Łukasz Migura wezwał czytelników mojego bloga, by przenieśli się do niego, gdzie jest bardziej estetycznie tudzież mniej hejtersko. Oczywiście nie chcąc tych czytelników stracić, w te pędy pognałem na blog Migury, by nauczyć się pisać bardziej estetycznie tudzież mniej hejtersko. Podglądanie lepszych od siebie jest bardzo dobrą metodą nauki.
Moją uwagę zwrócił uwagę wpis pt. Jak to się robi z Twitterem?. Pewnie dlatego, że widziałem jego reklamę na facebookowej grupie poświęconej self-publishingowi. Dlaczego wpis o Twitterze Migura rekomenduje self-publisherom, a nie miłośnikom rybek akwariowych, jest wprawdzie dla mnie niejasne, ale ja taki trochę ograniczony jestem i nie zawsze nadążam za tokiem rozumowania wielkich umysłów.
Minęło już pięć lat i pięć miesięcy, odkąd założyłem konto na Twitterze. (…) O ile dobrze pamiętam na Twitterze pojawiłem się w grudniu 2010 roku (…)
Długopis, przyszykowany do zaznaczenia tej wiekopomnej daty w kalendarzu, by stosownie czcić rocznice, wypadł nam z ręki. No jak tak można, żeby nie podać daty dziennej wydarzenia na miarę zburzenia Bastylii? :-(
Nie jestem specjalistą od tej platformy (…). Coś już jednak wiem i chciałbym podzielić się moimi przemyśleniami.
O Boże.
O ile dobrze pamiętam na Twitterze pojawiłem się w grudniu 2010 roku, ale z jakimkolwiek działaniem czekałem kilka miesięcy od chwili założenia konta. W latach 2012-2013 liczba Polaków, rejestrujących się na portalu nieśmiale rosła.
A my z pewną taką nieśmiałością chcielibyśmy zapytać, co ma nieużywanie konta do liczby Polaków nieśmiale rosnącej.
Pojawiali się tam głównie dziennikarze, których przyciągnęła szybkość tworzenia i dzielenia się komunikatami (…)
Potwierdzamy, że szybkość tworzenia komunikatami jest bardzo przyciągająca.
Trzeba jednak zaznaczyć, że obie grupy w obsłudze nowych mediów cechują się swego rodzaju archaicznością.
Zgodzą się państwo, że Migura ze swego rodzaju nowoczesnością bardzo ładnie im przysrał?
Powiedziałbym nawet względnie wysokim poziomem skostnienia i zabawną nieporadnością.
Wypisz wymaluj, jak Migura przy pisaniu tekstów.
Nie da się ukryć, że dziennikarze i politycy nie tylko nie zrozumieli idei towarzyszącej Twitterowi, ale również nie potrafili wykorzystać go na własną modłę.
Nie da się ukryć, że Migura nie tylko nie zrozumiał idei towarzyszącej pisaniu, ale również nie potrafi wykorzystać języka polskiego na własną modłę.
Dziennikarze zaś, o ile prowadzą prywatny profil, robią to z musu, często pod naciskiem redaktorów naczelnych.
Dziennikarze się panu Łukaszowi w mankiet wypłakiwali, to świetnie wie, do jakich niecnych rzeczy są zmuszani.
Ich działania ograniczają się wtedy jedynie do śmiecenia linkami, nikt nawet nie myśli o komentowaniu rzeczywistości czy promowaniu treści obcych.
Po katastrofie pozaziemskiego statku kosmicznego bierzemy takiego obcego i patroszymy go z treści, żeby wypromować ją na Twitterze.
Kolejny duży błąd w obsłudze tej platformy społecznościowej popełniają firmy, przede wszystkim niewielkie, których prezesi i właścicieli ledwie słyszeli o social mediach.
Musimy powiedzieć, że zawsze nas rozczula przekonanie Migury i jemu podobnych, że oni są znawcy soszialmidjów, a reszta to internetowi analfabeci.
Założyciele niedużych biznesów albo skupiają się na Facebooku, na Twitterze robiąc jedynie przedruki postów, zamieszczonych na platformie Zuckerberga, albo ćwierkają o własnej ofercie. Co oczywiście nie pozwoli uzyskać oczekiwanego efektu.
Migura oczywiście wie, jak uzyskać oczekiwany efekt, ale nie powie.
Twitter to platforma mikroblogowa, pozwalająca na publikację treści nie dłuższych niż 140 znaków.
No właśnie mieliśmy takie wrażenie, że nie wiemy, o czym czytamy, ale na szczęście Migura w porę wyjaśnił.
Cechuje się dużą szybkością wymiany wiadomości, zmuszając użytkowników do publikowania jak najzwięźlejszych komunikatów.
To my nie łapiemy, może wiadomość za szybko podana. Komunikaty są zwięzłe, bo trzeba się nimi szybko wymieniać, czy dlatego, że jest odgórne ograniczenie do 140 znaków?
W świecie mass mediów, tysięcy informacji docierających do nas każdego dnia i wciąż przyspieszającego mobilnego internetu, z którego jeszcze kilka lat temu korzystali wyłącznie biznesmeni, a dzisiaj mogą cieszyć się nim niemal wszyscy, wydaje się, że pomysł na platformę pokroju Twittera był strzałem w dziesiątkę.
Aha. Bo Twitter powstał wczoraj, a nie dziesięć lat temu, kiedy to z mobilnego internetu nie korzystali nawet biznesmeni, tylko jaskiniowcy. Dlatego też Migura jest ostrożny w ocenie. Wydaje się. Przy nowych rzeczach nie można być kategorycznym w osądach, co innego, gdyby Twitter działał z dziesięć lat, wtedy można by już jednoznacznie powiedzieć, czy pomysł na Twittera to był strzał w dziesiątkę, czy kulą w płot.
Twitter to miejsce dla ludzi, którzy mają coś do powiedzenia.
Też uważamy, że Twitter to nie miejsce dla Łukasza Migury.
Być może tkwię w pewnej bańce informacyjnej (…)
Też mamy wrażenie, że Migura tkwi w pewnej bańce, ale o rodzaju bańki nie będziemy się wypowiadać.
(…) dostrzegam tendencję przejmowania w Polsce Twittera przez wszelkiej maści twórców. Obok blogerów, dużą grupą obecną w portalu założonym przez Jacka Dorseya są PRowcy i HRowcy pracujący w koprporacjach
PR to skrót od „pisarz”, a HR „harfistka”.
W Twitterze chodzi głównie o promocję, kreowanie wizerunku i networking. (…) biznesmeni i blogerzy, ludzie, którzy chcą nawiązać kontakty z innymi ciekawymi osobami są uczestnikami i prowodyrami ruchu wewnątrz strony. To właśnie oni rozumieją ideę portalu i nie promują swoich usług czy produktów, ale wchodzą w dyskusję i być może, kreują lepszy świat.
Chodzi o promocję, ale prowodyrzy ruchu, którzy rozumieją ideę, nie promują. Czy prowodyr ruchu to rodzaj zawiadowcy ruchu?
(…) serwis oferuje możliwość analizy danych zarówno śledzących ludzi, jak i organicznych odbiorców. Kiedy odkryłem tę funkcję, zrozumiałem, że działanie na Twitterze powinno być spontaniczne, ale analiza zawartych danych pozwoli na zwiększenie CTRu publikowanch wiadomości.
Objawienie takie, że apokalipsa św. Jana wysiada.
Kiedy pierwszy raz zetknąłem się z Migurą, który postanowił uczyć innych pisania opowiadań, choć ani o uczeniu, ani o pisaniu nie ma bladego pojęcia, wydawało mi się, że trafiłem na gościa rokującego pewne nadzieje. Że intensywna nauka, praca nad warsztatem i zdobywanie doświadczenia zaowocują sensownymi tekstami. Muszę przyznać, że pomyliłem się na całej linii. Nie wiem wprawdzie, czy Migurze nie chce się przykładać do nauki, bo uważa, że już jest doskonały, czy należy do tych opornych na wiedzę, ale dla efektu nie ma to znaczenia. Istotę tekstu o Twitterze najlepiej oddaje frazeologizm „pierdolenie kotka za pomocą młotka”, nie tylko pod względem semantycznym, ale też obrazu, jaki za sobą niesie. Wpis dokładnie o niczym, brak myśli przewodniej, niezdefiniowany odbiorca (dla kogo jest informacja, że Twitter pozwala tylko na krótkie komunikaty? dla tych, którzy wczoraj odkryli internet, a wraz z nim bloga Migury?), informacje od Sasa do Lasa w sąsiadujących zdaniach, szwankująca logika, polszczyzna pozostawiająca bardzo wiele do życzenia. Migura pisze tak, jak odpowiada słaby uczeń, który, zacinając się, bez ładu i składu wyrzuca z siebie wszystko, co na dany temat wie. Nie umie czytelnika poprowadzić, zainteresować, opowiedzieć o czymś w sposób atrakcyjny, a ta ostatnia umiejętność jest szczególnie potrzebna, jeśli – jak Migura – pisze się głównie o rzeczach wszystkim znanych. No bo, na litość boską, ile osób dopiero z tekstu Migury dowiedziało się, czym jest Twitter i jak funkcjonuje?
Teksty Migury to wypociny licealisty.
OdpowiedzUsuńTrojkowego, na szynach.
Ile papierosów trzeba, aby wypalić z pamięci wypociny pana Migury?
OdpowiedzUsuńPapierosami będzie ciężko. Sugeruję kwas. ;)
UsuńCoś dla Ciebie!
OdpowiedzUsuńKlik
Pollak znowu zjadło coś nieświeżego i znowu narzygało. Tym razem na Migurę... Żałosne.
OdpowiedzUsuńMigura wali jako ¨on¨i jako anonim :)
UsuńZa każdym razem pod wpisem pana Pawła jakiś niezidentyfikowany anonim broni zajadle obiektu krytyki. To jeden i ten sam anonim czy jest ich kilku? Może to anonimowa firma odpierająca krytykę? A może to stary jak świat sposób, stosowany przez obiekt krytyki, w celu zdyskredytowania autora tekstu? Jest tyle możliwości...
UsuńObroną krytykowanego trudno to nazwać, z braku argumentów na obronę zostają nieprzytomne ataki na krytyka.
Usuńjak rozumiem nie ma znaczenia, że miażdżąca większość tych nagonionych zagląda na migurowego blogusia wyłącznie w celu bezlitosnego darcia łacha - grunt, że statystyczki idą w górę? no no, panie Migura, to się dopiero nazywa mieć deficyty uwagi ze strony otoczenia.
OdpowiedzUsuńWitaj. Podziwiam. Z uwagi na Twe hobby mniemam, iż Polska obecnie jawi Ci się jako raj, idiotyzmu pełno, można pobrodzić....Powodzenia
OdpowiedzUsuń