piątek, 7 października 2016

Czarna wdowa – w odcinkach (9)

Paweł Pollak

CZYSTA ARYTMETYKA

ze zbioru „Czarna wdowa”

odc. 1


Wykładowca akademicki James Odonell wjechał swoim jaskrawoczerwonym chevroletem w ciasną lukę między toyotą dziekana a dodge’em kolegi z wydziału matematycznego. Administracja uczelni wytyczyła tak wąskie miejsca parkingowe jak się dało, argumentując, że uniwersytecki campus to nie bezkresna preria i trzeba oszczędnie gospodarować dostępną przestrzenią. Odonella kosztowało to zresztą mandat, bo raz zdarzyło mu się pojawić przed dziekanem – zwykle przyjeżdżał ostatni – i zaparkował na linii, blokując miejsce przełożonemu. Wściekał się, że nie jest pilotem promu kosmicznego, który ma zadokować z zegarmistrzowską precyzją, ale straż campusu pozostała nieugięta: linie były nie tylko namalowane, tworzyły je też specjalne wypustki, które sygnalizowały kierowcy, że wykroczył poza przydzielone mu miejsce. Odonell miał jedynie tę satysfakcję, że na strażników sobie pokrzyczał i w niewybrednych słowach skomentował organizację parkingu, ale samochód musiał przestawić i sto dolarów mandatu wysupłać.
Wysiadł z chevroleta i swoim zwyczajem sięgnął po papierosy. W samochodzie nie palił, ale odległość, jaką musiał pokonać, dojeżdżając do pracy, nie pozwalała czekać nawet pół minuty dłużej. Czy raczej nałóg nie pozwalał. Co bynajmniej go nie martwiło. Wychodził z założenia, że ci, którzy planują zdrowo umrzeć, są niespełna rozumu. Dla niego nie liczyło się, ile czasu będzie żył, tylko ile z tego życia wyciśnie przyjemności. Bo człowiek nie może wiedzieć, kiedy dopadnie go kostucha, a nader często dopada niespodziewanie. Pstryknął zapalniczką, formułując tę refleksję, ale nie zdążył przytknąć papierosa do ognia, gdyż w tym momencie kula z karabinu rozwaliła mu głowę.
*
– Macie linię strzału? – Młody detektyw popatrzył niecierpliwie na techników, krzątających się wokół zwłok.
– Gdzieś z tamtych okien.
– Z którego konkretnie?
Postawny mężczyzna w białym kombinezonie uśmiechnął się rozbawiony.
– Kolejny wychowany na „CSI”, któremu wydaje się, że laserem wskażę właściwe okno? – zwrócił się do siwowłosego partnera młodzieńca.
Buganski potwierdził skinieniem głowy.
– Żółtodziób.
Nie miał ochoty niańczyć nowego, ale kapitan postawił mu ultimatum: albo wprowadzi świeżo upieczonego absolwenta akademii w tajniki zawodu, albo może – jak jego dotychczasowy partner – przejść na emeryturę. A z pracy Buganski ani myślał rezygnować. Bill miał do kogo odejść: liczna gromada wnuków cieszyła się, że dziadek będzie spędzał z nią więcej czasu. Na niego czekał tylko telewizor w pustym mieszkaniu.
– Nie było więcej strzałów poza tym jednym, musiałbym więc znać prędkość kuli – technik wziął na siebie obowiązki edukacyjne – wiedzieć, gdzie się zatrzymała, zważyć denata, żeby obliczyć, na jaką odległość odrzucił go impet uderzenia. To pod warunkiem, że znajdowalibyśmy się na wolnej przestrzeni. Ale facet odbił się od dodge’a, więc trzeba by jeszcze przeprowadzić skomplikowane symulacje komputerowe, uwzględniające ten, powiedzmy, rykoszet. Ponieważ z tego, co mamy teraz, mogę ci powiedzieć, że strzał padł prawdopodobnie z kwadratu okien od drugiego do czwartego piętra między wejściami B i C, szybciej i pewniej ustalicie, skąd strzelano, przeczesując te kilka mieszkań.
– Co to w ogóle za budynek? – Buganski popatrzył pytająco na technika.
– Akademik.
– Czyli każde okno to inny pokój.
– Tak myślę. Mundurowi już je sprawdzają.
– To dołączmy do nich. – Buganski nakazał gestem ręki, by nowicjusz podążył za nim.
Na korytarzu drugiego piętra spotkali funkcjonariuszy.
– Coś znaleźliście? – ubiegł Buganskiego następca Billa.
Buganski pomyślał, że nie lubi smarkacza. Jego zadufanie było tak wielkie, że nie przejął się swoją niewiedzą, tylko nadal próbował grać pierwsze skrzypce.
– Nic. W większości pokoje stoją puste, studenci są na zajęciach, żadnych podejrzanych śladów.
Zapukali do drzwi oznaczonych numerem 212, ze środka dobiegło słabe „proszę”.
Weszli i od razu wszyscy czterej mimowolnie się cofnęli. W fotelu półleżał wychudzony chłopak w ciemnych okularach, od jego przedramienia do stojącego przy ścianie aparatu dializacyjnego biegły czerwone rurki. Po drugiej stronie fotela położył się olbrzymi sznaucer. Uprząż powiedziała Buganskiemu, że to pies przewodnik niewidomego.
– Policja. Przepraszamy za najście, ale z tego budynku zastrzelono jednego z wykładowców i sprawdzamy pokoje. Możemy się rozejrzeć?
– Oczywiście. Ale tu nikt nie wchodził. Usłyszałbym go, mam doskonały słuch. A nawet jeśli nie, to Porter zasygnalizowałby mi jego obecność. Którego wykładowcę zastrzelono?
– Jamesa Odonella.
– Oj!
– Znał go pan?
– Uczył mnie. Studiuję matematykę. Tylko dzisiaj nie mogłem pójść na zajęcia, bo wypadła mi dializa – wolną dłonią wskazał na sztuczną nerkę.
Policjanci sprawdzili pokój w pośpiechu, chcąc, jak to osoby zdrowe, możliwie szybko znaleźć się z dala od atmosfery choroby i kalectwa. Nie ze strachu przed zarażeniem, ale żeby uciec od swoistego memento „ciebie też może to spotkać”, uniknąć niewypowiedzianej i często nawet niepomyślanej pretensji, dlaczego ten los stał się moim, a nie waszym udziałem. Swój pośpiech mogli jednak uzasadnić tym, iż rzeczywiście nic podejrzanego nie rzucało się w oczy. A Buganski dopełnił obowiązków śledczego, dopytując jeszcze w drzwiach:
– Słyszał pan strzał?
– Nie. Ale jeśli zastrzelono go w nocy, to śpię jak… – chłopak zawahał się, chciał chyba powiedzieć „jak zabity”, ale zreflektował się, że w zaistniałych okolicznościach nie jest to najszczęśliwsze porównanie – jak suseł i nie obudziłaby mnie nawet armatnia kanonada.
Buganski podarował sobie pytanie, dlaczego Odonell miałby pojawiać się na uczelni w nocy, świadkowie często przyjmowali nielogiczne założenia i, jak widać, nie chroniła przed tym nawet profesja matematyka. Logika liczb niekoniecznie musiała znajdować zastosowanie w prawdziwym życiu.
– Umiałby pan wskazać kogoś, kto życzył mu śmierci?
– Każdy facet, któremu odbił dziewczynę. Ze mną na czele.
– O! – Tym razem zaskoczony był Buganski.
– Tak, nie będę ukrywał, że cieszy mnie śmierć tego łobuza. Co więcej, powiem panu, że gdybym był w stanie, sam chętnie bym go zastrzelił. A kiedy znajdziecie tego, który to zrobił, osobiście mu pogratuluję i na moje skromne możliwości dołożę się do adwokata.
Detektywi nie roztrząsali tej deklaracji. Wyrażanie radości z powodu zabójstwa ani opłacanie cudzego obrońcy nie było karalne.
Schodząc na dół, natknęli się na woźną sprzątającą klatkę schodową, czego natychmiast kazali jej zaprzestać. Potwierdziła to, co wynikało z ich własnej obserwacji. Do budynku mógł wejść każdy, gości nikt nie sprawdzał, nie śledziły ich kamery. Mordercy wystarczyłby krótki rekonesans dla ustalenia, kiedy dany student ma wykłady, by skorzystać z jego pokoju. Żadnych śladów włamania wprawdzie nie odkryli ani nikt ze studentów nie zgłosił zgubienia kluczy, ale w grę wchodziło jeszcze sforsowanie drzwi na pasówkę. Sama woźna nikogo obcego nie zauważyła.
Kiedy wrócili na miejsce zbrodni, lekarz sądowy i technicy kończyli swoją pracę.
– Jednak będziesz musiał zrobić tę symulację komputerową, z którego okna mógł paść strzał – powiedział Buganski do technika. – Facet nie zostawił łuski ani niczego w tym rodzaju – dodał, starając się zignorować triumfalną minę, jaka wykwitła na twarzy młodego.
*
Derek Starr odłączył rurki i odwiesił je na aparat. Pogłaskał psa, a następnie podszedł do okna. Niewidzącymi oczyma wpatrzył się w miejsce, gdzie musiały leżeć zwłoki Odonella. Odkąd przestał marzyć, że Patricia do niego wróci, odkąd stało się to nierealne, zaczął marzyć, że ten sukinsyn za to zapłaci. I ziściło się. Wolałby, żeby spełniło się pierwsze marzenie, nie odczuwał więc wielkiej radości, raczej spokój ducha, jaki zapewnia myśl, że przynajmniej wymierzona została sprawiedliwość.
Sięgnął do wisiorka na szyi, w którym zamiast zdjęcia miał kosmyk włosów Patricii. Niektórzy niewidomi próbowali zakłamać rzeczywistość i nosili zdjęcia partnerów, ale on nie lubił się w ten sposób oszukiwać. Żeby prowadzić normalne życie, nie musiał udawać, że jest w stanie zrobić wszystko to, co widzący. Dla niewidomego fotografia była obojętnym kawałkiem papieru i już. Nawet jeśli wiedział, kogo przedstawia. Włosy różniły się w dotyku, miały inny zapach. Żeby go poczuć, otworzył teraz wisiorek. Rzadko to robił, bo ukochana woń bezpowrotnie ulatywała, ale ważne momenty – rocznicę spotkania czy odejścia Patricii – czcił w ten sposób. Teraz też był ważny moment dla ich związku, choć ten należał już do przeszłości. Epilog, ostatnie zdanie miłosnej powieści.


Poza „Czystą arytmetyką” zbiorek zawiera opowiadania kryminalne „Czarna wdowa”, „Plan dnia”, „Perfekcjonista” i „Fair play”. Książkę można nabyć w formie elektronicznej (mobi, epub i pdf), wpłacając 7,90 na mój rachunek w ING 52 1050 1575 1000 0092 0459 6432 albo przez PayPal na adres pollak[małpa]szwedzka z podaniem zwrotnego adresu mailowego, lub w księgarniach Wolne Ebooki, Legimi, Smashwords i Amazon (wersja dwujęzyczna angielsko-polska).

4 komentarze:

  1. Mam pytanie techniczne: czy ktoś wie, dlaczego nie mogę przewijać postów z tego bloga na telefonie? System Android, przeglądarka Chrome. Za każdym razem, gdy przewinę post w dół, przeglądarka automatycznie przekierowuje mnie na górę strony. Czy ktoś spotkał się z podobnym problemem i wie, jak go rozwiązać? Na innych blogach nie mam tego problemu.

    OdpowiedzUsuń
  2. „Niewidzącymi oczyma wpatrzył się w miejsce, gdzie musiały leżeć (...)”.

    Ale jak to: wpatrzył się? Czy niewidomy może się wpatrzyć? Wydaje mi się, że nie. A może się mylę?

    OdpowiedzUsuń
  3. uniwersytecki campus to nie bezkresna preria -dobre!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.