W drugiej połowie listopada informowałem o ukończeniu drugiej części „Gdzie mól i rdza” i przesłaniu jej do wydawnictwa. W zasadzie od razu otrzymałem od Oficynki odpowiedź, że będą szykować książkę na kwiecień, ale ponieważ była to deklaracja złożona bez czytania, wolałem zaczekać z ogłaszaniem tej wieści. A nuż po lekturze, zamiast potwierdzić termin, wydawnictwo w ogóle odwoła wydanie z uzasadnieniem „naprawdę nie spodziewaliśmy się, że aż tak obniży pan loty”. Moje obawy były jednak niepotrzebne, w Oficynce książkę przeczytali i spodobała im się nawet bardziej niż „Mól”. Tak więc dla miłośników komisarza Przygodnego (i dla mnie) doskonała wiadomość: powieść rzeczywiście ukaże się już w kwietniu!
Niezorientowanym w procedurach wydawniczych wyjaśniam, że publikacja książki w pięć miesięcy od złożenia jej w wydawnictwie to jest tempo ekspresowe (mówię tu o oczywiście o normalnym wydawnictwie organizującym normalną promocję, a nie o firmach wydawniczych drukujących za pieniądze autorów) i jeśli ktoś poważnie myśli o pisarstwie, musi nauczyć się funkcjonować w perspektywie nie dni i tygodni, tylko miesięcy i lat. Choć oczywiście jest to minus tego zawodu. Bo im więcej konkretnych wydarzeń zaplanowanych w odległej przyszłości, tym czas do nich (subiektywnie) szybciej upływa, a przez to (nadal subiektywnie) żyje się krócej. No, ale osiąga się nieśmiertelność swoimi książkami :-)
Nieco już o drugiej części „Mola” napisałem, bez ujawniania zbyt wiele, bo sam spoilerów nie znoszę. Teraz dodam, że trudniej będzie odgadnąć, kto jest zabójcą. Trochę chciałem zagrać na nosie tym krytykom mądralom, którzy po trafnym wytypowaniu kto morduje w „Gdzie mól i rdza” uznali, że jest to wynik ich inteligencji i mojej nieudolności, bo tej inteligencji nie starczyło już, by dostrzec, że świadomie pozwoliłem czytelnikowi rozwiązać zagadkę. Postawiłem na grę: są wszystkie tropy, nie kamufluję ich tak, że w praktyce nie da się odgadnąć, ale próbuję wpuścić czytelnika w maliny. Jedni tę grę wygrywają, inni przegrywają, i tak miało być, bo na tym polega zabawa. Pod tym względem tej zabawy będzie teraz trochę mniej, choć nadal trzymam się zasad dekalogu Knoksa, że morderca musi pojawić się na kartach powieści dosyć szybko i że nie wolno przed czytelnikiem zatajać faktów znanych komisarzowi prowadzącemu śledztwo.
Co do odgadywania, kto zabił: o mały włos a zepsułbym ekipie Oficynki przyjemność z lektury, informując ją (choć nie wprost, też wymagałoby to pokojarzenia faktów), kto tym mordercą jest. Jak? Piszę oczywiście w Wordzie i plik z powieścią muszę jakoś zatytułować. Zwykle tytuł pliku jest tożsamy z tytułem książki (Kanalia, Niepełni), a przy dłuższych frazach wybieram najbardziej charakterystyczne słowo („Rebeliantkę o zmarzniętych stopach” tłumaczyłem w pliku „Rebeliantka”). W tym przypadku nie miałem tytułu (i, o zgrozo, nadal nie mam), więc musiałem wymyślić coś innego. Niezbyt szczęśliwie zdecydowałem się na słowo wskazujące na zabójcę. Żeby unaocznić: jeśli morderstwa dokonywałby jedyny występujący w powieści Turek (nie występuje, to przykład), mój plik nosiłby nazwę „Turek”. Pod zdradzającą zbyt wiele nazwą dotarłem do końca, doszlifowałem, dopieściłem, sprawdziłem, czy wszystko jest, jak należy, by można było posłać książkę do wydawnictwa, przyszykowałem maila, ale przy dodawaniu załącznika się zreflektowałem. Rany Julek! muszę zmienić nazwę pliku. Poszedł do Oficynki jako „Przygodny II”.
Inaczej niż zwykle znalazłem nazwisko dla mordercy (będzie jeden, co mogę z góry ujawnić, bo takiego dylematu, jak w „Gdzie mól i rdza”, czy morduje jedna osoba, czy kilka, tutaj śledczy nie będą mieli). Normalnie posługuję się książką telefoniczną, biorąc od różnych osób imiona i nazwiska, tak by tworzyły dobrze brzmiącą kombinację. To jednak zasłyszałem podczas rehabilitacji po złamaniu ręki, nosił je bodajże wujek mojej fizjoterapeutki. Od razu uznałem, że jest to świetne nazwisko dla zabójcy. Nie dlatego, że wujek miał jakiś zbirowaty wygląd (w ogóle nie miałem okazji go zobaczyć), po prostu mi podpasowało. Zanotowałem je i, mimo że sporo czasu upłynęło, wykorzystałem.
Jak to z takimi seriami bywa, drugą część można czytać, nie znając pierwszej. Zagadka jest całkowicie odrębna, bohaterów przedstawiam tak, by nowi czytelnicy wiedzieli, z kim mają do czynienia. Ale jednak lepiej zapoznać się najpierw z „Gdzie mól i rdza”, bo jeśli chodzi o prywatne losy bohaterów, chronologii nie da się przeskoczyć, a i charakterystyki tychże bohaterów będą pełniejsze. Jest czas do kwietnia :-)
To wspaniała wiadomość! Dziękuję!
OdpowiedzUsuń(świeżo upieczony czytelnik Pana książek, który właśnie skończył lekturę "Niepełnych" i wkrótce zakupi "Gdzie mól i rdza")
I już na 99% wiemy, że zabójcą jest mężczyzna. Dobrze, że został ten 1% niepewności :)
OdpowiedzUsuńBo jest zakaz nadawania kobiecym postaciom nazwisk wziętych od mężczyzn?
UsuńBo kobiety i mężczyźni noszą zazwyczaj różne imiona.
UsuńA ja cuś tym pisarzom nie wierzę... Potem się okaże, że to nie był żaden wujek, tylko stryjenka fizjoterapeuty (albo wszystko to podpucha dla odwrócenia uwagi od tego, co się napisało w listopadzie i zdradziło za dużo ;-))
Usuń„Nazwisko” może oznaczać „samo nazwisko” lub, rzeczywiście, „imię i nazwisko”. Na to, w którym znaczeniu użyłem tego słowa, chyba jednoznacznie wskazuje passus o książce telefonicznej, informujący, że w pary łączę imiona i nazwiska od różnych osób.
UsuńNapisał Pan, że tym razem nie zastosował metody z książką telefoniczną, tylko użył "gotowca" - z rodziny znajomej osoby.
UsuńZ faktu, że sięgnąłem do innego źródła, wcale nie wynika, że porzuciłem zasadę, iż nie korzystam z personaliów istniejących osób. A skoro Pan/Pani upiera się przy swoim, to proszę o przytoczenie stosownej frazy, w której piszę, że wziąłem nie tylko nazwisko, ale i imię tej osoby.
UsuńZaśmierdziało apteką...
UsuńAlbo egzaminem z logiki matematycznej ;-)
Dlatego właśnie został ten szczęśliwy 1% niepewności :)
UsuńNie wiemy... Na podstawie przykazań Knoksa wiemy jedynie, że nie będzie to wszechwiedzący ninja z kosmosu, a i przykładowy Turek wziął się zapewne od tego Chińczyka, którego u szanującego się autora kryminałów ma nie być ;-)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy to nie PR-owa zagrywka, ale życzę panu takiej zaliczki, bo 210 tysięcy to nie w kij dmuchał: http://rynek-ksiazki.pl/aktualnosci/pracowite-piec-lat-pisarki_37052.html
OdpowiedzUsuńGdyby napisali, że będzie dostawać, zapewne sukcesywnie, trzynaście tysięcy za książkę, to nie brzmiałoby już tak spektakularnie, choć jak na polskie warunki, to też bardzo dużo.
UsuńPowstała druga część „Gdzie mól i rdza” ?! To wspaniała wiadomość! Przeczytałam wszystkie Pana książki,a możliwość cieszenia się kolejną jest.. jest... niesamowitą przyjemnością. Czekam zatem z niecierpliwością na kwiecień.
OdpowiedzUsuńJoanna
Miło mieć takich czytelników
UsuńTakich czytelników jest więcej... Człowieku, masz dar: Twoje książki wyciągają z deprechy i marazmu.
OdpowiedzUsuńWziąwszy pod uwagę, że niektóre w zamierzeniu miały dołować, muszę chyba zawiesić pióro na kołku.
UsuńProszę nie zawieszać! Wydawałoby się, że zdołowanego nic już nie zdołuje, nieprawda, po "Gdzie mól i rdza" zrobiło mi się gorzej. Aż się boję następnej Pana książki, ale ponieważ rzeczywiście umie Pan pisać, poczekam na wiosnę i słońce, i tak uzbrojona zmierzę się z Pańską twórczością.
UsuńZ pozdrowieniami
Alicja Górczyńska
Zdołowała Panią moja wesoła powieść? Mam chyba jakieś kłopoty w komunikacji z czytelnikami.
UsuńBardzo!
UsuńNa którymś z blogów książkożerców widnieje cytat z Hrabala, według którego dobra książka to taka, po przeczytaniu której czytelnik gotów jest w środku nocy lecieć prać Pana literata po pysku.
Prać to nie miałabym powodu, ale usnąć nie mogłam. Jeżeli wyciągnęłam z tej powieści coś, czego nie chciał Pan napisać, to może pisarz odsłonił się bardziej niż chciał. A może rzeczywiście nic takiego tam nie było, a mnie zaszkodziło w ocenie czytanie Pańskiego bloga, z którego wnioskuję, że nie pisze Pan niczego nieprzemyślanego.
Tak czy inaczej, dla mnie historia małżeństwa Przygodnego jest wstrząsająca.
Z pozdrowieniami
Alicja Górczyńska
Skoro tak, to "Niepełnych" ani "Kanalii" proszę już nie czytać, bo jeszcze mi się Pani powiesi
UsuńRobi się wesoło :D
OdpowiedzUsuńUff, już myślałam, że trzeba będzie się wywnętrzyć (fuj!), a tu przypadkiem wpadł mi w łapy wywiad z Piotrem Fronczewskim, a w tym wywiadzie był taki passus:
"Pamiętam 'Edypa', którego grałem w teatrze Ateneum. To tragedia w wymiarze kosmicznym. Naprawdę przejmująca i bolesna, na granicy niezrozumienia. To powodowało, że niektórzy wychodzili z niej pobudzeni, ożywieni. I, o dziwo, taka porcja tragizmu okazywała się dla widza, paradoksalnie, pobudzeniem do życia."
Chyba się jednak, fuj, wywnętrzę. Smutno mi sie zrobilo chociażby dlatego, że my, kobiety, kiepsko wyglądamy w tej powieści. Ja przynajmniej nie znam tak szlachetnej kobiety, która rozwiodłaby się dla dobra współmałżonka. Ale wyciągnę się z marazmu, pójde i poszukam.
UsuńPozdrowionka
A.G.