W związku z publikacją moich przekładów powieści:
• „Młodość Martina Bircka” Hjalmara Söderberga (2005)
• „Sprawa Ewy Moreno” Håkana Nessera (2004)
z naniesionymi przez wydawnictwo nieuprawnionymi poprawkami, które nie zostały przedstawione mi do akceptacji, a w części są błędami dyskwalifikującymi mnie jako kompetentnego tłumacza, oświadczam, że ww. przekłady nie mogą być uznane za moje, a za zawarte w nich błędy odpowiedzialność ponoszą redaktorzy obu pozycji.
Informuję jednocześnie, że w związku z naruszeniem moich osobistych praw autorskich oraz odrzuceniem przez wydawnictwo żądania, by ww. przekłady opublikować we właściwej wersji, zaaprobowanej przeze mnie w korekcie autorskiej, wystąpię przeciwko wydawnictwu na drogę postępowania sądowego.
Wyjaśnienie.
Kiedy przygotowywałem „Kanalię” do wydania elektronicznego, ze zdumieniem odkryłem, że przy pierwszym wydaniu książka po korekcie autorskiej powędrowała do ponownej redakcji i w tej wersji redaktorskiej została wydrukowana, bez pytania mnie o zdanie, czy na poprawki naniesione przez nowego redaktora wyrażam zgodę. Ponieważ jest to naruszenie prawa, gdyż o ostatecznej wersji powieści może decydować wyłącznie pisarz, a wydawnictwo zobowiązane jest (wg art. 60 prawa autorskiego) przedstawić mu zredagowany tekst do wglądu, by zadecydował, czy redaktorskie poprawki akceptuje czy odrzuca (to jest właśnie korekta autorska), zażądałem wyjaśnień. Szef wydawnictwa okazał skruchę, przeprosił i zapewnił, że była to sytuacja wyjątkowa, nie potrafił ustalić, jak do niej doszło, gdyż osoby pracujące przy książce już z wydawnictwa odeszły, ale na pewno odbyło się to bez jego aprobaty. Zadowoliłem się tym wyjaśnieniem, żądając jednak oficjalnych przeprosin. Żądanie zostało przyjęte. Ponieważ w chwili rozmowy nie miałem sprecyzowanych oczekiwań, jak takie oficjalne przeprosiny miałyby wyglądać (szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się, że wydawca się przyzna), powiedziałem, że określę to później. Kiedy się nad tym zastanawiałem, coś mnie tknęło, żeby sprawdzić również moje przekłady opublikowane przez to wydawnictwo. I już nie ze zdumieniem, ale z wściekłością odkryłem, że przy każdym redaktorzy w mniejszym (dotyczy to „Karambolu” Håkana Nessera i „Zamachowca” Lizy Marklund) lub większym stopniu majstrowali, nieprzestrzeganie zasady, że po korekcie autorskiej nie wolno nanosić żadnych poprawek, okazało się nie wypadkiem przy pracy, tylko stosowaną w tym wydawnictwie normą.
Co gorsza, redaktorzy, którzy wzięli przekłady do ponownej obróbki, albo nie znali szwedzkiego, albo mieli oryginał i rozstrzygnięcia autora w takim samym poważaniu, jak moje tłumaczenie. I tak redaktor „Sprawy Ewo Moreno” np. konsekwentnie wyróżniane przez Nessera słowo „komisarz”, kiedy mowa jest o Van Veeterenie, zastąpił po prostu nazwiskiem, bo pewnie nie znał serii i nie wiedział, że to postać szczególna, a czemu polski redaktor miałby przejmować się tym, co chciał wyrazić szwedzki pisarz, a jego tłumacz oddać. Redaktor „Młodości Martina Bircka” dopisał sobie między innymi, że dzwony w kościele biły głośno (str. 12), że brat Billfelta jest dżentelmenem prawdziwym (str. 52), że czysta miłość należała do sfery lirycznej poezji niestety (str. 67), chociaż głośno dzwoniło wyłącznie w jego uszach, nieprawdziwych dżentelmenów zna tylko on, a to, że o przynależności czystej miłości do sfery lirycznej należy wyrażać się z ubolewaniem, jest jego prywatną opinią, której narrator nie wyraził.
Zgłosiłem się ponownie do wydawnictwa, wskazując, że poprzednie wyjaśnienia okazały się nieprawdziwe, że wydawnictwo lekceważy prawa autorskie pisarzy i tłumaczy niejako programowo, a w tej sytuacji nie mogę zadowolić się wyłącznie przeprosinami. Zażądałem pewnej sumy tytułem zadośćuczynienia za naruszenie moich praw autorskich, bardzo umiarkowanej, jeśli wziąć pod uwagę zarówno orzecznictwo sądów w tym zakresie, jak i zamożność wydawnictwa, któremu trafił się jeden z największych bestsellerów ostatnich lat. Zależało mi jednak na ugodowym załatwieniu sprawy, bo ostatnio zamiast pisać książki, pisuję pozwy.
Na hasło „pieniądze” szef wydawnictwa przestał się przyznawać do błędu i poinformował mnie, że dokonane zmiany „są niewątpliwie przykładem drobnych poprawek korektorskich wprowadzonych już po ostatecznej redakcji”, że tę opinię potwierdza jego prawnik, który „ma w tego typu sprawach znaczące doświadczenie”, więc jeśli chcę, mogę sobie iść do sądu, ale sprawę pewnie przegram.
Arogancja typowa dla polskiego wydawnictwa, które nie potrafi przyznać się do złamania prawa czy umowy i ponieść konsekwencji, woli straszyć rzekomo dobrym prawnikiem w przekonaniu, że autora na takiego nie stać, a sam do sądu nie pójdzie. Jakoś się nie boję, bo wygrywałem już sprawy z takimi, którzy w dziedzinie prawa autorskiego uchodzą za tuzów, zresztą jak na dłoni widać, że to strachy na Lachy. Bo jedno z dwojga: albo prawnik rzeczywiście nie wie, że nie ma czegoś takiego „jak drobne poprawki korektorskie po ostatecznej redakcji” (nie mówiąc o tym, że za taką poprawkę nie można uznać dopisywania w tłumaczeniu treści, których w oryginale nie ma), czyli jest skrajnie niekompetentny, albo doskonale o tym wie, ale - zakładając, że tłumacz nie zna prawa - podsuwa mocodawcy dęte wyjaśnienie, jakie ten ma przedstawić, licząc na to, że tłumacz w nie uwierzy i do sądu nie pójdzie.
A dlaczego nie wolno wprowadzać nawet drobnych poprawek korektorskich, nie przedstawiając ich do wglądu autorowi/tłumaczowi? Ano dlatego, że coś, co redaktorowi wydaje się oczywistą pomyłką, wcale nie musi nią być. Autor i tłumacz spędzają nad tekstem setki godzin, znają go od podszewki, redaktor siada do niego z doskoku i nie jest w stanie dostrzec różnych niuansów. W „Młodości Martina Bircka” we frazie „w trakcie długich, samotnych wędrówek po obrzeża miasta” redaktor zmienił „obrzeża” na „obrzeżach”, tymczasem bohater nie chodził po obrzeżach, tylko do nich docierał! A nawet gdybym rzeczywiście się pomylił i poprawka redaktorska byłaby zasadna, to i tak wymaga mojej akceptacji, bo przecież na takich drobnych poprawkach polega redakcja. Piszący czy tłumaczący na pewnym poziomie nie robią jakichś rażących błędów i klasyczna redakcja jest wygładzaniem tekstu, a nie pisaniem go od nowa. Jeśli od tej strony spojrzeć na stanowisko wydawnictwa, to widać, że podzieliło ono redakcję na dwie części: taką, która wymaga akceptacji autora i taką, która tej akceptacji nie wymaga. Czym różni się jedna od drugiej, trudno dostrzec, bo w przypadku moich książek liczba wprowadzonych poprawek była w tej pierwszej redakcji często mniejsza od wprowadzonych w drugiej, a ich charakter był taki sam.
Z jednej strony jasne, to złamanie warunków umowy, ale z drugiej... czy komuś rzeczywiście by się chciało uprawiać na tekście takiego Nessera komparatystykę, ślęczeć z oryginałem, porównywać zdanie po zdaniu? A nawet jeśli, to po znalezieniu kilku błędów przecież nie powie: ależ nieudolny tłumacz z tego Pawła Pollaka. To samo mógłby zresztą powiedzieć o redaktorze, który też się pod tekstem podpisał i zasadził w tekście takiego damiana, choć jego psim obowiązkiem jest owe damiany eliminować. Później jeszcze jest przecież korekta, też się podpisują i wychodzą na ćmoki, nie stresowałabym się aż tak bardzo.
OdpowiedzUsuńWcale się Panu nie dziwię. Ślęczy Pan pewnie czasami nad tłumaczeniem jakiegoś zdania kilka godzin, a potem ktoś je Panu według własnego widzimisię, ot tak, zmienia. Złamali prawo, niech więc płacą.
OdpowiedzUsuńAnonimowy: Zakwestionowała Pani sens poprawnego wykonywania tłumaczenia. No bo skoro nikt nie analizuje, a w razie czego można zwalić na redaktora, to po co tłumaczyć poprawnie? Nie uważa Pani, że jest jeszcze coś takiego jak uczciwość wobec autora i czytelnika i satysfakcja tłumacza, że opublikował dobrze zrobiony przekład, choćby nikt go nie analizował? Zresztą analizują (np. na uniwersytetach), a skoro zasadą jest, że o końcowym kształcie tekstu decyduje tłumacz, to w ostatecznym rozrachunku on odpowiada za błędy w książce, a nie redaktor. Poza tym nie chodzi o kilka błędów, podałem tylko przykłady, lista nieuprawnionych poprawek jest nader długa (niekoniecznie też musi być to błąd, również zmiana jednego rozwiązania na inne, moim zdaniem na gorsze, a tu się liczy moje zdanie, a nie redaktora). Ale nawet jakby chodziło o kilka błędów, to i tak byłoby o kilka za dużo, redaktor nie ma prawa dokładać mi ani jednego (bo jakieś moje na pewno są, nikt nie tłumaczy bezbłędnie, a skoro redaktorzy w tym wydawnictwie nie znają szwedzkiego - swoją drogą kuriozum w wydawnictwie nastawionym na przekłady ze szwedzkiego - to ich nie wyłapali). Nie po to godzinami szlifuję tłumaczenie (jak napisała Elenoir), żeby mi jakiś redaktorzyna dopisywał coś z sufitu albo zmieniał dobrane słownictwo po uważaniu.
OdpowiedzUsuńJeśli "Zamachowiec" Marklund dostępny w wersji na czytniki jest też po tej "korekcie", to z mojej strony do stylistyki, języka itp. nie ma zastrzeżeń ;) (kupiłam także ze względu na osobę tłumacza). Życzę powodzenia w walce z wydawnictwem. Marta Potiuk
OdpowiedzUsuńTeż są poprawki, ale nie jest to dodatkowa redakcja, jak w przypadku wymienionych książek.
OdpowiedzUsuńAha, to dlatego tak dobrze się czyta... ;)
OdpowiedzUsuńPanie Pawle, jestem generalnie po pańskiej stronie, ale myślę, że czasami Pan przesadza i patrzy na sprawy tylko ze swojej perspektywy. Gdybym przeczytała frazę: samotne spacery po obrzeża miasta (nie znając oryginału!), to jako korektor pomyślałabym, że "zjadł" Pan w pośpiechu "ch" i że rzeczywiście chodzi o wędrówkę po obrzeżach miasta. Gdyby Pan napisał: wędrówka aż do obrzeży miasta/aż po obrzeża miasta, nie byłoby żadnych nieporozumień. Jest Pan błyskotliwym człowiekiem, ale nie jest Pan doskonały i też popełnia Pan błędy. I myślę, że ma Pan problem z zaakceptowaniem i przyznaniem się do tego.
OdpowiedzUsuńŻyczę Panu więcej dystansu do samego siebie.
Mona
Ja życzę Pani więcej dystansu do obcych i pozbycia się nawyku wystawiania im pseudopsychologicznych laurek przy pierwszym spotkaniu. Z faktu, nie ma Pani kwalifikacji na redaktora, wysnuła Pani wniosek, że nie potrafię przyznać się do błędu. Gratuluję. Redaktor, który nie widzi, że dodając owo „ch” zmienia sens zdania, a więc nie poprawia literówkę, tylko rażąco ingeruje w tekst, powinien sobie poszukać innej pracy, zamiast zajmować się kaleczeniem cudzych tekstów. Cudowne jest też zaproponowane przez Panią antidotum na tępych redaktorów: otóż tłumacz nie ma tworzyć zdań, które odpowiadają oryginałowi i oddają styl autora, tylko modyfikować je tak, by niepotrafiący czytać ze zrozumieniem redaktor nie miał wątpliwości, co przeczytał. Wspaniałe.
UsuńSpacer:
OdpowiedzUsuń- po obrzeżach(=tylko po obrzeżach)
- na obrzeża(=celem są obrzeża)
- do obrzeży(=spacer obejmuje obszar sięgający obrzeży)
Partykuła wzmacniająca "aż" podkreśla wielkość obszaru, po którym wędrowano. Przyimek "po" w kontekście rozległości obszaru występuje najczęściej we frazie przysłówkowej "aż po horyzont" w połączeniu z czasownikiem "rozciągać się". W innych kombinacjach brzmi nienaturalnie, np.: spacerować po obrzeża, iść po granice, dotrzeć po kraniec itp. Dlatego redaktor miał pełne prawo wysnuć wniosek, że "zjadł" Pan litery "ch". To, że powinien był skonsultować się z Panem , jest oczywiste. A tak poza tym:
1.Napisałam do Pana po raz pierwszy, więc nie może Pan mówić o nawyku, bo to czynność powtarzająca się.
2.Skąd ta pewność, że nie jestem redaktorem?
3. Nie zaproponowałam żadnego antidotum na tępych redaktorów, to Pana interpretacja.
I proszę zostawić tłumaczenie tekstów niemieckich germanistom(napisałam, że "aufgeklaert" oznacza "światły", a nie "rozumny". Jest mnóstwo ludzi myślących, którym mimo intelektu brak mądrości i światłego umysłu.
Pozdrawiam ciepło i serdecznie
Mona
Wzięła Pani słownik – co się Pani chwali, bo typowy redaktor to wrażeniowiec, ostatni raz dotknął się słownika na studiach, za to na ogół „ma wrażenie”, że coś jest poprawnie lub błędnie – ale trzyma się Pani tego słownika kurczowo i kiedy przy „po” w znaczeniu „kres przestrzenny, granice zasięgu czegoś” widzi Pani przykład z horyzontem, to nie potrafi poza niego wyjść. Słownik nie poda wszystkich możliwych zastosowań danego słowa. Nie ma żadnych przeszkód, by powiedzieć „wędrówki po obrzeża miasta”, jest to fraza pod każdym względem poprawna. Co do brzmienia, to oczywiście, że jak Pani da inne słowo, to i brzmienie się zmieni. A kiedy fraza jest poprawna, to redaktor nie może zakładać, że tłumacz zrobił błąd.
Usuń„Napisałam do Pana po raz pierwszy, więc nie może Pan mówić o nawyku, bo to czynność powtarzająca się.”
Punkt dla Pani. Aż miło przeczytać, że dla kogoś w internecie logika nie jest kompletną abstrakcją.
„Skąd ta pewność, że nie jestem redaktorem?”
Nie napisałem, że nie jest Pani redaktorem, napisałem, że nie ma kwalifikacji. Jedno drugiego nie wyklucza, cała masa redaktorów w polskich wydawnictwach nie nadaje się do tej pracy.
„ Nie zaproponowałam żadnego antidotum na tępych redaktorów, to Pana interpretacja.”
Uprawniona. Skoro każe mi Pani dodawać do zdań niewystępujące w oryginale słówka wyjaśniające dla redaktora, to jest to właśnie propozycja rozwiązania problemu. Oczywiście absurdalna, ja jestem za tym, żeby redaktorzy nauczyli się czytać ze zrozumieniem.
„I proszę zostawić tłumaczenie tekstów niemieckich germanistom(napisałam, że "aufgeklaert" oznacza "światły")”
Akurat przetłumaczyłem parę książek z niemieckiego. Widziałem, co Pani napisała, ale nie mam nic do dodania. Nie upieram się przy swoim rozwiązaniu (napisałem „chyba”), Pani może być dobre, może być dobre też to użyte przez tłumaczy, za mało kontekstu, żeby rozstrzygać. A dla meritum, że „Blick” nie można tłumaczyć jako „świat”, nie ma to znaczenia.
Dodam jeszcze,że kupiłam i przeczytałam Pana książkę "Jak wydać książkę". Jest bardzo dobra. Nienaganna polszczyzna, wiedza, siła argumentacji...Odnoszę wrażenie,ze minął się Pan z prawdziwym powołaniem. Pewnie byłby z pana doskonały prawnik.
OdpowiedzUsuńMona
Dziękuję. Czy to oznacza, że uważa Pani, że jestem niedoskonałym tłumaczem? :-)
UsuńPanie Pawle,
Usuńwidzę, że lubi Pan kokietować. Cenię Pana błyskotliwość, uczciwość i dążenie do doskonałości. Moim zdaniem nawet ci, którzy tworzą rzeczy doskonałe, są niedoskonali(=popełniają po drodze błędy). Na poprzedni wpis odpowiem później. Natomiast mam do Pana prośbę/pytanie. Czy Marcelina Szumer i Paweł Wieczorek wymieniają tytuł wiersza, którego tłumaczenie komentują?. Jeśli tak, będę wdzięczna za podanie tego tytułu. Pytam o to, ponieważ jestem germanistką, a poezja to moja pasja. Szczególnie interesuje mnie właśnie tłumaczenie poezji. Na ten temat pisałam pracę magisterską.
Serdecznie pozdrawiam.
To interesujące. O czym dokładnie Pani pisała?
UsuńTytułu wiersza niestety nie podano, jest tylko informacja, że chodzi o cykl zainspirowany obrazami Anny Strumińskiej. Może to Panią naprowadzi.
Bardzo Panu dziękuję za informację! Okazała się nieoceniona w rozwiązaniu problemu. Skontaktuję się z Panem drogą mailową. Napiszę do Pana dzisiaj wieczorem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam