poniedziałek, 30 stycznia 2012

Problem nie występuje

No i minęło właśnie siedem lat od ustalenia stawek za tłumaczenia wykonywane przez tłumaczy przysięgłych na rzecz wymiaru sprawiedliwości, a jak wynika z pisma, które ministerstwo przesłało do Rzecznika Praw Obywatelskich, resort sprawiedliwości nie ma najmniejszego zamiaru ich podnieść. Obowiązuje bowiem „dyscyplinująca reguła wydatkowa (…), w myśl której kwota wydatków budżetu państwa na zadania publiczne nie może być większa niż kwota środków planowanych na ich realizację w roku poprzednim, powiększona w stopniu odpowiadającym prognozie średniorocznego wskaźnika cen towarów i usług konsumpcyjnych na dany rok budżetowy (…) powiększonego o punkt procentowy”. Czyli powiększenie stawek tłumaczy o wskaźnik inflacji plus jeden punkt procentowy byłoby zgodne z tą regułą, przytacza się ją jednak jako okoliczność uniemożliwiającą podniesienie stawek. Typowa urzędnicza arogancja: można podać jakiś fakt, z którego wynika dokładnie coś przeciwnego, niż twierdzi urzędnik, i on o tym przecież świetnie wie, ale na bezczelnego będzie obstawał przy bzdurze, bo przecież nie chodzi o to, żeby obywatelowi odpowiedzieć, tylko żeby mu odpisać. Ani słowa o tym, że reguła wydatkowa obowiązuje od niedawna, a stawki tłumaczy zostały ustalone w 2005 roku i przez ten czas ani razu nie zostały zwaloryzowane nawet o stopień inflacji. Całe pismo jest skonstruowane tak, jakby tłumacze dwa lata temu dostali podwyżkę, a teraz z zachłanności upominali się o kolejną.

Kolejnym argumentem jest, że wydatki w sferze budżetowej są zamrożone od 2010 roku. Świetnie. Tylko dlaczego stawki tłumaczy są zamrożone od 2006 roku? I skoro wydatki są zamrożone, to dlaczego podwyżki dostają nauczyciele i policjanci? Jakoś to zamrożenie takie półzamrożone. I dlaczego w ogóle są zamrożone? W 2011 roku mieliśmy wzrost gospodarczy 4,3 procent. To jest ogromny wzrost. Jak jest wzrost, to w budżecie jest więcej pieniędzy. Ani razu od 2006 roku nie było w Polsce recesji. Ja rozumiem, że posłom trzeba zrekompensować ubytki, jakie w ich 10-tysięcznych dietach powoduje inflacja, że trzeba im kupić tablety, bo z tych dziesięciu tysięcy nijak na tablet nie wyskrobią, ale przecież całe pieniądze ze wzrostu na to nie idą. Dlaczego dla tłumaczy braknie?

Ano pewnie dlatego, że ministerstwo uważa, że tłumacze mogą zarobić sobie gdzie indziej (stawki dla zleceniodawców spoza organów wymiaru sprawiedliwości są rynkowe), bo ten argument przytaczany jest po raz kolejny. Jest to sankcjonowanie pańszczyzny, o czym pisałem wcześniej. W efekcie - czego ministerstwo nie chce dostrzec albo mało je to obchodzi - tłumacze migają się od wykonywania tłumaczeń dla sądów, policji i prokuratury. A te instytucje, zamiast egzekwować obowiązek tłumaczenia (bo tłumacz nie ma prawa im odmówić), wydzwaniają po prośbie i szukają takich frajerów jak ja, którzy uważają, że prawo ich obowiązuje, nawet jeśli państwo robi ich w balona. Pracownik sądu marnuje czas, bo zamiast po prostu włożyć dokumenty do tłumaczenia do koperty i wysłać do tłumacza, musi najpierw ustalić, czy ten je przyjmie. A w przypadku tłumaczenia ustnego trzeba takiemu frajerowi zwrócić koszty podróży, jeśli nikt z miejscowych nie chce się stawić. W rezultacie i tak wydaje się więcej, ale co to szkodzi.

Na pieniądze za wykonane tłumaczenie czeka się miesiącami, ja najdłużej czekałem rok (tak, rok, dwanaście miesięcy!), osiem, dziewięć miesięcy nie jest rzadkością. Oczywiście płatność dokonywana jest bez żadnych odsetek. Kiedy obywatel nie płaci państwu należnych mu pieniędzy, państwo dowala mu karne odsetki, w drugą stronę to nie działa. Dlaczego tyle się czeka? Ano bo sędzia musi wydać najpierw postanowienie o płatności. Sędziemu niekoniecznie się śpieszy. Śpieszy mu się, kiedy zleca przekład i wtedy tłumacz ma się na przykład uwinąć w trzy dni (nie jest to żaden dodatkowo płatny ekspres, żeby nie było wątpliwości), a potem papiery odkłada się na dwa albo trzy miesiące. Kiedy już sędzia raczy to postanowienie wydać, panienka z sekretariatu przez kolejny miesiąc albo i dwa nie potrafi zanieść go do księgowości. Średnio co trzecie tłumaczenie wymaga interwencji, jeśli tłumacz nie chce czekać na pieniądze w nieskończoność. Okazuje się jednak - jak można wyczytać ze wspomnianego pisma - że „z informacji udzielonych przez prezesów sądów (…) wynikało, że stwierdzone opóźnienia miały charakter incydentalny i wyjątkowy. Wskazywano, że w sądach tych nie występuje problem nieterminowego regulowania należności na rzecz tłumaczy”.

Jak czytam coś takiego, to przestaję czuć jakikolwiek związek z tym państwem. Bo to nie chodzi o to, że państwo nie chce mi dać tyle, ile bym chciał, o naturalny konflikt interesów, tylko o kompletne lekceważenie obywatela. O robienie z niego durnia. Prezesi sądów i ministerstwo sprawiedliwości doskonale wiedzą, że płatności trwają zbyt długo, że tak nie powinno być, ale nie mają zamiaru nic z tym zrobić. Nie mają zamiaru tak zmienić procedur, by wynagrodzenia były wypłacane szybciej, nie mają zamiaru wprowadzić zasady, że po przekroczeniu pewnego terminu tłumacz otrzymuje odsetki za zwłokę (jak ma to miejsce np. przy zwrocie nadpłaty podatku przez urząd skarbowy). Po prostu oświadczają, że „problem nie występuje”. Jak w takim kraju można czuć się bezpiecznie? Bo tylko czekać, jak ministerstwo zdrowia oświadczy, że nie ma co zżymać się na jego nieudolność, gdyż „ludzie w Polsce nie chorują, a stwierdzone zachorowania miały charakter incydentalny i wyjątkowy” albo ministerstwo pracy ogłosi „że problem bezrobocia w Polsce nie występuje, jedynie incydentalnie i wyjątkowo obywatele pozostają bez pracy”.

4 komentarze:

  1. Ale za to zwiększają ilość kontroli tłumaczy. Państwo przeciw obywatelom. Normalka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znowu ciśnienie człowiekowi skacze... Ja kiedyś na pieniądze z sądu czekałam trzy lata. Nie było to kilkadziesiąt złotych.
    Innym razem sąd zażądał kilkunastu egzemplarzy kilkudziesięciostronicowego tłumaczenia. I zapłacił za jeden. Żeby było jeszcze śmieszniej, tłumaczy mojego języka jest kilku, a tłumaczeń sporo. W związku z tym jestem stale obłożona robotą dla OWS-ów i nie mam czasu dla klientów za wolnorynkowe stawki. Zastanawiam się nad zmianą zawodu...

    OdpowiedzUsuń
  3. Te wszystkie hocki z płatnościami oraz zniewolenie tłumaczy małych języków są przyczyną, dla której nigdy nie przystąpię do egzaminu na tłumacze przysięgłego i nie zamierzam nim być. Na wolnym rynku czuję się bezpieczniej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Skasowałem długi komentarz będący w całości cytatem z jakiegoś forum, gdyż taka forma cytowania narusza prawa autorskie danej osoby. Trudno też podejmować polemikę, kiedy autor jest nieobecny. Proszę formułować własne opinie, a nie polemizować, wskazując na cudze wypowiedzi czy artykuły. Można się nimi posiłkować, ale kiedy mają w całości zastąpić wypowiedź komentującego, to po co się wypowiadać?

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.