sobota, 29 stycznia 2011

Książki a sznurek do snopowiązałek

Ostatni program o książkach pt. „Hurtownia książek” zniknął z anteny telewizji publicznej. Większego praktycznego znaczenia to nie ma, bo program był jedynie listkiem figowym, mającym zatuszować, że telewizja nie robi tego, za co bierze pieniądze (z abonamentu). Trwający ledwie 20 minut, nadawany co dwa tygodnie, upchnięty w porze najmniejszej oglądalności nie miał szans na zebranie większej widowni. Wymiar symboliczny jest jednak porażający: dla literatury w telewizji publicznej miejsca nie ma.

Z tej racji „Gazeta Wyborcza” wzięła na spytki Iwonę Schymallę, dyrektor jedynki. Mamy tu do czynienia z gazetą, która zlikwidowała swój dodatek o książkach, bo do „Wysokich Obcasów” można dać więcej reklam, a recenzje przeniosła na wtorek, dzień tygodnia, w którym nakład należy do jednego z najniższych, do tego czasami ich liczba jest tak ograniczona, że trudno się zorientować, że akurat wtedy piszą szczególnie dużo o literaturze. Pretensje „Wyborczej” do TVP, że nie interesuje się książkami, przypominają więc pretensje kanibala, że wegetarianin obżera się mięsem.

Dyrektor Schymalla albo idzie w zaparte, albo zapomina, że wywiad nie jest dla telewidzów odmóżdżonych serwowaną przez TVP sieczką i wyjaśnia, że książki nie znikają z anteny, tylko zostają przeniesione do „Kawy czy herbaty”. Proponujemy, żeby takim „Widnokręgiem” czy „Dwukropkiem” podeprzeć na przykład chwiejący się stół i nikt już nie będzie mógł powiedzieć, że książek w programie nie ma. Pani dyrektor tłumaczy też tym jajogłowym, którzy praworządnie bulą abonament i naiwnie oczekują, że coś w zamian dostaną, że ona to by nawet chciała ten program o książkach dać, marzy (!) o nim, tylko że nikt jej nie przedstawił ciekawej koncepcji. No normalnie biedna ta Schymalla. Powysyłała ludzi na przeszpiegi do zagranicznych stacji, to jej tylko gwiazdy tańczące na lodzie znaleźli, konkursy poogłaszała i kicha, twórców prosiła, żeby coś jej wymyślili, ale ci tylko rzekomo fantazją obdarzeni. Z pustego i Salomon nie naleje, to czego od Schymalli oczekiwać?

Tymczasem brak programów o książkach (czy szerzej, tak zwanych misyjnych) wynika dokładnie z tego samego mechanizmu, który w PRL-u powodował ciągły brak sznurka do snopowiązałek. Ci, co pamiętają, to wiedzą, ci, co nie pamiętają, może czytali, że problemem każdych żniw był niedobór rzeczonego sznurka. I też w gazetach przepytywano dyrektorów fabryk, dlaczego sznurka nie ma, a ci tłumaczyli, że wyprodukowali, że normę zrobili w 150 procentach, bo u nich sami przodownicy pracy, więc nie może być, że nie ma. Jest, ale może na przykład nie dojechał. W rzeczywistości sznurka brakowało, gdyż sporą część produkcji stanowił rwący się w rękach bubel, a ten nierwący się robotnicy kradli na potęgę. Wszyscy, zwłaszcza w późniejszym okresie, zdawali sobie sprawę, że socjalistyczna fabryka inaczej funkcjonować nie będzie, że produkowanie, żeby wypełnić plan, a nie żeby zarobić, skutkuje brakiem towaru. Jednak ze względu na sojusze i nienaruszalność ustroju głośno tego powiedzieć nie było można, więc w gazetach odbywało się rytualne bicie piany. Teraz cenzury nie ma, więc trudno zrozumieć, dlaczego „Wyborcza” odgrywa teatr, zamiast walczyć o rzeczywistą zmianę. Bo problem nie w dobrej woli tego czy innego decydenta z Woronicza, tylko w mechanizmie ekonomicznym. Jak Balcerowicz wprowadził gospodarkę rynkową, sznurek do snopowiązałek natychmiast się znalazł. I tak samo w ramówce pojawią się programy o książkach, jak tylko telewizji przestanie się opłacać nadawanie sieczki. I można to bardzo prosto osiągnąć, wystarczy, że telewizja publiczna nie będzie miała prawa do emitowania reklam. Albo w najlepszym czasie antenowym, albo w ogóle. I doświadczenia paru krajów (Niemcy, Szwecja, Wielka Brytania) pokazują, że do bankructwa to nie prowadzi. Innym rozwiązaniem jest przeznaczanie pieniędzy z abonamentu nie na telewizję, która wyłącznie z nazwy jest publiczna, a w rzeczywistości tak samo komercyjna jak pozostałe stacje, tylko na konkretne programy. Robimy przetarg na 45-minutowy program o książkach nadawany co tydzień w prime time, przetarg, który równie dobrze może wygrać Polsat albo TVN. Dyrektor Schymalla, zwietrzywszy gotówkę, miałaby w try miga ciekawą koncepcję.

1 komentarz:

  1. Najdłużej emitowanym programem o książkach było bodajże TVN-owskie "Wydanie drugie poprawione", które, nota bene, w końcu i tak zniknęło z ekranu. Sama się dziwiłam, że tak długo trwała emisja, ale złudzeń nie miałam i czekałam, aż pewnej (głębokiej) nocy, zasiadłwszy, jak co dwa tygodnie, przed telewizorem, doczekam się, co najwyżej jakiegoś filmidła. No i stało się, chociaż program bronił się dzielnie. Taki los spotkał również parę innych programów książkowych, do których byłam przywiązana, zniknęły literackie dodatki do gazet, coraz trudniej znaleźć w radio "o książkach gadanie". W przeciwieństwie do Pana (chociaż proponuje Pan sensowne rozwiązania), ja już nie liczę na wiele w kwestii książek w mediach. Żeby cokolwiek się zmieniło, musiałby chyba zaistnieć poważny publiczny sprzeciw przeciwko barbarzyńskim praktykom odbierania ludziom programów misyjnych, a na tego rodzaju nacisk chyba się nie zanosi. Sprzeciw słychać, owszem, tu i ówdzie, ale są to głosy pojedyncze i, jako takie, mocy nie mają i giną.
    Czasami mam wrażenie, że literatura jest jakimś pechowym, przeklętym tematem, od którego wszelkiej maści medialni decydenci uciekają jak od dżumy. Kiedy po kolei znikają z anteny programy dla mnie ważne i ciekawe, kiedy wciąż i wciąż natykam się na papkę i umysłową sieczkę, całkiem na poważnie rozważam rezygnację z płacenia abonamentu. Dlatego, że telewizja nie oferuje mi nic, z czym, jako jej publiczność, mogłabym się identyfikować.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.