„Gazeta Wyborcza” podniosła larum, że zwiększono dopuszczalną prędkość jazdy na autostradach do 140 km na godzinę. Żeby rzecz udramatyzować, artykuł opatrzono leadem, że nigdzie w UE nie wolno tak szybko jeździć. Jest to nieprawda, bo w Niemczech na autostradach nie ma w ogóle ograniczenia prędkości. Redaktorzy „GW” o tym wiedzą, więc udowadniają, że owszem, ale w wielu miejscach są jednak znaki wprowadzające ograniczenia, a Niemcy i tak szybko nie jeżdżą, bo ubezpieczenia nie dostaną. I wyszło redaktorom, że 140 to jest de facto i de iure szybciej niż 220, bo przecież na polskich autostradach znaków ograniczających prędkość do niższej niż maksymalna nie ma, a polscy kierowcy nigdy nie wloką się po 60 na godzinę, bo jak już autostradę uda się zbudować, to tak perfekcyjnie, że żadne remonty się na niej nie odbywają. „Udowodnioną” w ten nowatorski sposób tezę można powtarzać w redakcyjnych komentarzach.
Nie jestem zwolennikiem rajdowych prędkości, zgadzam się z argumentami, że im prędzej, tym niebezpieczniej, tyle że nominalne ograniczenie prędkości nie ma na bezpieczeństwo na polskich drogach żadnego wpływu. Na autostradach można równie dobrze wprowadzić ograniczenie do 100, jak i do 160 i dokładnie niczego to zmieni. Tym bardziej zwiększenie limitu ze 130 do 140. Co najwyżej, jak już kogoś policja złapie, to delikwent zapłaci niższy mandat.
I w tym „jak już”, w bezczynności policji jest pies pogrzebany. Polacy nie przestrzegają zakazów i jeszcze uważają, że bezkarne złamanie jakiegoś przepisu jest powodem dumy. Postawa, która pozwoliła przetrwać zabory, okupację i komunizm, jest szkodliwa i uciążliwa w czasach, kiedy rządzimy się sami. Ponieważ ani w bliższej, ani w dalszej perspektywie obce jarzmo nam nie grozi, należałoby ją konsekwentnie tępić, przez edukację i przez surowe egzekwowanie obowiązujących przepisów. Edukacja, wiadomo, dalej wkuwanie, co to jest ameba, chociaż wystarczy włączyć komputer, żeby wszystko o amebie wyczytać, a policjanci i strażnicy miejscy powołani do egzekwowania przepisów przypominają polskich robotników z socjalistycznej fabryki. Z fabryki, w której do brygady dołączył Japończyk i co rano przed przystąpieniem do pracy wygłaszał po japońsku krótkie oświadczenie. Zaintrygowani robotnicy ściągnęli tłumacza i okazało się, że Japończyk przepraszał ich, że nie przystąpi do strajku, ale jego kontrakt mu na to nie zezwala.
Czy ktoś z państwa próbował złożyć kiedyś doniesienie o mniej poważnym przestępstwie? Pierwszą reakcją policjanta jest na ogół próba zniechęcenia poszkodowanego do złożenia zawiadomienia. I równie aktywnie policja ściga łamiących przepisy na autostradach. Jeżdżę bardzo mało, ale w zeszłym roku trzykrotnie jeździłem autostradą do Katowic lub Krakowa. Ani razu nie zobaczyłem, by patrol policji zatrzymał kogokolwiek z tych, którzy mnie wyprzedzali i niknęli w sinej dali, kiedy na liczniku miałem 130 (a to nie były pojedyncze samochody, tylko całe kawalkady). Nie mówiąc już o tych niebezpiecznych kretynach, którzy, kiedy człowiek wyprzedza, doskakują z prędkością 200 i walą światłami, żeby ich przepuścić, co jest wymuszaniem niebezpiecznych zachowań, bo niezbyt doświadczony, przestraszony kierowca może chcieć zbyt prędko wrócić na prawy pas.
Kiedy jeżdżę w Szwecji, wszyscy grzecznie przestrzegają ograniczenia prędkości, a tam jest jeszcze dotkliwsze, bo wolno jechać tylko 110. Można by to wytłumaczyć tym, że Szwedzi są nawykli do przestrzegania przepisów, tyle że nagle również dzikusy z południa na szwedzkich autostradach zdejmują nogę z gazu. Dlaczego? Bo wiedzą, że ryzyko złapania przez szwedzką policję jest bardzo duże, a ze szwedzkim policjantem dyskusji nie będzie. Stosowane przez polskich kierowców (skuteczne) metody wyłgania się z mandatu, na władzę (jestem posłem), na szacunek (jestem lekarzem) czy na litość (jestem nauczycielem, za mało zarabiam na tak duży mandat) tam zawiodą. Szwed wlepi mandat własnej matce, a ta nie będzie miała pretensji, bo Szwedzi oddzielają sprawy zawodowe od prywatnych i potrafią przyznać się do popełnionego błędu.
Miałem okazję tłumaczyć kiedyś przesłuchanie po karambolu, bo szwedzki kierowca był jednym z uczestników. Na zadane pytanie, czy uważa, że dostosował prędkość do warunków jazdy, Szwed odparł, że skoro najechał na samochód przed nim, to logiczne, że nie dostosował. Widziałem, jak policjantowi opadła szczęka na taką odpowiedź, bo spodziewał się, że usłyszy to, co usłyszał od polskich kierowców: że oczywiście, że jechali z należytą prędkością, bardzo ostrożnie, ale obiektywne okoliczności, za które nie ponoszą winy, spowodowały, że nie dało się wyhamować.
Wracając do tytułowej prędkości. Ja bym chciał, żeby taka na polskich autostradach obowiązywała. To znaczy, żeby do takiej zmniejszono faktyczną prędkość, bo piratów drogowych zwyczajnie się boję. Żeby wolno było jechać 140, bo przy dobrej drodze, dobrym samochodzie i dobrej pogodzie nie jest to niebezpieczna prędkość, ale żeby ci, co ją przekroczą, mieli 80, a nie 5 procent szans na zapłacenie mandatu.
Nareszcie coś nowego, dziękuje. Po nocach nie mam co czytać, a przydałoby się.
OdpowiedzUsuńWracając do meritum. Polacy mają bunt we krwi, prędko się go z naszej krwi nie wypleni. To co przeżyli Polacy i nasz kraj na bardzo długie lata będzie bolesną zadrą w sercu. Mandaty są za małe, karalność zaniżona, policjanci to obiboki, polskie drogi są za słabe na takie prędkości. Już przy 100km/h żołądek robi niebezpieczne salta lub przytula mi się do kręgosłupa, a co dopiero powiedzieć przy 140...Piratów i zdemoralizowanych chłoptasiów nie brakuje, a szkoda, może jakby Ci szaleńcy z własnej głupoty potracili rodziny, może by się taki jeden z drugim nauczyli. Na piedestale powinno wiernie trwać BEZPIECZEŃSTWO, ale nasze państwo jest na to za słabe. Zbyt skorumpowane, jak przeżarte przez robaki jabłko.
Chętnie pisałbym częściej, ale jak mam napisać albo przetłumaczyć książkę i do tego zarobić na życie, bo z pisania/tłumaczenia książek trudno się utrzymać, to czasu na blog zostaje niewiele. Postawiłem więc na regularność, wpis co sobota, i jak na razie, wyłączywszy jedno potknięcie, udaje mi się tego trzymać.
OdpowiedzUsuńRozumiem, ciężko przetrwać pisarzom. Niech będzie - co sobota, trzymam Pana za słowo!
OdpowiedzUsuńJa z kolei bym chciała, żeby tych polskich autostrad było nieco więcej, ale to oczywiście temat na inną bajkę.
OdpowiedzUsuń