piątek, 9 września 2016

Czarna wdowa – w odcinkach (5)

Paweł Pollak

PERFEKCJONISTA

ze zbioru „Czarna wdowa”

odc. 1


– Pomógłbyś mi z tym, Donnie?
Barman z rozpaczą patrzył na tworzącą się na podłodze kałużę.
Chudy mężczyzna przechylił się przez bar.
– Pewnie uszczelka puściła.
– Raptem miesiąc temu naprawiali!
– To czemu zlecasz fuszerom, zamiast od razu zwrócić się do fachowca? Czy po mnie kiedykolwiek trzeba było poprawiać?
– Głupio mi cię wykorzystywać. Nie chcesz pieniędzy, a piwo za taką robotę to trochę mało.
– Weź przestań. Ten bar to mój drugi dom, a teraz właściwie już pierwszy. W domu żona też mi nigdy nie płaciła za naprawy.
Choć powinna, dodał z goryczą w duchu. Ale nie pieniędzmi.
– Zobaczmy, co tam spaprali. – Poderwał się energicznie ze stołka, żeby odgonić przykre myśli o swoim małżeństwie.
Sięgnął po torbę z narzędziami – jak zwykle wstąpił do Cheers zaraz po pracy, do domu bynajmniej mu się nie śpieszyło.
Uszczelka nie sparciała – po tak krótkim czasie było to niemożliwe – tylko rzeczywiście została niechlujnie założona.
Ręce takim obcinać, pomyślał, a nie do rur dopuszczać.
– Gotowe. – Podniósł się z podłogi.
– Już? – zdziwił się barman.
– Drobnostka. Nawet to piwo będzie za dużo.
– Nie przesadzaj. Tyle, ile mi tu zrobiłeś: elektryka, hydraulika, stolarka. Już nawet nie chodzi o zaoszczędzoną kasę, ale jak ty zrobisz, to trzyma latami, a tych łobuzów muszę wołać najdalej po paru miesiącach. Oczywiście do niczego się nie poczuwają: nowa naprawa, nowa kasa.
Może właściwe nastawienie, pomyślał z goryczą. Co ja mam ze swojej solidności? Nic.
Usiadł ponownie za barem i pociągnął długi łyk z podsuniętego mu kufla. Zimne piwo nie sprawiło mu jednak takiej przyjemności jak zwykle. W sumie nie wiedział dlaczego. Przecież ten dzień nie był wcale gorszy od innych. Żona nie zrzędziła więcej niż normalnie, nie przytyła o kolejne kilogramy (osiągnęła już chyba zresztą pułap swoich możliwości), w portfelu nadal miał mało, ale nie ubyło. Trudno natomiast, by przybyło, przy jego nastawieniu, że najpierw trzeba rzetelnie zrobić, a dopiero potem patrzeć za zapłatą. W młodości wierzył, że wystarczy być solidnym, uczciwym i pracowitym, by mieć udane życie. Także osobiste. Ta wiara wynikała po części z religijnego wychowania: przestrzegaj przykazań, a Bóg cię wynagrodzi. Potem dostrzegł, że dużo lepiej powodzi się krętaczom i szubrawcom. Byle polityk, nic tak naprawdę niepotrafiący, dostawał ciepłą posadkę od partyjnych kolegów, z pensją, która wielokrotnie przekraczała jego zarobki. Łotry, dla których kobiety nie były niczym więcej niż tylko zabawką do łóżka, miały właśnie największe powodzenie. Ale mimo tej obserwacji cały czas wierzył. To, że inni niesprawiedliwie coś dostawali, nie musiało stanowić przeszkody, by on dostał, na co zasłużył.
A teraz przestawał wierzyć. Skończył czterdziestkę, więcej niż pół życia miał za sobą, a nawet jeśli pisana mu była długowieczność, to najlepsze lata już minęły, nie przynosząc mu zbyt wielu radości. A co mogło cieszyć dziewięćdziesięciolatka? Regularne wypróżnianie się?
– Coś tak zmarkotniał, Donnie? – Barman dostrzegł jego przygnębienie.
– Ech… nie, nic. Normalnie zmęczony jestem, cały dzień na nogach.
– No to przecież dobrze, jest praca, jest zarobek. Przy tym bezrobociu tylko się cieszyć. Masz coś dużego?
– Tak. Remont całej chałupy. Ale sprawnie idzie. Jak człowiek nie musi po sobie poprawiać, to szybko posuwa się do przodu.
– Zgadza się. Niedbały robi dwa razy.
– Właśnie. Jeden z tych moich pseudokolegów podłączył klientowi światło w łazience do włącznika w kuchni. Awantura, kupa dodatkowej roboty. Mnie się to nigdy nie zdarzyło. Nie mówię aż o takiej fuszerce, bo to już trzeba być naprawdę zdolnym albo pijanym, żeby tego rodzaju numer wyciąć, ale u mnie kabel nigdy nawet na pół cala nie wystawał od miejsca, gdzie miał leżeć.
– To ci się chwali.
Tylko to mi się chwali, pomyślał. Jedyne, z czego naprawdę był dumny, co dawało mu poczucie, że nie jest zupełnie beznadziejnym przypadkiem, podtrzymywało zanikające przekonanie o własnej wartości.
Spojrzał na zegarek. Czas wracać do domu.
– Jeszcze jedno piwo.
Barman podstawił czysty kufel pod kurek beczki.
– Na koszt firmy.
– Nie ma mowy.
– Ale…
– Za te parę minut roboty? Postawisz mi więcej, jak będziesz miał coś większego.
Barman nie nalegał. Wiedział, że uraziłby tym dumę gościa.
*
– Gdzie się szlajałeś? Znowu wysiadywałeś w tym cholernym barze i chlałeś na potęgę! Piwskiem od ciebie jedzie, że aż mi niedobrze. Za jakie grzechy mnie takim mężem pokarało? Inni po pracy wracają do domu, do żony, a nie włóczą się po knajpach i przepijają ciężko zarobione pieniądze – zabrzmiało to tak, jakby ona zarabiała, choć ostatnim jej wkładem do domowego budżetu było tysiąc dolarów otrzymanych od ojca na nową drogę życia i zwanych szumnie posagiem – a ja się nudzę, nie mam z kim pogadać – rachunki telefoniczne pokazywały coś przeciwnego: rozmówców jej nie brakowało, czy raczej słuchaczy, bo rzadko dopuszczała kogoś do głosu – siedzę sama i pytam się, co ja takiego zrobiłam, że nie mogę mieć normalnego męża, normalnej rodziny, tylko taką niedojdę. No powiedz coś, broń się, bądź mężczyzną, Boże, co z ciebie za mięczak, a mogłam wyjść za Jamesa Ewinga, był quarterbackiem w naszej drużynie, chciał ze mną chodzić, a ja głupia się nie zgodziłam, chciałam intelektualistę, no to mam, profesora od spłuczek, rurek i kabli… Gdzie, do diabła, idziesz? Do tego swojego garażu, do tych cholernych łajb? Kolację zrobiłam, jak już na obiad nie byłeś w stanie dotrzeć!
Połykał niesmaczne kąski, nie próbując nawet zgadnąć, jakie zwierzę ma na talerzu, i patrzył na trzykrotnie większe porcje znikające w otworze gębowym naprzeciwko. Stale otwartym, ale zdołał się wyłączyć, więc teraz była już sama wizja, bez fonii. Tylko do tego używała ust, do jedzenia i ględzenia. O całowaniu się nie było mowy. Teraz już by nawet nie chciał, odkąd Eleanore postanowiła stanąć w zawody z tucznikami, ale wcześniej też mu odmawiała. Nie wspominając o bardziej ekscytujących zabawach. Kiedyś przyłapał swoich zleceniodawców w sypialni, mężczyzna leżał na łóżku, a głowa kobiety miarowo poruszała się w okolicach jego krocza. W pierwszej chwili nie zorientował się, co robią. A kiedy to do niego dotarło, nawet się nie podniecił. Stał tylko i patrzył, i zazdrościł facetowi tak rozpaczliwie, jak dziecko, które nigdy nie posmakowało cukierka, może zazdrościć go koledze.
Z ulgą skończył kolację i wymknął się do garażu. Dumnym wzrokiem powiódł po „cholernych łajbach”, czyli modelach okrętów, które tworzyły imponującą kolekcję: niszczyciele, pancerniki, fregaty, krążowniki, trałowce, korwety, lotniskowce. I właśnie nad lotniskowcem teraz pracował. USS Nimitz. Drugi lotniskowiec o napędzie atomowym w amerykańskiej flocie wojennej z dziewięćdziesięcioma samolotami na pokładzie. W zminiaturyzowanej wersji z samolocikami, które musiał pieczołowicie odtworzyć. Uwielbiał to. Staranne, precyzyjne klejenie modelu, gdzie każdy element musiał znaleźć się w dokładnie określonym miejscu. A kiedy stawiał na półce perfekcyjnie wykonany okręcik, czuł się tak, jakby zbudował ten prawdziwy.
Żałował tylko, że nie miał nikogo, komu mógłby się pochwalić. Eleanore z taką pogardą odnosiła się do jego hobby, a on wiele by dał za proste „świetnie ci wyszło” albo „idealnie, jak zawsze”.
Usiadł przy stole i przystąpił do pracy, ale nie mógł się na niej skupić. Nie przepędziła jego myśli o nieudanym życiu. Zamiast pozwolić mu o nim zapomnieć – co zwykle się działo – przypominała, że jest jedyną przyjemnością. Zniechęcony odłożył klejone części na gazetę. I wtedy przeczytał to nazwisko. W nekrologu.
Czyżby? Nazwisko było dość nietypowe, ale wcale nie najrzadsze. Imię się zgadzało. Wieku nie podano. Przebiegł wzrokiem inne nekrologi na stronie: liczbę przeżytych lat wymieniano przy starszych osobach, jakby od pewnego pułapu stanowiła rodzaj zasługi. Czyli wiek też by pasował. Zsunął fragmenty modelu na stół i przejrzał gazetę w poszukiwaniu daty wydania. Sprzed tygodnia. Musiało już być po pogrzebie.
Przypomniał ją sobie. Szczupła brunetka o ujmującym uśmiechu. Poznali się w jadłodajni dla bezdomnych, gdzie pomagali przy wydawaniu posiłków. Jedno z jego zajęć podyktowane nadzieją, że jeśli zrobi coś dobrego dla świata, to świat, reprezentowany przez los czy Boga, odpłaci mu podobną monetą. I w sumie odpłacił. Przecież spotkał właśnie ją. I wszystko spieprzył. Nie odważył się zaprosić jej na randkę, powiedzieć, co do niej czuje. Był przekonany, że go odrzuci, gdzie on, prosty majster-klepka, miałby szanse u wykształconej nauczycielki. A kiedy się przemógł, kiedy powiedział sobie „raz kozie śmierć” i zdecydował się, że bez względu na wszystko zaproponuje jej wyjście do kina albo na kawę, nie pojawiła się w jadłodajni. Musiał zaproszenie odłożyć. Ale nie przychodziła też w kolejnych dniach i w końcu do niego dotarło, że wcale nie zachorowała czy chwilowo nadmiar obowiązków nie pozwalał jej na pracę społeczną, tylko po prostu zrezygnowała. Miał jej numer, mógł do niej zadzwonić, przymierzał się do tego dziesiątki razy, ale odwaga na nowo go opuściła. Wielokrotnie był bliski wybrania „połącz” i nigdy tego nie zrobił, jakby przy tym kontakcie na jego palcach pojawiała się jakaś niewidzialna blokada.
Sięgnął po telefon. Nadal miał ją wpisaną, mimo że minęło dwanaście lat, mimo że zmieniał nie tylko aparaty, lecz także karty SIM. Pod wpływem impulsu wcisnął przycisk z zieloną słuchawką. Jakie to było łatwe, kiedy miał pewność, że nie ona odbierze.
– Sam Hamiton.
Tak przeraziły go te dwa słowa, że nie zdołał nic powiedzieć.
– Słucham! – wyraźne zniecierpliwienie sygnalizowało, że jeśli teraz dzwoniący się nie odezwie, to usłyszy dźwięk odkładanej słuchawki.
– Samantha?
– Tak, ja. Kto mówi?
– Donnie. Donnie Cain. Pracowaliśmy razem w jadłodajni kościoła…
– Pamiętam cię.
Pamiętała go? O Boże! Co to znaczy? Nic, zreflektował się. Ludzie czasem zapamiętują nawet tych, z którymi spotkali się tylko przelotnie, a oni nie spotkali się przelotnie: odbyli niejedną rozmowę, śmiali się wspólnie z niejednej zabawnej sytuacji.
– Przepraszam, że się nie odezwałem. Nie myślałem, że to wciąż jest twój numer.
– To dlaczego na niego dzwonisz?
Logiczne pytanie. Nie na darmo była nauczycielką matematyki.
– Przeczytałem w gazecie nekrolog twojego męża… to znaczy, dopiero teraz przeczytałem, bo normalnie nie czytam gazet… tylko moja żona… – Czuł, że z każdym słowem występuje mu pot na czoło: najpierw się chwali, że jest tępakiem, który nie sięga po prasę, a zaraz potem opowiada, że ożenił się z inną. Kiedy jednak dotarło do niego, że być może nie są to największe gafy, zrobił się cały czerwony. – To znaczy… jeśli to twój mąż… nazwisko się zgadza… imię też… – dukał.
– Tak, to mój mąż. A skąd wiesz, jak się nazywał?
– Śledziłem, co się z tobą dzieje. Bo ja… wtedy… w tej jadłodajni… – zamilkł zrozpaczony.
– Co, Donnie?
– Byłem w tobie zakochany.
Zamknął oczy, jakby za tym wyznaniem miało nastąpić trzęsienie ziemi.
Nie nastąpiło. Ani trzęsienia, ani śmiechu, ani złośliwego komentarza. Tylko milczenie. Długie milczenie.
– A dlaczego mi wtedy tego nie powiedziałeś? Czekałam, że powiesz.
Jeśli dotąd żywił przekonanie, że zmarnował niepowtarzalną szansę w swoim życiu, to teraz mógł mieć pewność. Co bynajmniej nie zmniejszało pretensji, jakie do siebie o to miał.
– Bałem się.
– Czego?
Milczał. Nie wiedział.
– Ale zakochałeś się ponownie?
– W mojej żonie? Nie…
Cisza w słuchawce.
– Co chcesz przez to powiedzieć, Donnie?
– Że nadal o tobie myślę.
*
– Dzisiaj nie. Chcę ci coś pokazać.
– A co?
– Niespodzianka. Wskakuj do samochodu.
Wsiadła posłusznie i zapięła pasy. Obdarzył ją uśmiechem i pocałunkiem. Od dwóch miesięcy był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Po kwadransie dojechali na miejsce.
– Gdzie jesteśmy? – rozejrzała się niespokojnie.
– U mnie w domu.
– Ale…
– Nie martw się, nie ma jej. We wtorki o tej porze zawsze jest na spotkaniu w parafii. Diabli wiedzą, po co tam chodzi, bo większość towarzystwa to matki z małymi dziećmi, ale chodzi. W czwartki też, to dlatego wtedy możemy spokojnie być razem, nie widzi, że mnie nie ma, i się nie czepia.
– Mimo wszystko…
– Nie będziemy wchodzić do samego domu, tylko do garażu, a ona ostatni raz zajrzała do niego może z pięć lat temu.
To zapewnienie ostatecznie uśmierzyło jej obawy.
Poprowadził ją do środka z sercem bijącym jak u nastoletniego adoratora, który nie jest pewien, czy podobająca mu się koleżanka doceni jego starania.
– O rany! Sam to zrobiłeś?
– Sam.
Poczuł napływ dumy. Każdy mężczyzna jest dumny, kiedy może zaimponować swojej ukochanej. Choćby według obiektywnych kryteriów jego osiągnięcie nie było żadnym osiągnięciem.
Oglądała kolekcję, wydając ciche okrzyki zachwytu. Pośpieszył z objaśnieniami, który model przedstawia jaki okręt. Słuchała z zainteresowaniem. A kiedy wzięła do ręki ukończony już lotniskowiec, poczuł erekcję.
Mieć taką kobietę w domu, a nie to zrzędzące, kłótliwe, szkaradne babsko.
I nagle podjął decyzję.


Poza „Perfekcjonistą” zbiorek zawiera opowiadania kryminalne „Czarna wdowa”, „Plan dnia”, „Fair play” i „Czysta arytmetyka”. Książkę można nabyć w formie elektronicznej (mobi, epub i pdf), wpłacając 7,90 na mój rachunek w ING 52 1050 1575 1000 0092 0459 6432 albo przez PayPal na adres pollak[małpa]szwedzka z podaniem zwrotnego adresu mailowego, lub w księgarniach Wolne Ebooki, Legimi, Smashwords i Amazon (wersja dwujęzyczna angielsko-polska).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.