Kiedy poprzednio rozważałem, co self-publishing ma wspólnego z pisarstwem, zostałem przez kolegę po piórze wysłany na spacer, bo ze spaceru można przynieść ciekawe tematy, czemu kolega dał wyraz, opisując spotkanie swoje i pieska z kotem sąsiada. Wolałbym wprawdzie, żeby pisarz ocenił, czy trafna jest moja analiza, że musi ulec zmianie desygnat określenia „wydać książkę”, ale skoro ciekawsze są dla niego pieski i kotki, do wyboru tematów nie zamierzam mu się wtrącać i proszę łaskawie, żeby zrewanżował mi się tym samym.
Jak już ustaliliśmy (przy zdaniach odrębnych samych zainteresowanych :-), self-publisherzy pisarzami nie są. Pytanie, jak ocenić zjawisko self-publishingu. Czy ktoś może mieć pretensje, że dorosły człowiek za własne pieniądze kupuje sobie trochę złudzeń, które inny chce mu sprzedać? Przecież nie tylko na rynku wydawniczym dochodzi do takich transakcji. Problem polega na tym, że mamy do czynienia nie z pojedynczymi grafomanami, tylko z całą rzeszą, która nagle może prezentować swoje wypociny w formie książkowej. A to niesie za sobą parę niekorzystnych skutków.
Zacznę jednak od zdefiniowania pojęcia „grafoman”, a raczej od wskazania, że używam tego słowa w jego podstawowym, pierwotnym znaczeniu. Raz to już napisałem, ale większość albo nie rozumie, co piszę, albo to ignoruje. Powtarzam więc: grafomanami nie są Katarzyna Michalak, Andrzej Pilipiuk, Katarzyna Grochola, Paulo Coelho i inni, którym taką łatkę chętnie przypinają twórcy prozy wysokoartystycznej. Wszyscy wymienieni warsztat pisarski mają w małym palcu: znają reguły swojego języka, rozumieją słowa, jakimi się posługują, potrafią łączyć je w sensowne zdania, a z tych poprawnie konstruować sceny. Grafomani tych umiejętności nie posiadają. Dotąd „konflikt” przebiegał na linii twórcy wybitni – twórcy popularni. Ci drudzy zarzucali pierwszym brak czytelników i pisanie pod krytykę, za co w rewanżu dostawali epitetem „grafoman”. Ten „konflikt” jest przeszłością, bo na rynku pojawili się prawdziwi grafomani. Piszący takim bełkotem, że redaktorzy jak Polska długa i szeroka wywalali ich maszynopisy do kosza po przeczytaniu najdalej pięciu zdań. Na redaktorów stojących na straży polszczyzny znalazł się jednak sposób: druk cyfrowy. Parę tysiączków w portfelu i można ogłosić bełkot drukiem, a siebie pisarzem. Tym chętniej, im gorzej się pisze. Bo ciekawe, że self-publisherzy rzeczywiście mający jakieś pisarskie predyspozycje niekoniecznie zaraz wypinają pierś po order. Ba, sami pisarze jakby nie zawsze byli pewni, czy zasługują na to miano: Urszula Jaksik uważa, że bardziej pasuje do niej określenie „autorka”, Władysław Zdanowicz twierdzi, że jest „opowiadaczem literackich historii”, a ja sam nie odważyłem się powiedzieć o sobie „pisarz”, dopóki nie nazwało mnie tak kilkanaście obcych mi osób.
Wróćmy do języka utworów. Dotąd literatura była bastionem poprawnej i ładnej polszczyzny. Jej swoistym barometrem, bo pisarze mają czułe ucho, słyszą, co i jak się wokół nich mówi, i oddają ten język w swoich utworach. Ale z pełną świadomością, wiedzą, co jest błędem i ten błąd zaznaczają (np. wkładając go w usta postaci mówiącej niepoprawnie), wiedzą, co jest zwrotem, który można i warto rozpowszechnić, i w jakich kontekstach wolno im użyć tych będących w polszczyźnie od dawna. Sami tworzą nowe słowa i zwroty, ale trzymając się reguł języka. Z literatury korzystają autorzy słowników, przytaczając z niej przykłady znaczeń słów i zastosowań danych zwrotów. I to wcale nie tylko z tej wysokoartystycznej, jak pewnie myśli większość i jak myślałem i ja, dopóki ku swojemu ogromnemu zdumieniu nie odkryłem w Wielkim słowniku języka polskiego cytatów z „Kanalii”. I co teraz? Czy mamy wziąć „książki” self-publisherów i dzięki nim wzbogacać polszczyznę? Czy do słownika frazeologicznego należy wprowadzić zwroty „noc opada ze świstem”, bo tak napisała Marta Grzebuła, albo „pijacki amok” na określenie stanu bezruchu wskutek przepicia, bo Aleksander Sowa, chociaż wpada w amok na krytykę swoich utworów, nie potrafi użyć tego słowa we właściwym kontekście? Dotąd czytanie książek miało pozytywny wpływ na polszczyznę czytającego, ale skoro możliwe stało się wprowadzanie do obrotu książek pisanych rażąco niepoprawnym językiem, to się to skończy.
Kolejny minus jest taki, że my tę całą makulaturę gromadzimy. Grafomańskie wypociny stają się częścią naszego dziedzictwa narodowego. Do bibliotek uniwersyteckich płyną egzemplarze obowiązkowe, skrupulatnie przesyłane przez firmy self-publishingowe, no bo skoro książka nie ma żadnej wartości, to tej wartości trzeba jej przysporzyć przez nadanie ISBN. Aleksander Sowa w poradniku Autor 2.0. Jak wydać (własną) książkę i na tym zarobić? swoim kuriozalnym stylem wyjaśnia: „(…) numer ISBN jest wyznacznikiem wydania. Innymi słowy jeśli Twoje dzieło otrzyma ten numer, powinien być to dla Ciebie sukces. Oczywiście możesz wydać swoją książkę bez numeru ISBN, ale nazwijmy to po imieniu. Jest to amatorszczyzna” (str. 38). I żeby udowodnić, że jego dzieła to nie amatorszczyzna, podaje ich numery ISBN. To oczywiście wszystko bzdury, nadanie ISBN nie jest ani wyznacznikiem wydania ani żadnym sukcesem, tylko standardową procedurą. Równie dobrze za wyznacznik wydania i sukces Sowa mógłby uznać, że książka ma okładki.
Zjawisko self-publishingu powoduje też fałszowanie statystyk. Ostatnio GUS podał, że średni nakład beletrystyki spadł z 5,8 tysiąca egzemplarzy w 2000 r. do 3,3 tys. w 2012 r. W tym czasie nie nastąpiły żadne zjawiska wyjaśniające tak duży spadek poza rozwojem firm self-publishingowych, które wypuszczają nakłady od trzystu egzemplarzy w dół, często nawet poniżej setki.
I tu mamy przejście do kolejnego problemu. Książka przy takim nakładzie jest bez szans na rynku, co oznacza, że self-publisherzy mający zadatki na pisarza marnują swoje debiuty. I nie rozwijają się. Nawet uzdolniony debiutant rzadko pisze tak, by jego książka nadawała się do druku bez większych poprawek. A współpraca z dobrym redaktorem jest dla pisarza naprawdę nie do przecenienia.
A jak reaguje czytelnik, kiedy dostaje nawet nieźle rokujący, ale niedopracowany tekst, nie mówiąc już o grafomańskich płodach? Ano tak, jak autorka bloga Książka na każdy dzień: „książki zagraniczne to bardziej pewny wybór”. Przeciętny bloger i czytelnik nie odróżnia Warszawskiej Firmy Wydawniczej od Warszawskiego Wydawnictwa Literackiego. Wydawnictwo to wydawnictwo, wydana książka to wydana książka, czyta i dochodzi do wniosku, że polscy pisarze nie potrafią pisać, lepiej sobie nie zawracać nimi głowy. A to w sytuacji, gdy rodzimi autorzy i tak mają ciężko, bo Polacy z definicji nie cenią dokonań swoich rodaków. W Szwecji akcja „czytajmy szwedzkich autorów” miałaby tyle samo sensu, co nawoływanie, by obywatele przynajmniej raz dziennie zjedli posiłek. W Polsce zachęcanie do czytania polskich pisarzy jest potrzebne i rewelacyjnie, że są zapaleńcy, którzy to robią. Tylko co z tego, skoro po zakupie książki Evanartu czytelnik będzie z daleka omijał wszystkie polsko brzmiące nazwiska.
Nic pozytywnego nie ma również w histerii, z jaką self-publisherzy reagują na krytykę. I nie mówię tylko o moich wpisach. Głośna była sprawa Karola Ketzera („wydawnictwo” Novae Res), który w odwecie za niepochlebną opinię ordynarnie komentował fizyczne walory 15-letniej dziewczyny (podaję za blogiem Waniliowe czytadła). Oczywiście zachowanie poszło na konto „polskich pisarzy”, bo przecież takiej zakulisowej wiedzy, że ten pan żadnym pisarzem nie jest, skoro za wydanie swojej książki musi płacić, większość nie posiada. Prawdziwy pisarz krytykę zbywa milczeniem, ewentualnie z recenzentem rzeczowo polemizuje (wcześniej się tego nie praktykowało, ale z wraz z internetem to się zmienia). Nawet jeśli zdarzy się, że pisarza poniosą nerwy, to pewnych granic nie przekracza. Pisarz ma ten pancerz, którego nie posiadają self-publisherzy: moja książka nie może być aż tak zła, jak twierdzi krytyk, skoro wydawca uznał, że jest na tyle dobra, by zainwestować w nią własną kasę. Ofiarą mojej złośliwości padają nie tylko grafomani. Poużywałem sobie na przykład na wierszu Macieja Cisły. Nie spotkało się to z żadną reakcją, bo pisarz z prawdziwego zdarzenia godzi się z tym, że pewne rzeczy musi przyjąć na klatę. Self-publisher uważa się za pisarza, ale najwyraźniej pisarza specjalnej troski, którego krytykowanie, a już nie daj Boże w sposób prześmiewczy, jest niedopuszczalne. Reakcja Aleksandra Sowy i Marty Grzebuły (choć w tym przypadku bardziej jej zwolenników niż samej autorki) na analizę ich pisaniny była do tego stopnia zbieżna, że sporządziłem sobie listę, którą następnym razem będę odhaczał. Bo oczywiście nie zamierzam dać sobie zamknąć ust, ale właśnie problemem jest to, że niejedna osoba po napaści ze strony grafomanów nie odważy się już więcej krytykować.
Jak to więc przebiega? Krytyki sensu stricto grafomani (lub ich poplecznicy) nawet nie próbują kwestionować. Nie starają się wykazać, że wskazane błędy błędami nie są, że przytoczone frazy to nie kulawa grafomańska stylistyka, lecz piękna literacka polszczyzna. Skoro nie są w stanie obronić swojego tekstu, starają się zdyskredytować krytyka (czyli mnie) następującymi zarzutami:
a) Paweł Pollak obraża autora;
b) Paweł Pollak jest pozbawionym kultury chamem;
c) Paweł Pollak zwalcza konkurencję;
d) Paweł Pollak chce zrobić wokół siebie szum i tym sposobem wypromować swoje nędzne książki oraz bloga, na którego pies z kulawą nogą nie zagląda.
Ogólnie można podsumować, że nawet gdyby te wszystkie cztery zarzuty uznać za zasadne, to w meritum niczego one nie zmieniają. Ale oczywiście o meritum grafomani ani ich poplecznicy rozmawiać nie mają zamiaru. W ogóle od jakichkolwiek uzasadnień swoich twierdzeń są jak najdalsi. Zarzut obrażania pada, ale oczywiście żądanie, aby owe rzekome obelgi raczyli wskazać, pozostaje bez odpowiedzi, co bynajmniej grafomanom nie przeszkadza powtarzać zarzutu, kiedy tylko i gdzie tylko się da. Ci sami ludzie, piszący o moim braku kultury, bez problemu godzą swoją kulturę z nazywaniem mnie „błaznem” i „moralnym prymitywem” (Aleksander Sowa), „narcystycznym” (pod tekstem, w którym o sobie napisałem tyle, że przeszedłem weryfikację na normalnej ścieżce wydawniczej) i „infantylnym” (Luiza Dobrzyńska; nawiasem mówiąc, epitet w ustach kobiety przebierającej się w stroje ze „Star Treka” dość ryzykowny) czy określaniem mojej fizjonomii mianem „ryja” i wyrażaniem opinii, że na taką osobę jak ja „plunąć nie warto” (Ewa Pałczyńska Winek, również self-publisherka, rzeczniczka Fundacji Oscar, na profilu facebookowym Dobrzyńskiej, która jako osoba wysoce kulturalna nie dostrzegła w tych wpisach nic niestosownego).
Zarzut zwalczania konkurencji tylko potwierdza megalomanię grafomanów, skoro są przekonani, że ich wypociny mogą dla kogokolwiek stanowić konkurencję. Po krytyce Grzebuły podniosły się też głosy, że niesmaczne jest, by jeden pisarz wyśmiewał twórczość drugiego. Jak wskazałem, nikomu nie przyszło do głowy stawiać takiego zarzutu, kiedy wyśmiewałem wiersz Cisły. Po pierwsze, prześmiewcza krytyka jest w pełni uprawniona, po drugie, pisarz ma pełne prawo krytykę uprawiać. Osobiście staram się tego unikać i krytykuję jedynie teksty jednoznacznie grafomańskie, ale nie ma takiej normy, że pisarzowi nie wolno zajmować się twórczością kolegów po piórze.
Co do chęci robienia wokół siebie szumu, to jak każdy zarzut moich oponentów pozostaje on oczywiście bez dowodu. I jeśli zapytam, dlaczego nie biorę sobie co miesiąc jakiegoś grafomana pod lupę (tekstów przecież nie brakuje), skoro zapewnia to taki rozgłos, to odpowiedzi, rzecz jasna, się nie doczekam.
Na tym jednak nie koniec. Grafomani grożą mi też zawsze sądem i starają się zdyskredytować moją twórczość. Sowa robił to w ten sposób, że anonimowo zamieszczał negatywne opinie na temat moich książek na czytelniczym portalu. Nieco bardziej wyrafinowana okazała się Pola Pane, która oceniła, że „Niepełni” są beznadziejni, bo w rzeczywistości niepełnosprawni uprawiają seks inną techniką, niż jest to opisane w książce, do tego „według autora ciąża kobiety trwa 11 miesięcy”, bo „tam laska jest w 2 miesiącu ciąży, ale kilka stron później mówi, że za 9 miesięcy dziecko ujrzy świat, no to jak się to doda wychodzi 11 i nie chce być inaczej”. Czyli „strona merytoryczna to KATASTROFA” (cytaty z profilu na Facebooku). Ja bym powiedział, że katastrofą jest to, że polska szkoła wypuszcza takich wtórnych analfabetów jak Pola Pane. W rzeczonej scenie dziewczyna rzeczywiście jest w drugim miesiącu ciąży, ale potem następuje r e t r o s p e k c j a i zostają przytoczone słowa bohaterki sprzed dwóch miesięcy. Co się dziwić, że osoba, która uważa, że powieść pisze się według tych samych reguł, co instruktażowe broszurki medyczne, i nie rozpoznaje retrospekcji, podkreślonej jeszcze słowami „wtedy” i „teraz”, nie może znaleźć wydawcy na swoją książkę. Żeby pisać dobre powieści, trzeba najpierw wiedzieć, czym powieść jest, a przede wszystkim trzeba nabyć umiejętność czytania ze zrozumieniem.
Czy ze zjawiskiem self-publishingu da się jakoś walczyć? Metodami administracyjnymi nie, bo chroni je zarówno zasada wolności słowa, jak i swobody obrotu gospodarczego. Ale należałoby mieć na celowniku takich autorów, każdy portal literacki powinien prowadzić „Kącik grafomana” i cytować co smaczniejsze passusy z samowypocin (za drobne honorarium podejmuję się pisać komentarze do tych passusów :-). Tymczasem portale traktują te wytwory jako normalne książki. Niech będzie, że wyłuskają dwie, trzy wartościowe pozycje i je zrecenzują. Ale po co zamieszczać „informacje nadesłane” przez „wydawnictwa”, w ogóle nie przyglądając się ich kulawej polszczyźnie.
Portale literackie zamiast z dużym krytycyzmem odnosić się do surowych, nieselekcjonowanych tekstów, wręcz promują self-publishing. Granice.pl organizują konkurs, w którym self-publisherzy regularnie zdobywają nagrody i wyróżnienia. Jakim cudem? Ano takim, że nie jest to żaden konkurs, tylko płatna reklama, z której poważni wydawcy raczej nie korzystają. A żeby więcej zarobić, portal ustanowił kategorii od groma i na nominację, wyróżnienie czy nagrodę łatwo się załapać. I potem Sowa czy Dobrzyńska mają argument, że są pisarzami, i to nawet lepszymi od takiego Pollaka, bo zdobyli nagrody literackie, a Pollak nie (też w tym „konkursie” dostałem „nagrodę” za „Między prawem a sprawiedliwością”, ale kiedy dowiedziałem się od wydawnictwa, że za „nagrodę” zapłaciło, oczywiście odpuściłem sobie wpisywanie jej do swojego pisarskiego CV).
I to na razie tyle o self-publishingu z mojej strony.
Ten "dyskurs" między Panem a ludźmi, którzy wydają własne książki za własne pieniądze, przypomina mi dyskurs między blogerami na temat egzemplarzy recenzenckich albo różnicy między blogerem i krytykiem. Gdzieś w tym wszystkim gubi się sama idea, czy też mówiąc prościej - przyjemność czytania.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że to będzie jedna z ostatnich Pana wypowiedzi na temat "self-publishing". Doceniam Pana zamiłowanie i talent w prowadzeniu polemiki, ale ona też ma granice, za którą przestaje się dostrzegać problem, a zaczyna się pisać aż za nadto o sobie. Innymi słowy, jak sam Pan zaznaczył w tekście, lepiej aby Pan poświecił swój czas na kolejną powieść, lub też - w mojej ocenie wartościowsze - tłumaczenie powieści szwedzkich i działaniem zmierzającym do wydawania ich polskiemu czytelnikowi.
Dając czytelnikowi dobrą literaturę więcej Pan zrobi ku temu, aby tenże czytelnik mógł sobie w przyszłości bez większych problemów poradzić z wyborem lektury - omijając przy tym "selfów". Problem sam się zredukuje, bez zbędnego pisania, które w tej chwili - mam wrażenie - działa na zasadzie "sztucznego poszerzania marginesu".
Panie Pawle, krótko i treściwie - Hjalmar Söderberg. Proszę działać w tym kierunku.
I proszę mnie nie traktować swoją logiczną polemiką, doceniam ją, ale jak sam Pan wie - życiowa logika rozmija się z tą tradycyjnie pojmowaną.
Pogodnej jesieni życzę :)
Odnoszę takie samo wrażenie. Pan Paweł niepotrzebnie naraża się wielu osobom. Lepiej czas i energię spożytkować na nastęlną książkę. Mówię to, jako czytelnik książek Pana Pawła.
UsuńPozdrawiam
Panie Pawle, zabiera się Pan do sprawy od.... typowy syndrom oblężonej twierdzy, jeszcze ci "poplecznicy", jazda po ludziach, zaczyna Pan z jakimiś kotkami i pieskami, końcówka też jest żenująca, a umyka w tym artykule to, co NAJWAŻNIEJSZE.
OdpowiedzUsuńCytuję za Panem: "książki zagraniczne to bardziej pewny wybór”. Przeciętny bloger i czytelnik nie odróżnia Warszawskiej Firmy Wydawniczej od Warszawskiego Wydawnictwa Literackiego. Wydawnictwo to wydawnictwo, wydana książka to wydana książka, czyta i dochodzi do wniosku, że polscy pisarze nie potrafią pisać, lepiej sobie nie zawracać nimi głowy. A to w sytuacji, gdy rodzimi autorzy i tak mają ciężko, bo Polacy z definicji nie cenią dokonań swoich rodaków. "
I to jest rzeczywiste zagrożenie. Owszem trafiają na rynek beznadziejne przekłady, bez redakcji albo redaktor chyba się uczył, prezentują poziom niższy od niejednego selfpublishera (kryzys na rynku, cięcie kosztów przez wydawnictwa, brak dobrych redaktorów, a ci dobrzy są drodzy), ale ja w tym wypadku paskudnie, wrednie się cieszę (cóż, człowiek ma wady), że na tym tle widać kunszt rodzimych autorów sprawnie posługujących się naszym językiem. A tu nagle następuje masowe zjawisko. Autor, którzy wystukał na klawiaturze pierwsze 100 000 znaków, koniecznie chce je wydać, i to robi (niech chociaż wstuka pięć razy tyle i podrzuci znajomemu pisarzowi z prośbą o opinię), bo firmy typu WFW działają, jak banki zalewające nas ofertami udzielenia kredytu. I tracimy tę przewagę (żeby wygrać walkę o czytelnika) nad zalewającymi nas przekładami, tymi chorymi proporcjami, w jakim innym kraju 70% książek leżących na półkach to przekłady? To sami autorzy powinni zrozumieć, że z publikacją swojej twórczości nie należy się spieszyć, najpierw opanować ten warsztat. Bo później co następuje? Narzekamy, że wydawcy odrzucają nam teksty, bo wolą kupić licencję na bestseller? Bo zrażony czytelnik mówi ""książki zagraniczne to bardziej pewny wybór"? A sami zraziliśmy czytelnika. I koło się zamyka. Autorzy sami podcinają gałąź, na której siedzą. Tylko żadne połajanki do nich nie dotrą, każdy musi to sobie przemyśleć.
Pozdrawiam
Monika
PS Zdanie o jeździe personalnej na ludzi podtrzymuję. Nie tędy droga.
Okazuje się, że kolega po piórze jednak nie mnie wysyłał na spacer. Ale moją kulę w płot przyjął z humorem, bo to też wyróżnik pisarza, że ma do siebie trochę dystansu.
OdpowiedzUsuńCo do wypowiedzi Pana Krzysztofa- wątpię aby problem zredukował się sam, bo Pan Pollak czy inny pisarz napisze jeszcze jedną dobrą książkę.Przy pomocy czarodziejskiej różdżki chyba, ten sam czytelnik, który nie odróżnia wydawnictw, publikujących self-publisherów od normalnych, renomowanych wydawnictw bez wskazówek i podpowiedzi rzuci się na oślep na dobą literaturę.
OdpowiedzUsuńSkąd te wskazówki ma pobierać, skoro nikt nie będzie tematu grafomanii i braku warsztatu u przeważającej większości self-publisherów poruszał?
Osobiście podziwiam Pana Pawła właśnie za odwagę w wyrażaniu publicznie swojego poglądu bez względu na to, że naraża się na stek pomyj od "ofiar" polemiki na ten temat ,, i dobre, "życzliwe" rady co do tego czym byłoby lepiej, aby się zajął.
Pani Moniko! To nie są żadne "personalne jazdy".Jeśli śledzi Pani blog Pana Pawła-to zaczął on od tematu wydawnictwa i o tym jak to wydawnictwo samo prezentuje się na necie oraz, co obiecuje.
( Bull shit, jak większość tego rodzaju wydawnictw), na dodatek pokazując żenujący poziom języka na swojej stronie, który dzięki właśnie uwagom Pana Pawła nieudolnie, kilkakrotnie zmieniało.
Temat ma wiele wątków i jednym z nich jest, czy publikuja takie wydawnictwa prawdziwych pisarzy czy grafomanów a w związku z tym, jak określić grafomana a jak prawdziwego pisarza?
Ktoś musiał pójść pod lupę i stać się "ofiarą", gdyż Pan Paweł, w odróżnieniu od wielu innych opiera się w swoich argumentacjach na konkretnych przykładach i logice, nie dbając o to, że się "narazi" wielu grafomanom i podobnych im fanów, jak i członkom ich rodzin i ich przyjacielom narażając się właśnie na personalne jazdy we własnym kierunku. Pan Paweł udowodnił na przykładzie Pani Marty zwyczajnie brak warsztatu pisarskiego.
Magdalena M
Tłumaczka
Szwecja
Pani Magdaleno,
UsuńNaprawdę uważa Pani, że czytelnik, to taki gapcio, którego trzeba prowadzić za rączkę? Pytanie, w jakim stopniu czytelnik jest zainteresowany tym, o czym tu mowa. Powiedzmy sobie szczerze, że w nikłym. O rozgwarkach i rozgrywkach w literackim światku nie ma zielonego pojęcia i nie jest mu to do szczęścia potrzebne.
Przepraszam za błędy i interpunkcję.Wpisując się tutaj, zmieniam klawiaturę z języka szwedzkiego na polski i mylą mi się miejsca liter i znaków interpunkcyjnych.
OdpowiedzUsuńPowinno byc:dobrą literaturę, fanom oraz parę przecinków.
Magdalena M
Pana krzyk jest nie tyle rozpaczliwy, acz histeryczny. Doskonale Pan wie, że tego nie da się zatrzymać. To trochę jak z kręceniem filmów. Kiedyś była do tego potrzebna ekipa, wielkie pieniądze i nazwiska. Dzisiaj niejeden filmik, zrobiony za grosze ( ale z pasją ) i wrzucony na YT ma więcej wyświetleń niż niejedna polska komedia frekwencję kinową. Myślę, że to dobrze, że ludzie mają wybór i moga sami publikować swoje teksty. Rozumiem, że to godzi w splendor "wielkich" pisarzy. To tak jak z uwolnieniem dostępu do zawodu adwokata. Oczywiście, że palestra się burzy, bo nagle okazuje się, że można TANIEJ, LEPIEJ a nie DROGO i LENIWIE. Tak proszę Pana, niestety nie mam dobrych wieści dla Pana. Musi Pan pisać jeszcze lepiej i dbać, żeby był Pan atrakcyjny dla czytelnika. Inaczej ten czytelnik wybierze sobie inna książkę, innego autora. Tańszą, być może ciekawszą i lepiej wypromowaną. Co lepsze, autor zarobi na niej więcej niż Pan ( tu oczywiście hipotetycznie ) dostanie od wydawnictwa ( w rozliczeniu ileś miesięcznym ) za kilka swoich publikacji. Takie prawo rynku. Dla wszystkich jest miejsce. Doskonale rozumiem tego Rejtana, ale niestety ( dla mnie stety ). Czas zmian już się zaczął.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Paweł Michał Szymański
P.S.
Dzięki temu, co Pan tu napisał sięgnę po Pana książki. Zainteresował mnie Pan. Pozdrawiam.
Kiedy czytam niektóre wypowiedzi w blogu u Pana Pawła to poraża mnie ich denny poziom .Skoro ktoś, nieświadomie, odkrywa tutaj poprzez kilka zdań swoją mocno wybrakowaną erudycję, niepoprawną pisownię i pożyczę od Pana Pawła Szymańskiego-histerię i ta sama osoba pretenduje do miana pisarza chyba już samo to świadczy o tym, jakie pisze książki.Do tego nie umie też swoich wypłodziń nawet umiejętnie na głos czytać.Jeśli chodzi o "gapcia".Ja bym nie użyła takiego określenia, bo to świadczy o lekkiej infantylności u tego anonimusa ale napiszę tak:Trudno w gąszczu chwastów,ostów, pokrzyw odnaleźć piękne kwiatki. Czy czytelnik może być zainteresowany tym , o czym tu piszemy? Może.Bo nie przyjmuje, że tu chodzi o jakieś"rozgrywki" a zakładam , że czytać umie przeciętny czytelnik ze zrozumieniem? Natomiast nie wszyscy tu się wpisujący niestety, co jest widać po komentarzach.
OdpowiedzUsuńCzytelnika reprezentuję też ja.
Ludzie mają różne aspiracje i marzenia i wolno im je realizować.Nie nadaje im to jednak automatycznie tytułu pisarzy, czy artystów, kiedy stworzą kilka gniotów.
Jeszcze parę słów co do komentarza Pana Pawła Michała.
Nie zawsze, gdy ktoś tworzy coś z pasją, robi to dobrze.
Taniej-rzadko znaczy również lepiej, najczęściej jednak gorzej.
Taniej-na pewno nie oznacza dobrej promocji-chyba, że się wierzy w bajki i obietnice wydawnictw, które łapią klienta na jego marzenia.
Co do zarobków autorów, self-publisherów- to jakiś kolejny mit. Mógłby to Pan jakimiś konkretami poprzeć,gdyż to interesująca hipoteza?
Rozbawił mnie przykład o ilości wyświetleń np jakiegoś filmiku na necie i porównywanie tego z frekwencja kinową.
Ludzie ogólnie lubią się śmiać, często właśnie z głupoty i nieudolności innych ludzi-niestety.Oglądają różne głupawki, gdyż się poprzez to lepiej czują a nawet dowartościowują,chociaż niczego to w nich nie zmienia.Nie zmienia to też poziomu zawartej w dziele treści. (Wystarczy wpisać na YT np:. Kobieta sra w "...I proszę sobie sprawdzić oglądalność.Tutaj można byłoby porównać raczej ten mechanizm psychologiczny u odbiorcy filmiku do symptomów u autora, wydającego za swoje pieniądze.Autor też poczuje się fajnie i dowartościowany, trzymając napisaną przez siebie książkę w ręku.Pozostaje tylko pytanie, czy dzięki temu, że jest wydawany ćwiczy swój warsztat, skoro wydać może wszystko, co skleci?
Są jednak takie przypadki, do których nie dotrze nigdy prawda o braku predyspozycji u nich.Przecież ich drukują i wydają?
Zgadzam się z tym, że dobrze, iż jest wolny wybór.
Dzięki temu Ci, którzy umieją pisać, przebijają się dalej.
Inni pozostaną przy tym, co bezpieczne.Każdy może pisać, a ja wydajem , bo muszem.
Czasy się zmieniły i dalej się zmieniają-zgoda.Jeśli ktoś produkuje dzięki temu tylko swoje wygórowane ego, nie mierząc sił na zapasy i nie szkodząc nikomu i niczemu, to jego osobista sprawa.Jeśli ktoś poprzez to,ślepo zaśmieca publicznie język i literaturę to jest to i moja sprawa.
Nie wiem, czemu Pan Paweł Michał zakłada,że wieści, serwowane przez Pana są dla Pana Pollaka niedobre.Każdy zdrowo myślący pisarz chciałby i pracuje nad tym, aby pisać wciąż lepiej.Z tym, aby być atrakcyjnym dla czytelnika bym polemizowała.
Sugeruje Pan, że w dzisiejszych czasach chodzi w pisarstwie tylko i wyłącznie o zysk,popyt i sprzedaż a nie o dzieło, w czym ma Pan sporo racji,Jja zapewniam Pana, że są i zawsze będą jeszcze na świecie tacy ludzie, którzy nie dadzą się ogłupić.
Byle czego nie przyjmą ani przełkną-"bo takie są czasy".
Na zakończenie dla uśmiechu dodam historyjkę- autentyczną z tłumaczenia klienta u lekarza.
Pacjent zwraca się do tłumaczki: "Powiedz mu,że mnie tak boli, jakby mi wkładano rozgrzany gwóźdź w dupę, a gdy sikam, to śmierdzi szczynami kota".Proszę Państwa,czy pacjent mówił barwnie i opisowo, korzystając w pełni z piękna mowy polskiej czy bełkotał i był prostacki?Zastanawia też fakt, skąd wiedział jak boli, "rozgrzany gwóźdź w dupie",uśywając tego poeównania. Czy to był tylko wprawny twór twór fikcji literackiej? Magda M ,Szwecja
Oczywiście wdarło się kilka literówek, podczas skracania tekstu, aby został opublikowany. Za co serdecznie czytelników przepraszam.
OdpowiedzUsuńMagdalena M.
Tłumaczka
Szwecja
Czy można się dziwić, że chętnie bym mu sama ten rozgrzany gwóźdź włożyła, gdyż jest mi po prostu wstyd?
OdpowiedzUsuńBo on jednak reprezentuje coś, co ma ze mną wspólnego.Jest Polakiem, posługuje się polskim językiem?
Proszę więc o trochę obiektywizmu, zamiast uwieszania się na autorze tego bloga, za " wytykanie", "jazdy personalne", itd.
Szacunek, za rzadko spotykaną "w dzisiejszym świecie" autentyczność i brak w fałszu. Za uzasadnioną krytykę, która nie ma nic wspólnego z krytykanctwem i rzeczywistym czepianiem się zbulwersowanych i poruszonych.
Nie dziwię się, że są kółka wzajemnej adoracji u self-publisherów.
Czytają siebie nawzajem albo udają, że czytają, co widać w pokrętnych często recenzjach ich produkcji o tworach ich równie kiepskick kolegów "po fachu".
;-)
Magdalena M
Pani Magdaleno,
UsuńPasja, z jaką Pani wspiera tezy Pana Pawła, jest doprawdy zadziwiająca. Ale, jak sama Pani zauważyła, "z pasją" niekoniecznie oznacza "dobrze". Jak widać, kółka adoracyjne to specjalność nie tylko self-publisherów. Niechże się Pani juz tyle nie trudzi. Pan Paweł pisze wystarczająco dobrze, by czytelnicy go docenili i bez Pani wsparcia. Szkoda czasu i atłasu.
Pani Magdo M, lepiej, by Pani nie zabierała głosu w tym temacie. Ledwie się przedarłam przez Pani post. Brzmiał mi jak bełkot grafomana właśnie. A tu mowa o niezaśmiecaniu naszego języka :(.
UsuńZ wyrazami szacunku
Monika
A ja odwrotnie. Bardzo dobrze Pani napisała. Problem polega na tym, żeby nie dyskredytować self-publisherów. Rynek sam zweryfikuje co jest dobre, a co złe. I choćby się Pani i ja zżymała na 50 Twarzy Greya, bezspornym faktem jest, że przeczytały go miliony i autorka również miliony zarobiła...
UsuńPaweł Michał Szymański
Pani Moniko.
UsuńNajwyraźniej nie zwróciła Pani uwagi na to, że przepraszałam za literówki i brak znaków interpunkcyjnych.
Dziękuję za Pani radę.Zabieram głos w jakim chcę temacie, nie musi się mój głos Pani podobać.
Pani teksty w innych postach są bufoniaste i bez szacunku do adwersarzy, a więc te wyrazy szacunku są fałszywe.
Ma Pani najwyraźniej problemy w czytaniu ze zrozumieniem po polsku.
Cóż, może czas poduczyć się trochę "naszego" języka.Nie śmiem pytać o języki obce.
Magdalena M
Pytanie do autora bloga.Czy usunął Pan kolejne komentarze?
OdpowiedzUsuńMagdalena M
Tak, usunąłem, bo obrażała Pani rozmówcę. Nie będę tolerował określeń w rodzaju „debilny” w reakcji na spokojny i wyważony komentarz.
UsuńCzy ja gdzieś napisałam, iż autorka komentarza jest debilna? Przeczytał Pan uważnie?.Napisałam, iż debilna jest jej "dobra rada",Czy wg Pana jest to równoznaczne z tym, że ona jest debilna? To może być ewentualnie pański domysł.
UsuńJeśli uważam, że coś jest głupie,czy debilne to o tym piszę.Nie Piszę i nie pisałam, że ta Pani jest debilna czy głupia.
Może jeszcze Pan tu doda listę słów, których używać nie wolno.
Magdalena M
Odnoszę wrażenie, że debilny wpis tej Pani w MOIM kierunku Pan zostawił, gdyż napisała, iż jest Pan dobrym pisarzem.
UsuńMoże moje kolejne wpisy nie były górnego polotu, ale proszę mi nie insynuować nienapisanych stwierdzeń.
Nigdzie też nie napisałam, że ta Pani jest ponurakiem.
Nie czuje Pan tonu w jaki ta osoba pisze do mnie?
Nie moja wina, że wpisy innych są infantylne.A gdy są skierowane do mnie to na nie odpowiadam.Oceniłam wpis, a nie człowieka.Może Panu się podoba, kiedy inni Pana traktują jak dziecko.Mi się nie podoba.
Magdalena M
"tonu w jakim"
UsuńCiekawe, czy powyższy wpis też Pan usunie.
Magdalena M
Określanie wypowiedzi rozmówcy mianem „debilnej” jest dla niego obraźliwe. A co do tonu, to jego jest spokojny, a Pani agresywny i zacietrzewiony.
UsuńTo ja mam pytanie do Pana: Po co rzuca się Pan publicznie na wytłumaczenie komuś, że nie ma warsztatu pisarskiego?
UsuńProszę napisać w punktach, jaki jest wg Pana tego sens.
Ta osoba może to odebrać jako obraźliwe, nawet jeśli zrozumie, gdzie i jakie popełniła błędy.
Ja odbieram jako obraźliwe i zgryźliwe dawanie mi "dobrych rad" przez innego komentatora, abym się nie trudziła tutaj.Jeśli coś robię niedobrze,wg kogoś to chciałbym wiedzieć, czemu tak uważa. Zadaję więc pytania,np:Dlaczego mam się nie trudzić? Jeśli ktoś mi zarzuca, że po pierwsze wspieram, (a Pana książki są i tak dobre a więc Pan mojego akurat wsparcia wg tej Pani nie potrzebuje), tylko gdzie ja wspieram to, że Pana księżki są dobre? Po drugie robię to niedobrze, to chciałabym jakieś argumenty uzyskać.
Niestety, nie mogę nauczyć ani nakazywać innym, aby pisząc swoje zdanie, popierali je czymś sensownym.
W związku z tym, mogą oni pisać, co chcą, bez względu na to czy to jest logiczne, poprawne bądź prawdziwe.I ich komenty pozostają.
Wywód ten pokazuje również, że bez sensu jest radzenie komuś, aby zaprzestał.Autorka wpisu sama to swoim wpisem potwierdza.
Ja określiłam to mniej "grzecznie", jako po prostu debilne.Pan to usunął, nie usunął jednak komentarza tej Pani.Ona napisała coś podobnego w formie zawoalowanej. Mogłaby równie dobrze napisać:debilne jest to, co Pani pisze a więc radzę zająć się czymś innym, bo szkoda czasu i atłlasu.
Wracam teraz do mojej prośby o przedstawienie w punktach celu i sensu udowodniania komuś, że nie ma warsztatu.
Insynuowanie komuś poprzez to, aby zaprzestał jest debilne, co udowodniłam? Dotknęło to więc w pośredni sposób i Pana.
Podawanie prawdy w papierku i z dobrym uzasadnieniem, na potwierdzenie tego, iż ktoś jest mnie zdolny czy rozumiejący i tak będzie z reguły obraźliwe dla samego zainteresowanego.W szczególności, gdy ta osoba uważa, że wie lepiej i ma talent oraz ma rację.
Bardzo przepraszam,ale czasem określam bardziej dosłownie, to co myślę.w takich sytuacjach, kiedy to i tak jest bez znaczenia, gdyż głową muru nie przebiję.
Magdalena M
Po raz trzeci i ostatni: nie będę pozwalał, by na moim blogu określała Pani wypowiedzi adwersarzy jako „debilne”, bez względu na to, co sobie do nich Pani dointerpretuje.
Usuń:-) Okazuje się, że nie umiem też czytać ze zrozumieniem.
UsuńWyczytuję, podobnie jak Pan, tylko to, co chcę.
Następnym razem, jak komuś "zapodam" truciznę,na jego debilny atak (myślę, iż wytłumaczyłam już, co przez to słowo rozumiem), to w wykwintnym daniu, bo tak jest kulturalniej, poprawniej i lepiej.Bez względu na to, jak bezsensowny i bzdurny jest atak,Na blogu.W życiu i w praktyce tak się nie da. W życiu, jeśli ktoś uzna, że podkłada Pan mu "świnię",nie będzie patrzył na formę, w jakiej Pan to robi ani na wyższy cel ani na to gdzie Pan to robi.Proszę nie odbierać tego, co tu piszę błędnie.Nie robię tego złośliwie, aby Panu dokuczyć bądź Pana straszyć.Szanuję Pańską odwagę i wolę zostać przy swoim "debilne". Nie wiem, czy jest gorzej, gdy powiem:.
to, co pani pisze jest debilne, czy:to, co pani pisze jest grafomanią.Wg Pana chyba to pierwsze? :-) :-)
Kiedy używam jakiegoś określenia, typu-durne, głupie-to zostawiam adwersarzowi przestrzeń.
On może odpowiedzieć tym samym, obrazić się, zwalić na moje chamstwo bądź argumentować.
Jeśli udowodnię mu bezsprzecznie, że jest w błędzie, nie ma talentu, warsztatu, odpowiedniej na dany temat wiedzy-to zostawiam go w potrzasku.
Mogłoby więc to mieć sens, tylko w rzeczywiście ważnych i wielkich sprawach.
Serdecznie pozdrawiam,
Magdalena M
Ponieważ moje wcześniejsze pytania, zostały usunięte a wypowiedź anonimusa powyżej jest skierowana do mnie- ponawiam je.
OdpowiedzUsuńDlaczego niedobrze"wspieram"? Kto Pani powiedział, że ja w ogóle"wspieram", gdy wyrażam swoją opinię?Dlaczego doradza mi Pani bym się "nie trudziła" ,kiedy ja jako wolna osoba wyrażam swoją opinię udzielając komentarza w blogu? Czy ja gdzieś tutaj piszę, że Pan Paweł dobrze pisze? Stwierdzam, że każdy zdrowo myślący pisarz chciałby i pracuje nad tym, aby pisać lepiej.
Co Pani ma na myśli, pisząc o kółkach adoracji-ja nie mam prawa napisać , co myślę, gdyż jestem też tłumaczką? Proszę o logiczne kontrargumenty.Co Panią obchodzi na co ja przeznaczam swój czas?.Wpisuję komentarz, bo chcę.czy ja udzielam Pani jakiś ( tym razem ujmę to łagodniej ) nieproszonych i glupawych rad?
Jaki cel i sens miała Pani ostatnia wypowiedź?
Oprócz stwierdzenia, że Pan Paweł jest dobrym pisarzem, bo to jest po prostu Pani opinią, reszta to nieuzasadniony bełkot i domysły bądź wymysły.
Proszę się wykazać erudycją i elokwencją, ja chętnie podejmę rzuconą rękawicę.
Ma Pani patent na to, co komu jest do szczęścia potrzebne i niepotrzebne?
Uwielbiam też "gapcio" i "zielone pojęcie".
Czekam na jakieś konkrety, ale pewnie się nie doczekam.
Magdalena M
To ja się przywlokłam z merytorycznym (mam nadzieję) komentarzem. Nie lubię, gdy ktoś manipuluje wypowiedziami i wkłada mi w usta coś, czego nie powiedziałam.
OdpowiedzUsuńCytuję: "Nieco bardziej wyrafinowana okazała się Pola Pane, która oceniła, że „Niepełni” są beznadziejni..."
Zatem gorąca prośba do autora o link do mojej rzekomej wypowiedzi :) Bo jakoś sobie nie przypominam, żebym użyła takiego określenia, a pamięć mam dobrą.
I jeszcze jedna sprawa. Radzę zmienić ostrzeżenie na blogu dotyczące moderowania komentarzy. Bo jak na razie jak wół jest napisane to:
"Osoby, które nie chcą się przedstawiać, proszone są o ograniczenie się wyłącznie do merytorycznych argumentów, oceny etyczne są tyle warte, ile nazwisko ich autora, więc ANONIMOWE BĘDĄ USUWANE."
Oświadczam, że nigdy nie komentuję anonimowo, a mimo to moje komentarze zostały usunięte. Zatem proszę może doprecyzować warunki zamieszczania komentarzy.
Pozdrawiam :)
Pola
Nie cytowałem Pani opinii, tylko ją streściłem własnymi słowami.
UsuńInformacja co do komentarzy jest wystarczająca, inne powody usuwania (wulgaryzmy, reklamy itp.) są oczywiste. A informacja, dlaczego Pani komentarz został usunięty, jest w stosownym wątku.
Nie ma nic gorszego, niż streszczenie czyiś wypowiedzi, zamiast użycie dosłownego cytatu.To dopiero daje pole streszczającemu do dowolnych interpretacji i nadinterpretacji. ;-)
UsuńMagdalena M
Tłlumaczka
:) :) :) :) :) :)
OdpowiedzUsuńUmie pan rozbawić kobietę, trzeba przyznać :)
A już myślałam, że nie ma pan poczucia humoru, a tu proszę, taka niespodzianka.
Może podzielmy się z innymi dowcipem :)
Oto moja opinia:
"Przeczytałam powieść "Niepełni" i muszę uczciwie powiedzieć, że dobrze mi się czytało, bo lubię taką narrację."
A streszczenie:
"Nieco bardziej wyrafinowana okazała się Pola Pane, która oceniła, że „Niepełni” są beznadziejni..."
Dość swobodna interpretacja, nie uważa pan?
Aaaaa... mam jeszcze pytanko, wytłumaczył się pan z jednego komentarza, ale były dwa, więc co z tym drugim?
Pozdrawiam serdecznie :)
Pola
Wyrwała Pani jedno pozytywne zdanie z ogólnie negatywnej opinii.
UsuńW drugim skasowanym komentarzu nie odniosła się Pani do treści postu, tylko podała link do swojej strony.
Moim zdaniem to bardzo trafna analiza. Faktycznie - druk cyfrowy i self to raczej swego rodzaju kanał do spławiania grafomanów i nie wiadomo czy kiedykolwiek będzie to traktowane jak "prawdziwa literatura".
OdpowiedzUsuń*
Z drugiej strony to FAJNE. Wydałem cyfrowo wiersze naszej lokalnej poetki i pieśniarki, nakład - 200 sztuk- akurat tyle by rozesłać po bibliotekach, instytutach etnografii i by kobieta rozdała rodzinie i przyjaciołom. Wydałem wiersze po ojcu - nakład 100 sztuk. Jeszcze parę rzeczy wydam. Za 100 lat - będzie komuś potrzebne - znajdzie w bibliotece.
*
Kto wie - może za 100 lat będzie się też znajdować zapomnianych geniuszy których opublikowano "za pieniądze"? Masowość zjawiska jest tu ok. Na 1000 knotów jedno dzieło genialne się trafi - tak każe statystyka
Pozdrawiam
Andrzej Pilipiuk www.pilipiuk.com
Dziękuję za poparcie, a że sama technologia jest bardzo przydatna, to racja. Ale to jak z każdą: da się wykorzystać w zbożnym i niezbożnym celu :-)
UsuńNo cóż, szybko się uczę, a wyrywanie zdań przyswoiłam od "Mistrza w Wyrywaniu Zdań" :)
OdpowiedzUsuńZresztą znów pan kręci, pozytywnych zdań było więcej i to w różnych komentarzach. Powinien pan to wiedzieć, przecież prześledził pan wszystkie ;)
Jeśli pan chce, to możemy zebrać je wszystkie do kupy, podzielić na pozytywne, negatywne i neutralne, a potem oszacować jakoś. Tylko tak się zastanawiam jak. Możemy na przykład policzyć literki. Chociaż wypadałoby najpierw zdefiniować pojęcie ogólnie negatywnej opinii.
Prawdę mówiąc, zwróciłam tylko uwagę na niedociągnięcia w jednej kwestii, ale chyba jako autor zdaje pan sobie sprawę, że każdemu we wszystkim się nie dogodzi.
Niedawno robiłam analizę porównawczą kilkunastu recenzji swojej powieści i wynik był naprawdę zaskakujący. Najważniejsze, by w ogólnym rozrachunku wyszło na plus :)
Zresztą dziwię się, że przejmuje się pan opinią takiej Poli, skoro wykazał pan już, że Pola nie czyta ze zrozumieniem :)
Ale ten poprzedni pana komentarz to mistrzostwo świata.
Świetny, naprawdę :) :) :)
Pozdrawiam,
Pola
Wreszcie pojawiła się tu osoba, która potrafi odbić piłeczkę z klasą i na poziomie. Gratuluje. ;-)
UsuńMagdalena M
Tłumaczka
Gratuluję !
UsuńMagdalena M
Mam nadzieję, że nie przeoczy Pan mojego tekstu nieco wyżej.
OdpowiedzUsuńKulturalnie pozdrawiam.
:-) ;-)
Magdalena M
Ciekawe jak to się stało, ze wysłany przeze mnie komentarz nie został opublikowany, choć dotyczył spraw wydawania książek własnymi siłami. Czyżby nie pasował do ogólnego obrazu tworzonego przez Pana?
OdpowiedzUsuńMałgorzata Ziółkowska
Skoro komentarz w ogóle się nie pojawił i nie było komunikatu, że pojawienie się uzależnione jest od decyzji moderatora, to można domyślić się, że nastąpił jakiś błąd. Ale po co myśleć, skoro w te pędy można oskarżyć mnie o blokowanie niewygodnych komentarzy. Najpierw oskarżamy, o dowodach pomyśli się potem albo i nie.
UsuńSprawdziłem: Blogger wrzucił Pani komentarz do spamu, filtry antyspamowe, jak wiadomo, nie są doskonałe.
Spróbuję zatem jeszcze raz. Wypowiadałam sie w temacie wydawania książek za pieniądze. sama tak zrobiłam ze swoją pierwszą, bo... przede wszystkim prawda jest taka, że mało, które wydawnictwo chce zainwestować w debiutanta. Po wydaniu pierwszej książki nabrałam pewności siebie, a i wydawnictwa spojrzały na mnie poważniej, nie byłam przecież już kimś nowym. Wydałam na normalnych zasadach / bez wkładu własnego/ dwie następne książki. Widocznie cytując Pana słowa "moja książka nie może być aż tak zła, jak twierdzi krytyk, skoro wydawca uznał, że jest na tyle dobra, by zainwestować w nią własną kasę. " . Gdyby nie self-publishing nie pojawiłabym się na rynku. Ot proste...
OdpowiedzUsuńMałgorzata Ziółkowska
Fałszywie ocenia Pani fakty. Wydała Pani książkę _mimo_ publikacji self-publishingowej, a nie dzięki niej. Debiutant bez publikacji jest milej widziany przez normalne wydawnictwo niż debiutant z książką wydaną za własne pieniądze, skoro ta książka mówi tyle, że autor jest tak słaby, że nikt go wcześniej nie chciał.
UsuńTutaj Pan Paweł ma rację. Jest to wręcz anatema w środowisku i szeroko powtarzana prawda wilczego biletu (znam kilku pisarzy "standardowych" tj np WLiterackie itp.): - debiutant, który wydał coś "za własną kasę", w Self-P jest bardzo źle postrzegany, nie wiem tylko do końca czy nie bardziej przez "klasycznie wydających" "kolegów" po fachu czy przez wydawnictwa tradycyjne. W każdym razie takie, bardzo silne, odium, istnieje i jest szeroko stosowane. Ależ cudzysłowów użyłem, żeby wrażliwych pojęć nie przesądzać :)
Usuńoczywiście Pan przecież zawsze ma rację :-). Nie zgodzę się, że wydanie książki w tak krytykowanym przez Pana systemie są z założenia słabe. Nie oznacza to także, że nikt nie chciał takiej książki wydać. Nie wziął Pan pod uwagę jednego - że są autorzy, którzy od razu zwracają sie do wydawnictw wydających za pieniądze, a nie dopiero wtedy, gdy nikt nie chce ich wydać. Jak Pan może oceniać nie znając całego obrazu?
OdpowiedzUsuńMałgorzata Ziółkwoska
Wziąłem pod uwagę, o czym byłoby Pani wiadomo, gdyby przed komentowaniem przeczytała Pani, co o self-publishingu napisałem. A w wydawnictwach nie narzekają na brak nadsyłanych tekstów i nie mają czasu, żeby dzielić włos na czworo. Czytają tych autorów, którzy potencjalnie mogli przysłać dobry tekst, a więc najpierw ludzi z dorobkiem, potem debiutantów, self-publisherów na szarym końcu.
Usuńwidze, że dobrze znane są panu metody pracy w wydawnictwach. Pracował pan, czy raczej z tych wszystko najlepiej wiedzących?
UsuńNo, no... im dalej, tym jadowiciej. Szczerze mówiąc, wchodząc na tego bloga nie spojrzałam na nagłówek i od razu przeszłam do treści wpisu. Pomyślałam wtedy: "Może i na półkach mamy coraz więcej grafomanów, ale dobrze widzieć wpis blogera, który potrafi zgrabnie składać słowa".
OdpowiedzUsuńNiestety, jad sączący się z reszty tego tekstu trochę popsuł odbiór i nie zmieni tego nawet fakt, że jesteś pisarzem docenionym przez wydawcę. Nie interesują mnie szczegóły Waszych przepychanek, ale mam pytanie: gdzie to branie na klatę prawdziwego pisarza, o którym napisałeś?
Nie rozumiem w jakim celu załamujesz ręce nad self-publisherami, skoro nie masz na ten biznes realnego wpływu. "Czy ktoś może mieć pretensje, że dorosły człowiek za własne pieniądze kupuje sobie trochę złudzeń, które inny chce mu sprzedać"?
Przyjmuję do wiadomości Twoje argumenty przeciw. Tyle, że chyba lepiej jest się skupić na tworzeniu swojego miejsca na rynku i sprawieniu, by było jak najwartościowsze. Jak sądzisz?
A dlaczego ktoś nie miałby walczyć z wtórnym analfabetyzmem, jeśli ma chęć, odwagę i czas? Robi przysługę całemu społeczeństwu.
UsuńAlicja Górczyńska
Myślę, że istnieją skuteczniejsze sposoby walki z wtórnym analfabetyzmem :D
Usuńp. Paweł robi dobrą robotę o tyle, że uświadamia tym, którzy nie mają jeszcze na oczach TOTALNYCH klap(ek) megalomanii i grafomańskiej ślepoty, że Self-Publishing jest swego rodzaju oszustwem. Od psychologicznego oszustwa "dzielenie się/współfinansowania" przez dystrybucję i promocję aż do skutków (negatywnych) zdobycia "sławy" jako wydający własnym sumptem w obecnych warunkach.
UsuńI to co pisze Paweł jest dobroczynne dla reflektantów, mniej lub bardziej zdesperowanych, (albo takich, co to ponoć, jak pisze ktoś wyżej, od razu uderzają do samofinansowania swych utworów) - ostrzega ich, że zostają nabrani, zrobieni w balona. Nikt poważny za pisarza mieć ich nie będzie, nawet ich własne Self-Publishingowe wydawnictwo. Generalnie - tylko sobie zaszkodzą.
Autor tego bloga pisze do ludzi którzy nie lubią być oszukiwani i żyć w matrixie. A odpowiadają mu - najczęściej - tacy, którzy wolą się samooszukiwać. Cóż, autozłudzenia, karmiące ego, są silniejsze, a z matrixu jak wiadomo ucieka tylko nieznaczna mniejszość.
I stąd całe zamieszanie w dyskusji pod wpisami o self-publishingu. Kto ma uszy zatkane nie usłyszy.
Najlepsze byłoby prawne rozróżnienie podmiotu świadczącego usługi poligraficzne od wydawnictw w rozumieniu tradycynym. Obecna sytuacja nie służy ani autorom, ani wydawnictwom, ani czytelnikom. Co trzeba\można zrobić, żeby zmienić tę chorą sytuację i nie pogrążać wystarczająco trudnej sytuacji branży? Temat selfie jest dla mnie nowy, ale trudno być obojętnym. Sądzę, że regulacje legislacyjne leżą w interesie wielu. Być może jestem naiwna, ale sądzę, że zamiast/obok zupełnie nieskutecznego zwalczania grafomanii na poletkach typu 'blog', ludzie, którym zależy powinni lobbować (nie bardzo mam pojęcie co powinni zrobić), zawalczyć, w każdym razie, o takie prawne regulacje, które odzwierciedlałyby stan rynku wydawniczego i rozdzieliłyby poligrafię od działalności wydawniczej, której istnienie zależy od poziomu wydawanej twórczości. Rynek i tak jest niedobry (dla poziomu literatury), ale selfie to wg mnie równia pochyła. Jak Pan sądzi, można jakoś wpłynąć na obecny stan rzeczy? Inaczej, niż utyskując?
OdpowiedzUsuń