Szanowny Panie Premierze!
Pozwalam sobie obrać bezpośrednią formę nie dlatego, że ma to być list otwarty, nie jestem na tyle znaną postacią, by moje listy otwarte obchodziły szerszy krąg odbiorców, ale z tego względu, że od zawsze głosowałem na Pańskie ugrupowanie, jeszcze w czasach, kiedy był to Kongres Liberalno-Demokratyczny. Powiedzenie o mnie, że jestem Pański twardy elektorat, to mało, „betonowy” byłoby właściwszym słowem. W 2005 roku, gdy wszystkie sondaże wskazywały, że liberałowie zgarną podwójną pulę: prezydenturę i rząd, moja radość nie miała granic. Tym większe rozczarowanie, kiedy skończyło się, jak się skończyło. Ale w 2007 roku radość powróciła, choć mniejsza, bo Kaczyński piastował urząd prezydenta i wiadomo było, że będzie liberalnemu rządowi bruździł.
Bruździć rzeczywiście bruździł, ale z coraz większym niepokojem dostrzegałem, że to brużdżenie jest Panu wyraźnie na rękę i stanowi świetne alibi, żeby nie podejmować koniecznych reform. Toteż bardzo mnie Pan nie zaskoczył, kiedy po objęciu urzędu przez Bronisława Komorowskiego, gotowego przecież podpisać znakomitą większość uchwalonych przez Platformę ustaw, oświadczył, że reform nie będzie. Nagle okazało się, że chociaż Kaczyński już nie przeszkadza, to niedouczeni są ekonomiści wskazujący, jakie reformy są niezbędne dla rozwoju naszej gospodarki. Mógł Pan sobie znaleźć trochę mniej prostacką wymówkę, bo jednemu z tych niedouczonych ekonomistów zawdzięczamy to, że żyjemy w całkiem zamożnym kraju. Oświadczył Pan również, że czasy wielkich przemian minęły, teraz trzeba kroczek po kroczku. Pokazuje to, że nie ma Pan pojęcia, w jakiej epoce przyszło Panu rządzić. Świat gna i trzeba trzymać rękę na pulsie albo zostaje się w tyle. Kroczek po kroczku buduje Pan na przykład elektroniczną administrację i choć powinniśmy ją mieć od lat dziesięciu, to przy tym tempie będziemy mieć za lat dwadzieścia, kiedy świat będzie już dwa następne wynalazki do przodu. Przez cztery lata rządów przeprowadził Pan jedną istotną z punktu widzenia finansów państwa i ludzi, którzy nie mają ochoty na dalsze finansowanie cudzych nienależnych przywilejów, reformę: emerytur pomostowych. I posłowie Platformy na pytanie, gdzie są reformy, zasłaniali się nią jak listkiem figowym, mówiąc „no przecież reformujemy”. Tyle że pod koniec ten listek był już tak obstrzępiony i przetarty, że wyzierała spod niego cała golizna. I chociaż przez cztery lata praktycznie do reformowania kraju ręki Pan nie przyłożył, choć w sumie oświadczył wprost, że nie interesują go reformy, tylko administrowanie, mami mnie teraz pańskie ugrupowanie reformami w przyszłej kadencji. Naprawdę uważacie, że wasz elektorat to banda idiotów, którzy nie potrafią wyciągnąć wniosków z waszego wcześniejszego postępowania?
Może więc mam zagłosować na Pana, bo choć nie potrafi Pan wyjrzeć poza horyzont sondaży, zadbał jednak o interesy swojego elektoratu? Na tej samej zasadzie jak rolnicy głosują na PSL? No to zobaczmy. Jako tłumacz przysięgły prowadzę działalność gospodarczą, jestem również pisarzem i tłumaczem literackim, czyli człowiekiem kultury. Przedsiębiorcy to ewidentnie Pański elektorat, podkreśla Pan również konieczność dbania o kulturę. Jako przedsiębiorca muszę zapłacić co miesiąc 900 złotych ZUS-owskiej składki bez względu na uzyskany przychód. Obciążenie straszliwe, bo jeżeli Panu się wydaje, że ludzie prowadzący działalność gospodarczą osiągają w tym kraju przychody rzędu poselskiej diety, to jest Pan w błędzie. Powie Pan, że oszczędzam w ten sposób na swoją emeryturę. Ciekawe, bo ja mam wrażenie, że finansuję w ten sposób emeryturę agenta Tomka (trzydziestopięciolatka!) i składkę zdrowotną rolnika latyfundysty. Jedyne sensownie zainwestowane w emeryturę pieniądze (OFE) mi Pan zabrał, a teraz opowiada, że zrekompensuje je dochodami z gazu łupkowego. Co mi Pan obieca, kiedy za następne cztery lata bilans Pana rządów będzie równie mizerny jak obecnie? Działkę budowlaną na Marsie?
Jako tłumacz przysięgły muszę dla wymiaru sprawiedliwości wykonywać tłumaczenia po stawkach urzędowych, które nie były waloryzowane od początku 2005 roku, czyli już blisko przez siedem lat! Średnie wynagrodzenie wzrosło przez ten czas o ponad trzydzieści procent, inflacja wyniosła kilkanaście, stawka ZUS poszła o jedną trzecią do góry, ale na prośbę o zrewaloryzowanie stawek ministerstwo odpisuje mi, że już dostałem podwyżkę, bo zmienili Państwo na korzystniejsze zasady naliczania VAT-u. Nie dość, że realnie stawki uległy znacznemu obniżeniu, to jeszcze Pańscy urzędnicy mają tłumaczy za durniów, którzy nie wiedzą, co się wokół nich dzieje. Bo zmianę zasad naliczania stawek VAT wymógł na was Trybunał Konstytucyjny, który uznał, że nie ma powodu, by pracujący dla sądu tłumacze naliczali VAT na gorszych warunkach niż na przykład adwokaci, mimo to zwlekaliście ze zmianą półtora roku, a to, żeby zwrócić tłumaczom nadpłacony przez ten czas podatek, oczywiście nie postało wam w głowie. Do tego ministerstwo w sumie poinformowało mnie, że dla wymiaru sprawiedliwości odrabiam pańszczyznę, a zarobić mogę sobie gdzie indziej. No to zobaczmy. Jako osoba pracująca na własny rachunek zarabiam, kiedy rzeczywiście pracuję. Pracować mogę, kiedy mam klientów. W dni wolne nie mam. Ale Platforma dołożyła kolejny dzień wolny (Trzech Króli), mimo że wciąż jesteśmy krajem na dorobku, mimo że i tak należymy do świętujących najdłużej narodów, mimo że ekonomiści (zapewne niedouczeni) wskazywali na straty, jakie przyniesie to gospodarce. Powie Pan, że jeden dzień roboczy mniej nie mógł znacząco wpłynąć na moje zarobki. Nie mógłby, gdyby nie kultura „świętowania”, jaka rozwinęła się w ostatniej dekadzie. Święto nikogo nie obchodzi, każdy stara się dołożyć do niego dni urlopu i gdzieś wyjechać. W efekcie ruch zamiera na cały tydzień, a wziąwszy pod uwagę, że tych tygodni w miesiącu jest nie dziesięć, tylko cztery i pół, to już bardzo poważna wyrwa.
Ale, powie Pan, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Nie ma klientów, mogę w spokoju pisać książkę. Mogę, tylko że to jest moje hobby. Bo program stypendialny dla twórców nie istnieje, pisanie podań o stypendium to pisanie na Berdyczów, a kiedy jakiemuś pisarzowi Minister Kultury w końcu łaskawie je przyzna, to okazuje się, że wyższe stypendia dostają licealiści za dobre wyniki w nauce. Do tego nadal nie zostało wprowadzone rozwiązanie od dawna funkcjonujące w cywilizowanych krajach (np. w Wielkiej Brytanii czy Szwecji), że pisarz otrzymuje (ze specjalnych funduszy) tantiemy od wypożyczeń swoich książek z biblioteki. Polskie prawo honoruje zasadę, że za czyjąś pracę można nie płacić i Platforma tego nie zmieniła.
Upominam się o stypendia, bo państwo zabiera mi sporą część moich zarobków w postaci podatków czy parapodatków, a należę do grupy, która - wedle deklaracji Pańskiego ugrupowania - winna być z tych podatków wspierana. W zupełności wystarczyłoby mi jednak, gdybym miał zapewnione uczciwe reguły gry, warunki do działania. Nie chcę, żeby mi państwo coś dawało, jeśli nie będzie mi przeszkadzało, bo potrafię sam na siebie zarobić. Tyle że przez cztery lata przyszło mi obserwować, jak w czynach i słowach wycofywał się Pan z tej liberalnej filozofii. Jak klasyczny socjalista postanowił Pan dosypywać pieniędzy wcale nie uboższym grupom, tylko potrafiącym głośniej krzyczeć. Twórczo zmodyfikował Pan przy tym lewicową ideologię, bo o ile socjaliści dosypują swoim wyborcom, na głosy tych, którym zabierają, nie licząc, Pan postanowił finansować cudzy elektorat z pieniędzy własnego, uznając, że kupi tym nowe głosy, a starych nie straci, bo ludzie o liberalnych poglądach nie mają alternatywy („Platforma nie ma z kim przegrać”). Widać, że te kalkulacje zawiodły, bo wyborcy, na których Pan się wypiął, deklarują, że zostaną w domu, a Pan i popierająca Pana gazeta rozpaczliwie teraz proszą ich i przekonują, żeby poszli zagłosować. „Wyborcza” może jednak sobie formułować dramatyczne apele, Pan może sobie straszyć PiS-em do woli, na mnie okrzyk „Kaczyński ante portas!” nie robi już wrażenia. Jarosław Kaczyński u władzy to rzeczywiście małpa z brzytwą, tylko że akurat mnie osobiście ta małpa krzywdy nie zrobiła, a jeszcze ukroiła mi tą brzytwą spory kawałek tortu, obniżając podatki i składkę rentową. Pan podniósł podatek VAT, choć Platforma od lat na wszystkie sposoby odmienia zwrot „obniżyć podatki”. I jeszcze ma Pan czelność obiecywać jego „obniżenie”, mimo że w tej sytuacji można mówić tylko o przywróceniu poprzedniej stawki i mimo że w ustawie zapisane są kolejne podwyżki w przypadku przekroczenia następnych progów ostrożnościowych. Do jakiego stopnia trzeba być naiwnym, żeby uwierzyć, że Platforma obniży jakiekolwiek podatki, skoro, wbrew swojemu programowi, dotąd żadnych nie obniżyła, przeciwnie, podniosła je? Tłumaczy się Pan, że z powodu kryzysu brakowało pieniędzy w budżecie i trzeba było łatać dziurę. Pytanie, czemu nie łatał jej Pan, likwidując rozdawnictwo.
Wracając do Kaczyńskiego, to mentalnie wcale się Pan tak bardzo od niego nie różni. Owszem, jest Pan pozbawiony jego obsesji i agresji, ale przez te cztery lata pokazał Pan, że politykiem jest równie kiepskiego formatu. Kaczyńskiemu zarzuca się, że mając dobrą sytuację gospodarczą, nie przeprowadził koniecznych reform. Pańskie rządy dowiodły jednoznacznie, że Pan też by ich nie przeprowadził. Co więcej, wbrew pozorom miał Pan do tego lepsze warunki, bo w kryzysie łatwiej do nich przekonać społeczeństwo. Kaczyński i Ziobro zachowywali się jak szeryf z zastępcą zaprowadzający porządek w mieścinie na amerykańskiej prerii, ale Pańskie działania w sprawie dopalaczy czy po aferze hazardowej były dokładnie w tym samym stylu. Zapowiedź, że będzie działał Pan na granicy prawa pokazała, że bliżej Panu do standardów azjatyckich niż europejskich polityków, a delegalizowanie z dnia na dzień hazardu, żeby przykryć wpadkę Pana partyjnych kolegów, i pozbawianie ludzi pracy i zainwestowanych pieniędzy, nie różniło się wiele od krucjat poprzedniej ekipy. I ostatnie podobieństwo: Kaczyński musi liczyć się z Radiem Maryja, a Pan patrzy, czego chce Kościół. I Kaczyński jest o tyle uczciwszy, że przynajmniej jest to zgodne z jego poglądami. Pan deklaruje, że przed księżmi klękał nie będzie, ale zapowiadanego na początku kadencji finansowania in vitro z godną podziwu determinacją zdołali Państwo przez cztery lata nie wprowadzić.
Na koniec muszę Panu chyba pogratulować. Swoją postawą i swoimi działaniami zdołał zniechęcić Pan do pójścia na wybory człowieka, który dotąd chodził na każde. Nie tylko chodził, ale krzyczał na tych, którzy nie chodzili, że mają to robić, bo decydują w ten sposób nie o imponderabiliach, tylko o zawartości swojego portfela, że nie jest to kwestia zainteresowania polityką, tylko własną sytuacją. A teraz ma to szczerze w dupie. I dziewiątego października zostanie w domu.
Z poważaniem
Pański (były) wyborca
Mocne!
OdpowiedzUsuńCiekawy wpis. Ja nie opuściłam jak dotąd żadnych wyborów poza jednym wypadkiem losowym. Zawsze uważałam, że należy głosować. Ale w nadchodzącym głosowaniu nie ma dla mnie dobrego wyboru...
OdpowiedzUsuńDawno doszłam do wniosku, że nie jest ważne jak się nazywa partia. Każdy jest taki sam. Niczym się nie różnią.Naobiecują, naobiecują a potem jest jak było albo jeszcze gorzej.
OdpowiedzUsuńPostanowiłem wyrazić swój protest przeciwko Tuskowi nie przez zbojkotowanie wyborów, tylko przez oddanie głosu na Palikota. Z kilku powodów:
OdpowiedzUsuń1) nie wierzę, że Palikot zrealizuje którąś ze swoich (sensownych) obietnic, bo pokazał, że na poziomie uchwalania ustaw pracować nie umie albo nie chce (fiasko komisji „Przyjazne Państwo”, brak projektu dopuszczalności eutanazji, mimo że zapowiedział jego wniesienie), interesuje go jedynie własne brylowanie w polityce, ale z przyjemnością poobserwuję, jak nadal wtyka szpilki, spuszczając powietrze z tego nadętego towarzystwa i doprowadzając je do białej gorączki;
2) z chęcią popatrzę, jak Tusk, któremu koalicja z Palikotem nie w smak, będzie musiał tę koalicję zawrzeć i z chęcią posłucham, jak Grupiński będzie się tłumaczył, dlaczego zawiera koalicję z „miastowym Lepperem”;
3) nie podoba mi się najwyraźniej planowa akcja „Wyborczej” zohydzania Palikota: „gorzelniany potentat z Biłgoraja”, przestępcy i psychiczni na listach (akurat z Wrocławia z pierwszego miejsca kandyduje bardzo sensowny człowiek), a nawet okazuje się, że nie Kaczyński jest ten najgorszy, bo obraża ludzi nie we własnym niepowtarzalnym stylu, tylko „w stylu Palikota”;
4) głos na Palikota to jednak aktywny głos powstrzymujący Kaczyńskiego.
Literacki Nobel dla Szweda a Pan Paweł śpi :)
OdpowiedzUsuńCiekawe jakiż to Układ nie pozwolił po raz kolejny wygrać Wieszczowi znad Wisły - ach ta laicka, relatywistyczna cywilizacja śmierci...
P.s.: Szybko zmienia Pan zdanie :) A z tym Palikotem... to chyba lepiej już naprawdę zostać w domu. Liczba "podejrzanych" kandydatów na jego listach jest przerażająca - i na pewno nie jest to wina "Wyborczej". Pan naprawdę uwierzył, że oni będą w stanie po wyborach stworzyć jakieś w miarę sensowne, skonsolidowane ugrupowanie (a nie na przykład przejść do ugrupowania "małpy z brzytwą")? Ich poglądy są tak samo anonimowe jak ich przeszłość, niestety... Skąd pewność, że nie ma wśród nich zwolenników "Chrystusa na Króla Polski" albo zmuszania do rodzenia zgwałconych czternastolatek?
"akurat z Wrocławia z pierwszego miejsca kandyduje bardzo sensowny człowiek"
Wie Pan coś więcej o Wincentym Elsnerze - poza tym co sam napisał o sobie?
"z chęcią posłucham, jak Grupiński będzie się tłumaczył"
A czy to czasem nie efekt ostatniej Pana niechęci do wydawnictwa Prószyński i Spółka?
O Noblu czy raczej o reakcjach nań wspomnę, nie pali się, następny dopiero za rok :-)
OdpowiedzUsuńNie sądzę, żeby z list Palikota kandydowali ludzie o ultrakatolickich poglądach, dlaczego mieliby dołączać do człowieka, który jest antyklerykałem? Zwłaszcza że dołączyć trzeba było, kiedy parlament wydawał się poza zasięgiem. To, czy Palikot utrzyma swój klub w ryzach, rzeczywiście stoi pod znakiem zapytania, ale jest mi to obojętne. Wystarczy mi, że na początku Tusk będzie musiał zjeść tę żabę, bo w tych wyborach kieruje mną wyłącznie rozczarowanie panem Tuskiem. Który jest tak zdesperowany, że ucieka się już do swoistej nekrofilii i na spotkaniu z drobnymi przedsiębiorcami opowiada, że Steve Jobs też był drobnym przedsiębiorcą. Miał to szczęście, że w Stanach, gdzie nie Tusk był prezydentem. Grupiński w Prószyńskim to nie za moich czasów, a odnosiłem się do jego słów. A co do Wincentego Elsnera, to znam jego syna. Jeśli ten choć część swojej inteligencji i zdrowego rozsądku ma po ojcu, to ojca bez obaw można poprzeć.
Dobrze, ze zajrzałam tutaj jeszcze przed ciszą wyborczą:) Panie Pawle, proszę tylko nie Palikot!!!
OdpowiedzUsuńToż to najgorszy cynik i cwaniaczek, grający na najniższych instynktach. U nas w Poznaniu na listach Ruchu Palikota same jakieś podejrzane osoby znikąd. Głosując na Palikota, głosujesz nie tle na Palikota, co na całą tę przypadkową zbieraninę ludzi z podejrzaną lub nieznaną przeszłością. Szkoda słów....
No tak, Palikot ma piękną antyklerykalną kartę w swoim życiorysie - 5, 6 lat temu wydawał tygodnik "Ozon", w którym udzielały się takie gwiazdy publicystyki jak Tomasz P. Terlikowski, Wojciech Wencel czy Robert Tekieli. Piękna była zwłaszcza okładka z "zakazem pedałowania".
OdpowiedzUsuń"(...) dlaczego mieliby dołączać do człowieka, który jest antyklerykałem? (...)"
Bo są np. "szemranymi" biznesmenami, którym zależy na immunitecie?
"Mamy też pomysł na edukację. Nie może być tak, że studiowanie filozofii jest bezpłatne, a wieczorowe studia na politechnice są. Państwo powinno wyznaczać kierunki, które bez względu na formę własności uczelni są bezpłatne, bo dają szanse na pracę. Za darmo powinny być więc kierunki przydatne w biznesie, matematyka, przetwórstwo żywności, odnowa biologiczna, medycyna, informatyka. Za kierunki humanistyczne studenci powinni płacić, bo po nich młodzi idą na bezrobocie."
A ten pomysł się Panu podoba?