sobota, 25 grudnia 2010

Tytułomania

Ale nie będzie o tym, że ci, co na polu walki chowają się na tyłach, potem pierwsi wyciągają ręce po ordery, tylko o polskich tytułach szwedzkich utworów.

Zacznijmy od klasyki i od „Gösty Berlinga” Selmy Lagerlöf. W Polsce upowszechnił się przekład Franciszka Mirandoli, choć jako pierwsza książkę przełożyła Józefa Klemensiewiczowa. Od początku pod tym właśnie tytułem. Szwedzki oryginał to „Saga o Göście Berlingu”, wyrzucenie „sagi” było spowodowane zapewne dość kłopotliwą polską odmianą imienia „Gösta” (wymowa: Joesta). Moim zdaniem lepsza byłaby „Saga o Berlingu”. Jest określenie postaci, jest rodzaj opowieści, czyli to, co w szwedzkim tytule, a zarazem jednoznaczne wskazanie, że to postać męska, a nie kobieca, jak z imienia „Gösta” może wnioskować polski czytelnik.

Na podstawie tej książki nakręcono film (w 1924 r.), polski dystrybutor nie bawił się w dywagacje, co z sagą czy Göstą, tylko walnął tytuł „Gdy zmysły grają”. Proszę zgadnąć, jaką film miał widownię :-)

Trudne w tłumaczeniu okazały się dwa tytuły innego klasyka, Hjalmara Söderberga. Historietter nie mogłem przełożyć jako „Drobne historie”, bo musiało być jedno słowo, a „Historyjki” szły za bardzo w stronę krotochwili, kiedy ciężar gatunkowy tych miniatur jest ogromny. Dziesięć lat nad tym myślałem (wydawcy się nie kwapili, więc miałem czas), ale wymyśliłem: „Opowiastki”! Z kolei tytuł powieści miłosnej Söderberga w dosłownym tłumaczeniu brzmi „Poważna zabawa/gra”. Ani to melodii oryginału nie ma (Den allvarsamma leken), ani treści, bo czy na zabawę, czy na grę się zdecydować, to czegoś zabraknie. Zresztą to nie zabawa na podwórku czy gra w kierki, tylko miłosne podchody. I miałem: igraszki. A kiedy „poważne” zastąpiłem „niebłahymi” melodia też się znalazła. „Niebłahe igraszki”, bardzo jestem z tego tytułu zadowolony.

Daleko mniej z tytułów pierwszych tłumaczonych przeze mnie książek, „Za krawędzią nocy” Cariny Rydberg i „Rewanżu” Lizy Marklund, bo wydawnictwo Książnica rękami i nogami broniło się przed tytułami oryginalnymi (odpowiednio „Duch potępiony” i „Zamachowiec”). O ile jeszcze „Za krawędzią nocy” jest tytułem ładnym i pasującym do treści (choć zmiana nie ma żadnego uzasadnienia), to „Rewanż” jest fatalny. Na domiar złego oberwało mi się od jakiegoś recenzenta ignoranta za niewłaściwe tłumaczenie tytułu, choć nie miałem w tej sprawie nic do gadania i o jego ostatecznym kształcie dowiedziałem się dopiero, kiedy zobaczyłem egzemplarze autorskie. Wydawnictwo poinformowało mnie bowiem, że zmienia „Zamachowca” na „Rewanż czy odwet”, ale o kolejnej modyfikacji tak mało ważnej persony jak tłumacz już nie zawiadamiało.

Podobną praktykę zastępowania dobrego lepszym zastosowało W.A.B. przy książce Jensa Lapidusa „Zimna stal”. W oryginalnym tytule jest słowo „fucka upp” czyli zeszwedczony wulgaryzm, z którym tłumacz Mariusz Kalinowski, lubiący takie wyzwania, z pewnością świetnie sobie poradził, więc zagadką pozostaje, dlaczego intrygujący, niesztampowy tytuł zastąpiono całkowicie szablonowym i oklepanym.

Świetny jest za to tytuł innej przetłumaczonej (dodajmy: przetłumaczonej znakomicie) przez Kalinowskiego książki, „Wizyta królewskiego konsyliarza” Pera Olova Enquista. Tytuł ewoluował i w zapowiedziach co jakiś czas pojawiała się inna wersja (np. „Wizyta nadwornego medyka”), ale ta końcowa rzeczywiście jest najlepsza. Równie doskonale poradziła sobie Iwona Jędrzejewska, tłumacząc „dorastanie komika” jako „Dojrzewanie błazna”. Nie odeszła od oryginału, a zasygnalizowała w tytule głębię pozornie lekkiej książki Jonasa Gardella. Obie powieści zresztą bardzo polecam.

Dlaczego jak tytuł jest dobry, przypisuję go tłumaczowi, a jak zły, to wydawnictwu? Tłumacz stara się tytuł przełożyć, więc najprawdopodobniej on za nim stoi, jeśli w jakiś sposób polska wersja odpowiada oryginalnej. Wydawnictwo z kolei szuka jakiegoś punktu zaczepienia w treści (teza, że autor wie najlepiej, jak zatytułować swoją książkę, nie jest w wydawnictwach popularna), zwykle pod hasłem, co by tu się mogło sprzedać. Jak w przypadku kryminału Roslunda i Hellströma „Dziewczyna, która chciała się zemścić” (przekład Beata Walczak-Larsson). Oryginalny tytuł brzmi „Skrytka pocztowa 21”, więc to podczepianie się pod Stiega Larssona jest żenujące. Podobnie jak w reklamie książek pary autorskiej Sjöwall & Wahlöö. Rzekomo Larsson nawiązuje tytułami swojej trylogii do ich powieści „Wóz strażacki, który zniknął” czy „Mężczyzna, który rozpłynął się w powietrzu”. Jakby Larsson nadał swoim powieściom tytuły „Anna”, „Hanna” i „Johanna”, to pewnie Amber wypisywałby, że nawiązał nimi do „Roseanny”, pierwszego kryminału z serii o komisarzu Becku.

Zacząłem od klasyki, to na niej zakończę. Jedna z najstarszych szwedzkich ballad nosi tytuł „Książę Magnus i syrena”. W pierwszej połowie XIX wieku wzięło ją na warsztat dwóch polskich tłumaczy. W 1835 r. pieśń przełożył Leszek Dunin-Borkowski pod tytułem „Książę Magnus i morski dziw”, a w 1843 Lucjan Siemieński jako „Książę Magnus i trolla”. Dlaczego się przed tą syreną bronili, nie wiem, ale trzeba przyznać, że ich tytuły są piękne :-)

2 komentarze:

  1. Znakomicie się czyta tę notkę. Proszę o więcej takich. Takich o kulisach literatury.

    OdpowiedzUsuń
  2. Będą na pewno. Przy okazji autopoprawka, tytuł "Skrytka pocztowa 21" przełożyłem w ciemno, bo książki nie znam, to może być każda inna skrytka, np. bagażowa.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.