poniedziałek, 11 czerwca 2012

Apostazja

Janusz Palikot dokonał publicznego aktu apostazji, co spotkało się z dość powszechną krytyką. Bo to sprawa prywatna, a nie publiczna, bo happening, a nie poważna polityka. Dziennikarzy stawiających ten ostatni zarzut merytoryczne debaty nie interesują, lecą tam, gdzie cyrk i fajerwerki, a potem się oburzają, najwyraźniej o to, że cyrkowiec podstawia im pod nos lustro, w którym mogą obejrzeć własną hipokryzję. Pytanie też, dlaczego protest przeciwko czynieniu z religii sprawy publicznej miałby się odbywać w zaciszu kościelnej kruchty. Żeby Kościół mógł go zignorować i nadal narzucać katolickie poglądy tym, którzy ich nie podzielają?

Nad Palikotem współczująco pochylił się niezawodny Tomasz Terlikowski, przestrzegając go przed piekłem, które „nie jest śmiesznym miejscem, nie jest mitem ogłupionych katolików. Jest straszną, bo wieczną rzeczywistością”. Na istnienie owej rzeczywistości Terlikowski poza Biblią, Dantem i własnym wpojonym mu w dzieciństwie przekonaniem nie ma cienia empirycznego dowodu, więc ja będę jednak utrzymywał, że to mit. „Nie wiem, czy wierzy Pan w Jezusa Chrystusa – pisze dalej Terlikowski do Palikota – (...), ale wiem (…), że Bóg istnieje, że Jezus jest Synem Bożym, który umarł i zmartwychwstał, by nas zbawić. I wiem, że to nie jest tylko opinia, narracja religijna, ale najważniejszy fakt historii”. Jak widać, wiara i przekonania redaktora Terlikowskiego tworzą byty boskie i historię świata. Ciekawe, skąd on to wszystko wie, bo zapewnienia danego człowieka, że jest Synem Bożym, zrelacjonowane jeszcze z drugiej ręki, są raczej mało wiarygodnym dowodem. I co wskazuje, że Jahwe jest bogiem prawdziwym, a Zeus wymyślonym? Bo ja nie widzę różnicy i jak dotąd żadnego przekonującego wyjaśnienia nie usłyszałem.

Palikot, jako człowiek wychowany w katolickim kraju i katolickiej wierze, doskonale zdaje sobie sprawę, jakie sankcje przewiduje miłosierny Bóg za kwestionowanie jego boskości. I Terlikowski jest przecież świadom, że nie napisał Palikotowi nic, o czym ten by wcześniej nie wiedział. Publicysta „Frondy” jako rasowy fundamentalista nie akceptuje po prostu zasady, że wolny człowiek, nie oglądając się na religię wyznawaną przez fundamentalistę, może podejmować w swoim życiu takie decyzje, jakie mu odpowiadają, w tym decyzje dla siebie niekorzystne. Zresztą, czy wylądowanie w piekle rzeczywiście jest takim złym rozwiązaniem? Chyba nikt nie ma wątpliwości – a najmniejszych sam pan redaktor – że Terlikowski pójdzie do nieba. Nie wiem, jak się na to zapatruje Janusz Palikot, ale osobiście, jeśli miałbym wybierać między spędzeniem wieczności w towarzystwie redaktora Terlikowskiego a ogniem piekielnym, zdecydowanie wolę to drugie. I tak uważam, że Pan Bóg ciężko mnie pokarał, każąc mi żyć w kraju, w którym spora część ludzi ma poglądy i umysłowość à la Tomasz Terlikowski, i nie sądzę, by w piekle mogło być dużo gorzej.

Prawdziwie ciężkie działa przeciwko Palikotowi wytoczyli jednak teolodzy: otóż może on sobie ogłaszać tyle aktów apostazji, ile mu się żywnie podoba, został ochrzczony, więc w Kościele zostanie na wieki wieków. Semel catholicus, semper catholicus. Palikot chciał zwrócić uwagę, że polski Kościół w sposób bezprawny utrudnia ludziom występowanie z katolickiej wspólnoty, a wyszła przy tym rzecz znacznie poważniejszego kalibru. No bo jeśli rzeczywiście chrzest wiąże człowieka z Kościołem na zawsze, to oznacza, że przy procedurze regulującej apostazję nie mamy do czynienia z wadliwą instrukcją, sprzeczną z ustawą zasadniczą wskutek błędu czy nadmiernej chęci przeforsowania korzystnych dla siebie rozwiązań. Kościół katolicki po prostu odmawia respektowania zasady, że „każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii”. A organizacja, która neguje porządek konstytucyjny danego kraju, jeśli nie reaguje na wezwania, by zaczęła go respektować, powinna zostać zdelegalizowana.

Też jestem ochrzczony, ale w wieku piętnastu lat doszedłem do przekonania, że nie Bóg stworzył ludzi na swój obraz i podobieństwo, tylko odwrotnie. Od tego czasu jestem ateistą. Ateistą, jak się okazuje, cały czas zaliczanym w poczet wiernych, tworzących ową 95-procentową katolicką większość. Zwłaszcza że żadnego oficjalnego aktu apostazji nie dokonałem. Nigdy nie odczuwałem takiej potrzeby, sprawy formalne mało mnie interesują (nie zapisałem się np. do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i nie zamierzam). Zresztą z początku nawet nie wiedziałem, że jest taka możliwość. Kiedy o niej usłyszałem, sprawdziłem sobie nawet, co trzeba zrobić, ale gdy okazało się, że mam przedstawić akt chrztu, a moja rodzicielka nie pamięta, w jakiej parafii ta ceremonia się odbyła, bez żalu przed tą przeszkodą się cofnąłem.

Chrzest w dzieciństwie i przymuszanie ludzi, by ponosili konsekwencje decyzji, której nie podjęli, są kolejnym dowodem na to, jak w rzeczywistości słaby jest Kościół. Na dobrowolnie przystępujących w dorosłym życiu nie ma co liczyć, bo ledwie garstka z tych, którzy dopiero wtedy usłyszeliby o Adamie i Ewie, wężu, jabłku, przemianie wody w wino, chodzeniu po wodzie i wskrzeszaniu zmarłych, nie potraktowałaby tych opowieści jako bajd. A skoro tak, to trzeba wciskać je maluchom, póki jeszcze nie potrafią krytycznie myśleć i rozróżniać między rzeczywistością a zmyśleniem. A tym łatwiej się nabiorą, że ten dorosły też w te bajki wierzy, bo wpojono mu je w dzieciństwie. I tak to się kręci przez pokolenia. Ale ostatnio Kościół traci grunt, bo ludzie się kształcą, czytają, coraz częściej potrafią krytycznie myśleć i jak wezmą pod lupę swoje religijne przekonania, to często źle się to kończy. Źle dla Kościoła oczywiście. A skoro nie można przekonać, zachęcić, to siłą. Nic nowego, metoda stosowana przez Kościół katolicki od wieków. Tymczasem w demokratycznym państwie, którego konstytucja gwarantuje obywatelom prawo wyboru wyznania albo niewyznawania w ogóle żadnej religii, Kościół nie tylko nie ma prawa mnożyć przeszkód przed tymi, którzy chcą się z niego wypisać, lecz sam się powinien pofatygować do każdego, kto osiągnie pełnoletność, i zapytać, czy podtrzymuje decyzję podjętą za niego przez rodziców. A jeśli nie, to grzecznie go wykreślić. Bo rodzice to mogą zadecydować, do jakiego przedszkola zapisać dziecko, ale nie, do jakiego Kościoła będzie należało w dorosłym życiu.

Ponieważ jednak Kościół oczywiście tego nie zrobi, oświadczam niniejszym, że w Boga nie wierzę, wiary chrześcijańskiej nie podzielam, członkiem katolickiej wspólnoty się nie czuję, jednym słowem dokonuję aktu apostazji. A kościelne procedury w tym względzie mnie nie interesują, bo nigdy dobrowolnie do tej organizacji nie przystąpiłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.