze literaccy są też troche sami sobie winni tym niskim stawkom, jakie oferują Wydawnictwa, gdyż to oni tak naprawdę rozpieścili te Wydawnictwa w pogoni za "tytułem" czy sławą. Proszę sobie wyobrazić, że ten sam tłumacz literacki podaje Wydawnictwu stawkę (w przeliczeniu na strony) 17, 50 groszy, a biuru tłumaczeń 25 - 30 zł. Drugi aspekt to czas i dokładność. Przyjmując tłumaczenie literackie musimy w cenie ująć również weryfikację tego tłumaczenia przez drugiego tłumacza (i nie zawsze jest to 50%, czasami nawet więcej) lub native speakera języka szwedzkiego (oczywiście po szwedzkich o wiele wyższych stawkach).
Dzękuję panie Marcinie :) Mnie się pięknie z Państwa biurem współpracowało. Co do tomiku autorów wspomnianych w wyżej wymienionym linku, tłumaczyło mi się go z wyjątkową przyjemnością :) Pozdrawiam, Dorota Zegarowska
UsuńZ tego co wiem, Wydawnictwa dokonują oczywiście redakcji we własnym zakresie (koszt ten już przechodzi na wydawnictwo), jednak weryfikacji wykonanej przez drugiego tłumacza słowo po słowie raczej nie organizują. My niestety musimy, gdyż nie wyobrażam sobie wydać tłumaczenia literackiego Klientowi (lub nawet takiego, które spełnia tylko częściowo znamiona tej definicji) bez weryfikacji całości przez drugiego tłumacza (jednak w większości przypadków przez native speakera języka szwedzkiego). Zatem, jeśli policzymy cenę tłumacza + cenę weryfikatora plus nasze "pasożytnicze" 20% marży otrzymamy cenę podaną na stronie.
OdpowiedzUsuńReasumując, już wiele lat temu pisałem na forach tłumaczy, że brakuje w naszej branży definicji tłumaczenia "wyszlifowanego" do perfekcji, gotowego do publikacji dla szerokiej publiczności, wymagającego bardzo dobrego warsztatu językowego i współpracy native speakera języka wyjściowego i docelowego. Niestety, błędnie, część takich tłumaczeń kwalifikowanych jest przez Klientów (i potem przeszło to na nas) jako tłumaczenia literackie i dlatego w pełni rozumiem Pana oraz to, że mógł Pan źle odczytać intencję oferty umieszczonej na naszej stronie. To tak samo jak z tłumaczeniami "przysięgłymi" (poświadczonymi, uwierzytelnionymi), które nie istnieją (bo nic nie przysięgają), a jednak istnieją nie tylko w mowie potocznej ale i oficjalnych pismam z Ministerstwa Sprawiedliwości (sic!). Dlatego wewnętrznie w naszym biurze określamy takie tłumaczenia jako "emisyjne" a nie literackie - jednak strona internetowa to raczej element przeznaczony dla Klienta i napisany bardziej językiem jakiego używa Klient czyli osoba w większości przypadków używająca pojęcia "tłumaczenie przysięgłe" na uwierzytelnione i "tłumaczenie literackie" na nasze tłumaczenie "emisyjne".
Na koniec, wielka prośba do Pana, proszę w taki ordynarny sposób nie wypowiadać się o biurach tłumaczeń jako "pasożytach" czy "nierobach", gdyż biura tłumaczeń są naprawdę różne, a ja osobiście poczułem się tym stwierdzeniem urażony. 75% mojej pracy zawodowej, jako właściciela wspomnianego biura, to osobiste wykonywanie tłumaczeń pisemnych lub ustnych, większość naszych stałych tłumaczy współpracuje tylko z naszym biurem, co bardziej zbliża nas do definicji "spółdzielni" niż biura tłumaczeń i nigdy nie działałem ani nie czułem sie jak pasożyt. Zapewniam też, że żaden z tłumaczy współpracujących z naszym biurem nie ma poczucia bycia wykorzystywanym w jakikolwiek sposób. Co więcej, wielokrotnie spotkałem się ze stwierdzeniami tłumaczy, że nasze biuro jest ich ulubionym biurem w którym tłumacza traktuje się z największym szacunkiem jako jego najważniejszy element działalności.
Na koniec, pozwalam sobie zapisać kontakt do Pana, który również przekazałem koordynatorowi języków skandynawskich w naszym biurze. Mam nadzieję, że przy kolejnym tłumaczeniu literackim z języka szwedzkiego będziemy mieć możliwość przekonania Pana osobiście, że biura tłumaczeń nie takie straszne... i płacą zdecydowanie lepiej niż wydawnictwa.
Z poważaniem
Marcin Marczewski
e-mail: marcin@tlumacz.com.pl
PS. Jeśli w mojej odpowiedzi pojawią się jakiekolwiek błędy lub niedoskonałości językowe to serdeczna prośba o wyrozumiałość - piszę do Pana na telefonie komórkowym, w pośpiechu i na raty.
Szanowny Panie Marcinie,
Usuńdziękuję za wyjaśnienie, że za bzdurne opisy na stronie Pańskiego biura odpowiedzialność ponosi tłumacz literacki języka angielskiego (współpracujący z Państwem?), z którego strony je (za jego zgodą) skopiowaliście. Bezmyślne kopiowanie bzdur w przeciwieństwie do bezmyślnego ich wypisywania rzeczywiście nie świadczy już o braku profesjonalizmu.
Dziękuję za sprostowanie, że „autorski” znaczy co innego, niż nie napisałem, że znaczy. Krytykowałem bombastyczne sformułowanie, a cały ten Pański program to nadęty balon, z którego po nakłuciu wydobywa się niezbyt świeże powietrze. Wciska Pan klientom jakieś podwójne czy nawet potrójne tłumaczenie, za które muszą płacić ekstra, podczas gdy przy tym podwójnym jedno jest niepotrzebne, a przy potrójnym trzecie nie jest żadnym tłumaczeniem, tylko kolejną redakcją. Za redakcję i kolacjonowanie, które powinny być integralną częścią usługi tłumaczenia literackiego, bierze Pan słone dopłaty, bo nazywa Pan to dodatkowym tłumaczeniem i weryfikacją.
Dziękuję za przyjęcie mnie w szeregi Pana współpracowników bez pytania mnie o zdanie (pełen profesjonalizm) i uprzejmie proszę o skreślenie mnie z tej listy, nie chcę być „elementem Pana działalności”, nawet tym najważniejszym, czułbym się mocno nieswojo, wiedząc, że twórca, dla którego wykonuję przekład, zdrowo przepłaca, bo nabrał się na Pański autorski program wyciągania kasy od naiwnych.
Najtańsze tłumaczenie literackie kosztuje u Pana 70 zł za stronę 1600 znaków (z opisu wynika, że bez różnicy, czy na szwedzki, czy na polski). Podaje Pan, że tłumacze (polscy, jak rozumiem) żądają maksymalnie 30 zł za stronę. Ponieważ ta najtańsza wersja nie obejmuje redakcji, nie ma dodatkowych kosztów, czyli prowizja biura wynosi 40 zł. Może ja się nie znam na matematyce, ale dla mnie to jest dużo więcej niż 20%. Teraz tłumaczenie na szwedzki. Zwraca Pan uwagę, że szwedzkie stawki są o wiele wyższe niż polskie. Zgadza się. Szkopuł w tym, że są one wyższe niż Pańskie ceny. Najniższe szwedzkie stawki za tłumaczenie literackie wynosiły do niedawna 90 koron za tysiąc znaków ze spacjami (obecnie wzrosły do 92,99 korony). To daje 144 koron za stronę 1600 znaków, czyli po obecnym kursie 68 zł. A to jest kwota netto, bo do tego dochodzą składki i 12-procentowy dodatek urlopowy (tak, Szwedzi mając coś takiego). Komu zleca Pan tłumaczenia, skoro najniższa stawka, za jaką zawodowi tłumacze podejmują się przekładu, jest wyższa od ceny tłumaczenia w Pańskim biurze?
Poczuł się Pan urażony, że uważam właścicieli biur tłumaczeń za pasożytów. Wyjaśnia Pan, że 75% Pana pracy jako właściciela biura to tłumaczenia indywidualne. Jak na tłumacza ma Pan zadziwiające kłopoty z przypisywaniem desygnatom ich właściwych określeń. Skoro tłumaczy Pan indywidualnie, to w tym momencie nie pracuje Pan jako właściciel biura. Jeśli będzie miał Pan firmę transportową, to w momencie kiedy nie będzie Pan organizował transportów, tylko tłumaczył, nie będzie Pan tłumaczył jako właściciel firmy transportowej, tylko jako indywidualny tłumacz.
UsuńPrzyjmijmy, że z radością przyjąłem wpisanie mnie na listę Pańskich tłumaczy, zgłosił się do Pana pisarz, który chce przełożyć swoją książkę, i Pan podzlecił mi jej tłumaczenie. Jaką pracę Pan wykonał? Żadnej. W żaden sposób nie zweryfikował Pan moich umiejętności, nie sprawdził, czy jestem rzetelny, pisarz mógł natrafić na mnie w Internecie tak samo jak Pan i zgłosić się do mnie bezpośrednio. Nie miałby do mnie dalej niż do Pańskiego biura, więc drogi by mu Pan też nie oszczędził. Twierdzi Pan, że biuro robi weryfikację tłumaczenia. Byłaby to wartość dodana i praca wykonana przez biuro, gdyby mieściła się w cenie tłumaczenia. Ale że trzeba za nią dodatkowo płacić, jest to odrębna usługa. Też mogę klientowi zaoferować przekład z redakcją i kolacjonowaniem i Pańskie biuro nie jest mi ani klientowi do niczego potrzebne. Jedyna „praca” jaką biuro w tym przypadku by wykonało, to wtrynienie się między wódkę a zakąskę i wzięcie prowizji za podwędzenie zlecenia.
UsuńSzanowny Panie Pawle,
to nie tak, że za "bzdurne" wpisy bierze odpowiedzialność tłumacz. To na ogół zadanie webmastera i ewentualnie przyjmującego projekt od firmy wykonującej stronę internetową. Kiedy Klient zwraca się z prośbą o tłumaczenie literackie zawsze dostaje te 3 warianty do wyboru. Naprawdę nie widzę w tym nic złego ani niestosownego - bo to w zasadzie posegregowane 3 zbiory zapytań od Klientów na przestrzeni 15 lat.
"Najtańsze tłumaczenie literackie kosztuje u Pana 70 zł za stronę 1600 znaków..."
Przepraszam, że przerwę.... proszę łaskawie doczytać, że cennik ma charakter ogólno - orientacyjno - informacyjny i nie dokonywać obliczeń na podstawie nieistniejących danych.
"Skoro tłumaczy Pan indywidualnie, to w tym momencie nie pracuje Pan jako właściciel biura."
Oczywiście, ale dla Klienta jestem w tym momencie 100% wykonawcą usługi jako biuro tłumaczeń, które na nikim w tym momencie nie "pasożytuje" - wystawiam fakturę również jako firma (a dokładnie: osoba fizyczna wykonująca działalność gospodarczą).
Pan zasugerował, że dochody biura to pasożytnictwo a ja tylko grzecznie i spokojnie wyjaśniłem Panu, że tak nie jest zawsze, a przynajmniej nie zawsze musi tak być.
"Przyjmijmy, że z radością przyjąłem wpisanie mnie na listę Pańskich tłumaczy, zgłosił się do Pana pisarz, który chce przełożyć swoją książkę, i Pan podzlecił mi jej tłumaczenie. Jaką pracę Pan wykonał? Żadnej."
Przede wszystkim, aby dokładnie odpowiedzieć musiałbym jeszcze Pana zapytać, czy prowadzi Pan działalność gospodarczą i posiada polisę zawodową, zaś jeśli chodzi o to, czym zajmuje się biuro tłumaczeń oprócz, jak to Pan był łaskaw ująć, "wtryniania się między wódkę a zakąskę i wzięcie prowizji za podwędzenie zlecenia" to odpowiem tak:
- biuro tłumaczeń przyjmuje na siebie ryzyko związane z brakiem zapłaty przez Klienta (2-5% zleceń), tłumacz nie martwi się czy Klient zapłaci i czy zrobi to w terminie, nie wykonuje żadnej pracy księgowej, dostaje wynagrodzenie łączne za cały miesiąc pracy, nie zajmuje się rozliczeniami, dostaje na koniec miesiąca listę wszystkich zleceń, biuro wystawia Umowę, odprowadza za tłumacza podatek i zaliczkę na podatek, posiada polisę ubezpieczeniową (wymaganą przez wielu poważniejszych Klientów) i za którą rocznie słono płaci, przejmuje odpowiedzialność cywilną za błędny przekład, odpowiada finansowo, podpisuje zobowiązania dotyczące kar umownych na kwoty np. 150.000 EUR na które musi posiadać albo zapezpieczenie finansowe lub gwarancje bankową, za którą płaci tym złodziejskim bajońskie sumy, dokonuje dodatkowych weryfikacji tłumaczeń, pilnuje terminów, zarządza projektami, które wymagają zaangażowania wielu tłumaczy
Proszę Pana, jak ja bym bardzo chciał, żeby to tak wszystko było piękne i proste jak Pan sugeruje. Naprawdę! Proszę mi wierzyć, takich zleceń w których rzeczywiście nakład pracy jest minimalny, bo np. tłumacz jest "pewniakiem", to jest może jakieś 5-10%. W tym miejscu serdecznie zapraszam Pana do nas na jeden dowolnie wybrany przez Pana dzień roboczy. Obiecuję dobrą kawę, posiedzi Pan sobie i zobaczy jaki u nas jest sajgon i ile pracy dodatkowej wykonuje biuro tłumaczeń. Jestem przekonany, że szybko zmieniłby Pan swoje zdanie na ten temat.
"Też mogę klientowi zaoferować przekład z redakcją i kolacjonowaniem i Pańskie biuro nie jest mi ani klientowi do niczego potrzebne.
UsuńOczywiście, bo wówczas to Pan będzie pełnił rolę biura tłumaczeń (tego "pasożytniczego pośrednika") pomiędzy autorem, a zatrudnionym przez Pana redaktorem / weryfikatorem / korektorem. Może Pan to oczywiście zrobić charytatywnie (w ramach tego, że Klient zlecił Panu tłumaczenie) ale działalność charytatywna to inna forma działalności...
"Jedyna „praca” jaką biuro w tym przypadku by wykonało, to wtrynienie się między wódkę a zakąskę i wzięcie prowizji za podwędzenie zlecenia."
Czyli to samo co Pan zrobiłby oferując Klientowi dodatkową usługę w postaci kolacjonowania, lub / i edycji lub / i weryfikacji lub / i dowolnej usługi dodatkowej.
Serdecznie pozdrawiam.
Marcin Marczewski
www.marcinmarczewski.org
PP: Skoro tłumaczy Pan indywidualnie, to w tym momencie nie pracuje Pan jako właściciel biura.
UsuńMM: Oczywiście, ale dla Klienta jestem w tym momencie 100% wykonawcą usługi jako biuro tłumaczeń, które na nikim w tym momencie nie "pasożytuje"
Dla klienta może Pan być wykonawcą nawet jako Kaczor Donald albo Myszka Miki, liczy się rzeczywista relacja między stronami transakcji, a nie to, jaki szyld Pan sobie powiesi. Relacje „klient - M. Marczewski (indywidualny tłumacz)” i „klient - M. Marczewski (biuro tłumaczeń) - inny tłumacz” są odmiennego charakteru, nawet jeśli w tym pierwszym przypadku wystawia Pan klientowi fakturę jako biuro tłumaczeń. I biuro rzeczywiście w tym momencie nie pasożytuje, ale nie dlatego, że to jest szlachetniejsza część jego działalności, tylko dlatego, że w ogóle w tej transakcji nie bierze udziału.
proszę łaskawie doczytać, że cennik ma charakter ogólno - orientacyjno - informacyjny i nie dokonywać obliczeń na podstawie nieistniejących danych.
Szkoda, że tych istniejących nie zechciał Pan już podać. Nieopatrznie ujawnił Pan informacje, pozwalające wyliczyć, jaka jest rzeczywista wysokość Pańskiej marży (jakby ktoś uwierzył w bajędy o 20%), a teraz ma czytelników mojego bloga za idiotów, którym da się wmówić, że na stronie widnieją zawyżone ceny, żeby odstraszać klientów, a ci, którzy się nie przestraszą, w nagrodę dostają tańsze tłumaczenie.
biuro wystawia Umowę, odprowadza za tłumacza podatek i zaliczkę na podatek
To są czynności, by obsłużyć zlecenie, a nie prace podnoszące jego wartość. Aż mnie dziwi, że za pracę nie uznał Pan otwarcia drzwi do swojego gabinetu i włączenia komputera.
biuro tłumaczeń przyjmuje na siebie ryzyko związane z brakiem zapłaty przez Klienta (2-5% zleceń), tłumacz nie martwi się czy Klient zapłaci i czy zrobi to w terminie
Tłumacz martwi się, czy biuro mu zapłaci i czy zrobi to w terminie. A to, że biuro ma obowiązek zapłacić tłumaczowi, mimo że samo nie ściągnie pieniędzy, nie wynika z „przyjęcia na siebie ryzyka”, tylko z kodeksu cywilnego, bo to biuro jest klientem tłumacza. 2-5% jest wzięte z sufitu (u mnie odsetek nieopłaconych tłumaczeń to promil), ale nawet jeśli posłużymy się tą liczbą, to tłumacz więcej straci na prowizji dla biura niż na tych 2-5% nieopłaconych tłumaczeń.
[tłumacz] nie wykonuje żadnej pracy księgowej
Chyba że prowadzi działalność gospodarczą, a z takimi tłumaczami biura współpracę preferują.
[biuro] przejmuje odpowiedzialność cywilną za błędny przekład
No zobacz Pan. A mnie się dotąd wydawało, że jako przysięgły odpowiadam za przekład głową, choćbym go puścił przez dziesięciu pośredników. Nie wiedziałem też, że za zły przekład książki mogę ponieść odpowiedzialność cywilną. Mógłby mnie Pan oświecić jaką i podać jakieś statystyki, jak często tłumacze literaccy do tej odpowiedzialności cywilnej są pociągani?
dokonuje dodatkowych weryfikacji tłumaczeń
Nie dokonuje. Najczęściej puszcza surowe tłumaczenie w takiej formie, w jakiej dostanie je od tłumacza.
pilnuje terminów
Wiem, jak takie pilnowanie terminów wygląda. „Hallo, pan Pollak? Czy mógłby nam pan przetłumaczyć dwadzieścia stron na szwedzki na jutro, bo nam tłumacz nawalił?”.
zarządza projektami, które wymagają zaangażowania wielu tłumaczy
Znakomita większość zleceń nie wymaga zaangażowania wielu tłumaczy.
takich zleceń w których rzeczywiście nakład pracy jest minimalny, bo np. tłumacz jest "pewniakiem", to jest może jakieś 5-10% (…) u nas jest sajgon
I co? Okoliczność, że ma Pan „sajgon”, bo nie potrafi sobie skompletować zespołu rzetelnych tłumaczy albo rzetelni nie chcą z biurem współpracować, bo kiedy mają markę, to biuro im tak potrzebne, jak umarłemu kadzidło, ma dowodzić tego, że wykonuje Pan jakąś sensowną pracę?
Wyraził Pan opinię, że kiedy sam zaoferuję klientowi przekład literacki uzupełniony o redakcję, będę takim samym pośrednikiem jak Pan. Z tego wynika, że nie potrafi Pan liczyć do trzech. Bo przy Pana udziale klient musi zapłacić trzem osobom, z których Pan jest tą niewykonującą żadnej merytorycznej pracy. Jeśli pominiemy Pana (całkowicie zbędny) udział, klient płaci dwóm osobom, z których każda wniosła coś merytorycznego do projektu. Twierdzi Pan, że jeśli nie wezmę od klienta narzutu za pracę redaktora, to będzie to działalność charytatywna. Z tego, co pamiętam z czasów prowadzenia przez siebie wydawnictwa, zlecenie pracy redaktorowi to dwa lub trzy telefony, cztery do pięciu maili, odebranie rachunku i wykonanie przelewu. Jak jestem samolubny, to myślę, że na taką działalność charytatywną byłoby mnie stać.
UsuńPróby wciskania się biur między wódkę a zakąskę nie są niestety nowe - a i wypisywanie głupot na swoich stronach jest tam piękną, świecką tradycją: http://www.peerevaluation.org/read/libraryID:29805
OdpowiedzUsuńPrzyznaję, że trafnie Pan podsumował to i przy okazji każde biuro tłumaczeń: "pasożyt". Jednak jako intensywnie praktykujący od 15 lat tłumacz przysięgły uważam, że Pana wymiana zdań z panem Marczewskim nie ukatrupi biur tłumaczeń na rynku. Współpracuję z największymi w stolicy i co roku otwieram oczy ze zdumienia, gdy czytam od nich maile o: zaniżeniu stawek z powodu kryzysu, zmianach okresów rozliczeniowych, zmianach terminów płatności, itp. Jednak łupią tłumaczy, przebierają w tłumaczach jak w ulęgałkach, a klientów im przybywa zamiast ubywać. Gdyby tłumacze mieli większe poczucie solidarności i wyczucie biznesu, wymietliby biura-pasożyty z rynku, ale w obecnej sytuacji może Pan sobie popsioczyć do woli i bezskutecznie. Z ogromnym szacunkiem do Pana, ale też z dużą dozą realizmu pozdrawiam anonimowo (nie mam tyle odwagi, co Pan, żeby tu występować imiennie).
OdpowiedzUsuńA ja powiem, że bardzo fajny blog, ja dopiero zaczynam jako tłumacz :)
OdpowiedzUsuń