W akcji TOP10, w której raz już wziąłem udział, padło bardzo ciekawe pytanie: Jakie książki chciałbyś znów po raz pierwszy przeczytać? Oto moja dziesiątka:
1. „Niewiarygodne przygody Marka Piegusa”. Pierwsze spotkanie z Edmundem Niziurskim, świat dookoła nie istnieje, tylko pełne przejęcia podążanie za bohaterami. Potem oczywiście połknąłem całego Niziurskiego z nieśmiertelnym „Sposobem na Alcybiadesa” na czele, którego przeczytałem tyle razy, że nauczyłem się go prawie na pamięć. Z tej właśnie książki pochodzi miara „lec”, określająca stopień poczucia humoru, o którą pytałem we wpisie Polish jokes. Nawiasem mówiąc z opowiadania, o którym tam mowa, wyszła mini powieść „Stan Nowy Jork przeciwko…” i Oficynka przebąkuje coś o jej wydaniu.
2. „Psy wojny” Fredericka Forsytha. Czytelnik nieco starszy (ale niewiele), emocje równie ogromne, więc następnie „Dzień Szakala” i chociaż moim zdaniem takiego poziomu już później Forsyth nie sięgnął, to jednak z prawdziwą przyjemnością każda jego następna książka.
3. „Tomek w krainie kangurów” Alfreda Szklarskiego. Nauczycielka przeczytała nam na lekcji początek, a w domu doczytałem resztę i następne części. Nie wszystkie, bo wtedy Tomków nie można było tak łatwo dostać, i strasznie z tego powodu cierpiałem.
4. „W 80 dni dookoła świata” Juliusza Verne’a. Zdąży czy nie zdąży?
5. „W pustyni i w puszczy” Henryka Sienkiewicza. Staś i Nel porwani, na drodze karawany lew, Staś dostaje strzelbę do ręki, a ja mam zgasić światło, bo czas spać. „Mamo! Jeszcze tylko jedną stronę!”.
6. „Przypadki Robinsona Kruzoe” Daniela Defoe. Czytałem nie jakąś skróconą wersję, tylko pełne wydanie. Grube tomisko z białej serii PIW-u, w którym brakowało jednej strony (zostały chyba wydrukowane dwie takie same). Do dziś pamiętam, takie to było traumatyczne przeżycie.
7. „Niebo w płomieniach” Jana Parandowskiego. Szok, że moje podejrzenia, że z tym Bogiem to jest coś nie tak, wcale nie są takie absurdalne, jak mi się wydawały (później te moje wrażenia opisał Hjalmar Söderberg w „Młodości Martina Bircka” - to znaczy, opisał wcześniej, tylko ja później przeczytałem). Od Parandowskiego dowiedziałem się, że Herod Wielki zmarł w 4 roku przed naszą erą. Ponieważ Parandowski nie wyjaśnił, skąd to się wzięło, byłem przekonany, że mam w ręku najlepszy dowód, że te wszystkie opowieści o Jezusie to bzdurne bajeczki. Sprawdziłem w encyklopedii, że data się zgadza i pokazałem koledze. Wtedy szoku doznał on - pierwszy raz w życiu widziałem tak roztrzęsionego człowieka.
8. „Prawiek i inne czasy”. Nie mam tej książki Olgi Tokarczuk, bo co sobie kupię egzemplarz, to natychmiast daję w prezencie (to znaczy, pożyczam, ale w praktyce wychodzi na prezent), jeśli tylko się zorientuję, że ktoś tego nie czytał. Mól książkowy, który nie zna „Prawieku”, to jak himalaista, który nie wszedł na żaden ośmiotysięcznik.
9. „Doktor Glas” Hjalmara Söderberga. Lektura na studiach, ale wiedziałem, że spotkałem bratnią duszę. Ale rzeczywiście przeczytam go powtórnie po raz pierwszy, bo chcę go przełożyć (mimo że polski przekład już jest), a tłumaczenie to inny rodzaj lektury. Tak miałem z „Kochającymi na marginesie” Johanny Nilsson. Kiedy ich przeczytałem, książka mi się nie spodobała, dopiero przy przekładzie, o który poprosiło wydawnictwo, odkryłem, że jest naprawdę znakomita.
10. „Mistrz i Małgorzata” Michaiła Bułhakowa.
Dominują książki przeczytane w dzieciństwie i młodości, ale tak już jest, że wtedy po prostu wszystko mocniej na człowieka oddziałuje.
Ciekawe, czy doczekam, że ktoś w takim zestawie zamieści „Gdzie mól i rdza”. Promocja nadal trwa, zapraszam do lektury wywiadów, których udzieliłem portalom iWiesz24 i Zbrodnicze Siostrzyczki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.