We wrocławskiej Akademii Medycznej kształcą się na lekarzy cudzoziemcy, w tym przybysze ze Szwecji, głównie dzieci imigrantów. Oczywiście nie przyjeżdżają do Polski ze względu na wysoki poziom nauczania, ale dlatego, że w Szwecji na studia medyczne nie udało im się dostać. Taki zagraniczniak musi okazać swoje świadectwo maturalne przełożone na polski przez tłumacza przysięgłego. Musi je okazać w kuratorium, żeby wydano mu dyplom, a nie na uczelni, żeby go przyjęła (uczelni noty nie obchodzą, tylko banknoty), więc zazwyczaj zabiera się do tego pod koniec studiów. Przybysze ze Szwecji zgłaszają się do mnie. Przybysze ze Szwecji do tłumacza języka szwedzkiego zwracają się z zapytaniem, czy i za ile przełoży im papiery, w języku angielskim. Z początku przyjmowałem, że jest to wynik automatyzmu. Studiują w języku angielskim, na co dzień posługują się angielskim, więc z rozpędu do tłumacza szwedzkiego - z nielicznymi wyjątkami - też po angielsku. Kiedyś jednak, przechodząc na szwedzki, zapytałem studenta, dlaczego nie mówi do mnie od razu po szwedzku, przecież jest oczywiste, że skoro z danego języka tłumaczę, to muszę go znać. Odpowiedź wbiła mnie w podłogę: on się nad użyciem szwedzkiego faktycznie zastanawiał, ale doszedł do wniosku, że bezpieczniej będzie jednak trzymać się angielskiego. Czyli nie automatycznie, nie z rozpędu, nie bezrefleksyjnie, tylko po namyśle człowiek kończący studia (kończenie studiów było kiedyś synonimem inteligencji) uznał, że istnieje taka możliwość, że tłumacz danego języka tego języka nie zna.
Zaciekawiło mnie, czy taki delikwent wpadnie na to, że potrafię porozumieć się po szwedzku, jeśli mu o tym nie powiem. Następna rozmowa z przyszłym lekarzem wyglądała więc następująco (rozmawiamy po angielsku):
– Pan Pollak?
– Tak, słucham.
– Czy jest pan tłumaczem?
– Tak.
– Bo ja studiuję tutaj w English Division i potrzebuję przetłumaczyć moje świadectwo.
– W jakim języku jest to świadectwo?
– Po szwedzku.
– Czyli miałbym je przetłumaczyć ze szwedzkiego na polski?
– Tak.
– Ale jak mogę przetłumaczyć coś ze szwedzkiego, skoro szwedzkiego nie znam?
Konsternacja i chwila milczenia.
– Ale pan jest tłumaczem?
– Tak, jestem.
– No bo ja potrzebowałbym przetłumaczyć moje świadectwo ze szwedzkiego na polski.
– Świetnie, tylko jak mam przełożyć świadectwo z języka, którego pana zdaniem nie znam?
Konsternacja i chwila milczenia.
– Bo ja potrzebuję przetłumaczyć świadectwo i dostałem pana dane od…
Po trzech takich rozmowach dotarło do mnie, że za wysoko postawiłem poprzeczkę, wskazówka była zbyt finezyjna albo zagmatwana, ostatecznie lekarzowi w jego pracy nikt takich skomplikowanych zagadek nie zadaje, by musiał umieć je rozwiązywać. Postanowiłem więc zadanie uprościć. Po uproszczeniu rozmowy wyglądały m.in. tak (kwestie angielskie tym razem kursywą w oryginale):
– Translator? – studia medyczne to nie filologia, żeby studenci posługiwali się okrągłymi zdaniami.
– Niestety, nie rozumiem.
– Do you speak English?
– Nie rozumiem, co pani do mnie mówi.
– Angielski nie?
W głosie słychać szczere zdumienie, że człowiek wykształcony, jakim jest tłumacz, nie zna światowego języka. Mnie tak samo dziwi, że ktoś może siedzieć sześć lat w jakimś kraju i nie nauczyć się języka tego kraju w stopniu pozwalającym na załatwienie prostej sprawy. Pozostaję więc przy swojej wersji.
– Angielski nie.
Doszliśmy do punktu, w którym sprawa jest banalnie prosta. Po polsku się nie dogadamy, po angielsku nie, jaki język możemy mieć wspólny?
– I have some documents to translation…
– Przykro mi, ale nie rozumiem, co pani mówi.
Głęboki namysł w tle, cierpliwie czekam.
– To dziękuję.
– Proszę.
Byłem przekonany, że klient przepadł, trudno, czego się nie robi dla nauki, ale studentka nie poddała się tak łatwo. Jestem jedynym przysięgłym szwedzkiego we Wrocławiu, od opiekuna na uczelni otrzymała tylko moje dane, najwyraźniej nie wiedziała, jak poszukać innego tłumacza, więc musiała sobie poradzić. I poradziła sobie. Co znakomicie rokuje jej zawodowej karierze, bo czyż nie na tym polega praca lekarza, by w nieschematyczny sposób dawać sobie radę, jeśli pojawią się nietypowe problemy? Poprosiła kolegę Polaka, by do mnie zadzwonił. Innymi słowy, żeby porozumieć się z tłumaczem szwedzkiego, wynajęła tłumacza angielskiego, bo nawet po namyśle nie wpadła na to, że z tłumaczem języka szwedzkiego dogada się po szwedzku.
Moje badania terenowe dowiodły więc, że wrocławska Akademia Medyczna kształci na lekarzy ludzi, których poziom inteligencji nie pozwala na domyślenie się, że z tłumaczem języka szwedzkiego można porozumieć się po szwedzku. Mocno zaniepokojony zacząłem tych studentów wypytywać o ich plany. Na szczęście okazało się, że jak jeden mąż wracają do Szwecji i leczenie z ich strony mi nie grozi. A potem dostrzegłem przewrotność tej operacji i ukryty w niej genialny zamysł. Polska służba zdrowia wypada blado na tle szwedzkiej, a jeszcze te łobuzy podbierają nam lekarzy. No to my damy im lekarzy. Takich, że leczenie się w Szwecji będzie czynnością wysokiego ryzyka i żaden roszczeniowy polski pacjent nie powie już, że tam jest lepiej. I za przygotowanie tej piątej kolumny oni nam jeszcze zapłacą. Majstersztyk.
Lekarze to nie elita!
OdpowiedzUsuńLekarz po Wrocławskiej AM
Alem się ubawił, czytając! Szkoda tylko, że to samo życie...
OdpowiedzUsuń;-) Zgadzam sie z tym,ze czesto studiuja w Polsce medycyne dzieci imigrantow szwedzkich.Natomiast odnosnie powodow do podejmowania studiow wlasnie w Polsce-to sa one wg moich doswiadczen inne.Mianowicie czesto rodzice tych dzieci sa sami lekarzami,bardzo czesto studiowali sami w Polsce lub slyszeli opinie innych o tych studiach i uwazaja, ze na studiach w Polsce ich dzieci naucza sie wiecej, lepiej i od podstaw.Studia medyczne w Polsce maja wysoka renome.
OdpowiedzUsuńNatomiast jesli chodzi o status sluzby medycznej w Szwecji to stereotypem jest , ze ocenia sie go dalej bardzo wysoko w innych krajach swiata.Sam fakt lepszych warunkow pracy i nowoczesnego sprzetu nie gwarantuje dobrego poziomu opieku lekarskiej,gdyz niestety wielu lekarzy, ksztalconych w Szwecji to po prostu tepe glowy.
Skad taka opinia? Pracuje sama jako tlumaczka w Szwecji.Tlumacze w szpitalach , osrodkach zdrowia i innych placowkach.
Slabo mi sie robi nieraz od tlumaczenia sztampowych zalecen,wyjasnien i diagnoz lekarskich, opartych na jednym badaniu lub niejasnych symptomach choroby, podanych przez pacjenta.Temat jest bardzo obszerny.
Niech Pan poczyta kilka dawnych artykulow w np "Dagens Nyheter" Macieja Zaremby.Sa dostepne na necie.
PS Przepraszam za literowki.Mam na tym sprzecie tylko szwedzki jezyk i nie chce nic zmieniac.
PS 2 Mamm nadzieje, ze zna Pan wiele innych znaczen slowa "drälla".Jest ich bez liku.
PS 3 Z wielka przyjemnoscia czytam Pana blog, ktory wlasnie odkrylam.Podoba mi sie i Pana tega glowa i charakter(ek). ;-)
Magdalena M
Cieszę się, że mój blog przypadł Pani do gustu
UsuńErrata
OdpowiedzUsuń1.Mam na mysli oczywiscie artykuly Macieja Zaremby w "Dagens Nyheter".
2.Mam nadzieje.
Juz widze, jak Pan krytykuje i poprawia moj wpis.Bo czy status sie ocenia czy jest on wyski lub niski np?
OdpowiedzUsuńTlumacz jest tylko czlowiekiem i popelnia rowniez bledy.Oczywiscie nad tlumaczeniem literatury czy innych tekstow na zamowienie powinno sie porzadnie popracowac.Natomiast w tlumaczeniach bezposrednich nie zawsze jest czas na gleboki namysl czy korekte.
Najwazniejsze jest przekazanie tresci.
Nie zawsze udaje sie uniknac nalecialosci z jezyka, ktorym sie czlowiek porozumiewa na codzien.Ogolnie tlumacz ma przechlapane i jest tylko narzedziem w oczach innych. A ono rozumu nie ma.Ma tylko mechanicznie robic swoje.
Tlumacz ma byc tez w kazdej chwili do uslug.
Nie ma przerwy na obiad czy na urlop.Jesli ja egzekwuje, traci klientow.
Dziekuje za odpowiedz.Mialam dzisiaj tlumaczenie na telefon.Pacjent czekal w osrodku zdrowia na pomoc.Okazalo sie, ze nie radzil sobie z wyjeciem kleszcza. Pielegniarka szwedzka stwierdzila, ze "oni" takiego czegos nie robia.Zreszta ona sama nie ma o tym pojecia i nigdy sie tego nie uczyla.Nie wie, jak sie to robi.Nieprawda, ze "nie robia", bo w innych osrodkach jakos robia.Nie umiala, wiec olala pacjenta, ktory po szwedzku mowic nie umie a wiec i nikomu sie nie poskarzy. Ten czlowiek byl tak zbulwersowany, ze wyszedl bez pozegnania w srodku mojego tlumaczenia.Czekal pewnie juz od rana na pomoc, a jeszcze trwalo zamowienie tlumacza, bo ja je tez dostalam godzine wczesniej. Interesujace jest to, ze pielegniarka po studiach nie wiedziala, jak wykonac taka prosta rzecz.Pewnie studiowala w Szwecji.Prosze sobie wyobrazic jaka niewiedza wykazuja sie lekarze, ksztalceni tutaj. ;-)
OdpowiedzUsuńMagdalena M
Bardzo podoba mi się Pana blog, mam natomiast zastrzeżenia do tego wpisu. Nie wiem, do jakiego stopnia wynikają one z faktu, że mowa o swego rodzaju badaniach terenowych, ja zaś jestem nie tylko tłumaczem, ale także antropologiem.
OdpowiedzUsuńMam dwa zastrzeżenia. Jedno dotyczy Pana interpretacji, drugie sposobu prowadzenia Pańskich mini badań.
Otóż po pierwsze - czy nie przyszło Panu do głowy, że owi studenci po pięciu (sześciu?) latach studiów, a więc i mieszkania, w Polsce mogą mieć powody, by uważać za prawdopodobne, że człowiek mianujący się tłumaczem z języka szwedzkiego nie zna tego języka na tyle, żeby swobodnie prowadzić w nim rozmowę? Koniec końców, jak wskazuje Pan w innych postach na tym blogu, tłumaczenie świadectw nie jest zadaniem trudnym. Sam Pan pisze o ludziach, którzy tak się urządzili, że tylko takie proste teksty tłumaczą - czyli sam Pan się z tego rodzaju przypadkami zetknął. Kiedy jednak to samo rozumowanie spotyka Pan u studentów, nie znajduje Pan innego wyjaśnienia, jak ich głupota.
Druga uwaga, ta tycząca się Pana badań. Otóż wydawać by się mogło, że ich problem da się po prostu wyprowadzić z problemu pierwszego, problemu Pana rozumowania: skoro nie wyobraził Pan sobie innej interpretacji niż głupota ludzi innych niż Pan, nie przyszedł Panu do głowy inny temat badań, jak tylko sprawdzenie, jak daleko ta głupota sięga. Jest tu jednak jeszcze jeden, osobny mankament.
Otóż jakkolwiek traumatyczne nie byłyby Pana kontakty z funkcjonariuszami naszej drogiej RP, występuje Pan w tych interakcjach jako reprezentant państwa, dodajmy - obcego im państwa, państwa którego jedynego języka urzędowego nie znają. Ten ostatni fakt nie przeszkadza temu państwu pobierać od nich opłat (bo mowa, jak rozumiem, o uczelni państwowej), przeszkadza za to wydać świadectwo po zainkasowaniu wszystkich transz czesnego bez kolejnej opłaty - tym razem za przysięgłe tłumaczenie świadectwa. To jest właśnie kontekst - my strasznie lubimy to słowo - w którym Pan się pojawia. Pan nie jest znikąd. Pan jest de facto reprezentantem państwa polskiego: bo gdyby ono z jednej strony nie nałożyło na nich obowiązku tłumaczenia świadectwa, z drugiej nie wskazało Pana jako jedynego we Wrocławiu wykonawcę tego tłumaczenia, prawdopodobnie nigdy by Pan tych ludzi nie spotkał.
Otóż w sytuacji tak daleko posuniętej asymetrii wpływów należy albo powstrzymać się od badań w ogóle, albo próbować tę asymetrię w nich uwzględnić. Pan zaniedbał - w tym konkretnym przypadku, powtórzę, że bardzo podoba mi się Pana blog - takiego zabiegu z zakresu higieny epistemologiczno-moralnej.
Pozdrawiam,
Jakub Ozimek
Z faktu, że tłumacz ogranicza się do przekładania prostych rzeczy, nie wynika, że nie zna języka w stopniu pozwalającym na porozumiewanie się.
UsuńW takich sytuacjach może też działać mechanizm mówienia po angielsku do absolutnie wszystkich obcokrajowców. Byłam kiedyś świadkiem zabawnej scenki w taniej knajpie nazywanej "chińczykiem", a prowadzonej w rzeczywistości przez Wietnamczyków. Akurat ta wietnamska rodzina prowadzi swoją jadłodajnię już od lat w tym samym miejscu i wszyscy dość sprawnie dogadują się po polsku, choć z uroczym akcentem. Pewnego dnia siedziałam tam sobie i byłam akurat w połowie konsumowania obiadu, kiedy do lokalu wkroczyła pani w średnim wieku. Zaczęła przeglądać menu i chciała się dowiedzieć, co znajduje się w jednym zdań. (Pani ewidentnie była Polską, nie trzeba było instynktu Sherlocka, żeby to stwierdzić, po prostu w momencie wejścia do knajpy kończyła właśnie rozmawiać przez telefon po polsku). Ale z jakiegoś powodu zapytała o to przyjmującego zamówienia chłopaka po angielsku. Chłopak ów odpowiedział jej po polsku, że nie rozumie. Nie zraziło to naszej bohaterki i zaczęła znów zadawać mu to pytanie powoli i wyraźnie... po angielsku. Chłopak znów nie zrozumiał, więc pani, najwyraźniej wziąwszy go za idiotę, odpuściła i po prostu zamówiła danie bez dalszych dociekań.
OdpowiedzUsuń