Kiedy Joanna Szczepkowska podawała w Dzienniku Telewizyjnym datę końca komunizmu, zapewne nie spodziewała się, że sama tym wystąpieniem przejdzie do historii. Kiedy Kazimierz Dejmek wystawiał „Dziady” w Teatrze Narodowym, zapewne nie spodziewał się, że skutkiem będą wydarzenia marcowe. Kiedy Kaja Malanowska ogłosiła swój prywatny „wkurw” na Facebooku z powodu niskich zarobków pisarzy, zapewne nie spodziewała się, że przyczyni się do odrodzenia liberalizmu w Polsce.
Czytam komentarze, artykuły, wpisy na blogach i jako liberałowi z przekonania serce mi rośnie. Żywiłem obawy, że po wolcie Tuska i Palikota liberalizm w Polsce umarł, a tu się okazuje, że ma potężne grono zwolenników. Bo ton wszystkich tych wypowiedzi jest jednoznaczny: Malanowska jest bezczelna, domagając się, by państwo ją wspierało jako pisarkę. Jest wolny rynek i kapitalizm, więc niech Malanowska napisze książkę, którą ludzie będą chcieli kupować i czytać, coś w stylu „Pięćdziesiąt twarzy Fleja”, jak ta słynna pisarka, jak jej tam, Rowling, wtedy zarobi, a jeśli nie chce lub nie potrafi, to wara od naszych podatków.
Ogromnie ucieszył mnie taki pogląd zwłaszcza wśród ludzi młodych, bo oznacza to, że miazmaty socjalistycznego myślenia znikają już całkowicie z polskich głów. Nie rozumiem tylko, dlaczego ci ludzie studiują na koszt państwa polskiego, czyli podatników, i uważają, że to jest w porządku, że pisarka Malanowska funduje im ze swoich skromnych zarobków zdobywanie wyższego wykształcenia. Ale całkowicie zgadzam się z opinią, że jeśli ktoś chce pisać, a nie potrafi swoich utworów sprzedać, niech uprawia pisarstwo jako hobby albo na koszt bogatego partnera. Jasne, może się zdarzyć, że jakiś talent będzie samotny albo związany z taką samą bidą jak on, że będzie miał tak nisko płatną pracę, że wolny czas przeznaczy na dorabianie, a nie pisanie, ale nasz naród jest wybrany, z pewnością talentów w nim więcej niż w mniej uprzywilejowanych nacjach, więc parę bez szkody dla wielkości naszego narodu wybranego możemy zmarnować.
Mam nadzieję, że flekujący Malanowską pójdą za ciosem i zażądają likwidacji bibliotek. Bo z jakiego tytułu książki mają być dostępne dla wszystkich za darmo? Jasno zostało powiedziane, że książka to taki sam produkt jak płyta, chleb czy komórka, a nikt nie domaga się, żeby państwo dawało mu te rzeczy za darmo. Jeśli więc ktoś chce przeczytać książkę, powinien udać się do księgarni. W zasadzie biblioteki powinny paść same, kiedy ten tłum, który naskoczył na Malanowską, przestanie z nich korzystać, a nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. Bo chyba nikt nie jest takim hipokrytą, by najpierw krzyczeć, że pisarz ma się utrzymywać wyłącznie ze sprzedaży swoich książek, a potem spokojnie pójść do biblioteki i wziąć sobie jego książkę do przeczytania, nic za nią pisarzowi nie płacąc.
Lud pracujący oburzył się na Malanowską i wskazał jej, że za pracę powinna brać dokładnie tyle, ile ta praca jest warta i ani grosza więcej. Bardzo mnie to wskazanie cieszy, bo rozumiem, że lud pracujący dojrzał do konkluzji, że pracowanie przez jedenaście miesięcy w roku, a branie pieniędzy za dwanaście (czasami nawet za trzynaście czy czternaście) jest bolszewickim wymysłem i skandalem, jeśli poważnie traktujemy stwierdzenie, że mamy kapitalizm i gospodarkę wolnorynkową. I że jeśli ktoś chce pojechać na urlop, powinien sobie na niego odłożyć, a nie jeździć na koszt pracodawcy.
Jest wprawdzie taki kraj, który uznaje, że prawo do płatnego urlopu mają również twórcy, jest to Szwecja, w której tłumacz literacki ma zagwarantowany 12-procentowy dodatek urlopowy do honorarium, ale przyznajmy, że mamy tu do czynienia z aberracją. Taką samą jak dawanie stypendiów całej masie przeciętnych pisarzy. No, bo jeszcze można zrozumieć, że dałoby się stypendium takiemu Mickiewiczowi, Sienkiewiczowi czy Szymborskiej, ale Malanowskiej?! Za co? Za jej biadolenie o depresji? Depresję należy leczyć, a nie o niej pisać.
Ktoś mógłby wskazać, że dzięki licznym stypendiom dla pisarzy, nie tylko dla tych wybitnych, 8-milionowy naród jest potęgą literacką, a czteroipółkrotnie liczebniejszy literackim zadupiem, skoro stypendia przydzielane przez polskie ministerstwo kultury, zarówno ze względu na ich liczbę, jak i wysokość, spokojnie można nazwać jałmużną. Ktoś mógłby uważać, że sytuacja, w której polscy czytelnicy wiedzą, kim są Henning Mankell, Håkan Nesser albo Majgull Axelsson i czytają ich książki, a pies z kulawą nogą nie słyszał w Szwecji o Marku Krajewskim, Zygmuncie Miłoszewskim czy Joannie Bator, jest niewłaściwa. Ale nie ma w tym nic niewłaściwego. Wręcz przeciwnie. Szwecja jest bogatym, świetnie zorganizowanym i zarządzanym krajem, więc tylko z korzyścią dla Polaków byłoby, gdyby nas wchłonęła. A jak wiadomo, kultura jest największą przeszkodą przy wchłanianiu jednego kraju przez drugi. W zasadzie niedawanie polskim pisarzom stypendiów to zbyt mały kroczek do celu, należałoby pomyśleć o jakichś skuteczniejszych środkach. Nie mówię o całkowitym zakazie publikowania, ale jakaś reglamentacja by się przydała. Na początku można zacząć od takich pyskaczy jak Malanowska. Piszących dziwnym językiem, jakby na ulicy nie słyszeli, że do wyrażania głębokich myśli filozoficznych i pełnego spektrum emocji, do prowadzenia zaawansowanych intelektualnie dyskursów w pełni wystarczają w języku polskim trzy słowa: chuj, kurwa i pierdolę.
Mogę się pod tym podpisać.
OdpowiedzUsuńz poważaniem
Władysław Zdanowicz
A ja się nie podpiszę, bo się nie zgadzam, choć spojrzenie na problem wybitnie frapujące. Pytanie tylko, kto miałby decydować, komu stypendium (nie jałmużna) się należy, a komu nie? Poza tym, o tym, czyje książki trafiają do bibliotek, też decyduje po części (całości?) wolny rynek. Może się nam to nie podobać, ale tak jest. Mnie się nie podoba, ale przynajmniej w takim wariancie (wolny rynek) mam bardziej równe szanse niż w opcji "Stypendium Przyznawane Przez Wiedzących Najlepiej, Jakiej Literatury Oczekują Czytelnicy". Pozdrawiam serdecznie, Krzysztof Koziołek
OdpowiedzUsuńMiło mi widzieć Pana na moim blogu. Ja się nie sprzeciwiam modelowi wolnorynkowemu. Sprzeciwiam się obecnej sytuacji, w której, jeśli chodzi o korzyści, pisarz działa na wolnym rynku, bo żyje z tego, co sprzeda, a w przypadku zobowiązań ma pełen socjalizm: finansuje urzędników ministerstwa kultury i utrzymuje biblioteki, w których każdy chętny może nieodpłatnie korzystać z owoców jego pracy.
UsuńPiszę o tym od piętnastu lat. Piszę w swych powieściach. Zobaczcie jakiego języka używają piłkarze na stadionach - szczególnie gminnych - Oni innych słów nawet nie znają. Tylko te trzy. W zamian Tusk zafundował im miejsce do propagandy swych mądrości i wybudował stadioiny. Pisarzom zadedykował pewnie - te sławetne trzy słowa piłkarzy.
OdpowiedzUsuńCo to za bzdury. Środkiem wyrazu piłkarzy nie jest piękna mowa, ale kopanie piłki, i na tej podstawie trzeba ich rozliczać. Czy o wartości pisarza świadczy to, jak gra w piłkę?
UsuńGdyby ktoś nawet najlepiej gotował obiad, ale potem robił mi kupę do talerza, to miałbym go uważać za dobrego kucharza? (czyt: piłkarza). A swoja drogą. Czy pan wie co to jest analogia?
OdpowiedzUsuńNie ma znaczenia, czy Pana wypowiedzi odczyta się literalnie czy figuralnie, są one po prostu bez sensu. Nie spamujmy wątku.
Usuń