Analizując działania norweskiego masowego mordercy, jeden z psychologów powiedział, że rozpoznaje u niego syndrom Herostratesa, a rozmawiająca z psychologiem „Wyborcza” uznała za konieczne wyjaśnić w nawiasie, kim był Herostrates. Zastanawia mnie, skąd u redaktorów przekonanie, że trzeba wyjaśniać: czy sami po raz pierwszy usłyszeli to imię i musieli sprawdzić w Wikipedii, kto zacz, czy uznali, że czytelnikom obce są elementarne fakty historyczne. W tej sytuacji muszę pewnie redaktorom „Wyborczej” lub tym, dla których w swoim mniemaniu piszą, wyjaśnić, kim byli polnische Banditen. Otóż tak nazywali hitlerowcy (hitlerowcy od Hitler, Adolf, przywódca Trzeciej Rzeszy, który rozpętał II wojnę światową) polskich partyzantów walczących z okupantem.
Określenie przypomniało mi się, kiedy przeczytałem artykuł o niemożności ukarania taliba, który zastrzelił kapitana Daniela Ambrozińskiego. Niemożność polega na tym, że kiedy Polaka zabije obywatel obcego kraju, sprawa przechodzi z naszej prokuratury wojskowej do powszechnej, a ta w Afganistanie jest bezsilna, więc podobne sprawy umarza. Niemożność dałoby się łatwo zlikwidować, przenosząc takie sprawy pod jurysdykcję prokuratury wojskowej, ale tylko w teorii, bo jedyne, co potrafimy szybko, sprawnie i elegancko zorganizować to ładny pogrzeb, jak nam się rozbije samolot z wierchuszką na pokładzie. Zorganizowanie takiego szkolenia pilotów, żeby samolotów nie rozbijali, przerasta już nasze możliwości. Zresztą nie jest takie efektowne jak ładny pogrzeb, no i naród nie mógłby się jednoczyć (na parę dni) wokół kolejnego nieszczęścia, które go dotyka, a tak przecież lubimy być cierpiętnikami.
Ponieważ złudzeń co do polskiej nieudolności żadnych już nie mam (szczerze podziwiam tych naiwnych, którzy naprawdę wierzą w to, że raport komisji Millera cokolwiek w polskim lotnictwie zmieni), fakt, że ścigamy taliba nieskutecznie, mnie nie zdziwił, zdziwiło mnie to, że w ogóle ścigamy.
Bo w jakich okolicznościach Afgańczyk zabił Polaka? Czy zamordował turystę zwiedzającego jego kraj, bo chciał go ograbić? Nie. Zastrzelił żołnierza wrogiego wojska, które najechało jego ojczyznę i pozbawiło jego stronnictwo władzy. W sytuacji, gdy najeżdżający ma miażdżącą przewagę i nie można stworzyć linii frontu, opór przybiera formę partyzantki. Tak było właśnie w okupowanej przez Niemców Polsce. Oczywiście możemy sobie uważać, że talibowie są be, a my cacy, chociaż akurat motywowanych religijnie przepisów w naszym kraju nie brakuje. Ale nie jest to powód, by klasyfikować przeciwników jako bandytów, gdybyśmy uważali, że są cacy, to nie prowadzilibyśmy z nimi wojny. To jest ogólny obraz sytuacji. W szczególe wyglądało to tak, że polski patrol szukający wody został zaatakowany w wiosce przez talibów. Na atak polscy żołnierze odpowiedzieli ogniem: „Ambroziński postanawia go [snajpera] "zdjąć". Oddaje strzał i kryje się za narożnikiem murka. Potem wychyla się, by sprawdzić, czy unieszkodliwił snajpera. I wtedy dostaje. Dwa postrzały, jeden po drugim.”
Postrzały okazały się śmiertelne, więc polska prokuratura wszczęła śledztwo, jak rozumiem z art. 148 kk, a dziennikarze „Wyborczej” konsekwentnie nazywają taliba zabójcą. Tymczasem nie ma żadnych wątpliwości, że była to potyczka między dwoma uzbrojonymi oddziałami. Polscy żołnierze wiedzieli, że są na wrogim terenie, spodziewali się, że mogą zostać zaatakowani, wiedzieli, że mogą zginąć, na wojnie żołnierze giną. W walce jeden z nich poległ. Jeśli uważamy, że to jest morderstwo, to powinniśmy zrobić przegląd bitew, w których nasi rycerze i żołnierze zabijali wrogów i postawić ich przed sądem. Zawiszę Czarnego, Bartosza Głowackiego i księcia Józefa Poniatowskiego zaocznie, skoro już nie żyją. No i tych partyzantów, których hitlerowcy uważali za bandytów, bo w takim razie uznajemy faszystowskie myślenie za słuszne.
Podwójne standardy moralne, jakie tu stosują dziennikarze, widać wyraźnie w używanym przez nich słownictwie. Ambroziński chciał taliba „zdjąć” i „unieszkodliwić”. Nie zabić, zgładzić czy zastrzelić, tylko zdjąć i unieszkodliwić. W odwrotną stronę to już nie działa, talib Polaka nie zdjął czy unieszkodliwił, tylko zabił, więc jest zabójcą. Pytanie, co by było, gdyby Ambroziński trafił. Czy też zostałby uznany za zabójcę, którego należy stawiać przed sądem? Wiadomo, że nie. Uznano by, że wypełnił swój obowiązek, może nawet dostałby order za bohaterstwo i zachowanie zimnej krwi na polu walki.
Jak dziennikarze wartościują ludzkie życie, jaskrawo pokazuje też podsumowanie: „Straty: jeden zaginiony i czterech rannych Polaków. Do tego pięciu zabitych i kilkunastu rannych Afgańczyków”. Ci Afgańczycy to nie talibowie, tylko afgańscy policjanci, czyli sojusznicy. Dziennikarze nie podają więc po kolei strat po obu stronach, tylko szeregują, jak rozumiem, według ważności. Ranny Polak to dla nich większa strata niż martwy Afgańczyk. To nie jest człowiek, którego życie dobiegło końca, po którym ktoś będzie płakał, który może zostawił żonę i dziecko albo dopiero marzył o rodzinie i tego marzenia nigdy nie zrealizuje, tylko mało ważny trup, mniej przykry niż rana polskiego żołnierza. Ta hierarchia wyrażona została nie tylko kolejnością, ale i sformułowaniem. Nie „oraz”, tylko „do tego”. Śmierć na doczepkę.
Skończmy wreszcie z tym plemiennym myśleniem, że życie rodaka jest warte więcej niż życie Azjaty czy Afrykanina. Człowiek to człowiek i przedwczesna śmierć każdego jest nieodwracalną tragedią. Jeśli chodzi o ludzkie życie, przestańmy wreszcie być Europejczykami czy sojusznikami USA, a zacznijmy być ludźmi. Nie może być tak, że jak Amerykanie giną, to się emocjonujemy i wzruszamy, bo ładny film o tym zrobią, ale jak sami zabijają, to jest wszystko w porządku, bo to sprawiedliwa wojna. Nie może być tak, że jak Norwegowie padają ofiarą zamachowca, to publikujemy ich zdjęcia, imiona i nazwiska i relacje z ostatnich chwil, ale jak podobny zamachowiec zabija bombą na targu Irakijczyków, to jest to bezimienna tłuszcza, warta ledwie krótkiej notki na dziesiątej stronie gazety.
PS. W związku z pytaniami o blog poruszający sprawy wydawnicze, informuję, że pomysł zarzuciłem. Po części z braku czasu, po części dlatego, że tematy pokrywały się z tym blogiem i szykowanym nowym wydaniem poradnika.
Pański blog zaczęłam czytać niedawno - pierwsza notka na jaką trafiłam, to "Pętent" i myślałam "Ot, kolejny do śmiechu", potem zagłębiłam się w inne notki i dowiedziałam się o Panu wielu ciekawych rzeczy (gratuluję sukcesów i zazdroszczę), a przy okazji, zobaczyłam, że nie tylko ja mam takie heretyckie i "hermetyczne" myśli. Zatem, ma Pan we mnie stałą i zagorzałą wielbicielkę, i zaczęłam też poszukiwać Pańskich książek.
OdpowiedzUsuńPoprawną formą powinno być "Pańskiego bloga"... Trochę mnie to zaczyna wpuszczać w maliny, nie mogę odgadnąć, które zapożyczenia się odmienia i jak...
OdpowiedzUsuń