poniedziałek, 17 września 2012

Iura novit curia?

Zadzwonił do mnie pracownik szczecińskiego sądu, czy nie przetłumaczyłbym im dokumentów w sprawie. Dla tych, którzy się nie orientują: mieszkam we Wrocławiu. Dla tych, którzy się nie orientują: Wrocław to nie miejscowość pod Szczecinem. I w samym Szczecinie, i po drodze jest kilku innych przysięgłych szwedzkiego, ale mało kto chce jeszcze pracować za ustalone ponad siedem i pół roku temu stawki i czekać kilka miesięcy do roku na wynagrodzenie. Zostali tacy frajerzy jak ja, którzy uważają, że prawo ich obowiązuje. Prawo nakazuje tłumaczowi przysięgłemu wykonać tłumaczenie na zlecenie sądu. Nie można odmówić bez ważnej przyczyny. Tłumacze odmawiają z tej przyczyny, że praca za psie pieniądze ich nie interesuje. Czasami podają jakiś pretekst, częściej nie. Nie muszą podawać, bo sądy nie egzekwują prawa. Sądy nieegzekwujące prawa to jest polska ciekawostka przyrodnicza. Zamiast słać tłumaczom papiery do przełożenia, powołując się na stosowny artykuł ustawy, a wobec opornych wyciągać konsekwencje w tejże ustawie przewidziane, pracownicy sądów wydzwaniają po prośbie i szukają tłumacza frajera, który zechce wziąć tłumaczenie.

W piśmie przewodnim ze szczecińskiego sądu, podpisanym nie przez jakiegoś kancelistę, tylko przez sędziego, przeczytałem, że rachunek mam złożyć wraz z tłumaczeniem, bo jeśli zrobię to później, spowoduje to „utratę prawa do wynagrodzenia zgodnie z art. 14 ust. 1 i 2 dekretu z 26 października 1950 r. o należnościach świadków, biegłych i stron w postępowaniu sądowym”. Równie dobrze sąd mógłby mi grozić odebraniem wynagrodzenia np. na podstawie ustawy o należnościach dla inżynierów za ekspertyzy budowlane albo dla żołnierzy za udział w misjach bojowych. Bo świadkiem, stroną czy biegłym tłumacz jest w takim samym stopniu jak żołnierzem czy inżynierem. Oczywiście wiem, skąd to się wzięło. Powszechnie nazywa się tłumaczy przysięgłych biegłymi tłumaczami, ale sędzia nie powinien chyba nabierać się na potoczne określenia, tylko winien znać prawo i wiedzieć, że biegły i tłumacz przysięgły to dwa odrębne byty. Których funkcjonowanie (w tym procedury płatności) określają inne przepisy. I że dekretu o biegłych wobec tłumacza przysięgłego stosować nie można.

Procesowałem się z wydawnictwem z Bydgoszczy. Dla tych, którzy się nie orientują: z Wrocławia do Bydgoszczy jest kawałek drogi. Ten kawałek musiałem pokonać, gdyż reprezentowałem się sam. Dla tych, którzy się nie orientują: paliwo jest prawie po sześć złotych za litr. W związku z tym wystąpiłem o zwrot kosztów dojazdu i utraconych zarobków, bo zamiast pracować, tłukłem się planowaną na XXIII wiek autostradą między Wrocławiem a Bydgoszczą. Sędzia odmówiła, informując mnie, że pieniądze by mi się należały, gdybym był świadkiem, a nie stroną. Jest to nieprawda, ale niestety nie przygotowałem się na sytuację, że sędzia nie będzie znała przepisów. Kodeksu postępowania cywilnego ze sobą nie miałem, numeru stosownego artykułu na pamięć nie znam. Ponieważ wyrok zapadał zaocznie (wydawnictwo nie stawiło się na rozprawę), miałem do wyboru: odpuścić te koszty i mieć od ręki korzystny wyrok zasądzający pełne odszkodowanie, albo grać na zwłokę, co przeciągnęłoby sprawę najmarniej o parę miesięcy. Odpuściłem.

Pointa? Ten znaczek zapytania w tytule. Bo sama sentencja głosi: „Sąd zna prawo”.

3 komentarze:

  1. Panie Pawle miły, czego się Pan spodziewał w kraju, w którym ludzi bez wyroku trzyma się latami w aresztach, a niewinni równie długo gniją w więzieniach na podstawie pomówień, a bywa, że i dowodów sfabrykowanych? Dodajmy, sfabrykowanych przez prokuraturę (vide sprawa Władysława Szczeklika), która - podobnie jak sędziowie wydający te bandyckie, godne NKWD wyroki - nie ponosi absolutnie żadnych konsekwencji swojego postępowania. Czasem nawet awansuje. W tej sytuacji powinien się Pan cieszyć, że skończyło się na stracie kosztów dojazdu do jaśnie wielmożnej w czarnej kiecy (kolejny toczący Polskę rak w czarnych workach...), a nie na bezterminowym zapuszkowaniu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Częsciowo ma Pan rację, ale w ostatnim fragmencie to Pan nie zna i nie rozumie prawa - albo Pan nie zrozumiał, co do Pana mówił sędzia. Sędzia nie przyzna Panu zwrotu kosztów dojazdu np. z własnego wynagrodzenia, jeśli tego nie określa ustawa. Zwrotu kosztów, w tym wydatków jakimi są nakłady na podróż do sądu, może się Pan domagać od strony przeciwnej , a od sądu (czyli od Skarbu Państwa), tylko w sprawach z zakresu ubezpieczeń społecznych, gdzie takie koszty ponosi Państwo. Sprawa cywilna jest Pańską prywatną sprawą i nie będzie za nią płaciło i tak już biedne państwo. Tylko świadkowie , którzy zostali zmuszeni do stawienia się na rozprawę i faktycznie zeznawali mogą wystąpić o zwrot kosztów podróży - sędzia miał rację. A przepisów o kosztach niech Pan nie szuka w k.p.c., bo są tylko szczątkowo , tylko w ustawie o kosztach sądowych w sprawach cywilnych. Co so niewygód z dojazdem, mógł Pan się pozbyć problemu i wnieść np o zmianę właściwości miejscowej sądu, żeby nie dojeżdzać do sądu wygodnego dla dłużnika..A jak Pan nie wiedział, to mógł się Pan poradzić prawnika choćby za darmo w biurze porad obywatelskich..Wiem ,że sądy są często niewydolne, tym bardziej, że często działają według przestarzałych lub niepraktycznych procedur, ale zbyt często ludzie je atakują nieświadomi własnej ignorancji..

    OdpowiedzUsuń
  3. Szanowny Panie Pawle. Podzielam pańskie poglądy objęte nazwą pańskiego wpisu "Iura novit curia". Piszę jedynie dlatego, że wpis Anonima z 4 stycznia 2013 poruszył mnie do tego stopnia, że przełamał dolce far niente. Anonim, jak można się domyślać jest prawnikiem, a co najmniej pracownikiem organu wymiaru sprawiedliwości i... wprowadza w błąd nawet de lege lata - vide art. 98 par. 1 i 2 kpc. Nie wiem, czy robi to świadomie, czy z braku wiedzy, ale zapaszek unosi się nie miły. Jest jeszcze syndrom, który ja określam następująco, jako syndrom sdziego złego i dobrego: Dobry sędzia będzie dobrze stosował nawet i złe prawo - zły sędzia zastosuje źle prawo dobre.
    Gdyby w ramach omawianego pańskiego kazusu rzeczywiście obowiązywało takie prawo o jakim konfabuluje Anonim, to dobry sędzia pański wniosek odnotowałby w protokole posiedzenia, jako wniosek powoda zasądzenia zwrotu kosztów na jego rzecz od pozwanego (co najmniej) według norm przepisanych, a skoro oferuje Pan skonkretyzowane wyliczenie, to wciągnąłby je in extenso do protokołu, jako złożony przez Pana spis kosztów. Tak zrobił by dobry sędzia. Co zaś zrobił by zły sędzia. No właśnie zrobiłby to z czym Pan się spotkał w tamtym sądzie. Najtragiczniejsze jest nie to nawet, że tamten sędzia zachował się niemądrze. Problem, że podobnie jak Anonim popisał się brakiem wiedzy, gdyż przepis art. 109 kpc przewiduje, że sąd w takiej sytuacji jak pańska (działanie bez profesjonalnego pełnomocnika) ma obowiązek orzec z urzędu o zwrocie kosztów na Pana rzecz - i żeby wykluczyć falandyzację prawa Ustawodawca stworzył pleonazm konstrukcją zdania pierwszego i zdania drugiego w tymże art 109 par. 1 kpc.
    Przypomnienie przez pana paremii "Iura nowit curia" było bardzo adekwatne i konieczne. W Polskim prawodawstwie złem jest, że ta systemotwórcza paremia nie ma umocowania normatywnego. Jest wytworem doktryny, a nie legislatury. Warto zaś wskazać z prawnoporównawczego punktu widzenia, że są porządki prawne, gdzie ta paremia jest ustanowiona prawnie, albo wykoncypowana i potwierdzona przez orzecznictwo. U nas się o niej dowiadujemy tylko z nauk historycznoprawnych. Jest zaś jedną z zasad, które powinny być w Konstytucji, ale ich tam nie ma z wyraźną szkodą dla jakości polskiego prawa, a szczególnie w świetle praktyki jego stosowania (a właściwie nie stosowania). Do tej pory to była wypowiedź de lege lata. Konieczne zaś w sprawie zasad zwrotu kosztów postępowań (nie tylko procesu cywilnego) są także rozważania de lege ferenda. Obecny stan unormowań w tym zakresie to stan patologii i katastrofy. To temat jednak samodzielny i rozsadził by ramy zakresu tej wypowiedzi.
    Pozdrawiam
    Mirosław Konarski-Mikołajewicz

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.