sobota, 4 czerwca 2011

Kup pan książkę!

Dostałem maila od czytelnika, który, rozpływając się w zachwytach nad „Kanalią”, pytał mnie, czy i kiedy napiszę i wydam następny kryminał, bo chciałby coś takiego jeszcze poczytać, a podobnych rzeczy w bibliotece nie ma.

Normalnie taki e-mail to miód na serce autora, ale ten mnie zirytował. Bo akurat byłem w trakcie pielgrzymowania od drzwi do drzwi z tym następnym kryminałem, ale „Kanalia” za słabo się sprzedała (w czym lwią zasługę miała fatalna polityka promocyjna wydawnictwa, ale przyczyny mało kogo obchodzą, ważne są liczby) i wydawcy dziękowali odmownie. Miałem ochotę wziąć egzemplarz „Kanalii”, udać się do tego czytelnika i niczym warszawski cwaniaczek z cegłą zachrypniętym głosem złożyć ofertę nie do odrzucenia: „Kup pan książkę!”

Nie oczekuję od każdego czytelnika, który wypożyczył książkę z biblioteki, by ją kupił, ale od tego, który jest zachwycony, chce, żeby autor napisał następną, nie może się jej doczekać, chyba mogę? Ktoś skorzystał z efektów mojej pracy, przypadły mu do gustu, chce, żebym dalej tę pracę wykonywał, ale o zapłacie nie ma mowy. Dlaczego? Bo artysta będzie tworzył bez względu na to, czy mu zapłacą czy nie? Prawda, nie piszę dla pieniędzy i nie przestanę pisać, nawet jeśli za moje pisanie nie zobaczę złotówki. Tylko co z tego, że będę pisał, kiedy nie zdołam mojej pisaniny wydać? Wydawcy w znakomitej większości nie działają dla idei, dla nich liczy się zarobek. Jeśli czytelnik nie kupuje książki, w najlepszym razie wydłuża czas oczekiwania na następną, bo autor musi jeść i płacić rachunki, więc jeśli nie zarobi na książce, musi poświęcić czas, żeby zarobić na czym innym, a w najgorszym razie następna w ogóle się nie ukaże, bo wydawca powie, że nic go tak mało nie obchodzi jak entuzjastyczne opinie bibliotecznych czytelników.

W cywilizowanych krajach udało się pogodzić zasadę, że czytelnicy powinni mieć bezpłatny dostęp do książek z zasadą, że za twórczą pracę też należy się zapłata. W Polsce jeszcze nie dojrzeliśmy do powszechnego respektowania tej drugiej zasady, więc o cywilizowanych rozwiązaniach nie ma mowy. Polegają one na tym, że kiedy książki danego autora są wypożyczane z biblioteki, otrzymuje on tantiemy od każdego wypożyczenia. Są to oczywiście drobne kwoty, rzędu groszy, a nie złotówek, ale ziarnko do ziarnka, płacone ze specjalnych funduszy, czyli nie skutkuje to wprowadzeniem opłat za korzystanie z biblioteki.

W niebiednym kraju przyjmującym zasadę, że kultury nie zostawia się grze rynkowej, tylko ją wspiera, pisarz nie powinien też być uzależniony od sprzedaży swoich książek. Johanna Nilsson, którą tłumaczę, nie jest bestsellerową autorką, ale dzięki rozmaitym stypendiom nie musi wykonywać innej pracy, może skupić się na pisaniu. U nas system stypendialny dla twórców istnieje w formie karykaturalnej. Słynna jest sprawa Stanisława Srokowskiego, któremu Ministerstwo Kultury zaofiarowało stypendium w wysokości 2500 zł. Niby sporo, gdyby nie była to kwota na cały rok (szprycująca się narciarka dostałaby 4000 zł miesięcznie, gdyby nie dała się złapać). Przy czym rok to maksymalny okres na jaki można dostać stypendium z polskiego ministerstwa, dla porównania Szwedzki Fundusz Pisarski przyznaje stypendia na rok, dwa, pięć i dziesięć lat (oczywiście nie w kwocie dwustu złotych z groszami miesięcznie). Inna różnica jest taka, że szwedzki pisarz (albo tłumacz, bo z tego samego funduszu stypendia dostają też tłumacze literatury) nie musi się spowiadać urzędnikom z tego, co będzie robił w czasie pobierania stypendium. Na rozpatrzenie podania czeka się pół roku, przez ten czas można zarzucić niejeden pomysł, a wpaść na inny. Dawanie pieniędzy na napisanie konkretnej książki jest więc nonsensem, o wiele rozsądniejsza jest zasada, że stypendium twórca dostaje, by mógł spokojnie pracować nad czym chce. A że przyznaje się je niejako za zasługi (trzeba mieć pewien dorobek, by stypendium otrzymać), nie będzie nieszczęścia, w każdym razie z takiego założenia wychodzą Szwedzi, jeśli nawet nie będzie nic robił. Po prostu nie dostanie następnego. Zresztą nicnierobienie w przypadku pisarza jest pojęciem względnym. Bo niech nawet przepije całe stypendium, może później napisze „Pod Mocnym Aniołem”.

W wielu krajach głównym dawcą stypendiów są samorządy, które dostrzegają, że pisarz dodaje regionowi splendoru. U nas nieliczne uznały, że można się wykosztować na nagrody literackie. A jaką pułapką są nagrody bez stypendiów pokazuje przykład Tamary Bołdak-Janowskiej. Nominowana do większości prestiżowych nagród, nie dostała żadnej i bieduje. Pisarka tej klasy (skoro była nominowana wszędzie, układy towarzyskie są wykluczone) opowiada w wywiadzie, jak nie dojada, żeby mieć możliwość korzystania z Internetu. W jednym z zamożniejszych państw świata wybitna artystka staje przed alternatywą: jedzenie albo Internet. Minister kultury po przeczytaniu tego wywiadu powinien, gdyby miał odrobinę honoru, nie podać się do dymisji, tylko sobie w łeb strzelić.

7 komentarzy:

  1. Znowu ja mam problem, bo nie mogę się opanować, żeby nie kupować:), bo za bibliotekami nie przepadam już wolę wesprzeć twórcę:) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też jako czytelnik nie przepadam za bibliotekami, bo nie można czytać w swoim rytmie, tylko nad człowiekiem wisi termin. A czasami odkładam czytaną książkę, biorę inną, a do tej pierwszej wracam po jakimś czasie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie dlatego nie lubię bibliotek:) Nieraz czytanie zajmuje mi chwilę a czasem wieki:) A terminy oddania książki zabiją we mnie pasję czytelnika:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Panie Pawle czemu pan się nie wyprowadzi stąd do Szwecji? U nas wiadomo jak to wszytko wygląda...

    Krystyna

    OdpowiedzUsuń
  5. A czemu miałbym się przeprowadzać? Zresztą nawet jakbym chciał, to przecież języka, w którym piszę, nie zmienię.

    OdpowiedzUsuń
  6. Osobiście nie lubię bibliotek. Uwielbiam nowe książki, zapchnące farba drukarską i niezniszczone. Ponadto lubię miec książki na własność.
    To genialny pomysł, by autor otrzymywał od bibliotek pieniądze za każde wypożyczenie książki, ale w Polsce chyba jeszcze wiele wody musi upłynąć zanim nastąpi jakaś powazniejsza dyskusja na ten temat, a szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja wolę książki, które mają swoją historię, na których odbiły się ich indywidualne losy. Buszowanie w antykwariacie to sama przyjemność.

    Co do tantiem za wypożyczenia, były już przymiarki, żeby to u nas wprowadzić, ale na razie na przymiarkach się skończyło.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.