Osiem procent Polaków (czyli, odliczywszy dzieci, jakieś dwa i pół miliona osób) uważa, że prezydencki tupolew rozbił się w wyniku rosyjskiego zamachu. Muszę powiedzieć, że nie mieści mi się w głowie, jak można wierzyć w takie bzdury. Przecież oczywistą oczywistością jest, że zamach zorganizowali nie Rosjanie, tylko Radosław Sikorski do spółki z Osamą bin Ladenem.
Oczywiste oczywistości nie wymagają wprawdzie dowodów, ale skoro są, to czemu ich nie przytoczyć. Tylko musimy cofnąć się trochę w czasie. Najpierw do lat 80. ubiegłego wieku i wojny radziecko-afgańskiej. Sikorski pojechał do Afganistanu, żeby przyłączyć się do mudżahedinów. Został jednak korespondentem wojennym i ustalił, że Amerykanie dostarczają mudżahedinom broń i szkolą ich w Pakistanie. Ponieważ każdy szanujący się reporter potwierdza fakty u źródła, musiał do tego Pakistanu pojechać. A tam operował Osama bin Laden, który zjawił się w Pakistanie na wieść o radzieckiej inwazji, żeby organizować pomoc dla mudżahedinów. I w tym sąsiadującym z Afganistanem kraju się poznali. A ponieważ byli po jednej stronie, zaprzyjaźnili się. Przyjaźń przetrwała lata, bo nic tak nie wiąże jak wojenne doświadczenia, nawet jeśli później życie postawi weteranów po przeciwnych stronach barykady. Kogoś zastanawia, dlaczego polscy żołnierze wysłani na wojnę z talibami chowali się w bazach, unikali walki i ginęli głównie w wypadkach samochodowych? Co najmniej dziwna taktyka, ale nie, jeśli uświadomić sobie, że ich szef, minister obrony narodowej przyjaźnił się z czołową postacią po stronie wroga.
Ale przychodzi rok 2007 i tenże minister, Radosław Sikorski, zdymisjonowany przez Jarosława Kaczyńskiego z płaczem żegna się z wojskiem. Publiczne łzy to dla prawdziwego mężczyzny plama na honorze, a prawdziwy mężczyzna utraty honoru i stanowiska nie wybacza. Honor odzyskuje się, a zniewagę mści jedynie krwią. I od tej chwili Sikorski planuje zemstę. Kiedy mówi o „dorżnięciu watahy”, wszystkim wydaje się, że mówi o wygraniu wyborów, tymczasem…
Okazja nadarza się w związku z uroczystościami katyńskimi. Są organizowane dwie odrębne wizyty, więc Kaczyński będzie chciał dotrzeć do celu za wszelką cenę, żeby przyćmić Tuska. To daje spore możliwości. Co z tego, że to nie ten Kaczyński? Czyż zabicie zamiast winnego osoby mu najbliższej nie jest bardziej okrutną karą? Poza tym Sikorski jest rasowym politykiem, zemsta bez politycznych korzyści nie miałaby dla niego sensu. A strąciwszy samolot, może upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Eliminuje niemal całą elitę PIS-u, w tym brużdżących rządowi szefów NBP i IPN, owszem, paru polityków PO też zginie, ale nie z pierwszej ligi, a każda wojna wymaga ofiar. Ale co ważniejsze, bo Sikorski gra przede wszystkim na siebie, a nie na zespół, będzie mógł wrócić do myśli o prezydenturze. Komorowski pokona Lecha Kaczyńskiego w przedbiegach, nie naraża się ludziom, więc pewnie za pięć lat powtórzy sukces, a diabli wiedzą, czy za kolejne pięć ktokolwiek będzie jeszcze chciał na PO głosować. Ileż w końcu można pozorować rządzenie? Owszem, Sikorski mógłby się znowu przenieść do partii rządzącej, tylko pytanie, czy będą go tam chcieli i czy wystawią na prezydenta. A tak, jeśli Lech zginie, najpewniej zastąpi go Jarosław i na fali współczucia może wygrać wybory. Wtedy w PO podniosą się głosy, że wystawienie Komorowskiego było błędem, że Sikorski miałby większe szanse na sukces. Jeśli dowiezie ten kapitał do następnych wyborów, to prezydenturę ma w kieszeni, bo Polacy własną głupotę, że znowu wybrali Kaczyńskiego na prezydenta, zaczną przeklinać najdalej w miesiąc po jego wyborze.
Strącić samolot, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Ale od czego są przyjaciele? Przyjaciele znający się na strącaniu samolotów. Owszem, w trochę innym wariancie, ale ktoś z taką fantazją jak bin Laden z pewnością coś wymyśli. I będzie musiał wymyślić, bo jest winny Sikorskiemu przysługę. Kiedy chciał zdemaskować, że Amerykanie utrzymują w Europie tajne więzienia, poprosił Sikorskiego o pomoc. Temu prośba była nie w smak, pal licho sojuszników, nam w trzydziestym dziewiątym nie pomogli, więc z tymi sojuszami nie przesadzajmy, ale w razie wpadki, żegnaj kariero. Jednak przyjaciołom z wojny się nie odmawia i Sikorski wpadł na genialny w swej prostocie pomysł. Dokonując w Szymanach inspekcji nieistniejącego więzienia, dał więźniowi butelkę wody. Prosty, humanitarny gest, strażnicy nie protestowali, bo nie ma ryzyka, że Arab rozpozna język naklejki (proszę sobie wyobrazić sobie sytuację odwrotną, że Europejczyk dostaje butelkę azjatyckiej wody i ma odczytać, z jakiego kraju pochodzi). Ale na butelce było coś jeszcze, o czym nie pomyślał nikt poza Sikorskim: adres internetowy z końcówką pl.
Osama bin Laden do strącania samolotów jest chętny, bo już prawie dziesięć lat minęło, jak w nic nie walnął, Amerykańcy się pilnują. Ten Lechistan to wprawdzie mało ważny śmieszny kraik, psa z kulawą nogą nie obejdzie, co tam się wydarzyło, ale skoro przyjaciel prosi, to czemu nie. Zawsze to można potraktować jako poligon doświadczalny przed poważną akcją.
Ma wyglądać na wypadek? proszę bardzo. Rozpuści się sztuczną mgłę, pomajstruje przy wysokościomierzu i w trakcie podchodzenia do lądowania samolot powinien uderzyć w jakąś przeszkodę. Radek zapewnia, że ten ichni prezydent każe lądować mimo złej pogody, a nawet jak nie każe, to piloci i tak będą chcieli wylądować, bo będą wiedzieli, że inaczej czeka ich piekło. Wieżę Radek wziął na siebie. Przekieruje się połączenia do podstawionego człowieka, który odgrywając naczalstwo z Moskwy zabroni kontrolerom zamykać lotnisko. Prośbę o lidera Radek jako szef MSZ „zgubi” w poczcie dyplomatycznej, więc piloci i kontrolerzy powinni mieć kłopoty z dogadaniem się, bo nawet jak ktoś w Polsce twierdzi, że zna dany język, to zwykle wedle zasady „ich spreche w deche, a reszte na migi”.
Do stworzenia przeszkody wykorzysta najnowszy wynalazek swoich inżynierów: płyn wzmacniający drzewa, że nabierają twardości stali. Płyn się samoczynnie ulatnia po jakimś czasie, więc nie ma cienia dowodu. To znaczy nie byłoby cienia dowodu, gdyby płyn ulatniał się bezgłośnie, niestety robi to dość hałaśliwie, a inżynierom nie udało się jeszcze usunąć tej usterki. Szukać innego rozwiązania? Postanowił skonsultować sprawę z Sikorskim, rozmowa została nagrana, źródło jest oczywiście chronione tajemnicą dziennikarską.
- A jak hałasuje?
- Jakby coś wybuchało albo strzelało.
- No to świetnie – ucieszył się Sikorski. – Na pewno zinterpretują to jako dobijanie rannych.
- Ale miał być wypadek, nie zamach.
- Człowieku, grunt, żeby nie padło podejrzenie na nas, nic więcej nie ma znaczenia, bo choćbyś zrobił czysty wypadek, to Kaczyński z Macierewiczem i tak uznają, że to ruski zamach.
- Przy czystym wypadku?
- A jaki problem? Brak dowodów na zamach będzie dla nich najlepszym dowodem, że Ruscy wszystkie dowody ukryli.
- I ludzie im uwierzą?
- Sami do tego dojdą. To są Polacy, a nie twoi rozsądnie myślący talibowie.
- Rozumiem – powiedział Osama, chociaż nie rozumiał.
- Tak że bierz ten płyn i nic się nie martw. Zmartwienie to mam ja, ale natury, że tak powiem, ambicjonalnej.
- No wal – zachęcił Osama, słysząc, że przyjaciel waha się, czy się z tego zwierzyć.
- No bo widzisz, chcę zostać prezydentem i to takim, co się zapisze w historii, żeby na mój pogrzeb pół Europy przyjechało. Normalnie na więcej nie ma szans, ale samolot z wierchuszką nie spada codziennie i na pogrzebie Kaczyńskiego może nawet Obama się pojawi.
Osama, słysząc „Obama”, zazgrzytał zębami.
- A ja kurczę, nie chcę, żeby przy mojej trumnie komentowano, że Kaczyńskiego żegnało więcej przywódców.
Saudyjczyk chwilę podumał, po czym powiedział:
- Dobra, po starej przyjaźni załatwię ci, że na jego pogrzeb mało kto dotrze.
- A jak to zrobisz? Bo nie chciałbym, żebyś kogoś zabijał, starczy trupów na jeden raz. Zresztą lubię tego Obambo, ma polskie korzenie.
- Obama?
- No. Jego praprapradziadek zjadł polskiego misjonarza.
- Aha. Spokojna głowa, za dużo byłoby do zestrzeliwania. Podgrzeję wulkan na Islandii, będą takie popioły, że nikt nie poleci.
- Podgrzejesz wulkan?! Potrafisz podgrzać wulkan?!
- A ty myślisz, że dlaczego Amerykańcy dają za mnie pięćdziesiąt melonów? Gość, który jest tyle wart, potrafi parę rzeczy.
- Radek?
- No.
- Oglądam właśnie Al-Dżazirę i Kaczyński pyta, jak to się stało, że skrzydło po zderzeniu z brzozą, zamiast ją ściąć, rozleciało się w drobny mak. On coś podejrzewa?
- Nie. Strzela w ciemno. Zresztą Graś już go załatwił.
- Grass? Że niby wszyscy myślą, że bredzi po trawce?
- Nie, Graś to nasz rzecznik rządu z niewyparzonym jęzorem, sam nie jestem od macochy, ale czasami mu zazdroszczę. Skomentował, że skrzydło pewnie ktoś podpiłował i zarzut jest obśmiany.
- Czyli wszystko gra?
- Gra.
Ha ha ha. Ja jednak obstaję, że to wina UFO! ;)
OdpowiedzUsuńFantazję literacką to Pan jednak ma solidną, aczkolwiek opowiastka niespójna i jak dla mnie wydumana. Wiem do czego to się odnosi i co ma na celu, lecz brakuje mi "Pana", takiej cząstki oczywistości.
OdpowiedzUsuńTrudno dziwić się wierze tak dużego odsetka Polaków w spiskowe teorie, skoro zdecydowana większość społeczeństwa nie potrafi samodzielnie myśleć, analizować faktów, wyciągać wniosków i, w ogóle, docierać do istotnych informacji na dany temat. A jeżeli już jakimś cudem dotrze, nie umie ich czytać ze zrozumieniem i krytycyzmem.
OdpowiedzUsuńNajłatwiej jest uwierzyć komuś, kogo postrzega się jako autorytet i kto dla nas (i, przede wszystkim, za nas) podejmie się interpretacji faktów, zwalniając z praco- i czasochłonnego obowiązku. Każdy ma takiego objaśniacza rzeczywistości, na jakiego zasługuje, a że zawsze ktoś tam gdzieś coś knuje i czymś tam manipuluje ( u nas, odwiecznie, jak nie Ruski, to Szkop), więc i wnioski nasuwają się same.
Zresztą, narodowa paranoja części Polaków nie jest zjawiskiem ani nowym, ani zaskakującym. Dla mnie, żenującym i smutnym, a nawet groźnym, bo wielokrotnie już w historii naszego kraju była katalizatorem tragicznych wydarzeń. Biedna ludzka głupoto - jesteś nie do wyplewienia!