Zrobiłem tłumaczenie dla sądu w sprawie o rozbój i sędzia postanowił przyznać mi wynagrodzenie. Ładnie z jego strony i nawet poganiać nie musiałem, 22 lipca wysłałem dokumenty, już 8 sierpnia (kto współpracuje z sądami, ten wie, że w tym "już" nie ma krzty ironii) zostało wydane poniższe postanowienie:
Przeczytałem je, bo na ogół czytam wszystko, co mi instytucje przysyłają. Wyjątek zrobiłem dla pism Sanepidu i Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska (albo jakoś tak), kiedy złożyłem skargę na hałasujące pod oknami tramwaje. Wywołało to spór kompetencyjny między tymi dwiema instytucjami, które zaczęły słać sobie kilkunastostronicowe elaboraty z wywodami, że nie jedna, tylko druga powinna się sprawą zająć. Jako zainteresowany dostawałem kopie, które płynnym ruchem bez czytania posyłałem do kosza.
Wróćmy jednak do postanowienia. Przeczytawszy, dowiedziałem się, że sędzia przyznał mi należność na podstawie dekretu z 1950 roku o należności świadków, biegłych i stron w postępowaniu sądowym. Stroną tego postępowania nie jestem, bo na nikogo nie napadłem ani nie zostałem napadnięty. Świadkiem też nie, bo o trzeciej nad ranem śpię grzecznie w swoim łóżku, a nie szlajam się po ulicach. Wychodzi na to, że sędzia uznał mnie za biegłego. Ale biegłym również nie jestem, bo wtedy na przykład miałbym uprawnienia na pięć lat, a nie dożywotnio, i byłbym ustanowiony przy wrocławskim sądzie, a nie na całą Polskę.
Pomyślałem, że wyjaśnienia zagadki, dlaczego sędzia wobec tłumacza przysięgłego stosuje przepis dotyczący świadków, biegłych i stron, muszę szukać w tym drugim przywołanym akcie prawnym: w rozporządzeniu Ministra Sprawiedliwości w sprawie kosztów przeprowadzenia dowodu z opinii biegłych w postępowaniu sądowym. Ale tu niespodzianka: akt został uchylony. Nie, bynajmniej nie w tym czasie, kiedy pismo do mnie szło, a teraz, kiedy przesyłki dostarcza InPost, rzeczywiście potrafi to dłużej trwać. Uchylenie nastąpiło ponad rok temu i od maja 2013 rzeczone rozporządzenie ma taką samą moc prawną jak dekret Zygmunta I ograniczający prawa handlowe Żydom lwowskim.
Troszkę się zaniepokoiłem, bo skoro sędzia nie przyznał mi należności na podstawie rozporządzenia Ministra Sprawiedliwości w sprawie wynagrodzenia za czynności tłumacza przysięgłego, to mógł mi przyznać kwotę inną niż określoną w tymże rozporządzeniu. „Inną” znaczy też wyższą, ale praktyka życiowa i doświadczenie podpowiadają, że kiedy instytucja państwowa może dać mniej, to da mniej. Sprawdziłem więc, na jaką kwotę wystawiłem rachunek, i odetchnąłem z ulgą, bo dostałem dokładnie tyle, ile – zgodnie z wymienionym rozporządzeniem – mi się należało. Czyli sędzia na podstawie przepisów, które nie mają w tym wypadku zastosowania, a po części już nie obowiązują, wydał prawidłowe postanowienie. Domyślam się, że kiedy chodził do szkoły, ułamek 16/64 skracał przez skreślanie szóstek. Grunt, że wynik właściwy, jaką metodą się do niego doszło, to sprawa drugorzędna.
Ponieważ mam jeszcze tłumaczyć na rozprawie zeznania napadniętego Szweda, zastanawiam się, na jakiej podstawie sędzia przyzna mi wynagrodzenie za tłumaczenie ustne. Bo przecież przepisów, które tłumacza przysięgłego nie dotyczą albo już wygasły, jest od groma, i trzymanie się cały czas tych samych byłoby nudne. Dlaczego nie miałby wydać postanowienia opartego na ustawie o grzebalnictwie i konstytucji PRL?
W Polsce można zostać sędzią, mając elementarne kłopoty z logiką, a zatem opieranie się na niewłaściwych przepisach zapewne nie będzie stanowiło przeszkody w karierze. Nasz sędzia awansuje do Sądu Okręgowego, zamiast złodziei będzie sądził morderców i skazywał ich na podstawie ustawy o uboju rytualnym.
Ten dekret też został uchylony - w 2012 r. :)
OdpowiedzUsuńNo, proszę. To na rozprawie sędzia ani chybi wyciągnie kodeks cywilny Królestwa Polskiego :-)
UsuńDopóki nie będzie to "Młot na czarownice", to nie ma się czym przejmować :).
UsuńJeśli przeczyta ten wpis, to kto wie, czy po "Młot" nie sięgnie :-)
Usuń