poniedziałek, 24 czerwca 2013

Film o Columbo

Nota na okładce nowego wydania „Kanalii”, napisana przez wydawcę, zaczyna się cytatem z książki, słowami, które stary wyjadacz Markowski kieruje do nowicjusza Lepki, kiedy ten ma swoją koncepcję, jakie działania popchną śledztwo do przodu: „Synek, to nie jest film o Columbo!”. Jakiś krytyk, mający tendencję do przypisywania autorowi poglądów bohaterów, mógłby uznać, że oceniam serial jako wydumany (i przeciwstawiam go realistycznemu śledztwu w „Kanalii”). Nic bardziej błędnego, „Columbo” to mój absolutny faworyt pośród seriali kryminalnych. I jedyny, który oglądam wciąż na nowo. Kto zabił, wiadomo i tak od samego początku, za to psychologiczny pojedynek między porucznikiem w prochowcu a zabójcą jest za każdym razem tak samo pasjonujący.

Co przenikliwsi czytelnicy już się pewnie domyślili, że będę ich katował wyliczaniem swoich ulubionych seriali kryminalnych. Tak, i to niemiłosiernie, bo z racji tego, że oglądam głównie niemiecką telewizję (polskiej unikam ze względu na niepunktualność, fatalne tłumaczenia i mordowanie gry aktorów lektorskim głosem) części z nich normalny człowiek w Polsce nie zna.

1. Pierwsze miejsce już podałem: „Columbo”.

2. Kto czytał „Między prawem a sprawiedliwością” albo jakiś wywiad na temat tej książki, wie, że jeśli nie na pierwszym miejscu, to najdalej na drugim musi być Law & Order. Z tym że tylko ten zasadniczy serial, spin-offy w postaci Criminal Intents albo Law Order Special Victims Unit średnio mi się podobają. Bardzo za to cenię niemiecką wersję tego serialu Im Namen des Gesetzes („W imieniu prawa”), bo Niemcom udało się atrakcyjnie pokazać europejski proces sądowy, nie odchodząc od realiów.

3. „Detektyw Monk” i od razu autopoprawka, ten serial też można oglądać wielokrotnie. Zwłaszcza dopóki znerwicowanym detektywem opiekowała się Sharona. Mam wrażenie, że kiedy zastąpiła ją bezbarwna Natalie, zmienili się też scenarzyści albo zabrakło im pomysłów na tak przemyślne zagadki jak wcześniej. Ale przedni humor pozostał, na przykład kiedy Monk żąda wysadzenia go z łodzi podwodnej, bo pływanie pod wodą wywołuje u niego klaustrofobię.

4. „Castle”. Za postać tytułowego bohatera, którego trzymają się takie pomysły, jak sprawienie sobie kuloodpornej kamizelki z napisem „Writer”. Za postać głównej bohaterki, która oprócz urody i inteligencji ma to coś. Za pomysłowe i misternie skonstruowane zagadki kryminalne.

5. Tatort („Miejsce zbrodni”). Pierwszy z tych seriali niemieckich. „Miejsce zbrodni” to dość nietypowe przedsięwzięcie, bo pod tym tytułem wyświetlane są de facto różne seriale kryminalne, których akcja toczy się w poszczególnych niemieckich miastach. Na początku (a Tatort ma długą tradycję, bo pierwszy odcinek wyemitowano w 1970 r.) taka była zresztą idea, że film ma bardziej opowiadać o miastach niż o ludziach, więc prowadzący śledztwo się zmieniali. Teraz śledczy są już powiązani z miastami, ale w każdym pracuje oczywiście inna ekipa. I zwykle to ona przesądza o charakterze filmu. Moją ulubioną (i większości Niemców, patrząc na statystyki oglądalności) jest ta z Münsteru. Śledztwa tam prowadzi komisarz Frank Thiel, a wtrąca mu się lekarz sądowy Karl-Friedrich Boerne. Na scharakteryzowanie Thiela można użyć słów hot dog, rower, mecz, lumpeks, a że Boerne to zadufany w sobie snob, komicznych spięć nie brakuje. Do tego ojcem Thiela jest były hippis i syn policjant ma pewien problem z tym, że tatuś pali trawkę i nią handluje. Film wyśmiewa też poprawność polityczną: Boerne ma za asystentkę karlicę, z której wzrostu ciągle się jednak naigrawa. Zwraca się do niej per „Alberich” (Alberyk), ci, którzy znają się na operze, wiedzą, o co chodzi. Ja się nie znam i musiałem sprawdzić, przyznam się zresztą do takiej ignorancji, że na początku myślałem, iż to jej nazwisko.

6. „Morderstwa w Midsomer”. Sielska angielska prowincja i gęsto ścielący się trup. Chociaż zauważyłem, że ten serial jest rekordzistą, jeśli chodzi o czas oczekiwania na pierwsze zwłoki. Ale potem worek się rozwiązuje. Znakomite jest tło muzyczne, o czym świadczy fakt, że je zauważyłem, bo jako żem niemuzykalny zwykle przelatuje mi ono koło uszu.

7. „Kryminalne zagadki Las Vegas”. Pokazanie wagi śladów kryminalistycznych w ujęciu zabójcy i przy ustalaniu, jaki był przebieg zdarzeń. To wiadomo. Ale ten serial jest też przykładem, jak daleko można odejść od realiów, zachowując wrażenie realizmu. Główne postaci to skrzyżowanie technika kryminalistycznego, laboranta i policjanta (zwłaszcza w nowojorskiej wersji), czyli coś, co w naturze nie występuje, a mimo to technik/laborant zakładający przestępcy kajdanki nie razi.

8. „Wilsberg”. Niemiecki serial, tytułowy Wilsberg to właściciel antykwariatu (choć przez cały serial nie sprzedał chyba ani jednej książki) i prywatny detektyw, ale zwykle nie chce od klientów pieniędzy i żeruje na swoim przyjacielu, urzędniku skarbowym, regularnie pożyczając od niego komórkę i samochód. Do tego irytuje zaprzyjaźnioną panią komisarz, bo ciągle pojawia się w prowadzonych przez nią sprawach i na ogół jest krok do przodu.

9. „Jesse Stone”. Też prowincja, tyle że amerykańska. Zakochany w byłej żonie policjant (w tej roli rewelacyjny Tom Selleck) zbyt często zagląda do kieliszka i zostaje z tego powodu zesłany przed emeryturą do małomiasteczkowego komisariatu. Napisałem „też prowincja”, ale atmosfera serialu jest całkowicie odmienna od tej w „Midsomer”. Posępna, depresyjna.

10. „Nowojorscy gliniarze”. W tej chwili też już klasyka, dla mnie najlepszy serial z tych pokazujących rzeczywistą pracę policjantów.

11. (nigdy nie mówiłem, że będzie tylko dziesięć) „Przekręt” (Hustle). Brytyjski serial o grupie oszustów, w przemyślny sposób naciągających bogatych drani.

12. „Jedwabne pończoszki”. Morderstwa w high society w Palm Beach. Wystarczy obejrzeć czołówkę i wiadomo, o czym będzie. Ale ze swoim zamiłowaniem do kiczu nigdy nie się kryłem.

13. Der Alte, czyli „Stary” i chodzi o wiek komisarza. Życiowe doświadczenie pomaga rozwiązywać życiowe sprawy.

14. Death in Paradise. Na ostatnim miejscu, bo świeża rzecz, ale chyba szybko poszybuje w górę. Na tropikalnej wyspie sztywny Anglik, wbity mimo rozkładającego go upału w przepisowy garnitur (chociaż teraz, kiedy żar za oknem, przestaje to być śmieszne), rozwiązuje tak zaskakujące zagadki, że rozdziawiałem buzię ze zdumienia. A jestem nie tylko wytrawnym oglądaczem kryminałów, co widać z powyższego, ale i autorem, który, jak do mnie dociera, potrafił czytelników nieźle zaskoczyć.

To by było na tyle. Jeśli kogoś nie znużył ten egocentryczny wpis, to na blogu Pasje i fascynacje mola książkowego może przeczytać wywiad, w którym między innymi wyjaśniam, jak to faktycznie jest z tym realistycznym śledztwem w „Kanalii”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.